(foto moje: z galerii sztuki w Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie - cykl PERSONA)
Tak długo, jak długo jeszcze polska oświata publiczna będzie podporządkowana
interesom partii władzy i związków zawodowych, tak długo także urzędnicy
Ministerstwa Edukacji Narodowej będą kompromitować władze resortu. Powód tego
jest prosty. Jeśli jakiejkolwiek (w sensie politycznym) władzy państwowej
zależy na tym, by edukacja publiczna służyła tym, dla których jest
zorganizowana, to powinno się ją odciąć od ideokratycznej manipulacji.
Kształcenie i wychowanie młodych pokoleń wymagają podejścia
naukowego, pedagogicznie, w tym dydaktycznie profesjonalnego, a nie
ideologicznego. Dopóki nie zostanie to zrozumiane i wdrożone w życie, dopóty z
każdą zmianą formacji politycznej w MEN będziemy mieli do czynienia z
populizmem, ideowym resetem po poprzedniej władzy, jeśli obecnie jest ona w
opozycji.
Edukacja publiczna musi być publiczna, a więc traktowana jako
dobro wspólne, ponadpartyjne, bez względu na to, która partia uzyskała prawo do
sprawowania władzy. Szkolnictwo nie może być w XXI wieku okazją, środkiem,
narzędziem dla ignorantów pedagogicznych, by mogli zaspokajać swoje potrzeby, frustracje
czy interesy partyjne.
Skoro ministrowie jako urzędnicy stają się jedynie urzędasami
poprawiającymi sobie dobre samopoczucie i stan własnego konta finansowego, to
zapewne nie przejmą się też tym, co tak dobitnie wykazał w swoim felietonie w
"Rzeczpospolitej" (29-30.06.2024, s. 40) Mariusz Cieślik pisząc:
"Niby wszystko wokół się zmienia, ale jedno pozostaje
niezmienne: polska polityka to świat na opak. Były minister sprawiedliwości
znany jest np. z łamania prawa, a nowa minister edukacji to typowy
nieuk. (...) Najlepiej, żeby uczniowie brali przykład z Barbary Nowackiej
i nic nie czytali poza internetami. Jak widać na jej przykładzie,
nieuctwo i ignorancja nie przeszkadzają w Polsce w karierze. A może
wręcz pomagają. Jak człowiek nie ma pojęcia, o czym mówi, to mówi z największa
pewnością" (podkreśl. moje).
W MEN od 1993 roku obowiązuje klimat "oblężonej
twierdzy", to znaczy, że nie można w żadnej mierze przyjmować
jakiejkolwiek krytyki naukowej czy racjonalnej w wydaniu publicystycznym.
Trzeba bronić tego gmachu i ministrów tak samo, jak broni się księży-pedofilów i
nie pozwolić na ujawnianie jakichkolwiek faktów o działalności przestępczej,
toksycznej w sensie pedagogicznym. Do tej pory społeczeństwo nie dowiedziało
się o ukaraniu b. ministrów, urzędników MEN, CODN/ORE, IBE, CKE itd., bo także
w tym resorcie i pod jego kierownictwem od lat obowiązuje norma perska
(chowania pod dywan).
Nie było i nie ma odpowiedzialności urzędników, pracowników
podległych MEN za szkody wyrządzane uczniom z tytułu patologicznej polityki
oświatowej, w tym także prawnej i związanej z pragmatyką zawodową nauczycieli.
Niech dalej tak traktują nauczycielski stan, jak czynią to od lat, a więc
skandalicznie nisko go wynagradzając, szczując opinię publiczną na pedagogów,
kiedy ci upominają się o godne płace, itp.
Każda zmiana wymagająca racji dydaktycznych i pedagogicznych, a nie polityczych, w imię interesów światopoglądowych, nie jest brana pod uwagę w tym resorcie, gdyż oznaczałaby zakwestionowanie władztwa. No to niech tak dalej rządzą. Co za różnica, kto jest ministrem, skoro nim być musi? Nawet Andrzej Zybertowicz, którego trudno uznać za sojusznika obecnej władzy, przyznał w wywiadzie dla DGP (2024 nr 101, s. M20), że ignorantów zatrudniano także w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy:
"Niektórzy już zaczynają dostrzegać, że sprawy idą w złym kierunku. Że jest czysto polityczne lawirowanie i zastępowanie ludzi niekiedy mało kompetentnych jeszcze mniej kompetentnymi (...). łatwiej kogoś oszukać, niż spowodować, by przyznał się, że dał się oszukać".
Naukowcy zaś będą dalej badać, publikować wyniki katastrofalnej sytuacji w oświacie publicznej, a zarazem będą kształcić przyszłe, choć już coraz mniej liczne kadry nauczycielskie do zupełnie innej edukacji. Może kiedyś im się to przyda. Naszym dzieciom, tu i teraz, niestety NIE. Kształcimy jednak, mimo wszystko.