Z dniem 1 marca 2022 roku odszedł z Uniwersytetu
Mikołaja Kopernika w Toruniu na emeryturę, mimo iż mógłby pracować w tej
Uczelni zgodnie z obowiązującym prawem przez kolejnych pięć lat, wybitny
pedagog, wieloletni dziekan Wydziału Nauk Pedagogicznych, dyrektor Instytutu
Pedagogiki UMK, ale także założyciel pierwszego w dobie transformacji
ustrojowej po 1989 roku niepublicznego Liceum Ogólnokształcącego
"Laboratorium” profesor tytularny ALEKSANDER NALASKOWSKI. Niemalże w tym
samym okresie odeszło z tego Instytutu jeszcze kilkoro profesorów zatrudniając
się w innych uniwersytetach krajowych.
Jak
dla mnie, pedagoga od lat współpracującego w różnych zakresach i formach z
toruńskim środowiskiem naukowym, jest to sygnał głębokiego kryzysu, który
został wraz z reformą szkolnictwa wyższego J. Gowina zapoczątkowany likwidacją
Wydziału Nauk Pedagogicznych i włączeniem jego pracowników do Wydziału Nauk
Społecznych. Nie podejmuję tu kwestii zmian strukturalnych czy kadrowych,
bo o tych suwerennie decydują władze autonomicznych uniwersytetów. Wskazuję
jedynie na ich kontekst i skutki. O niektórych powodach rozgoryczenia sytuacją m.in. w macierzystym uniwersytecie A. Nalaskowski pisał w swojej poprzedniej książce "Wielkie zatrzymanie".
Wydanie
przez tego pedagoga kolejnej książki zatytułowanej Bankructwo polskiej
inteligencji jest kontynuacją rozliczenia się z minionym czasem
przemian w naszym kraju, także w uniwersytecie, a nawet szerzej, bo w
szkolnictwie wyższym i nauce, w tym w pedagogice. To jest ważny głos Autora, który był jednym
z najważniejszych pedagogów-uczonych, mentorów, ekspertów w
zakresie pedagogiki ogólnej, pedagogiki twórczości, edukacji alternatywnej i szeroko rozumianej
pedagogiki szkolnej.
Żadna
z międzynarodowych konferencji, których cykl zapoczątkowałem w Uniwersytecie
Łódzkim w 1992 roku, a dotyczących edukacji alternatywnej, nie mogłaby się
odbyć bez udziału Profesora, który w każdej z jej edycji dzielił się analizami procesów przemian w
polskiej oświacie, konfrontując je z sytuacją w krajach anglosaskich. To dzięki
A. Nalaskowskiemu mamy w kraju przekład jednego z najciekawszych podręczników
brytyjskiego autora Rolanda Meighana pt. Socjologia edukacji, którego
treść nie straciła na aktualności.
W marcu pojawiła się na naszym rynku wydawniczym pięknie wydana, bogato ilustrowana książka A. Nalaskowskiego, której pisanie - jak przyznaje już w pierwszym zdaniu wstępu - przyszło mu (...) z niemałym trudem. Każdą ze swoich książek pisałem tak, jakbym to robił pierwszy raz w życiu, bo zupełnie inaczej pisze się o zjawiskach dynamicznych, o procesach mających własną dramaturgię i ciekawy zwrot akcji, a inaczej opisuje się bulgoczącą miazgę, pewien stan, a nie ruch.
To książka właśnie o miazdze, o przeważającej części dzisiejszej polskiej inteligencji pokazanej tutaj w czterech różnych wcieleniach, ale cały czas tej samej. To inteligencja czyniąca kulturową rewolucję i świadomie, ale często też nieświadomie, szkodliwa i będąca wielkim hamulcowym transcendencji [s.9].
Haniebna
inwazja wojsk Federacji Rosyjskiej na Ukrainę sprawiła, że po lekturze
odłożyłem książkę na bok, gdyż za znacznie ważniejsze uznałem zaangażowanie się
w pomoc ukraińskim ofiarom wojny. Nie chciałem zajmować się analizą stanu polskiego
społeczeństwa, jego elit w wydaniu tak tego Autora, jak i każdego innego. Nieco
zmęczyła mnie psychicznie ideologiczna, światopoglądowa wojna polsko-polska,
toteż potrzebowałem trochę dystansu do zmierzenia się z treścią wspomnianej
książki.
Nalaskowski
każdą książkę pisał z perspektywy własnej wiedzy, wyników
prowadzonych badań, studiów, a nawet prowokujących diagnoz. W każdej książce odsłaniał samego siebie, swój światopogląd, myśli,
demistyfikując w pewnych zakresach problemowych istniejące tabu. Zawsze pisał i nadal
tworzy sobą, odpowiedzialnie, nie obawiając się reakcji własnego środowiska
akademickiego czy opinii publicznej.
Także
w najnowszej książce obejmuje refleksją własne zaangażowanie w naukę, oświatę, uniwersytet,
awanse naukowe, ale i politykę. Rzeczywiście, jak przyznaje: Ta książka
jest subiektywną podróżą autora w czasie i przestrzeni. Jest w niej zarówno
przeszłość, jest Polska, teraźniejszość, ale i przyszłość. Dlaczego
subiektywna? Wszak to poważny uszczerbek na jej naukowej wartości [s.16].
Nie
jest jednak prawdą, że skoro planował odejście z UMK, to nie musiał przejmować
się stylistyką narracji, gdyż wiele jego rozpraw ma charakter wyśmienitych esejów naukowych. Potwierdza tym samym znaną w
naukoznawstwie tezę:
(...)
że autor każdej książki, czy to naukowej, czy kucharskiej, pisze głównie o
sobie i mniej lub bardziej świadomie opisuje siebie. Ale większość się do tego
nie chce przyznać. Zwłaszcza w humanistyce i naukach społecznych. Bo tutaj
wymóg obiektywizmu jest szczególnie eksponowany i mocno warunkuje awans naukowy
i otrzymywanie tytułów. Obiektywizm jest więc niezwykłą sztuką kamuflowania
subiektywizmu i wszechobecnym zabobonem. To także szczególny rodzaj
łgarstwa [s. 16].
Właśnie dzięki takiej postawie A. Nalaskowski był zapraszany w latach 90. i z początkiem XXI wieku na niemal
większość konferencji naukowych i oświatowych w naszym kraju, bo każdy z
organizatorów wiedział, że będzie w swoich wypowiedziach kontrowersyjny,
niemainstreamowy, autentyczny a przy tym pobudzający do myślenia erudycyjną,
metaforyczną treścią wypowiedzi.
Od 2006 roku sukcesywnie następował odwrót od fascynacji twórczością i ekspertyzami tego pedagoga, na co nie zwraca uwagi w tej książce, niejako pomijając ów okres publicznego zaangażowania się w poparcie polityki oświatowej ówczesnego ministra edukacji Romana Giertycha. Wszyscy pamiętamy ten okres nieudolnej, aroganckiej, kompromitującej ministra i jego resort władzy, której przesłanki i mechanizmy jej sprawowania częsciowo powróciły na scenę polityczną w 2015 roku.
Giertych zdradził swoich uprzednich mocodawców i przeszedł na stronę opozycji wobec rządów PiS. Nalaskowski zawsze bvył sobą. Trudno jest mi jednak zgodzić się jego tezą, że: Sferą, w której emocjonalność nie jest piętnowana, a bywa wręcz mocno akcentowana, są ludzkie przekonania [s.28], gdyż sam doświadczył tego jak ludzkie emocje, także w jego środowisku pracy akademickiej, są głównym źródłem napiętnowania tych, których zaangażowania i/czy światopoglądu nie akceptuje się, nie utożsamia z nimi przede wszystkim w sferze uczuciowej (z różnych zresztą przyczyn).
Od lat wiadomo zatem, z którym obozem politycznym jest "związany" autor powyższej książki, wspierając swoim autorytetem naukowym także jego propagandową socjotechnikę. Tego część akademickiego środowiska nie chce mu darować, odrzucając wszystko, co tylko mogłoby się z nim wiązać. Dzięki tej książce możemy jednak dowiedzieć się, co on sam o "nich" sądzi, jak "ich" postrzega, z czym utożsamia i jakie są tego następstwa.
Przywołana
tu publikacja nie jest autobiografią, kroniką wydarzeń, osobistym rozliczeniem
się z konkretnymi osobami czy instytucjami. Autor łączy w niej jednak wydarzenia z
okresu PRL z rzekomą dominacją w naszym społeczeństwie pseudoelit
("ówczesnej inteligencji"), nie przywołując jednak w obecnym obozie
władzy ani polityka o postawie Pawka Morozowa, ani hipokrytów, cynicznych graczy,
pseudointelektualistów, a nawet marginalnej, a mającej miejsce patologii w polskim
duchowieństwie. Kieruje ostrze krytyki na środowiska, które w jakiejś
mierze dotknęły jego systemu wartości atakując go za jego stosunek do wydarzeń w kraju i na świecie.
Jednych
wymienia z nazwiska, a o innych pisze: Oto zadeklarowany
marksista, akademicki filozof (później znany w środowisku profesor) został w
1981 roku internowany, gdy tymczasem 7 lat był tajnym współpracownikiem Służby
Bezpieczeństwa, a współpracę tę kontynuował do 1986 roku. Nota bene do dzisiaj
jest mocno lewicującym i bardzo antyklerykalnym nauczycielem akademickim [s.
45].
Oczywiście,
ma rację, że akademickie środowisko nie dokonało rozliczenia z
przeszłością. Nie było ani dekomunizacji, ani lustracji w środowisku
akademickim, co pozwoliło niegdysiejszym koryfeuszom partyjnym i tajnym
współpracownikom wpływać na oblicze Akademii oraz kształcić nowe kadry naukowe.
Dzisiaj doświadczamy skutków tego zaniechania [s. 46].
Można
zatem przypuszczać, że jest to swoistego rodzaju oskarżenie także obecnej
władzy, która osadziła na znaczących stanowiskach w państwie także tych, którzy
służyli socjalistycznej władzy w okresie PRL. Publicznych przeciwników
obozu władzy, którzy są aktywni w przestrzeni publicznej wymienia z nazwiska.
Skoro
profesorowie jawnie identyfikujący się z lewicą a nawet działający w jej
politycznych strukturach mają prawo pouczać innych we wszystkich sferach życia,
mogą wypowiadać się na temat każdej profesji, każdego wydarzenia, a nadto mają
prawo ferowania ocen moralnych [s. 55], to dlaczego i on nie miałby tak
czynić.
Nalaskowski
krytykuje lewicowych czy będących w opozycji wobec PiS profesorów za to, że
(...) nie wahają się podawać fałszu za prawdę
(Grabowski&Engelking), uciekać się do skrytego szantażu (Matczak),
dokonywać skrajnie nie merytorycznych i nieuczciwych ocen dorobku naukowego
(przypadek Zybertowicza) czy wypowiadać się w sposób moralnie nieodpowiedzialny
(Gdula) [s. 55].
Autor
książki uważa, że w ten sposób naruszają (...) pewien symbol, jakim
jest profesorki tytuł czy funkcja niezależnego eksperta [tamże]. Tyle
tylko, że w TVP mamy niemalże codziennie w głównych wiadomościach profesorów
PAN i uniwersyteckich, którzy znają się na wszystkim i bezceremonialnie
komentują wszelkie wydarzenia polityczne. Oni nie naruszają tego symbolu?
Warto
zatem przeczytać tę książkę, by przekonać się, że ostrze krytyki dotyczy
inteligencji nie tylko w środowisku akademickim, ale przede wszystkim w mediach
i w partiach władzy lub opozycyjnych wobec niej. Zostawiam na boku te
dywagacje, mity, publicystyczno-polityczne utarczki, gdyż w książce znajduję znakomicie napisany etnopedagogiczny esej z pobytu A. Nalaskowskiego w Jerozolimie.
Byłem w Izraelu służbowo, więc czytałem ten tekst z zaciekawieniem, by zobaczyć, w jakim
stopniu zbieżny jest także z moim odbiorem kraju pogranicza kultur i konfliktów.
Pedagogom
polecam eseje dotyczące szkoły, w tym na temat (non)sensu zdalnej edukacji. Jak pisze w
jednym z rozdziałów: Szkoła, którą jako ideę, a nie tylko realizację,
rzeczywistość już dawno przegoniła, należy do starego świata. (...) szkoła jako
idea się po prostu zestarzała i umiera ze zużycia. Jak stary człowiek. To samo
zresztą dotyczy demokracji czy wielu innych dziedzin życia [s.
160].
Jest też mowa o historycznej reprodukcji w polityce. Przytacza bowiem słynne zdanie Władysława Gomułki wypowiedziane w 1945 roku: Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy [s. 198]. To prawda, tak właśnie rozumują autorytarni władcy. Nie tylko polskie elity polityczne, w niewielki zakresie będące inteligencją, już dawno temu zdradziły arystotelesowską wykładnię polityki, która zamiast być racjonalną troską o dobro wspólne, jest już od dziesięcioleci troską o władzę. Sergiusz Hessen pisał o tym w 1931 roku!
Jest też w książce mowa o porażce tzw. pedagogiki medialnej, pandemicznym wykładaniu, paradoksie wirtualnej przyszłości i o osobistej tęsknocie za szkołą okresu II Rzeczpospolitej, mimo iż Autor sam jej nie doświadczył, bo jest za młody. Wielu z nas powraca do lektur z okresu dwudziestolecia międzywojennego, gdyż można w nich znaleźć aktualne a nadal nieosiągalne w polskim szkolnictwie projekty koniecznych zmian.
Przeczytać
tę książkę warto. Daje dużo do myślenia.
Z perspektywy 33 lat od upadku realnego socjalizmu w Polsce analizując zagadnienie lustracji uważam, że mamy do czynienia z pewnym przekrętem na koszt podatników, gdyż liczby potencjalnych tajnych współpracowników UB i SB w latach 1945-1989 biły i biją po oczach. W ub. 2021 r. pion lustracyjny IPN zweryfikował ponad 14 tys. oświadczeń lustracyjnych pozytywnie, a jedynie 186 oświadczeń zakwestionował kierując je do poszczególnych wydziałów karnych sądów okręgowych. Z tych 186 potencjalnych kłamców lustracyjnych circa 25 % po kilku latach procesów sądowych na koszt podatników okażą się niewinni. Tak mówią statystyki od wielu lat. Warto pamiętać, iż w latach 1945-1989 ówczesne UB i SB zwerbowało circa 90 tys. Polaków do współpracy wedle zachowanych w całości list rejestracyjnych, jednak sama rejestracja niczego nie dowodzi, jak nie ma kompletnych teczek osobowych tzw. dowodu formalno-prawnego dla wysokiego sądu. A tych z reguły nie ma, co więcej zdecydowana większość tych blisko 90 tys. osób już nie żyje lub jest dawno na emeryturze, więc dlaczego trwa jeszcze lustracja nad Wisłą. Przecież ustawa 2.0 poszerzyła lustrację w krajowym środowisku akademickim np. o senaty, kolegia elektorów, rady uczelni wyższych itp. łamiąc Konstytucję RP i wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 11 maja 2007 r. Jak długo jeszcze ten cyrk lustracyjny będzie trwał nad Wisłą na koszt polskich podatników? Wymierają ludzie i świadkowie tamtych zdarzeń, a tu ciągle rozmnaża się i tropi agentów. Liczby biły i biją po oczach.
OdpowiedzUsuń