28 sierpnia 2012
Kampania wrześniowej propagandy oświatowej
Zbliża się rok szkolny, więc partie polityczne w naszym kraju muszą to wykorzystać dla swoich celów, by zwrócić przy tej okazji uwagę na swój program, swoich ludzi i projekty, których realizacja będzie nadal rujnować polską scenę oświatową. Każdy chce załatwić przy tej okazji jakiś swój "biznes", interes osobisty, bo przecież ten społeczny, którego ofiarami w końcowym efekcie stają się uczniowie i nauczyciele, ale także rodzice dzieci, nie jest tu istotny.
Co może być dla polityków okazją do głoszenia postulatów zmian? Musi być jakieś wydarzenie, pretekst, impuls, najlepiej jakaś patologia społeczna, afera, skandal, niedociągnięcia, niedoskonałości, czyjeś błędy. Okazja już jest - afera goni aferę, korupcja korupcję, no i zbliża się nowy rok szkolny! Hurrrra! Wreszcie będzie można wrzucić na wysypisko narodowych problemów wszystko, co się tylko nam nie podoba i obciążyć winą za to nauczycieli, polską edukację. Wszelkie negatywne zjawiska, oczywiście nie swoje, a pośrednio związane z oświatą, są wyjątkową wodą na młyn, by mielić nieustannie propagandowe ziarna na konto przyszłego sukcesu politycznego. Nie chodzi przecież o to, by zatroszczyć się o polską edukację, tylko by rozliczyć, odebrać, wymienić jednych na drugich, pokazać własną figurę polityczną mimo, że nie jest jeszcze dobrze wyćwiczona, że niewiele wie i potrafi.
Pojawiają się na scenie politycznej nowi aktorzy. Ostatnio takim lanserem troski o oświatę i naukę został dyrektor Centrum Nauki "Kopernik", który stwierdził, że:
"Historia nowoczesna Polski pokazuje, że scentralizowane modele zarządzania się nie sprawdzają. Scentralizowana gospodarka i centralne planowanie zbankrutowały. Ale bankructwo ekonomii łatwiej zauważyć, bo np. nie można nic kupić w sklepach. Dużo trudniej dostrzec bankructwo edukacji, bo to są wartości, które erodują powoli. Nie wierzę w możliwość odgórnej, głębokiej reformy, która byłaby skuteczna. Taka reforma zwykle ogranicza się do zmian o charakterze instytucjonalnym, natomiast tu nie instytucje mają znaczenie, ale ludzie i relacje".
Wszystko to prawda, tylko myśmy ją stwierdzili kilkadziesiąt lat temu, kiedy m.in. zapisane zostały przez stoczniowców w Gdańsku w 1980 r. postulaty społeczne "Solidarności", kiedy ruch podziemnej oświaty formułował nie tylko diagnozy na temat - w dużej mierze - patologicznego systemu szkolnego doby PRL, ale i projektował jego zmiany na rzecz koniecznej jego decentralizacji i usamorządowienia. I co z tego, skoro od 1993 r. mamy w Polsce restytucję centralizmu demokratycznego (dawnej pseudodemokracji socjalistycznej), autorytaryzmu partyjnego w zarządzaniu sprawami publicznymi, obywatelskimi, społecznymi, chociaż przy uwolnieniu prawa do samoorganizacji narodu w instytucjach i organizacjach pozarządowych czy oddolnych inicjatywach osób niezrzeszonych. Piszę jednak o oświacie publicznej, która została zawłaszczona przez będące u władzy partyjne środowiska polityczne, manipulujące nią bez jakiejkolwiek strategii i perspektywy rozwoju naszego społeczeństwa z punktu widzenia dobra ogólnego.