Co się (nie) opłaca doktorantom?







(rys. Ryszard Druch)




Cysorz to miał klawe życie, ale doktorant już nie. Nic dziwnego, że - jak podaje Główny Urząd Statystyczny- z każdym rokiem maleje liczba młodych nauczycieli akademickich, którzy chcieliby rozwijać się naukowo.

GUS podaje dane o malejącej o kilka tysięcy rocznie liczbie zatrudnionych asystentów, tymczasem to stanowisko staje się już przeszłością. Uczelnie państwowe, których jednostki mają pełne uprawnienia akademickie, prowadzą studia doktoranckie. To właśnie doktoranci wyparli etaty asystenckie stając się tanią siłą dydaktyczną, która ma jeszcze prowadzić badania naukowe, aplikować o środki finansowe poza uczelnią i publikować, najlepiej w czasopismach zagranicznych. Na wszystko mają cztery lata.

Nie ma to znaczenia, czy studia III stopnia są prowadzone dla początkujących naukowców w dziedzinie nauk technicznych, ścisłych, przyrodniczych, humanistycznych czy społecznych. Cztery to cztery i tylko dla niektórych istnieje szansa na przedłużenie tego okresu o rok. Miejsca na studiach doktoranckich też trzeba będzie wkrótce redukować, bo studenci zawyżają "wskaźnik Gowina". Zwalnia się zatem część kadr dydaktycznych, by uzyskać w szkole wyższej wskaźnik 13 studentów na jednego nauczyciela akademickiego.

Młody uczony zarabia tak licho, że jeśli jest ambitny, ma własną rodzinę lub chce ją założyć, posiada dzieci, albo został pobudzony do tego spotem Ministerstwa Zdrowia (za 2,7 mln zł) promującym prokreację na wzór intensywnego spółkowania i rozmnażania się królików, to zaczyna kalkulować, co mu się bardziej opłaca.

Tak pisze jedna z doktorantek:

"Napisałam anglojęzyczny artykuł naukowy dotyczący problemu X i wysłałam go do najlepszego czasopisma branżowego. Niestety, otrzymałam odpowiedź, iż mój tekst "jest zbyt potoczny i zawiera przestarzałą bibliografię" (tylko do takiej miałam dostęp w chwili pisania). Aktualnie muszę zająć się doktoratem, a mój Promotor i kierownik jednostki akademickiej traktują mnie trochę jak "niechciane dziecko", w konsekwencji czego doktorat piszę bez niczyjej pomocy i nadzoru.

Czy wg. Pana jest sens wysyłać ww. artykuł tylko z "kosmetycznymi poprawkami" do czasopism zajmujących się ta problematyką (to swego rodzaju obszar-worek dla różnych tematów)? Mam już publikacje do otwarcia przewodu, lecz "zawsze przydałaby się nowa". Czy jest sens wysyłać mój tekst (na zasadzie szczęśliwego trafu) do czasopism zagranicznych czy też "dać sobie spokój" i wysłać do któregoś z polskich czasopism?"

Moja odpowiedź na tego typu dylemat byłaby następująca:

po pierwsze, skoro Doktorantka otrzymała uwagi krytyczne na temat własnego artykułu, to powinna je uwzględnić, poprawić tekst i ponownie wysłać do tej samej redakcji. W przeciwnym razie nie opanuje umiejętności w konstruowaniu tekstów naukowych. Czasopisma naukowe słusznie nie chcą tekstów popularnonaukowych, a więc ani potocznej psychologii, popkulturowej socjologii czy z metodyki kształcenia lub wychowania.

po drugie, pisać należy nie tylko do czasopism zagranicznych, ale także, a może przede wszystkim krajowych, jeśli jest się naukowcem w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych. Jak sama nazwa tych dziedzin wskazuje, są one dla społeczeństwa, którego dotyczą rozwiązywane przez Doktoranta problemy.

po trzecie, pisać należy dla różnych odbiorców, tak dla tych bez wykształcenia średniego i wyższego, jak i dla polityków czy sprawujących władzę, a szczególnie dla tych ostatnich, bo zatrzymali się już na poziomie sms-ów i tweetów. Coraz mniej rozumieją z zachodzących procesów w środowisku ich życia.

po czwarte, piszcie do czasopism naukowych, które nie mają jeszcze punktów parametrycznych, bo każde czasopismo ma służyć komunikacji naukowej, wymianie wiedzy i krytyce, a nie PUNKTOZIE czy władzom akademickim. Nie kalkulujcie, czy wam się to opłaca, czy nie, czy oczekuje tego od was przełożony lub promotor, czy nie. Jeśli chcecie kalkulować, to tylko pod kątem tego, czy to się opłaca waszym czytelnikom i/lub nauce.

Jak mówił św. Jan Paweł II: "Wymagajcie od samych siebie szczególnie wówczas, kiedy niczego od was się nie oczekuje", a tym bardziej, kiedy wam się czegoś zabrania.

Komentarze

  1. Fakt, że Doktorantka pisze samodzielnie artykuł i wysyła go do „do najlepszego czasopisma branżowego” świadczy o tym, że albo ma ogromne mniemanie o sobie, albo kompletnie nie ma pojęcia, co robi.

    Co powinna począć osoba chcąca zająć się badaniami naukowymi, a nie może liczyć na wsparcie Promotora? Z własnego doświadczenia. Jak we wszystkich dziedzinach, aby dostać się na szczyt trzeba się wspinać. Sugeruję zaczynać od czasopism z dołu listy A. Artykuły przyjęte dają punkty i budują „markę”, odrzucone wysyłamy do listy B i niżej. Z każdej recenzji należy wypisać sobie uwagi recenzentów, nie tylko poprawić bieżący tekst, ale przemyśleć i stosować w kolejnym artykule. Byłem w podobnej sytuacji, pisałem i publikowałem prace zupełnie sam. W moim przypadku nie wynikało to ze złych pobudek, po prostu postanowiłem zająć się dziedziną/tematyką w której Promotor, inni doktoranci i pracownicy nie byli w stanie publikować w czasopismach z listy A. Dojście „do najlepszego czasopisma branżowego” zajęło mi 10 lat. Po drodze opublikowałem 45 artykułów w wydawnictwach z niższego szczebla. Zatem, w moim odczuciu są 3 możliwości: 1) wytrwałość i małe kroczki, 2) zmiana Promotora i bazowanie na jego doświadczeniu oraz osiągnięciach, 3) jesteśmy geniuszami – pierwszy i każdy kolejny artykuł wysyłamy do najlepszego czasopisma, przyjmują go z otwartymi ramionami i jeszcze nam płacą – czego Państwu i sobie życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno się nie zgodzić. Metoda małych kroków jest najskuteczniejsza. Proponuje jednak wysyłanie tekstów raczej do czasopism z listy "A" - nawet tych słabszych niż do polskich periodyków z lity "B". I to nie tylko dlatego, ze"dają" więcej punkyów ale także dlatego, że reccenzje sa bardziej merytoryczne i faktycnie nastawione na poprawę tekstu a nie "dopieczenie" autorowi. Opieram to na własnych doświadczeniach, które nie muszą być (nie są) reprezentatywne.

      Usuń
  2. Panie Profesorze brawo! Pozwoli Pan, że dorzucę "łyżkę dziegciu" do wspaniałego czasu studiów doktorskich. Obecnie nie tylko doktorant ma prowadzić zajęcia, starać się o granty, dbać o parametryzację, czy "młócić" artykuły (jak to ujął trafnie jeden z kaznodziejów na rozpoczęcie roku akademickiego), ale również obecnie ma się dbać o punkty, osiągnięcia a i tak jego wniosek o stypendium doktoranckie zostanie odrzucony bo wymaga się by po pierwszym roku mieć co najmniej napisany rozdział rozprawy, i PROSZĘ O UWAGĘ otwarty przewód doktorski:) Stypendium tzw. Gowinowskie otrzymuje każdy doktorant I roku. A co z resztą? II III IV i V rok są traktowani razem i z tych wszystkich roczników otrzymuje tylko jedna osoba. Fakt "opłacalność" trzeba zostawić i schować do "kieszeni" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szanowny Panie Profesorze,
    dziękujemy za ten wpis. Diagnoza sytuacji młodych pracowników nauki (doktorantów) dokonana przez Pana jest zbieżna z obrazem, który odsłoniliśmy w sondażach diagnostycznych i opisaliśmy najpierw w 2009 (teksty E. Bochno dotyczące sytuacji naukowo-zawodowej doktorów pedagogiki), a następnie w 2014 i 2015 (tekst R. Nawrockiego dotyczący sytuacji młodych naukowców z zakresu pedagogiki na polskich uczelniach; teksty zespołu: K. Marszałek, S. Pasikowski, A. Szplit A. Babicka-Wirkus, dotyczące kryteriów i warunków ewaluacji nauczycieli akademickich w świetle arkuszy okresowej oceny na kierunkach pedagogicznych w polskich uniwersytetach; tekst E. Bochno dotyczący sytuacji promotorów pomocniczych), dzięki inicjatywie podjętej przez Zadaniowy Zespół Samokształceniowy i Samopomocy Koleżeńskiej Doktorów pod patronatem KNP PAN kierowany przez Profesor Marię Dudzikową.
    Przypominamy tę inicjatywę z prostego powodu: twierdzimy, że projekt reformy szkolnictwa wyższego przedstawiony przez ministra Gowina wzmocni negatywne tendencje, o których mówili nasi respondenci i o których pisze prof. Śliwerski. Przypomnijmy zatem podstawowe rozpoznania z tamtych badań.
    Wielu respondentów wskazywało na nieustanne przeżywanie takich emocji jak: lęk, stres, niepewność, wypalenie zawodowe, poczucie bezsilności w dążeniu do celu, etc. Źródłem tych negatywnych emocji były uwarunkowania systemowe cechujące się nadmiernym obciążeniem biurokratycznym, niekorzystną strategią prowadzenia polityki zatrudniania (np. powszechnie stosowane umowy na czas określony), przesadnym przywiązaniem do zdobywanych przez pracowników punktów, quasi-feudalnymi relacjami panującymi w szkolnictwie wyższym, etc. Dodatkowo respondenci wskazywali na: brak odpowiedniego wsparcia instytucjonalnego; istnienie niewłaściwej kultury pracy i współpracy na uczelniach; brak odpowiedniego zestrojenia pola dydaktycznego z polem naukowym. Według respondentów, system oceniania jest nadmiernie sformalizowany, zdobyte punkty za pracę naukową, zamiast mieć charakter wspomagający ocenę, w sposób arbitralny i ślepy ją wyznaczają. W takiej formule silny akcent położony jest na aspekt ilościowy a nie jakościowy. W takiej sytuacji, mechanizmy oceny premiują nie tyle zdolności badawcze, co zdolności menedżerskie. Ponadto tak skonstruowany system oceny, powoduje, że w pewnym sensie nie „opłaca się” prowadzić badań długofalowych. Taki system premiuje bowiem szybki zysk, błyskawiczny i mierzalny efekt, co w przypadku wielu badań z zakresu pedagogiki, skutkuje deprecjacją wielu cennych projektów. Kolejnym elementem, na który skierowane było ostrze krytyki jest bardzo trudny dostęp do czasopism wysokopunktowanych. Według respondentów, wytwarza to sytuację niesprawiedliwej ekskluzywności. Prowadzi to do tego, że wiele cennych tekstów jest, w świetle tak działającego systemu gratyfikacji, niedoceniana.
    Wzmocnienie tych tendencji za sprawą nowych warunków gry, jakie proponuje minister Gowin ze swoim zespołem, spowoduje, że nauka stanie się wdzięcznym polem dla sprawnych, agresywnych menedżerów, czy tzw. "zwierząt akademickich". Dla takiego gatunku quasi-naukowca celem jest nie tyle budowanie kultury myślenia, dialogu, sporów środowiskowych, co raczej polowanie na punkty poza granicami naszego kraju. Zdegradowanie czasopism z listy B, na rzecz fetyszyzacji czasopism z listy A i C jest przecież jednoznacznym zaproszeniem do tak pojętej gry.
    Ewa Bochno (UZ), Radosław Nawrocki (UAM), Sławomir Pasikowski (UŁ)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z całym szacunkiem,
    określenie nauki społeczne odnosi się jednak nie do "dla" społeczeństwa ("Jak sama nazwa tych dziedzin wskazuje, są one dla społeczeństwa") ale o (na temat) zjawisk społecznych. To jednak różnica.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z całym szacunkiem , ale nie ma anonim racji. Nauki społeczne są "o"... w zakresie badań podstawowych i są "dla" w zakresie badań stosowanych. Warto doczytać metodologię.

      Usuń

Prześlij komentarz

Nie będą publikowane komentarze ad personam