Chyba zaczynamy zapominać o tym, o jaką Polskę walczyła "Solidarność” w latach 1980-1989. Z toczącej się od kilku lat debaty publicznej (tak politycznej, jak i pedagogicznej)odnoszę wrażenie, że odradza się tęsknota za jedynie słusznym punktem widzenia, za „prawdą”, w której tle jest monistyczna - ale jedynie poprawna - ideologia, filozofia czy światopogląd, a w naukach pedagogicznych - teoria kształcenia i/lub wychowania.
Wydaje się, że trafnie to ujmuje w jednym ze swoich artykułów red. Piotr Zaremba z „Rzeczpospolitej” (28.07.2011), kiedy zwraca uwagę na to, jak coraz łatwiej przychodzi nam rozstrzyganie o tym, co wolno nie tylko obywatelowi, ale przede wszystkim naukowcowi - na związany ze sferą publiczną problem - powiedzieć, a czego nie powinien czynić, która perspektywa poznawcza jest politycznie (a nie naukowo) poprawna, a która nie?
Nauki humanistyczne, podobnie zresztą jak społeczne, nie są naukami, które formułują i posiadają niepodważalne prawa naukowe, aksjomaty. Jeśli już, to są to prawidłowości naukowe, a więc sądy probabilistyczne, wskazujące na to, że pewne zjawiska, wydarzenia czy procesy powstają w wyniku czynników, których wpływ (udział) możemy stwierdzić tylko częściowo wprost, a zatem z pewną dozą prawdopodobieństwa. Naukowcy posługują się w wyjaśnianiu interesujących ich zjawisk teoriami, modelami czy miernikami, które zbliżają ich do prawdy o nich, ale przecież określonej ramami przyjętych czy opracowanych przez siebie teorii, modeli czy mierników.
W debatach publicznych usiłuje się pozbawiać naukowców prawa do wyrażania przez nich własnych poglądów na określone tematy. To o tej kwestii pisze P. Zaremba stając w obronie profesora pedagogiki - Aleksandra NALASKOWSKIEGO, dziekana Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu, który „ośmielił się” w wywiadzie dla „Frondy” wypowiedzieć negatywnie na temat zbyt liberalnej szkoły i homoseksualizmu, w związku z czym znalazł się na celowniku „Gazety Wyborczej”. Jak pisze o profesorze: "Jest wyrazistym uczestnikiem publicznej debaty nieodmiennie denerwującym lewicowo-liberalne kręgi. Jego przemyślenia na temat tradycyjnej szkoły jako warunku przetrwania zdrowego i w gruncie rzeczy wolnego społeczeństwa są bezcenne i odbiegające od stereotypów, jakimi zaczęły się zadowalać opiniotwórcze elity. Jednocześnie czasem przesadza, drażni, posługuje się dosadnym językiem. Aż się prosi o kłopoty. (…) Organizacje homoseksualne ruszyły do ataku, skarżąc się na niego kolejnym uczelniom, z którymi profesor jest związany – jako na homofoba. To by nie było może takie niezwykle – kto czuje się urażony, ma prawo bronić swojego dobrego imienia. Ale w kampanię włączyła się naturalnie „Gazeta Wyborcza", czyniąc problem z pytania, czy Nalaskowski wypowiadał swoje opinie jako naukowiec i dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. „Wyborcza" ma dużą siłę rażenia, jest gazetą mainstreamu, bliską sferom rządowym. Niby pyta o to, czy Nalaskowski nie nadużywa autorytetu naukowca. A tak naprawdę o to, czy naukowiec pracujący na polskiej uczelni może w ogóle wypowiadać określone poglądy.
Można powiedzieć, że red. P. Zaremba słusznie upomina się o prawo naukowca do wyrażania osobistych opinii na różne tematy, choć ten, w istocie, może i potrafi bronić się sam. Zastanwiam się, czy aby nie jest wykorzystywany przez "Rzepę" do walki politycznej i medialnej z "Gazetą Wyborczą"? Mnie osobiście jest to obojętne. Doskonale pamiętam przecież, że wypowiedzi Profesora były publikowane także w tej - ponoć mu nieprzychylnej teraz - gazecie. Nie ma racji P. Zaremba kiedy stwierdza, że A. Nalaskowski denerwuje kręgi lewicowo-liberalne swoimi poglądami. Być może w kwestii homoseksualizmu, ale nie przypuszczam, że w sprawach edukacji. Jeśli chodzi o jego uczulenie lewicowe (moje zresztą też), to można się z taką opinią zgodzić, ale w przypadku liberalnych już nie, gdyż ów pedagog ma ogromne zasługi dla rozwoju w ostatnim 20 -leciu liberalnej pedagogiki i edukacji w naszym kraju. Jest nie tylko znakomitym w tym nurcie ideologicznym i teoretycznym jej afirmatorem (czego najlepszym dowodem są jego niezwykle poczytne publikacje naukowe i eseje), ale i praktykiem, zakładając pierwsze niepubliczne liceum ogólnokształcące w Toruniu. Ma jednak prawo do głoszenia także poglądów prawicowych, neokonserwatywnych. Jedno drugiego nie wyklucza.
Kiedy więc P. Zaremba stwierdza: "Zbiór tego, co wolno powiedzieć, a czego nie, przestaje być kwestią tylko mody czy konwenansu. Staje się nakazem. Próbuje się wyznaczać granice rozmaitych debat. Ma to zresztą konsekwencje dalej idące – ludzie głoszący poglądy niemieszczące się w tych granicach są wyrzucani na margines."
to tylko częściowo przyznaję mu rację, bo doskonale pamiętam okres, w którym naukowców-pedagogów tępiły prorządowe media - tak lewicowe (warto przypomnieć okresy rządów SLD i PSL), prawicowo-lewicowe (AWS, PiS+LPR+Samoobrona), czy liberalno-prawicowo-lewicowe (PO+PSL). Starały się pozbawiać naukowców prawa do własnego poglądu także różne organizacje, stowarzyszenia czy grupy politycznego nacisku. Niech się zatem redaktor nie martwi o naukowców tej klasy,co prof. Aleksander Nalaskowski. Inna rzecz, to czy zarówno dziennikarze, jak i politycy nie starają się zaszufladkować naukowców zgodnie z kryteriami politycznej poprawności? Jeśli tak, to nie rozumieją, co to znaczy dzisiaj być naukowcem.
Czasy dominacji ideologii marksistowosko-leninowskiej dawno się skończyły! Zbliżają się kolejne wybory. Nie ma FJN, WRON, PRON czy PZPR. Niepokojące może być jedynie to, że część Polaków marzy o PZPR, czyli Polskiej Zjednoczonej Partii Rządzącej. Ponoć śni się to przywódcom Platformy Obywatelskiej, by stać się taką formacją, ktora reprezentować będzie polityków wszystkich opcji: od lewicowych poprzez liberalnych do prawicowych.
Powracam zatem do tekstu P. Zaremby:
Stróże politycznej poprawności posuwają się zresztą jeszcze dalej. Prawo zaczyna ingerować w działalność niezależnych instytucji społecznych – kiedy na przykład narzuca się skautom rezygnację z ich własnych norm, bo są „homofobiczne". Albo chrześcijańskie kościoły i placówki zmusza się do zatrudniania ludzi odrzucających zasady wiary, w imię swoiście pojmowanej, unifikującej wszystko, akcji antydyskryminacyjnej. I to staje się grożne - dla polskiej demokracji, kultury, nauki i edukacji.
(P. Zaremba, Umysł w obcęgach, w: http://www.rp.pl/artykul/9157,693742_Zakuwani-w-gorset-politycznej-poprawnosci.html)