Jak sobie uzbierasz, to wydasz




Pojawił się ciekawy projekt, który może mieć swoje dalsze następstwa nie tylko w środowisku studenckim, ale także naukowym. Rzecz dotyczy inicjatywy studentów (chyba już absolwentów) pedagogiki, którzy postanowili wydać książkę pt. "Studiowanie jako Strefa Nie-domówień. Autoetnograficzne opowieści studentów pedagogiki", w której opisują własne doświadczenia z czasu studiowania.

Jak o niej piszą:

Książka jest nie tylko niezwykłą podróżą między uniwersyteckimi salami, zajęciami czy rozsianymi po Polsce uczelniami. Jest również wyprawą w głąb siebie, próbą dotarcia do doświadczeń z czasu studiowania i rozpoznania przeróżnych uwikłań kształtujących ‘ja’. Piszemy o nadziejach, radościach i smutkach, rozczarowaniach i zachwytach, relacjach z administracją, wykładowcami i innymi studentami.

Studentki i studenci stali się na badaczami samych siebie. Opowieści, które powstały są zróżnicowane. To zbiór pojedynczych głosów, zapraszających do wspólnego namysłu i dialogu. Zamieszczone teksty łączy troska: o jednostkę w maszynie edukacyjnej, o uczelnie, proces kształcenia. Są one próbą interwencji, aby czynić uniwersytet i nas samych lepszymi. (...)

W efekcie powstała książka, na której publikacje teraz zbieramy. Jeżeli nam pomożecie, zostanie ona wydana przez Wydawnictwo Naukowe Katedra. A my przemówimy o tym, jak widzimy studiowanie, studentów, wykładowców, różne uczelnie, praktyki. O naszych smutkach i radościach. (...)

Powstanie książki kosztowało wiele czasu i energii. Pomimo różnych zabiegów przez kilka lat nie udało nam się zdobyć wystarczających funduszy. Wpierając nas sprawisz, że marzenie o jej publikacji się spełni. Wydawnictwo wyceniło dofinansowanie publikacji na 5 000 złoty. Biorąc pod uwagę typową kwotę dofinansowania książki naukowej, nie jest to wygórowana cena.

Osoby, które wesprą naszą niezależną inicjatywę i wyrażą zgodę otrzymają imienne podziękowania zamieszczone w książce oraz zniżkę na zakup publikacji na stronie Wydawnictwa Naukowego Katedra.


Pomysł na wydanie książki jest wart dostrzeżenia i wsparcia, chociaż - rzecz jasna - niejako finansujemy ją "w ciemno". Nie wiemy bowiem, jaki jest układ treści, kto ją redaguje, czy była recenzowana pod kątem wartości poznawczej w świetle przyjętego podejścia autoetnograficznego itd.

Wydawanie opowieści studentów bez spełnienia warunków książki naukowej, gwarantującej nie tylko źródło czyjejś samowiedzy, autorefleksji, wspomnień czy doświadczanych zdarzeń, ale zarazem mającej przynajmniej naukowe wprowadzenie czy omówienie stanie się publicystyką.

Ufam, że redaktor tomu wyjaśni czytelnikom kategorię "studiowania jako strefy nie-domówień". Chyba, że zamierza się za tą kategorią ukryć brak auto- czy metaanalizy zawartych tekstów, autonarracji. Wówczas wartość poznawcza będzie miała charakter subiektywnych ciekawostek, które mógłby ktoś dopiero poddać naukowej analizie.

Za dużo jest tu niewiadomych. Tym samym przydałaby się jakaś "zajawka", zachęcenie do czytania "nie-domówienia", by wydając na ten projekt nawet złotówkę nie mieć poczucia (bez-)wartościowej inwestycji.

Kiedy dziekani zorientują się, że można niejako zobowiązać naukowców do zbierania jałmużny na projektowane przez nich do wydania książki naukowe, to staniemy się bractwem żebraczym. Może to i słuszny kierunek "pozagowinowych" zmian akademickich, a sięgających modelu "reforma -1"?

Komentarze

  1. Spieszę z małymi wyjaśnieniami. Wątpliwości Profesora są jak najbardziej słuszne. Samemu trudno mi ocenić książkę. Przede wszystkim dlatego, że była ona częścią projektu i przez ten pryzmat na nią patrzę. Ważny nie był sam cel (książka), ale droga do niej (rozmowy, spotkania). Z częścią studentów napisaliśmy kiedyś o tym coś takiego: https://journals.sagepub.com/doi/abs/10.1177/1077800418809134?journalCode=qixa

    Projekt był też początkiem mojej przygody z autoetnografią. To pierwsze spotkania studentów i studentek z autoetnografią i wyłonienie się zespołu z którym pracuję do dzisiaj – i chyba tworzymy dobre (współ)autoetnografie.

    Zainteresowani projektem i teoretycznymi podstawami, znajdą takie rozważania w aneksie. Znajdują się tam założenia projektu i bardziej naukowy opis zdarzeń. Inne opisy projektu można znaleźć w książce (http://www.bibliotekacyfrowa.pl/Content/94785/Oskar_Szwabowski_Nekrofilna_produkcja_akademicka_w_czasach_zombie-kapitalizmu.pdf) i w artykule (http://www.jceps.com/archives/3624). Układ, wstęp i same treści były tworzone przez samych studentów, starałem się jak najmniej ingerować w ich prace. Nie dokonałem też „naukowej analizy” głosów, po pierwsze, dlatego, że jednym z założeń było to, że głos studencki jak się pojawia, nie jest właśnie źródłem danych, ale głosem w dialogu. Głos studentów miał stać się równoprawnym głosem w dyskusji. Po drugie dlatego, że nie lubię analitycznej autoetnografii. Po trzecie, autoetnografia to dla mnie egzystencjalna praktyka post-akademicka. I po czwarte, dokonanie takiej metaanalizy byłoby przejawem władzy nad opowieściami, gdzie ostatecznie sens i znaczenie wyłania się dopiero w słowach akademika.

    W pewnym sensie można traktować książkę jako zbór danych. Można też traktować ją jako wypowiedź na którą się odpowiada. Wiele zależy od czytelnika.

    Naukowość autoetnografii sama w sobie jest problematyczna. Stoję na stanowisku, że jest ona post-akademicka, jako że definicja naukowości, która nawiedza akademików to trup pozytywizmu. Oczywiście wobec autoetnografii zawsze można wysunąć zarzuty o brak metaanalizy, publicystyczny charakter itd. Ciekawie i krótko podsumowuje to Denzin: https://journals.sagepub.com/doi/full/10.1177/1077800416681864.
    W ramach autoetnografii ocena jest czymś problematycznym. Piszę o tym w Aneksie i w jednym z tekstów, który czeka na korektę. Proponuję - zamiast oceniać opowieści, wydawać wyroki (co samo w sobie jest destrukcyjne dla praktyk autoetnograficznych) – wsłuchiwać się w nie.

    Co do tytułu to dokładnie nie pamiętam, dawno to było, dlaczego studentki i studenci taki stworzyli. Majaczy mi, że związane to było z problemem porozumienia i obecności głosu. Z jednej strony, nieufność, strach, nieporozumienia w samym projekcie. Z drugiej trudność mówienia o doświadczeniach w ramach uniwersytetu o uniwersytecie. Poruszania się w takim nie do końca przejrzystym środowisku, w labiryncie nie-domówień: nie milczenia, niepełni głosu, nie zaufania.

    Oczywiście uwagi Profesora wymagają rozważenia i skłaniają do rozjaśnienia pewnych kwestii (na zrzutce). Dziękuję za zwrócenie uwagi. Wiadomo, każda książka to ryzyko. To jak spotkanie z człowiekiem. Może rozczarować.

    Co do ostatniej uwagi to nie ma co winić rektorów i dziekanów. W tym konkretnym przypadku. To jest ogólny problem z wydawaniem książek naukowych w Polsce, gdzie wydawnictwa rzadko kiedy nie biorą pieniędzy od autorów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem ogromnie ciekaw wypowiedzi studentów. Zastanawia mnie jedynie ich dobór, bo treści muszą być subiektywne. W sieci mamy tysiące opinii studiujących, ale nikt tego nie zbiera, by je wydać, bo i po co. Mamy w ewaluacji także opusowe i oceniajace sądy studentów. Czy to coś i/kogoś zmienia? Pamietniki nauczycieli są autoetnografią, ale jednak ktoś je odczytuje, doszukuje się w nich sensu, wartości poznawczych, spolecznych, moralnych itp.Tak więc nie podważam sensu wydania, tylko go poszukuję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Udział zaproponowałem studentom z którymi miałem zajęcia, jako wspólny projekt. Na początku było ponad trzydzieści osób. Z czasem coraz mniej. Kluczem była decyzja osoby - czy chce pisać czy nie. Tylko tyle, z naiwną wiarą, że każde doświadczenie jest interesujące, tak samo jak człowiek. Mnie jako akademika interesowały dwie rzeczy: co mają do powiedzenia, gdy z jednej strony się ich nie ocenia, a z drugiej muszą wykazać się odwagą mówienia w przestrzeni publicznej oraz na ile AE ma charakter emancypacyjny i może posłużyć na podstawę dydaktyki. Nie ingerowałem w opowieści. No, starałem się nie ingerować. W założeniu miało to być ich samodzielne dzieło. Układ tekstów, akceptacja, komentarze - to była ich sprawa. Dla mnie jest to przede wszystkim dokument z pewnego etapu.

    I co ciekawe, sami studenci (niektórzy) nie pozwolili mi zapomnieć, że obiecałem, że to wydamy. Chcą być wysłuchani. I to dla mnie jest sens. A same opowieści są naprawdę różne - nie oceniam, nie recenzuje ponieważ mam emocjonalny stosunek do słów, pamiętam konteksty, pamiętam niepewności wielu. Jak i to, jak czasami przez nieuwagę uciszałem tych, co próbowali mówić.

    Fakt, że jeżeli ktoś szukałby reprezentacji doświadczeń studentów, ogólnego obrazu czy legitymizowania swojego głosu przed teoretyczne osadzenia, to się może rozczarować.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo może czasem warto posłuchać głosu studentów. A po co? Po to aby usprawnić funkcjonowanie uczuleni, ulepszyć swoją pracę,zwiększyć jakoś studiowania? Przepraszam bardzo, ale Pana wypowiedź brzmi tak, jakby student nie miał nic ciekawego do powiedzenia, ponieważ nie ma skrótu od doktora czy profesora przed nazwiskiem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście, że warto, tylko w tym miejscu, w którym oni się znajdują, a nie po latach, in abstracto, bo wówczas może to być tylko i wyłącznie ciekawy materiał do badań. Proszę nie insynuować , że jak student nie ma skrótu, bo i mieć nie może (logika się kłania), to nie chcemy go słuchać. Chcemy. Tylko proszę spowodować, by np. rzetelnie uczęszczali na zajęcia, a następnie uczciwie je oceniali, także krytycznie. Wówczas ma to sens, bo mamy jakieś "lustro".

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam