20 sierpnia 2012

Nauczycielska dola


Nauczyciele mieli ochronę i wsparcie władz państwowych wcześniej, niż wskazuje się w debacie na temat czasu i innych uwarunkowań jakości pracy pracowników przedszkoli oraz szkół. To nie Karta Nauczyciela z 1982 r. zapewniała im wiele przywilejów. Mało kto pamięta, że w dn. 27 kwietnia 1958 r., a więc 54 lata temu, została przyjęta przez Sejm PRL Ustawa o prawach i obowiązkach nauczycieli (Dz.U. PRL poz.63). To, co wówczas zyskali nauczyciele, zostało im częściowo odebrane właśnie w 1982 r. za cenę m.in. obniżenia pensum dydaktycznego. Ustawa z 1958 r. zawierała wiele korzystnych propozycji dla kandydatów do pracy w tym zawodzie, a był to okres drobnej „odwilży” po październiku 1956 r. Jak na socjalizm, który obiecywał obywatelom egalitaryzm, to jednak już na przykładzie tej grupy zawodowej widać było strukturalnie generowane nierówności.

Nauczyciele otrzymywali pobory w zależności nie tylko od poziomu wykształcenia czy stażu pracy, (co jest zrozumiałym czynnikiem różnicującym), ale także ze względu na typ szkoły oraz zajmowanego w niej stanowiska. Tym samym najniżej opłacani byli nauczyciele przedszkoli, a najwyżej liceów ogólnokształcących, najniżej tzw. liniowi nauczyciele, przedmiotowcy, a najwyżej pełniący w przedszkolach czy szkołach funkcje (wychowawcze, opiekuńcze, bibliotekarskie, polityczne czy kierownicze). Dodatkowe wynagrodzenie nie było jednak ustalane przez dyrektora placówki w zależności od tego, kogo lubił czy nie, ale określane było przez Radę Ministrów w odpowiednim rozporządzeniu.

Ustawodawca gwarantował wówczas także wsparcie członkom rodziny nauczyciela. Tak np. dzieciom nauczycieli przyznano przy równych z innymi dziećmi warunkami prawo pierwszeństwa w korzystaniu z internatów, burs i domów akademickich oraz prawa pierwszeństwa w przyjmowaniu do szkół przy równych wynikach egzaminów.

Nauczyciele podejmujący po raz pierwszy swoją pracę otrzymywali jednorazowy zasiłek na zagospodarowanie się w wysokości dwumiesięcznego należnego im uposażenia. Sam też zatrudniając się w szkole dobrze pamiętam, jak ten zasiłek był mi pomocny, gdyż mogłem zakupić sobie książki i ubranie. Kto pracował w Warszawie, otrzymywał pensję podwyższoną o 10%. Płace generalnie były mało motywujące, gdyż z publikowanych tabel „Stawki uposażenia miesięcznego nauczycieli wg ilości lat pracy pedagogicznej” wynikało, że jak zaczynało się pracę w szkole z pensją wysokości 1 tys. zł, to kończyło ją po 25 latach pracy z pensją wysokości 1,5 tys. zł.

Uposażenie zasadnicze z 10% zwyżką otrzymywali też nauczyciele, którzy posiadali ukończone studia wyższe, zaś podejmujący pracę w szkołach zawodowych, nauczający przedmiotów zawodowych, mieli podwyższaną płacę o 20%. Najlepiej zarabiało się w PRL w ministerstwie oświaty i wychowania lub we władzach oświatowych miasta stołecznego Warszawa, gdyż w porównaniu z w/w podstawową pensją nauczyciela płaca w ministerstwie mogła wynieść 2, 2 tys. zł. plus dodatek specjalny w wys. od 600 do 900 zł, zaś w urzędzie warszawskim stanowiła odpowiednio 1,8 tys. zł a dodatek specjalny wynosił 400-900 zł. Jak urzędnik miał sześcioro dzieci i był w związku małżeńskim, w którym żona tez pracowała (w dowolnym zawodzie) to był całkowicie zwolniony z podatku od wynagrodzenia, podobnie, jak w sytuacji, gdy sam wychowywał pięcioro dzieci.

Pracowałem w l. 70. i 90. w szkole podstawowej w Łodzi, ale ci, którzy wybrali pracę na terenie wsi lub osiedli czy miast do 2 tys. mieszkańców, mieli prawo do bezpłatnych mieszkań w miejscu pracy, zaś prezydia gromadzkich rad narodowych miały obowiązek zapewnienia możności zakupu opału wg norm ustalanych dla ludności miast oraz bezpłatną dostawę opału do mieszkań nauczycieli. Mało tego, nauczyciel wiejski miał zapewniony bezpłatny dowóz do lekarza lub szpitala, gdy zachodziła taka potrzeba lub członkowi jego rodziny, gdy taka pomoc znajdowała się poza miejscem jego zamieszkania. Nauczyciele korzystali też z 50% ulgi przy przejazdach kolejami. Ba, także korzystały z tego prawa żony b. pracowników pedagogicznych oraz mężowie takich pracowników-kobiet w okresie ich życia.

miejsce na okres maksymalnie jednego roku, zgodnie z zarządzeniem Ministra Zdrowia z 23 marca 1957 r. Czas pracy był dłuższy, niż obecnie czyli z mocy Karty Nauczyciela, gdyż w przedszkolach i szkołach podstawowych nauczyciele mieli 30 godzinny tydzień pracy, natomiast w klasie VII (ostatniej), ze względu na szczególne warunki pracy z uczniami przygotowywanymi do szkoły średniej, ich godziny lekcyjne były rozliczane wg następujących zasad:

1 godz. rysunku, prac ręcznych, śpiewu przeliczana była na 1:1/9 godz.; 1 godz. wf, historii, geografii, geologii przeliczana była na 1:1/3; 1 godz. matematyki, języka ojczystego, fizyki, chemii, biologii przeliczana była na 1:8/7godz. Nauczyciele mogli też starać się o obniżenie ich wymiaru godzin na czas określony lud do odwołania, np. ze względu na zły stan zdrowia, na kształcenie się, na wykonywanie prac zleconych przez władze, na szczególne warunki pracy.

Mówienie zatem, że nauczyciele byli i nadal są najniżej zarabiającą grupą zawodową jest sprzeczne z czynnikami, które mimo wszystko powodowały jego wysoką atrakcyjność. Płace nie były najwyższe, to prawda, ale inne warunki pracy sprzyjały łączeniu własnej pasji zawodowej z życiem osobistym. Czy dzisiaj jest gorzej? Czy nauczycielom nie poprawił się standard życia? Bo to, że poprawił się standard pracy zawodowej, to nie ulega dla mnie wątpliwości. Nie ma cenzury, jest wolny rynek dostępu do pomocy i podręczników szkolnych, możliwość poprawy statusu w zależności od awansu zawodowego, itd. Warto zatem dyskutując o tym, co jest mocną stroną tego zawodu, a co jego słabszą, brać pod uwagę tzw. usytuowane poza podstawową płacą przywileje.

Oczywiście, nie jestem zwolennikiem powrotu do PRL. Jestem natomiast za tym, by płaca nauczyciela była na tyle wysoka, żeby stanowiła podstawowy dochód dla utrzymania rodziny i godnego samorozwoju zawodowego. Czy należy to łączyć z czasem pracy nauczyciela? Jak władze podwyższą pensum dydaktyczne (szkolne) do 40 godzin tygodniowo, to muszą liczyć się z tym, że i podstawowa płaca nauczyciela powinna wzrosnąć o 110%! Jeśli to miał na uwadze Prezydent III RP, kiedy mówił o potrzebie "wykupienia" Karty Nauczyciela, to jestem ZA, ale nie przypuszczam, by takie rozwiązanie miał na myśli. Być może znowu chce się czymś skusić związkowców, by odstąpili od swoich roszczeń.

Większość nauczycieli byłaby z formalnego rozstrzygnięcia sprawy liczby godzin pracy w szkołach zadowolona, bo po zakończeniu swoich obowiązków w szkole czy przedszkolu nie musiałaby realizować ich w domu, obciążając swoją nieobecnością w życiu własnej rodziny. Od jak liczonych godzin pracy i gdzie realizowanych nauczyciele mogliby już być ze swoją rodziną, zamiast ślęczeć nad sprawdzaniem zeszytów czy poczty elektronicznej od dyrekcji, rodziców i/lub uczniów?