17 sierpnia 2012
Polacy, nic się nie stało? O czym świadczy tegoroczny Ranking Szanghajski szkół wyższych?
"Polskie uczelnie znów na szarym końcu" pod takim tytułem ukazał się wczoraj artykuł w Gazecie Wyborczej po opublikowaniu wyników tegorocznego Rankingu Szanghajskiego. Ten ranking układa Uniwersytet Jiao Tong w Szanghaju - jeden z najstarszych i najbardziej prestiżowych w Chinach. Po to, żeby sprawdzić jak on sam oraz inne chińskie uczelnie wyższe wypadają na tle reszty świata. Dziennikarze wspominają o kryteriach, na podstawie których ów ranking jest konstruowany. Wymagają one jednak komentarza. Nie do końca jest tak źle, jak piszą: Po raz kolejny dwa najlepsze polskie uniwersytety znalazły się na szarym końcu - dopiero w czwartej setce na pięćset sklasyfikowanych.
Zajrzałem na stronę organizatora rankingu, gdzie mogłem przeczytać, że obejmuje on różne dziedziny nauk, z pominięciem jednak osiągnięć nauk humanistycznych. Te nie są w ogóle w nim brane pod uwagę. A zatem pedagogika czy filozofia, które są naukami humanistycznymi, nie są w nim uwzględniane. Od dziesięciu lat porównuje się uniwersytety i akademie ze względu na to, ilu mają laureatów Nagrody Nobla, jaki jest wskaźnik cytowań czy publikacji naukowych itd.
Jak można mieć pretensje do naukowców z polskich uniwersytetów, że ich uniwersytety znajdują się w trzeciej czy czwartej setce uczelni na świecie, skoro przez 50 lat od wybuchu II wojny światowej do transformacji ustrojowej mieli m.in. zakaz czytania i cytowania publikacji autorów z tzw. państw burżuazyjnych, jak i wyjazdów na Zachód, nie wspominając już o nędznej infrastrukturze, wieloletnim często czekaniu przez młodych naukowców na odczynniki do eksperymentów itp.? Już nie pamiętamy o wymordowaniu polskich elit przez Rosjan w Katyniu i Niemców podczas okupacji, o nadawaniu stopni i tytułów naukowych niektórym osobom (wciąż jeszcze aktywnym w polskichuczelniach) nie za pracę naukową, ale przynależność do PZPR, za misję w służbach specjalnych, współpracę z UB itp.? Okres PRL został trafnie nazwany mianem "autarkii gospodarczej", czyli izolacji i stania w miejscu. Jak mogły uczelnie techniczne pracować na rzecz nauki i konkurowania w świecie, skoro musiały służyć celom militarnym i gospodarczym Układu Warszawskiego i RWPG?
Musimy nadrabiać kilkudziesięcioletnie zaległości dzięki niemieckiej, a później sowieckiej okupacji. Już nikt nie pamięta, że była cenzura, „żelazna kurtyna”, że obowiązywała jedynie słuszna doktryna ideologiczna (marksistowsko-leninowska) w prowadzeniu badań naukowych? Jak mogliśmy konkurować ze światem, skoro oddalaliśmy się od niego nie z własnej winy ani z braku talentów? Jak można narzekać na polskich uczonych z jednej strony, a z drugiej wychwalać ich za to, że mamy wśród najmłodszych adeptów nauki najlepszych matematyków, chemików czy informatyków, którzy wygrywają kolejne olimpiady przedmiotowe na świecie?
Polska nie miała Noblistów? Miała i ma, tylko ci nie są uwzględniani w tej klasyfikacji, gdyż nie funkcjonują oni w środowiskach akademickich, ale w życiu politycznym lub literackim. Stwierdzenie dziennikarzy jest demagogią, kiedy piszą: "Ten ranking jest świetnym wskaźnikiem kondycji polskiej nauki, a od tego, jak wygląda nauka, zależy poziom życia nas wszystkich i rozwój naszego kraju. Jak ktoś nie wierzy, to proszę zerknąć na pierwszą setkę szanghajskiego rankingu uniwersyteckiego. To również lista krajów o najbardziej konkurencyjnych gospodarkach, które mamy podobno ambicję dociągnąć."
Ten ranking nie jest wskaźnikiem kondycji polskiej nauki. On jest jakimś symptomem tego, że z każdym rokiem nasze najlepsze uniwersytety pną się ku górze, bo przecież jeszcze kilka lat temu nie były nawet w pięćsetce klasyfikowanych w tym rankingu uczelni. To jest niewątpliwie wskaźnik zmian, a nie powód do tego, by narzekać, że zajmujemy odległe pozycje. Mimo wszystko jesteśmy w nim już uwzględniani. Tak więc nie mają racji dziennikarze GW kpiąc sobie z polskich naukowców w stylu: "Polacy nic się nie stało", gdyż stało się, i to bardzo dużo. Warto to dostrzec.
Pedagodzy nie pomogą swoim uczelniom w pięciu się ku górze, bo z tej dyscypliny, podobnie jak z socjologii, filozofii czy psychologii nie przyznaje się Nagrody Nobla. Tak więc uniwersytety, które kształcą i prowadzą badania m.in. w tych dyscyplinach, nie zyskają w jednej z wag punktów z tytułu dorobku naukowego humanistów, by móc konkurować z uniwersytetami zatrudniającymi noblistów z nauk matematycznych, przyrodniczych, technicznych czy medycznych. Im większa jednak będzie liczba publikacji i ich cytowań w świecie, tym większa przypadnie w tym rankingu liczba punktów, gdyż psychologia, socjologia i pedagogika zostały przypisane przez minister B. Kudrycką do dziedziny nauk społecznych. W tej dziedzinie nauk uniwersytety są klasyfikowane.
Zwróćmy uwagę na ten ranking. W naukach społecznych na pierwszych piętnastu pozycjach są amerykańskie uniwersytety! Do 200 miejsca nie ma ani jednej uczelni z byłych państw socjalistycznych, nawet z Wschodnich Niemiec, a przecież po zjednoczeniu Niemiec powinno im być łatwiej, niż nam. Nie ma w tej klasyfikacji starszego od UJ w Krakowie - Uniwersytetu Karola w Pradze.
Dopiero na liście ogólnej, obejmującej łącznie wszystkie dziedziny nauk, spośród postsocjalistycznych krajów na 80 pozycji znajduje się Uniwersytet Moskiewski, między 151-200 są dopiero wschodnioniemieckie uniwersytety w Tybindze, Würzburgu; między 201-300 pozycją są uniwersytety w Marburgu, Lipsku, Dreźnie, Berlinie oraz jedyny z Czeskiej Republiki Uniwersytet Karola w Pradze, zaś w przedziale 301-400 są dwie polskie uczelnie: Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński oraz wschodnioniemiecki Uniwersytet Halle - Wittenberg. Za nimi jest dopiero w piątej setce Uniwersytet w Sankt Petersburgu, Belgradzie czy Ljubljanie. Nie ma w tym rankingu ani jednego uniwersytetu ze Słowacji, Węgier, Bułgarii, Rumunii, Litwy, Łotwy, Białorusi, Ukrainy, Chorwacji.
Czy rzeczywiście jest tak źle z polską nauką?
16 sierpnia 2012
Pedagogia Amiszów
Adiunkt w Instytucie Pedagogiki UMK w Toruniu dr Dagna Dejna opublikowała w tym roku swoją podoktorską książkę na temat fenomenu endemicznego wychowania w najbardziej konserwatywnej wspólnocie amiszów starego zakonu (Old Order Amish). Mało jest na świecie tego typu grup społecznych, które żyjąc w symbiozie z otaczającą je cywilizacją, starają się czynić wszystko, by czerpać z niej minimum do własnego przeżycia i maksimum do ochrony własnej kultury, jej tradycji i wyjątkowej integralności społeczno-religijnej. Amisze są bowiem – jak pisze recenzent tej rozprawy – prof. Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie Bogusław Milerski – „irenicznym, a zarazem jednym z najbardziej hermetycznych nurtów anabaptyzmu współczesnego.” Tę książkę warto przeczytać i to z kilku powodów.
Po pierwsze, jest pierwszą tak ciekawie, rzetelnie, w oparciu o własne etnopedagogiczne badania i przeprowadzoną z wielkim taktem eksploracją oraz rekonstrukcją wspólnoty religijnej amiszów. Autorka słusznie unika jakiejkolwiek próby dociekania istoty mających w nich od czasu do czasu zdarzeń krytycznych, gdyż naukowiec musi być zdystansowany wobec jednostkowych i patologicznych wydarzeń, jeśli chce oddać prawdę o procesach, które mają długotrwały, ponadczasowy i wiarygodny, a nie jednostkowy, incydentalny charakter.
Po drugie, ta książka jest dowodem na to, że są wśród młodego pokolenia naukowcy, którzy mają niezwykle silną pasję poznania i czynią wszystko, by pomimo wielu przeszkód i trudności pokonać je dla dobra nauki i kultury, ale i dla realizacji własnego zamysłu badawczego. Nie jest bowiem łatwe przedostanie się do zamkniętego i niechętnego obcym środowiska, a w tym przypadku stało się możliwe dzięki starannym przygotowaniom – intensywnych studiach obcojęzycznej literatury przedmiotu, niestrudzonym staraniom o uzyskanie poparcia wśród amerykańskich naukowców, pozyskaniu ich zaufania oraz nawiązywaniu kontaktów z rodzinami amiszów.
Jakże wartościowa okazała się w tym przypadku tak pomoc promotora prof. Aleksandra Nalaskowskiego w tym, by wzmocnić jej motywację i ukierunkować metodologicznie zakres badań oraz w późniejszej fazie interpretację uzyskanych danych, jak i odwaga jego doktorantki zamieszkania z dziesięcioosobową rodziną amiszów, w której nie mogła być tylko zewnętrzną obserwatorką zdarzeń i procesów, ale pełniąca w niej na co dzień tak typowe dla kobiet tej społeczności zadania, jak pranie, sprzątanie, opieka nad dziećmi, zwierzętami i ogrodem, przyrządzanie potraw, prowadzenie lekcji w szkole oraz podróżowanie z rodziną amiszów. Tylko tak można było rozpoznać obowiązujące w tym środowisku reguły gry, obyczaje i wartości. To dzięki nim mogła poznać także inne rodziny, a więc uzyskać dopełniający całości obraz członków zboru, a w tym przede wszystkim istotę, zakres, zasady, metody, formy i środki wychowania oraz kształcenia w nich dzieci i młodzieży.
Po trzecie, poznajemy w tej książce kulisy procesu badawczego we wszystkich jego fazach oraz wyniki własnych badań, często prowadzonych częściowo z ukrycia i rejestrowanych w skrytości. Dzięki temu przenikamy do wnętrza szkoły i procesu wychowawczego amiszów, w którym istotną rolę odgrywają m.in. cnoty religijności i ascezy, mądrości i skromności, pokory i posłuszeństwa, porządku i dyscypliny, bezwzględnego szacunku dla nauczycieli i rodziców, odpowiedzialności i opiekuńczości, prostolinijności i uczciwości, czystości i wrażliwości, solidarności i pracowitości, samodzielności i altruizmu.
Po czwarte, znajdujemy w tej książce potwierdzenie na to, że w najwyżej rozwiniętych gospodarczo państwach mogą istnieć alternatywne społeczności kultury ubogiej, które potrafią dla zachowania i reprodukcji własnej tożsamości kulturowej i religijnej, dla prawa do surowości życia i obyczaju, odrzucając nadmiar i konsumpcjonizm, wywalczyć sobie prawo do istnienia wbrew procesom sekularyzacyjnym, modernizacyjnym, emancypacyjnym i etatystycznym, w tym certyfikacyjnym w sferze edukacyjnej.
Jak pisze w zakończeniu książki dr Dagna Dejna: „Podczas pobytu w Pensylwanii odkrywałam amiszów na nowo, na swój sposób. Zupełnie inaczej niż wcześniej, kiedy przygotowywałam się do wyjazdu. Im bardziej ich odkrywałam, tym bardziej ów obraz różnił się od tego, co wiedziałam wcześniej. Nie da się ukryć, że wizerunek amiszów, którym dysponowałam przed wyjazdem, został ukształtowany w dużej mierze przez, wspomniane już wcześniej przekazy pop. Dodam, że przekazy nade wszystko fałszywe”.
Gratuluję Autorce i jej promotorowi, gdyż to skromne objętościowo studium, wzbogacane interpretacjami myśli i teorii współczesnych nauk społecznych, jest bogatym merytorycznie, a zatem i znakomitym pomostem między kulturową niszowością jako jej przeszłością, która jest teraźniejszością i będzie swoją przyszłością a polifoniczną ponowoczesnością zmagającą się z wielością.
15 sierpnia 2012
Studia pedagogiczne - TAK, byle nie w stylu Amber Gold
Są jeszcze wolne miejsca na bezpłatnych i płatnych studiach pedagogicznych w większości uczelni państwowych – w uniwersytetach i akademiach, m. in. w Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytecie Wrocławskim, Uniwersytecie Śląskim, Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie, Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej (Wydział Pedagogiczny) czy w Uniwersytecie Szczecińskim. Warto się nimi zainteresować, jeśli komuś zależy na dobrym wykształceniu i dyplomie renomowanej uczelni. Dotyczy to także studiów niestacjonarnych (zaocznych) czy studiów w systemie blended learning.
Właśnie uczelnie państwowe należy wybierać w czasach odsłaniających afery nie tylko w sektorze przedsiębiorczości czy gospodarki, ale także edukacyjnym. Tu bowiem , jak wykazują to nieskuteczne zresztą kontrole MNiSW czy PKA, w obszarze niepublicznym - wyższych szkół prywatnych (tzw. wsp) mają miejsce nieprawidłowości najczęściej w wielkich miastach, gdzie istnieje od kilku do ponad dwudziestu nawet szkół wyższych, bo – jak wykazał to skandal z Amber Gold – „pod latarnią jest najciemniej”. Kandydatom na łatwe i tanie studia w „wsp” wydaje się, że jak wybrana przez nich szkoła jest w wielkim mieście, to na pewno działa i funkcjonuje zgodnie z prawem.
Tymczasem niektórzy założyciele wsp, którzy mają ukryte cele biznesowe, kosztem realizacji celów kształcenia, właśnie po to większość środków finansowych lokują w reklamy, strony internetowe, dodatkowe przedsięwzięcia pseudokulturalne czy quasi oświatowe, by zmylić czujność potencjalnych kandydatów. Nikt nie sprawdza, bo nie ma takiej możliwości, płynności finansowej właściciela takiej „wsp”, zaciągniętych i niespłaconych kredytów, zatrudniania w niej kadr po jak najmniejszych kosztach, co odbija się na jakości kształcenia rozumianej jako obsługa klientów. Na stronach internetowych przeczytamy zatem, ze szkoła ma nawet kilka certyfikatów, tylko mało kto rozumie, co one oznaczają i jak się je kupuje.
Jeśli zatem jeszcze ktoś zastanawia się, gdzie podjąć odpłatne studia II stopnia, czyli magisterskie, to najpierw niech sprawdza oferty szkół państwowych, bo te – jak wykazują raporty badawcze – dysponują nie tylko gwarancjami infrastrukturalnymi i kadrowymi wysoce ponad obowiązujące minimum, to jeszcze gwarantują stabilność i pewność, że im nikt nie zamknie kierunku kształcenia. Równie pewne są małe wyższe szkoły prywatne w miastach powiatowych czy byłych miastach wojewódzkich, gdyż te najczęściej prowadzą kształcenie na studiach I stopnia, studiach licencjackich, a spełnienie dla tego poziomu kształcenia warunków prawnych i organizacyjnych nie nastręcza żadnych problemów.
Zatrudnieni bowiem w uczelniach państwowych akademicy mogą pracować na II etacie właśnie w takich małych wyższych szkołach prywatnych czy państwowych, dzięki czemu nie trzeba podejmować studiów daleko od własnego domu, ponosząc dodatkowe koszty z tytułu dojazdów czy noclegów. A kadry są wysokokwalifikowane, gdyż najczęściej w wyższych szkołach prywatnych - poza wielkimi ośrodkami akademickimi - podejmują drugie zatrudnienie uczeni, świetni specjaliści. W tych uczelniach jest też często bliższy i częstszy z nimi kontakt ze względu na mniejsze grupy wykładowe czy ćwiczeniowe. („Analiza zasobów kadrowych w uczelniach na poszczególnych kierunkach i wypracowanie zasad etatyzacji”)
W nowym roku akademickim 2012/2013 upadną kolejne wyższe szkoły prywatne nie dlatego, że jest niż demograficzny, tylko ze względu na złe zarządzanie nimi, ale dobre dla ich właścicieli (założycieli). Już teraz, podobnie jak uczynił to kilka miesięcy temu właściciel Amber Gold, niektórzy „wyprowadzają” z kont swoich biznesowych szkółek środki na inne firmy, które albo działają pod ich logo, znakiem, albo stanowią ukryte zaplecze do pozorowanego zawierania z nimi umów i zatrudniania w nich „swoich ludzi”. Niespełnienie formalnych warunków do prowadzenia kształcenia będzie ukrywane do czasu, aż MNiSW w nich tego nie rozpozna. W Polsce bowiem prawo jest tak skonstruowane, że rektorzy takich „wsp” nie ponoszą prawnej odpowiedzialności za przekazywanie fałszywych (niezgodnych ze stanem rzeczywistym) danych do resortu, który powinien sprawować nad nimi nadzór.
Jeśli zatem ktoś chce studiować pedagogikę w wyższej szkole prywatnej typu AMBER GOLD, to dyplom będzie miał nawet po jej upadku, gdyż studenci likwidowanego kierunku muszą mieć zapewnione jego ukończenie tyle tylko, że z tak obciachowym dyplomem będą mogli pracować wszędzie … .
14 sierpnia 2012
Procedura ważniejsza od człowieka i prawdy o nim samym
Do ciężko rannego w wypadku samochodowym dziecka Lotnicze Pogotowie Ratunkowe odmawia wysłania helikoptera mimo, iż trzeba je jak najszybciej przetransportować do szpitala, w którym można byłoby przeprowadzić operacje ratujące życie. Komuś przeszkadzała w tym procedura, z której miałoby wynikać, że helikopter nie może lądować na szkolnym boisku, bo ono nie występuje w bazie lądowisk zastępczych. Ktoś inny jednak stwierdza, że boisko w miejscowości, gdzie miał miejsce wypadek, było w takiej bazie, tylko przyjmujący zgłoszenie być może nie raczył to sprawdzić.
Procedury stają się ważniejsze od człowieka, zarówno podejmującego na ich podstawie decyzje, jak i osoby, której one dotyczą. Pracownicy nie znają procedur na pamięć, gdyż często są one mocno rozbudowane. W sytuacji problemowej szukają kogoś, kto je zna lub czytają dokumentację, w której mogłyby się znaleźć. Mcdonaldyzacja społeczeństwa polega na wyzuciu człowieka z jego suwerennej mocy rozstrzygania, własnej racjonalności, kompetencji, sumienia i poczucia osobistej odpowiedzialności na rzecz przenoszenia jej na jakiś dokument, procedury. Nikt nie będzie dociekał w niestandardowej sytuacji, czy i jak należało się zachować, tylko czy dana osoba postąpiła zgodnie z obowiązującą ją procedurą. Nie było procedury? No cóż, to trzeba ją dopisać, a tymczasem umiera dziecko lub przeżywa cierpienia z tytułu mocno spóźnionej interwencji medycznej. Być może pojawi się w dokumentacji nowa procedura, wskazująca na to, jak postąpić, kiedy nastąpi to czy tamto.
Tyle tylko, że ludzkie życie nie jest proceduralne, ludzkie cierpienia i przeżycia też nie są sprowadzalne do zapisów, paragrafów, punktów i podpunktów, gdyż wymykają się wszelkim próbom ich jednoznacznego opisu, który wykluczałby jakiekolwiek alternatywy. Żyjemy i realizujemy swoje role coraz bardziej w instytucjach i środowiskach, w których rządzą procedury, a nie istoty ludzkie, w dodatku homo sapiens. Dlaczego? Wydaje się, że to z powodu radykalnego obniżenia nie tylko poziomu kształcenia i wykształcenia Polaków, ale także możliwego w tej sytuacji zastępowania ludzi kompetentnych tymi, którym powinny wystarczyć procedury, których można szybko przyuczyć do określonej funkcji. Tu niemal każdy nadaje się do wszystkiego. Nie ma ludzi niezastąpionych. Jak zwiedzałem z dziećmi zaplecze McDonalds'a to w pakamerze dla pracowników dostrzegłem na tablicy informacyjnej wykaz procedur, które ich obowiązują. Każdy zatem może się tu zatrudnić, byle tylko zrozumiał treść obowiązujących go (ją) procedur.
Zajrzyjcie na strony internetowe niektórych kuratoriów oświaty, a dostrzeżecie jakie obowiązują w danym województwie procedury nie tylko w sprawach administracyjno-organizacyjnych, ale wychowawczych, edukacyjnych. Właściwie nie trzeba się specjalnie kształcić, by po maturze być zatrudnianym w placówkach oświatowych i w ciągu jednego dnia przyuczyć się proceduralnie do wykonywania zadań pedagogicznych W niektórych przypadkach, jak np. rozwiązywanie problemów wychowawczych z uczniem agresywnym, niedostosowanym społecznbie. Tych procedur i zasad jest tak dużo, że nikt nie tylko ich już nie zna, ale też nigdy nawet nie nauczył się ich na pamięć, bo i po co? I tak reagujemy najczęściej intuicyjnie lub na podstawie posiadanej wiedzy (wykształcenia), a dopiero potem zastanawiamy się, czy było to zgodne z procedurą. W sytuacjach zdarzeń pozytywnych nie ma problemu, ale gdy w grę wchodzi jakaś tragedia, negatywne zdarzenie, to pojawia się dylemat, co z tym zrobić, jak "wymigać się" od odpowiedzialności skoro nie było odpowiadającej mu procedury.
Podobnie jest w szkolnictwie wyższym. Nadzór interesują nie tyle realne procesy kształcenia, ile to, czy są w szkołach procedury. To one mają być dowodem na to, że w wyższej szkole ma miejsce troska o jakość kształcenia. Tymczasem może w niej panować bylejakość, patologia. Procedury są ważniejsze od prawdy. Dla kogo? Ich tworzenie zmniejsza koszty postępowań akredytacyjnych, ewaluacyjnych, zwalnia nadzór z wysiłku wglądu w realia. Papier jest cierpliwy, więc wszystko przyjmie. Gorzej, kiedy to, o czym zapisana na nim treść ma zaświadczać, jest jedynie pozorem.
Procedury stają się ważniejsze od człowieka, zarówno podejmującego na ich podstawie decyzje, jak i osoby, której one dotyczą. Pracownicy nie znają procedur na pamięć, gdyż często są one mocno rozbudowane. W sytuacji problemowej szukają kogoś, kto je zna lub czytają dokumentację, w której mogłyby się znaleźć. Mcdonaldyzacja społeczeństwa polega na wyzuciu człowieka z jego suwerennej mocy rozstrzygania, własnej racjonalności, kompetencji, sumienia i poczucia osobistej odpowiedzialności na rzecz przenoszenia jej na jakiś dokument, procedury. Nikt nie będzie dociekał w niestandardowej sytuacji, czy i jak należało się zachować, tylko czy dana osoba postąpiła zgodnie z obowiązującą ją procedurą. Nie było procedury? No cóż, to trzeba ją dopisać, a tymczasem umiera dziecko lub przeżywa cierpienia z tytułu mocno spóźnionej interwencji medycznej. Być może pojawi się w dokumentacji nowa procedura, wskazująca na to, jak postąpić, kiedy nastąpi to czy tamto.
Tyle tylko, że ludzkie życie nie jest proceduralne, ludzkie cierpienia i przeżycia też nie są sprowadzalne do zapisów, paragrafów, punktów i podpunktów, gdyż wymykają się wszelkim próbom ich jednoznacznego opisu, który wykluczałby jakiekolwiek alternatywy. Żyjemy i realizujemy swoje role coraz bardziej w instytucjach i środowiskach, w których rządzą procedury, a nie istoty ludzkie, w dodatku homo sapiens. Dlaczego? Wydaje się, że to z powodu radykalnego obniżenia nie tylko poziomu kształcenia i wykształcenia Polaków, ale także możliwego w tej sytuacji zastępowania ludzi kompetentnych tymi, którym powinny wystarczyć procedury, których można szybko przyuczyć do określonej funkcji. Tu niemal każdy nadaje się do wszystkiego. Nie ma ludzi niezastąpionych. Jak zwiedzałem z dziećmi zaplecze McDonalds'a to w pakamerze dla pracowników dostrzegłem na tablicy informacyjnej wykaz procedur, które ich obowiązują. Każdy zatem może się tu zatrudnić, byle tylko zrozumiał treść obowiązujących go (ją) procedur.
Zajrzyjcie na strony internetowe niektórych kuratoriów oświaty, a dostrzeżecie jakie obowiązują w danym województwie procedury nie tylko w sprawach administracyjno-organizacyjnych, ale wychowawczych, edukacyjnych. Właściwie nie trzeba się specjalnie kształcić, by po maturze być zatrudnianym w placówkach oświatowych i w ciągu jednego dnia przyuczyć się proceduralnie do wykonywania zadań pedagogicznych W niektórych przypadkach, jak np. rozwiązywanie problemów wychowawczych z uczniem agresywnym, niedostosowanym społecznbie. Tych procedur i zasad jest tak dużo, że nikt nie tylko ich już nie zna, ale też nigdy nawet nie nauczył się ich na pamięć, bo i po co? I tak reagujemy najczęściej intuicyjnie lub na podstawie posiadanej wiedzy (wykształcenia), a dopiero potem zastanawiamy się, czy było to zgodne z procedurą. W sytuacjach zdarzeń pozytywnych nie ma problemu, ale gdy w grę wchodzi jakaś tragedia, negatywne zdarzenie, to pojawia się dylemat, co z tym zrobić, jak "wymigać się" od odpowiedzialności skoro nie było odpowiadającej mu procedury.
Podobnie jest w szkolnictwie wyższym. Nadzór interesują nie tyle realne procesy kształcenia, ile to, czy są w szkołach procedury. To one mają być dowodem na to, że w wyższej szkole ma miejsce troska o jakość kształcenia. Tymczasem może w niej panować bylejakość, patologia. Procedury są ważniejsze od prawdy. Dla kogo? Ich tworzenie zmniejsza koszty postępowań akredytacyjnych, ewaluacyjnych, zwalnia nadzór z wysiłku wglądu w realia. Papier jest cierpliwy, więc wszystko przyjmie. Gorzej, kiedy to, o czym zapisana na nim treść ma zaświadczać, jest jedynie pozorem.
13 sierpnia 2012
Syn premiera rządu nie musi być wychowany?
Kto powiedział, że syn premiera musi być dobrze wychowany? Nie musi. Jak twierdzi pierwszy moralista z lat 2005-2006 b. premier rządu Kazimierz Marcinkiewicz, ten prawicowy, ale w tym przypadku z pełnym zaprzeczeniem, bo pielęgnujący deklaratywnie tradycje, wartość rodziny i patriotyzm moralista, komentując ujawnioną aferę z zatrudnieniem syna obecnego premiera Donalda Tuska w firmie wielokrotnie skazanego - Marcina Plichty (I voto Stefański)tak relatywizuje w swoim komentarzu łamanie dobrych obyczajów i wartości chrześcijańskich Michała Tuska:
"- To jest dorosły człowiek i odpowiada za siebie. Jak sobie pościeli, tak się wyśpi".
Otóż to. Ważne jest bowiem nie tylko to, jak się ścieli własne życie, ale i to, kto to czyni, to znaczy, czy jest to osoba dobrze wychowana, a więc posiadająca zinternalizowany system wartości, osoba wykształcona nie tylko formalnie, ale i moralnie. Osoba w pełni wychowana to taka, która przestrzega z własnej woli, a nie dlatego, że inni jej tak każą (np. tatuś - premier czy robotnik), kierując się sumieniem, akceptowanym w społeczeństwie zbiorem norm moralnych i społecznych w życiu osobistym tak samo, jak w życiu zawodowym lub publicznym.
Każdy, kto bez względu na motywy schodzi ze ścieżki postulowanych wartości społeczno-moralnych, ma w swoim wychowaniu poważne braki, jest półproduktem tego procesu, albo i jego zaprzeczeniem, kiedy np. postępuje wbrew normom i prawu. Nie bez powodu określa się takie osoby mianem nieprzystosowanych społecznie, przestępców czy dewiantów.
Wychowanie człowieka jako wynik wieloletniego procesu, w którym uczestniczą różne podmioty, osoby, ale i mają nań wpływ różne czynniki (np. okazje, pokusy, bodźce) wcale nie musi być pełne. Może być pozorne, adaptacyjne, konformistyczne lub nawet przestępcze. Nie można za jego wynik, który wyraża się po latach - jak pisała znana psycholog Antonina Gurycka - zgeneralizowanym i odroczonym zarazem efektem wielu doświadczeń i postaw - obciążać tylko i wyłącznie rodziców dziecka. Nie są oni bowiem jedynymi, w pełni odpowiedzialnymi za końcowy efekt wychowania lub jego patologii. Wiele osób i sytuacji może się do tego przyczyniać, a nie ulega wątpliwości, że w największym stopniu sam wychowywany, a więc ten, który wchodząc w zycie dorosłe udowadnia nie deklaracjami (bo to może czynić na wiecach politycznych), ale - jak pisał słusznie Karol Wojtyła - CZYNAMI poziom swojej godności (nie-)moralnej.
Bycie w jakiejś mierze "nauczycielem narodu" zobowiązuje jednak do tego, by zainteresować się tym, choć być może jest już na to za późno, jak został wychowany ten, który może mnie z tej roli wykluczyć. B. premier K. Marcinkiewicz potwierdził swoim życiem, jak nie szanuje się własnej rodziny, więc niech nie poucza premiera D. Tuska, gdyż ten nie zostawił swojej małżonki i dzieci dla "młodszego rocznika". W jednym tylko częściowo można się z nim zgodzić, że (...) premier Tusk nie może odpowiadać za błędy, czyny i pracę syna. Częściowo - premier jako ojciec - także za nie odpowiada, ale nie sam. Są wśród tych liczni, nieidentyfikowalni tu i teraz, którzy też do tego się przyczynili.
Którego polityka obchodzi jednak dzisiaj kategoria odpowiedzialności, wychowania, uczciwości, prawdy, dobra itd.? O których politykach można powiedzieć, że są dobrze wychowani?
Subskrybuj:
Posty (Atom)