Podjęta
przez grono nauczycieli refleksyjnych i krytycznych wobec patologii w
szkolnictwie publicznym inicjatywa, by tropić ją w statutach tych placówek,
jest niewątpliwie potrzebna. Można przynajmniej uniknąć zapisów lub usunąć już
istniejące, które kompromitują ich autora/-ów oraz organ nadzoru
pedagogicznego. Statuty szkolne nie są bowiem wewnętrznymi, oddolnie
powstającymi aktami obowiązujących w nich norm prawa, tradycji i obyczajów, ale
częściowym ich dostosowaniem do wyznaczonych przez MEN ram statutowej
regulacji szkolnego życia i przeżycia.
Zapytani
przeze mnie nauczyciele, czy wyobrażają sobie szkołę bez ustanowionego w niej
statutu, wyrazili zdziwienie, że w ogóle można o to pytać. Obowiązuje przyjęte
przez Sejm Prawo oświatowe, a w nim zobowiązanie do tworzenia statutu przez
każdą placówkę publicznej oświaty. Autorki bardzo ciekawej i potrzebnej w tym
podejściu publikacji "Statut nieumarły. Wzór statutu szkoły z
komentarzem" (2023) adekwatnie do stanu prawnego postanowiły oświecić
nauczycieli, rodziców i uczniów w konstruowaniu tego rodzaju dokumentu,
by nie zawierał zapisów błędnych, sprzecznych z obowiązującymi w kraju
prawami.
Nie
recenzuję w tym miejscu niniejszego poradnika, chyba że korzystanie z jego
treści zostanie uznane za recenzję pozytywną. Jeśli tak, to tylko częściowo,
gdyż nie popieram potrzeby pisemnego ustanawiania takich dokumentów w szkołach,
skoro powinny one być środowiskiem uczłowieczającym a nie odczłowieczającym. O
tym zaś nie rozstrzyga treść statutu tylko osoby znajdujące się w danej
placówce, wchodzące ze sobą w interakcje.
To,
że relacje między nauczycielami a uczniami są asymetryczne w wyniku
jednostronnego obowiązku dzieci uczęszczania do szkoły do 18 roku życia
sprawia, że przypisane nauczycielom kodeksowo władztwo pedagogiczne nad
uczniami prowadzi do nierównego stanowienia i przestrzegania norm
społeczno-moralnych w szkole. Porzekadło: "Co wolno wojewodzie, to nie
tobie smrodzie", "Dzieci i ryby głosu nie mają" jedynie
upełnomocniają i usprawiedliwiają powyższą asymetrię, która w kwestii zarządzania
procesem kształcenia czy uczenia się jest w większości zasadna , ale już w
sferze obyczajowej nie jest.
Może
dlatego wywołała wstrząs opinii publicznej informacja w mediach o uprawianym
przez nauczyciela informatyki w szkole seksu z nauczycielką, który na domiar
wszystkiego nagrywał, a przechwycony przez uczniów film został opublikowany
przez nich w mediach społecznościowych. Tego autorzy statutu tej szkoły nie
przewidzieli, że w czasie rekolekcji można w szkole zaspokajać m.in.
potrzeby seksualne.
Autorki
zatem wspomnianego poradnika - moim zdaniem błędnie - stwierdzają już we
wprowadzeniu: "Nie da się przecież zaprzeczyć, że reformowanie szkoły, czy
to zasad oceniania czy form sprawdzania wiedzy, organizacji pracy itp. wymaga
zmian w prawie wewnątrzszkolnym, zwłaszcza w statucie" (s.12).
Nawet
najlepiej napisany statut nie zastąpi dobrych obyczajów w szkołach, gdyż
zawarte w nim normatywne uregulowania nie są w stanie przeciwstawić się
patologii, jaka ma w nich miejsce do swojego zaistnienia i bezkarnego trwania.
Być może treść statutu jest znana tym, którzy go tworzyli, a może i osobom
aktualizującym jego treść.
Co
proponuje jedna z autorek poradnika? Gabriela Olszewska uważa, że napisanie
statutu powinno być powierzone fachowcom. "Niestety w wielu
placówkach edukacyjnych tworzony jest przez osoby nieposiadające wiedzy
prawniczej.(...) W statutach dochodzi nie tylko do łamania podstawowych
zasad techniki prawodawczej, m.in. regularnie narusza się zasadę, że
w akcie niższego rzędu nie powinno się cytować aktów wyższego rzędu.
Wymusza się poleceniami na szkołach wpisywanie fragmentów aktów wyższego rzędu,
bo jakoby użytkownicy statutu: uczniowie, rodzice, nauczyciele nie są
w stanie zrozumieć statutowych postanowień bez owych cytatów"
(s.14).
O
tym, co jest ważne w szkole, jakie wartości mają w niej znaczenie dla
kształtowania postaw uczniów, ale i egzekwowania ich od nauczycieli i rodziców,
ma decydować dokument a nie osoby. Jak dostrzega ten fakt współautorka
publikacji - Anna Szulc:
"Jednak
największym problemem jest to, że w edukacji od zawsze nauczyciel
otrzymywał wytyczne, co i jak ma realizować i z czego będzie
rozliczany. Powielane metody pracy i obawy związane z rozliczaniem wyników
bywają powodem, że kosztem podmiotowości ucznia i nauczyciela nie respektuje
się od lat obowiązującego w edukacji prawa, które jest w gruncie rzeczy
przychylne zmianom. Prawa, które nie jest uwzględnianie w większości
statutów polskich szkół, a to zasadniczo utrudnia, wręcz uniemożliwia
podejmowanie zmian" (s.16).
Innymi
słowy, nie jest ważne to, co stanowi o wartości wzajemnych interakcji w szkole,
tylko posłuszne spełnienie biurokratycznego zobowiązania dla
usatysfakcjonowania urzędników państwowych. Zapominamy a może nie rozumiemy, że państwo prawa nie oznacza państwa prawników.
W
Polsce wszystkie szkoły obowiązuje ustanowiony przez MEN wzór statutu szkoły,
toteż wraz ze zmianą partyjno-związkową w tym resorcie jest on
fragmentarycznie nowelizowany a dyrektorzy szkół mają obowiązek dokonania
stosownych uzupełnień o przepisy, które w statucie muszą się znaleźć.
Szkoła
wprawdzie jest miejscem pracy dla nauczycieli, pracowników administracji i
technicznych, ale to nie jest zakład produkujący wykształcenie, ale publiczna
czy niepubliczna placówka oświatowa. Tymczasem prawnicy nadają jej status zakładu
pracy, a w ślad za tym stwierdzają, że "statut szkoły to akt prawa
zakładowego" (s.19). Sposób i zakres interpretacji prawa
administracyjnego w Polsce sprawia, że mamy w szkolnictwie, nad szkolnictwem i
wobec szkolnictwa władzę prawników a nie pedagogów.
Pisze
o tym wprost: "Statut szkoły zatem to – z perspektywy prawa
wewnątrzszkolnego – najważniejszy akt prawny, ale poddany ograniczeniom
wynikającym z przepisów powszechnie obowiązujących. Nie jest wobec
tego statut szkoły, jak to często zdaje się uważać, aktem prawnym, który
może zawierać szereg różnych i dowolnych regulacji" (s.
21).
No
to może najwyższy czas przeprowadzić w oświacie deregulację i przywrócić normy
naukowej pedagogii a nie podtrzymywać biurokratyczno-oligarchiczny (partyjnie)
aparat władztwa zakładowego? Na tym poprzestanę, bo dalsza lektura tego
poradnika przekonuje mnie o podtrzymywaniu przez jej autorów destrukcyjnego dla
kształcenia i wychowania młodych pokoleń oraz zarządzania środowiskiem
nieprodukcyjnym w powyższy sposób.
Pojawiających
się w szkołach sporów, konfliktów między różnymi osobami nie uniknie się
zapisaniem ich w tym dokumencie, gdyż normy same w sobie, a nie
zinterioryzowane przez osoby w danej społeczności, a więc w nich samych,
nie zabezpieczą przed potencjalną możliwością pojawienia się konfliktu czy
czyjegoś bezprawnego działania. Kluczowe bowiem są dobre obyczaje, które
powinny być przekazywane z pokolenia na pokolenie a wzajemnie z nim uzgadniane.
Żaden
autor statutu nie przewidzi wszystkich możliwych zachowań uczniów i nauczycieli
w szkole, by określić typologię tych pożądanych oraz zapisać sankcje w stosunku
do tych, którzy nie przeciwdziałali czy stali się sprawcami czyichś nagannych
działań. Sięgając do statutów szkół publicznych przekonamy się, że ich treść ma
niejako zastąpić działania, aktywność nauczycieli, uczniów i ich rodziców.
Statut
nie jest źródłem współtworzenia kultury szkoły, ale asekurującym w niej
wszystkie podmioty przed ewentualnym przypisaniem komuś sprawstwa
negatywnego czy rzekomego inspirowania do sprawstwa pozytywnego. To tak nie
działa.
Edukacja nie powinna być podporządkowana prawnikom i ideokratom, partyjnym beneficjentom władzy, gdyż o jej istocie rozstrzygać powinna nauka, która jest, bo musi być neutralna wobec różnic światopoglądowych. To, że wśród uczonych są osoby wierzące czy niewierzące nie może rzutować na metodologię badań. Dzięki temu w krajach, w których szanuje się naukę i ma zaufanie do uczonych, nie ma miejsca na interesowne ideologicznie sterowanie oświatą, na populizm, hipokryzję polityków. Trzeba jednak odróżniać naukową politykę oświatową od populistycznej, pseudonaukowej polityki z udziałem osób ze stopniami naukowymi.