04 grudnia 2025

Pedagogika Profesora Ryszarda Macieja Łukaszewicza jako droga, odwaga i wyzwanie dla przyszłości

 

(colage z fotografii autorstwa BŚ)


Decyzje o przyznaniu medalu honorowego nie zawsze bywają oczywiste. Wymagają czegoś więcej niż dorobku, a mianowicie trwałego śladu. W przypadku Profesora Ryszarda Macieja Łukaszewicza Komitet Nauk Pedagogicznych PAN na wniosek prof. Dariusza Kubinowskiego, podjął nie tylko trafną decyzję, ile — można powiedzieć — przywrócił równowagę między tym, co rzeczywiście najważniejsze w pedagogice, a tym, co w jej oficjalnych obiegu nie zawsze bywa dostrzegane. 

Stali Czytelnicy mojego bloga zapewne pamiętają moje wpisy poświęcone najnowszym dokonaniom, ale i problemom z pozbawieniem Profesora we Wrocławiu możliwości kontynuowania znakomitego projektu Wrocławskiej Szkoły Przyszłości. Należę do grona fanów wyjątkowej SZKOŁY ALTERNATYWNEJ, o której wyróżniony Medalem PEDAGOG pisał, mówił, rozpalał naszą wyobraźnię na najważniejszych Międzynarodowych Konferencjach "Edukacja alternatywna - dylematy teorii i praktyki" prowadzonych przeze mnie i moich współpracowników na Uniwersytecie Łódzkim co trzy  lata od 1992 roku. 

Poprosiłem ChatGPT o połączenie dwóch dokumentów: fotografii z I Międzynarodowej Konferencji EA w Dobieszkowie w 1992 roku oraz okładki monografii pod redakcją Mistrza, która jest interdyscyplinarnym podejściem do Wrocławskiej Szkoły Przyszłości. Ta była realizowana we Wrocławiu dopiero po odzyskaniu przez Rzeczpospolitą suwerenności, zlikwidowaniu cenzury i wsparciu w latach 90. XX wieku ruchu szkół autorskich.      

Profesor Łukaszewicz należy do tych nielicznych pedagogów, którzy odważyli się udowodnić, że przyszłość szkoły nie rodzi się w gabinetach ani przy stolikach konferencyjnych, lecz w wyobraźni — w tym najpierwotniejszym miejscu, z którego wyrasta każde prawdziwe działanie pedagogiczne oraz w osobistym zaangażowaniu w jej eksternalizację.

Jego dzieło — rozciągnięte między teorią, praktyką, wizją i doświadczeniem — nie mieści się w typowych szufladach naukowych. Może właśnie dlatego stało się tak ważne dla wielu z nas, prowadzących badania np. Stanisław Dylak, Mirosława Nowak-Dziemianowicz, Katarzyny Gawlicz, Moniki Figiel czy kreujących wyspę oporu edukacyjnego w III RP (wciąż podporządkowanej partiokracji) np. Aleksander Nalaskowski, Dorota Klus-Stańska, Ewa Radanowicz, Marzena Kędra i in.

Pedagogika jako przestrzeń odwagi

Łukaszewicz był jednym z pierwszych, którzy z pełną konsekwencją zakwestionowali dogmatyzm polskiej szkoły. Nie za pomocą głośnych manifestów politycznych, lecz cichą, wytrwałą, organiczną pracą, przypominającą najlepsze tradycje polskiego humanizmu.  

W czasach, gdy edukację budowano według linearnych planów, deklaracji i dokumentów partyjnych, on wskazywał na coś radykalnie innego: na odwagę przekraczania, na twórczy ferment, na dialog z dzieckiem i z naturą, na konstrukcję szkoły jako twórczego miejsca, w którym człowiek zaczyna istnieć nie przez przystosowanie, lecz przez poznanie siebie w działaniu i odkrywanie tajemnic wiedzy o świecie.

To podejście miało charakter nie tylko alternatywny, ile — jak powiedziałby Dewey — głęboko demokratyczny: Wrocławska Szkoła Przyszłości stała się przestrzenią doświadczania siebie, innych i środowiska codziennego życia, a nie tresury, dyscyplinowania, indoktrynacji; to przestrzeń relacji, a nie procedur; przyszłości, a nie wciąż reprodukowanej przeszłości.

Wrocławska Szkoła Przyszłości — projekt zbyt żywy, żeby był spychanym na margines modelem 

Są w dziejach pedagogiki projekty, które powstały w formie idei, ale nigdy nie weszły w rzeczywistość. Są też takie, które trwają jako instytucje, choć utraciły ducha. Wrocławska Szkoła Przyszłości — dzieło Profesora Łukaszewicza — należy do rzadkiej, najwybitniejszej kategorii: projektów żywych, które przez dziesięciolecia pozostają źródłem twórczej energii, inspiracji i odnowy.

Nie była szkołą w rozumieniu formalnym. Była laboratorium człowieka. Ośrodkiem odważnych eksperymentów i skrupulatnej refleksji. Była miejscem, w którym edukację uwalniano z formalistycznego gorsetu i odzyskiwano jej naturalną pulsację — rytm ciekawości, zachwytu, błądzenia, powrotów, odkryć.

Można śmiało powiedzieć, że bez tej szkoły polska pedagogika alternatywna byłaby uboższa o najważniejszy dowód na to, że teza - „lepsze jest możliwe” - nie jest pustym sloganem, lecz realnym, konsekwentnie realizowaną autorską pedagogią.

Mistrz nieoczywisty

Łukaszewicz nigdy nie był pedagogiem salonów. Nie zabiegał o poklask ani o modne pozycje. Tym bardziej więc wyrazista pozostaje jego rola jako mistrza — mistrza trudnego i wymagającego, bo nie dającego gotowych odpowiedzi.

Jego uczniowie — w większości dziś dorośli pedagodzy, nauczyciele, badacze, animatorzy — mówią często, że nauczył ich jednej fundamentalnej rzeczy: myśleć poza układem, poza narzuconym językiem, poza instytucjonalną kalką. To największa nagroda, jaką może dać pedagog.

W czasach, gdy edukacja coraz bardziej ulega uniformizacji, Profesor Łukaszewicz pozostaje przykładem twórczej, etycznej, humanistycznej niezgody na przeciętność.

Znaczenie decyzji Komitetu



Medal przyznany Profesorowi przez Komitet Nauk Pedagogicznych PAN ma znaczenie większe niż zwykłe uhonorowanie. To symboliczna korekta i zarazem sygnał dla całego środowiska: że pedagogika nie może ograniczać się do badań ilościowych czy jakościowych, do akademickiej rutyny i wskaźników cytowań.

Pedagogika jest — i powinna pozostać — nauką o człowieku, jego wolności, potencjale rozwojowym, o jego relacjach i marzeniach. 

Profesor Łukaszewicz przez całe życie przypominał, że edukacja jest ruchem — drogą oporu i uporu, ale także drogą nadziei. Medal potwierdza, że środowisko naukowe to dostrzegło: że odwaga myślenia, praca dla dobra ucznia, poszukiwanie nowych modeli szkoły i troska o sens edukacji są wartościami fundamentalnymi.

Dziedzictwo, które nie przemija

Kiedy myślimy o przyszłości polskiej edukacji — zwłaszcza w czasach kryzysu nauczycielskiego, chaosu programowego i deficytu zaufania — potrzebujemy postaci, które pokazują, że możliwe są inne drogi.

Łukaszewicz pozostawił nam nie tylko książki i koncepcje. Pozostawił światło, które wyznacza kierunek: edukacja ma być spotkaniem, twórczością, przekroczeniem i obietnicą. Jego dorobek — w dużej mierze wymykający się klasycznym kategoriom naukometrii — staje się tym bardziej bezcenny w epoce, gdy edukacja potrzebuje nie technokratów, lecz wizjonerów czułych na człowieka.

Z tego też powodu decyzja Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN jest nie tylko uzasadniona, ale w najgłębszym sensie sprawiedliwa. 

Profesor Ryszard Maciej Łukaszewicz zasłużył na ten Medal nie poprzez ilość publikacji, lecz poprzez jakość obecności — w pedagogice, w praktyce, w dziecięcych sercach i umysłach, w nauczycielach, którzy dzięki Niemu odważyli się pomyśleć szkołę od inaczej niż chcą tego ignoranci i politycy.

 

(we współpracy z ChatGPT 5)

rocławskiej Szkole Przyszłości (i nie tylko) z Profesorem Ryszardem Łukaszewiczem

03 grudnia 2025

Po co szkoły quasi publiczne nadają imię wybranej postaci?

 


Tak prowokacyjne pytanie jest pochodną wczorajszego postu. Jeśli naprawdę wybrzmi, to może zainteresuje każdą radę pedagogiczną, każde grono rodziców i każdy organ szkolny, gdyż dotyka sedna istniejącej w wielu szkołach quasi publicznych iluzji, w której nazwa ma zastępować treść, a symbol praktykę. Znakomicie pisała o tym  wraz z zespołem uczonych wielu generacji Maria Dudzikowa. 


Po co szkoły nadają imię postaci, skoro w codzienności jej nie realizują? Zachęcam do refleksji, którą warto uruchomić w środowisku szkolnym. Zaznaczam, że moja analiza nie dotyczy szkół prowadzonych przez Kościoły, podmioty religijne, gdyż te są jedynymi, co do których powyższe pytanie jest bezprzedmiotowe.  

Imię jest łatwiejsze niż idea. Nadać imię można szybko, bo wystarczy uchwała rady pedagogicznej, głosowanie, uroczystość, sztandar, patron na stronie internetowej. Chociaż organizacyjnie to wszystko nie musi był łatwe, to jednak skupiamy się na tym, co jest widoczne, uroczyste i zamknięte w czasie, a co wymaga jednorazowego wysiłku.

Natomiast pracować na co dzień w duchu patrona… wymaga wysiłku ciągłego, często przez lata. Szkoła jako instytucja jest pełna obowiązków wynikających z rozwiązań prawnych, papierologii, nadzoru „pedagogicznego”, ale rzadko kadra ma przestrzeń i odwagę, by podjąć ten trud wyjścia poza administracyjno-polityczne zobowiązania.

Patron/-ka bywa wizerunkowy/-a, chociaż jej/jego imię kreuje wizerunek szkoły. Czasem na zewnątrz wygląda to tak: „Nasza szkoła nosi imię wybitnego… (tu wstaw: bohatera, pedagoga, poety, artysty, patrioty).” Być może daje to prestiż, choć pokolenie Z i Alfa zrywa z takim podejściem do historycznego samozachwytu. To wygląda ładnie na sztandarze, dobrze brzmi w okolicznościowych przemówieniach, ale wizerunek nie zobowiązuje do spójności wewnątrzszkolnej pedagogii i konsekwencji wobec patrona. Wartości zapewne są tu brane pod uwagę, ale te mają charakter uniwersalny, ponadczasowy, niekoniecznie związany z imieniem patrona/-ki.

Dyrekcje szkół lubią bezpieczne symbole, neutralne historycznie postaci, bo nie mówią już nic nowego, nie stawiają wymagań, nie wchodzą w konflikt z bieżącą polityką, nie wymagają od szkoły „żywotności ich idei”. Wspomniany przeze mnie Aleksander Kamiński, paradoksalnie, okazuje się bezpieczny, gdy sprowadza się go do roli autora lektury szkolnej - „Kamieni na szaniec”, podczas gdy jego prawdziwa pedagogika społeczna była rewolucyjna, oparta na wolności, dzielności, pracy nad charakterem, odpowiedzialności i samorządności. Okazuje się, że często woli się bohatera z pomnika niż ponadczasowego myśliciela, który wymaga holistycznego działania.

Polski system szkolny nie sprzyja patronom-ideom nawet, gdyby szkoła chciała realizować myśl swojego/-j patrona/-ki, gdyż nadzór szkolny za to nie nagradza. Nadzorcy premiują dokumenty, zgodność działania z przepisami, administracyjną poprawność, raporty, procedury, standaryzację, a nie wolność, kreatywność, działanie, pracę w małych grupach, samorządność, odwagę wychowawczą itp. Dlatego patron/-ka często zostaje w gablocie, a codzienność toczy się „jak zawsze”.

Już nie pytamy o to, „co to zmienia?”, chociaż tak sformułowane pytanie jest kluczowe: Co zmienia się w szkole po nadaniu imienia? W większości szkół odpowiedź brzmi - „Nic” lub „niewiele”, i to jest właśnie problem, na który zwracam uwagę. 

W gruncie rzeczy nie wprowadza się do programu wychowawczego, w tym do statutu danej szkoły jakichkolwiek treści nawiązujących do życia i dzieł patrona, imienia. Czy zatem imię zobowiązuje, kogo i do czego? Uczniów? Tylko uczniów? Jeśli już, to dlaczego nie nauczycieli?  

W Polsce niemal każda szkoła ma swojego patrona. Na fasadach widnieją nazwiska bohaterów, poetów, uczonych, harcerzy, reformatorów. Są tablice, sztandary, uroczystości. Zwykle dostojne, czasem wzruszające, zawsze starannie zainscenizowane, a potem… imię znika z horyzontu codzienności.

Uczniowie wracają do lekcji, nauczyciele do realizacji podstawy programowej a dyrektorzy do dokumentów. Patron/-ka, który/-a jeszcze wczoraj był/-a bohaterem/-ką akademii, dziś staje się tym, czym dla wielu jest nazwa ulicy - śladem pamięci a nie punktem odniesienia.

Imię ma sens tylko wtedy, kiedy nadaje kierunek, a nie wówczas, kiedy jest dekoracją. Jeśli szkoła nadaje imię, którego na co dzień nie realizuje, to nie ma patrona/-ki. Ma tylko nazwę. Ja zaś uważam, że to nie powinien być jedynie pomnik, izba czy gablota pamięci, ale postać znacząca zobowiązująca do określonych postaw, zachowań.


02 grudnia 2025

Czy zapomniano o alternatywnej pedagogice szkolnej Aleksandra Kamińskiego?

 

Zastanawiałem się ostatnio, ile szkół podstawowych nosi imię Aleksandra Kamińskiego? Jak to się stało, że wybrano śp. profesora pedagogiki społecznej Uniwersytetu Łódzkiego na patrona instytucji, których kadry nauczycielskie postanowiły utrwalić nie tylko wybitnego uczonego, ale harcmistrza, współzałożyciela Szarych Szeregów oraz... autora alternatywnego modelu szkoły "nauczania i wychowywania metodą harcerską". Postanowiłem sprawdzić, czy, a jeśli tak, to w jakim zakresie, nauczyciele korzystają w tych szkołach z rozwiązań pedagogicznych, w tym dydaktycznych druha Kamyka. 

 Nie znalazłem publicznie zweryfikowanej, kompleksowej listy potwierdzającej obecnie dokładną liczbę podstawówek noszących jego imię. W 2014 roku takich szkół było w Polsce ponoć piętnaście. Możliwe, że ta liczba uległa zmianie w wyniku zmian ustroju szkolnego. 

Najuczciwsza odpowiedź na powyższe pytanie powinna zatem brzmieć, że nie da się dzisiaj z publicznie dostępnych danych internetowych wiarygodnie podać dokładnej, aktualnej liczby szkół podstawowych w Polsce noszących imię Aleksandra Kamińskiego. Może jednak dyrektorzy szkół, które noszą imię A. Kamińskiego mają wiedzę o placówkach z tym bohaterem i mogliby podzielić się tą wiedzą z czytelnikami bloga. Być może ktoś, gdzieś stworzył ranking patronów szkolnych i mógłby przekazać informację, jaką pozycję zajmują w nim szkoły podstawowe im. A. Kamińskiego.

 Dzięki temu, że szkoły mają swoją stronę internetową, udało mi się dotrzeć do siedmiu takich placówek w kraju, ale nie będę ich tu wymieniał, bo nie jest to przedmiotem mojego zainteresowania pedagogicznego. Mój post ma raczej zwrócić uwagę na kwestię braku zakorzenienia patrona w pracy wychowawczej szkół, a Aleksander Kamiński jest w tym przypadku jednym z nich. 

 Każda szkoła prezentuje krótki biogram o patronie, o ile go posiada. W kilku biogramach na stronach szkół „kamykowych” powtarza się informacja, że w 2014 roku jego imię nosiło łącznie 15 szkół (podstawowych i ponadpodstawowych) oraz 27 szczepów harcerskich. To jest jedyna, w miarę „zbiorcza”, liczba, jaką udało mi się odnaleźć,  ale część szkół mogła zmienić patrona, zostać włączoną do zespołu szkół ponadpodstawowych, przekształconą w gimnazjum a potem zlikwidowaną itp. Szkoły w ostatnich latach były łączone/przekształcane także w zespoły szkolno-przedszkolne. 

Na stronach szkół "kamykowych" szukałem odpowiedzi na pytanie, czy mają one jakikolwiek związek z założeniami jego pedagogii szkolnej, w tym szkoły autorskiej zawartymi w rozprawie pt. "Nauczanie i wychowanie metodą harcerską"? Książka miała dwa wydania: pierwsze ukazało się w 1948 roku, drugie zaś dopiero w 2001 roku. Monografia była rozprawą doktorską z filozofii, którą A. Kamiński obronił w 1947 roku. 

 

W czasach stalinizmu w Polsce Ludowej a więc od 1950 do 1958 roku Kamiński został usunięty z Katedry Pedagogiki w UŁ, a w 1951 roku wszystkie jego książki objęto ścisłą cenzurą. Nic dziwnego, że Wincenty Okoń wydając pod swoją redakcją w 1964 roku przeglądową monografię "Szkoły eksperymentalne w świecie 1900-1960" (Nasza Księgarnia"), nawet nie wspomniał o powyższym eksperymencie "Kamyka". Do 1989 roku książka ta nie istniała w dostępie dla studentów i nauczycieli akademickich, mimo iż jakiś jej egzemplarz mógł być w bibliotekach uniwersyteckich czy liceów pedagogicznych. Obraz zawierający tekst, list, ssak, plakat

Zawartość wygenerowana przez AI może być niepoprawna.

 

Dobrze, że Związek Harcerstwa Rzeczpospolitej wznowił ten tytuł. Niestety, nie zaistniał on w praktyce wychowawczej szkół quasi publicznych i niepublicznych. To, co udało mi się ustalić (z pomocą AI na podstawie publicznie dostępnych stron) w sprawie siedmiu  szkół noszących imię Aleksandra Kamińskiego, potwierdziło moja hipotezę, że każda z nich wprawdzie zawiera notę o patronie, ale w treści ich programu wychowawczego nie ma odniesienia do koncepcji A. Kamińskiego, tzn. szkoły nie deklarują związku z misją wychowawczą afirmowaną w jego modelu szkolnym.

Aspekt ściśle pedagogiczny, metodyczny w zakresie metody harcerskiej jako konkretna koncepcja szkoły i wychowania jest widoczny tylko w kilku szkołach i raczej marginalnie. Jedna ze szkół łączy eksperyment Kamińskiego w Nierodzimiu odsyłając tym samym zainteresowanych do jego myślenia o szkole. Nie przekłada się to na program wychowawczy. 

W żadnym z dostępnych programów wychowawczo-profilaktycznych szkół im. Aleksandra Kamińskiego nie ma wprost odwołania do „metody harcerskiej” ani do samorządnej i wspierającej przedsiębiorczość uczniów koncepcji szkoły z jego rozpraw. Są tylko ogólne, „standardowe” zapisy wychowawcze. We wszystkich dostępnych dokumentach ramowych (statuty, opisy programów) widać silne podporządkowanie schematowi narzuconemu przez prawo oświatowe: podstawa prawna, diagnoza, cele, obszary profilaktyki, współpraca z rodzicami itd., natomiast brak śladów, by ktokolwiek próbował przepisać te dokumenty w duchu pedagogiki Kamińskiego.

Przeważa publikowanie biografii patrona z wskazaniem, że tożsamość szkoły nawiązuje do jego postawy a dotyczy to czasów okupacji z odniesieniem do wychowania obywatelskiego. W tej ostatniej kwestii nie podaje się jednak informacji o innych, jakże ważnych z wychowawczego punktu widzenia książkach łódzkiego pedagoga: "Spółdzielnia uczniowska jako placówka wychowawcza. Relacja z badań" (Warszawa, 1967) i "Samorząd młodzieży jako metoda  wychowawcza" (Warszawa, 1973). 

Na podstawie analizy stron internetowych szkół im. Aleksandra Kamińskiego można z dużym prawdopodobieństwem wywnioskować, że nie stosują one modelu szkoły opartego na „nauczaniu i wychowaniu metodą harcerską”, nie są zainteresowane rozwijaniem uczniowskiej spółdzielczości i - być może - popełniają błędy, przed których pojawieniem się w samorządzie uczniowskim ostrzegał ich patron. Dlatego jego imię pozostało głównie jako symbol patriotyczno-historyczny, a nie praktyczny model pracy wychowawczej szkoły.

Mamy gospodarkę rynkową, zapis w ustawie Prawo oświatowe o organach społecznych w systemie szkolnym, i to by było na tyle. O edukacji stanowią niekompetentni politycy, jeszcze bardziej pozbawieni kompetencji kolejni deformatorzy edukacji szkolnej oraz ich pseudoeksperci, którym obca jest nauka, nie wspominając o nauczycielskim doświadczeniu. Dyrektorzy szkół imienia Aleksandra Kamińskiego mogliby nabrać odwagi, dzielności, o którą tak upominał się patron ich placówek. Wystarczy czytać nie tylko rozporządzenia i ustawy, ale coś więcej, skoro przyjęło się zobowiązanie pedagogiczne.        


Ps. Jedna ze szkół opublikowała fotografię "Kamyka" mojego autorstwa bez wskazania źródła. Nie będę jednak wnioskował do sądu o naruszenie moich praw autorskich czy oskarżał z powodu braku informacji na ten temat o plagiat, bo reprezentuję inny poziom kultury niż pewien "doktor" wraz z jego akolitami.