29 marca 2010

Habilitacje jednak zostaną...

Dzisiaj zostaną przedstawione przez minister Barbarę Kudrycką założenia reformy szkolnictwa wyższego. Nie zostaną zniesione habilitacje, gdyż – jak stwierdziła pani minister – doktoraty nie są w Polsce jeszcze na tak dobrym poziomie, żeby móc całkowicie znieść habilitację (za: K. Klinger, Rektorzy nie wiedzą, czego chce Kudrycka, Dziennik Gazeta Prawna 2010 nr 61, s.2).

W przypadku pedagogiki mamy do czynienia z procesem, który od kilku lat budzi silne emocje, także sprzeciwu, bowiem część nauczycieli akademickich ze stopniem naukowym doktora postanowiła zadbać o własny awans naukowy poza granicami. Kierownicy podstawowych jednostek w wielu uniwersytetach zostają zaskakiwani informacją i dokumentem świadczącym o tym, że ich pracownicy naukowi, którzy zajmowali dotychczas stanowisko adiunkta lub wykładowcy, a o ich osiągnięciach naukowych w kraju nikt z przełożonych nie miał pojęcia, wnioskują o przeszeregowanie ich na stanowisko adiunkta-doktora habilitowanego lub nawet profesora nadzwyczajnego (uczelnianego). Okazują dokument, który w świetle obowiązujących umów międzynarodowych, dwustronnych wymaga uznania zdobytego przez nich poza granicami kraju stopnia naukowego jako odpowiadającego polskiemu doktorowi habilitowanemu. No i zaczynają się dla jednych pierwsze procesy sądowe, a dla innych pierwsze awanse w hierarchii akademickiej, jak np. powierzanie im funkcji kierowniczych.

Sprawdzamy na stronach internetowych uczelni zagranicznych, które są zobowiązane do informowania o prowadzonym postępowaniu o nadanie stopnia odpowiadającemu polskiemu doktorowi habilitowanemu i okazuje się, że istotnie ubiegają się na tej drodze o awans zapewne osoby o znaczącym poza granicami dorobku naukowym, ale także i takie, które nie mogą się nim pochwalić tak poza, jak i we własnym kraju. Ma miejsce bardzo niebezpieczny proceder, trudny do wykrycia przez jednostki naukowe zagranicznych uniwersytetów polegający na tym, że jako rozprawę habilitacyjną niektórzy Polacy przedkładają obronioną w kraju (a tam nieznaną) własną dysertację doktorską. Niektórzy zmienią lekko temat, „podrasują” układ treści i tytuły rozdziałów tak, by zbliżyć do tamtejszych kryteriów i … uzyskują stopień samodzielności naukowej, którego nikt już nie jest w Polsce w stanie podważyć, zakwestionować.

Co zrobić, żeby „nie wylać dziecka z kąpielą”, a więc nie krzywdzić tych, którzy zapewne uzyskali ów awans w sposób uczciwy, zgodny z wszelkimi standardami pracy naukowo-badawczej, dydaktycznej i organizacyjnej? Piszą o tym zjawisku autorzy Listu otwartego Polskiego Stowarzyszenia Szkół Pracy Socjalnej w sprawie stopni i tytułów naukowych uzyskiwanych poza krajem. Przytaczam jego treść w tym miejscu, gdyż tej właśnie kwestii poświęcałem już kilkakrotnie uwagę.


List otwarty Polskiego Stowarzyszenia Szkół Pracy Socjalnej w sprawie stopni i tytułów naukowych uzyskiwanych poza krajem

Polskie Stowarzyszenie Szkół Pracy Socjalnej, grupujące 39 jednostek organizacyjnych wyższych uczelni i kolegiów pracowników służb społecznych, realizując wolę Członków zgromadzonych w dniu 7 września 2008 roku w Rzeszowie na Walnym Zgromadzeniu, wyraża niepokój wobec dynamicznie rozwijającego się zjawiska uzyskiwania przez nauczycieli akademickich polskich wyższych uczelni stopnia naukowego doktora habilitowanego w zakresie pracy socjalnej poza krajem i według procedury odbiegającej od standardów przyjętych w naszym kraju.
W ostatnim czasie nastąpił intensywny przyrost pracowników uczelni polskich, którzy mało znani w środowisku, nie dysponujący znaczącym dorobkiem w zakresie pracy socjalnej uzyskali dyplom doktora habilitowanego poza krajem a następnie na mocy obowiązującego prawa, nabyli uprawnienia promowania i kształcenia do pracy socjalnej.

Powstają dylematy natury moralnej, bowiem ta sytuacja wywołuje napięcia w środowisku akademickim, z uwagi na zróżnicowaną ocenę. Sprzyja to powstawaniu konfliktów i podziałów, co ostatecznie burzy atmosferę współpracy nawet w zespołach dotychczas dobrze funkcjonujących.

Apelujemy o ochronę wartości jakie uosabiają ci, którzy swój naukowy i dydaktyczny rozwój powiązali z wieloletnią praktyką badawczą, publikacyjną i aplikacyjną, zogniskowaną na zagadnieniach kształcenia do pracy socjalnej. Uznajemy, że uprawnia nas do tak sformułowanego stanowiska 19 letnia aktywność Polskiego Stowarzyszenia Szkół Pracy Socjalnej w zakresie tworzenia instytucjonalnych ram dla kształtowania się społeczności osób związanych z obszarem pracy socjalnej w Polsce. Celem statutowym PSSPS jest dbałość o wyraźne standardy kształcenia do pracy socjalnej i poziom kadry naukowej.

Uznajemy ponadto, że w obliczu zróżnicowanych w poszczególnych krajach standardów uzyskiwania stopni naukowych, słuszne byłoby podjęcie otwartej debaty. Przedmiotem jej powinny być: kryteria nadawania stopni i tytułu naukowego, standardy kształcenia oraz zasady kwalifikowania dorobku stanowiącego podstawę awansu. Sprzyjałoby to realizacji powszechnego postulatu podnoszenia jakości badań i kształcenia. O co zabiegamy i apelujemy.
Zarząd Polskiego Stowarzyszenia Szkół Pracy Socjalnej

28 marca 2010

Tato! Nie pleć bzdur


Nie ma w Polsce przekładu książeczki, jaka ukazała się w 1989 r. w USA psychologów Bruce’a Lansky’ego i K.L. Jones’a pt. Dads Say The Dumbest Things, której tytuł mógłby zapewne w wolnym przekładzie na język polski brzmieć: „Ojcowie plotą dzieciom mnóstwo bzdur”. Natrafiłem natomiast na słowacki przekład tej zabawnej książeczki ("Otcové říkají největší voloviny!" transl. Jan Vodňanský, Bratislava 1991), która już we wstępie zawiera kilka przesłanek wprowadzających w dobór treści, a mianowicie:

Ojcowie tak naprawdę nie są tacy głupi, na jakich wyglądają

albo:

Jak przeszkadzasz ojcu w czymś, co go aktualnie najbardziej interesuje, to zazwyczaj usłyszysz to samo, co on sam usłyszał od swojego ojca. I nie ma to znaczenia, że twojemu ojcu wówczas także pękały od tego bębenki w uszach.

A zatem ojciec tak mówi i mówi:

Masz siedzieć przy stole dopóty, aż zjesz kolację. Jak dla mnie, to możesz przy nim siedzieć nawet całą noc.

Czego się drzesz, jak cię karzę. Bo jeszcze ci dołożę, żebyś chociaż wiedział, dlaczego krzyczysz.

Nie możesz ćwiczyć na tej perkusji po cichu?

Zatrzymam auto i nie pojedziemy nawet metr dalej, jeśli nie przestaniecie się źle w nim zachowywać i natychmiast nie zamkniecie ust.

Leję cię, bo cię kocham. Mnie to bardziej boli, niż ciebie.

Ja w twoim wieku nie miałem auta, ale nogi mnie nie bolały.


Jak pisze we wstępie Bruce Lansky:

Jednej ojcowskiej rady nie umieściłem w tej książce, gdyż nigdy nie wydawała mi się głupia. Ojciec często mi bowiem powtarzał, żebym koniecznie to sobie zapamiętał, gdyż w ten sposób zaoszczędzę sobie kłopotów, a mianowicie:
Pracuj jak najlepiej umiesz, a wszystko inne przyjdzie samo.

Jakiego zatem typu ojcowskie powiedzonka przytaczają autorzy tej książeczki? Oto kilka przykładów:

Skoro twoja matka nosi takie gacie, to znaczy, że facetem w tej rodzinie jestem ja.

Jak ci powiedziałem, że „można, to miałem na myśli „NIE!”

Szanuj swój pogląd. Ale teraz chowaj język za zębami i posłuchaj.

Są tylko dwie możliwości. Albo ja mam rację, albo ty się mylisz.

Powiem ci dlaczego. Dlatego!

Jestem twoim ojcem, i basta!

Chcesz odejść z domu? Proszę bardzo, tylko nie przysyłaj mi telegramu, że potrzebujesz pieniędzy.

Teraz nie.

Później.

Może jutro.

Wynieś po drodze śmieci.

Możesz pojechać do parku na rowerze, jeśli mi obiecasz, że nie wpadniesz pod auto.

Trochę pracy jeszcze nikogo nie zabiło.

Mam nadzieję, że nie będziesz płakać cały dzień!

Co robisz w łazience? Nie masz tam czasami Playboya?

Ty grasz na skrzypcach? A ja myślałem, że to kotu drzwi przytrzasnęły ogon.

Nie obchodzi mnie, jakie są zasady. Gramy według tych reguł, jakie ja znam.

Grając w szachy nie musisz zasypiać, bo sobie wykłujesz oko o króla.

Wcale nie błądzę, tylko nie jestem pewien, gdzie jesteśmy.

Zdaje się, że pada deszcz. Biegnij do auta zamknąć okna.

Po kawie przestałbyś rosnąć.

Gdybyś nie był taki duży, to przełożyłbym cię przez kolano i dał klapsa w tyłek.

Zdejmij łokcie ze stołu. Nie jesteś w gospodzie.

Ostrzegam cię po raz ostatni!

Być może nie jestem fizykiem atomowym, ale jestem twoim ojcem.

No i co z tego, że wyrzucili mnie ze szkoły średniej?

Nie musisz znać algebry. Wystarczy, że ją zrozumiesz.

Voulez-vous couchez avec moi? to nie mówią Frnacuzi, tylko świnie.

Jak nie zdasz matury, to pójdziesz kopć kanały, jak twój brat.

Chciałbym wiedzieć, co będziesz robić mając dyplom absolwenta nauk humanistycznych?

Życie jest jak mecz piłki nożnej – w drugiej połowie nie będziesz miał już czasu, by wygrać.

Nigdy nie graj w karty facetem, któremu mówią „doktorze” i nigdy nie chodź się leczyć do doktora, z którym grałem w karty.

Życie jest jak pies, a myśmy jego szczeniętami.


Ciekawe, co też mówią do swoich pociech polscy ojcowie? Czy się czymś różnią od amerykańskich?

27 marca 2010

Dydaktyka między przeszłością a przyszłością

Ponoć to Einstein miał kiedyś powiedzieć, że następstwo wydarzeń w czasie jest tylko złudzeniem, ale za to bardzo natarczywym. Prof. Czesław Kupisiewicz wydaje w Oficynie "Impuls" w Krakowie swoją najnowszą rozprawę naukową pt.Szkice z dziejów dydaktyki. Od starożytności po czas dzisiejszy, którą poświęcił historii dydaktyki. Jest to wyjątkowe, syntetyczne studium, w którym idee, fakty i wydarzenia edukacyjne w toku dziejów są konfrontowane z nieustannie toczącym się procesem reform i innowacji szkolnych.

Wyłaniany z bogactwa myśli wielkich humanistów przedmiot zainteresowań wybitnego dydaktyka staje się zarazem przedmiotem „historycznym”. Tej historyczności analizowanej ewolucji dydaktyki odpowiada „historia” obecna w badaczu, w poznającym, który zastanawiając się nad powracającymi spiralnie w debatach i sporach, najpierw filozoficznych, a później także wąsko pedagogicznych, problemów kształcenia, kieruje się jednocześnie namysłem nad światem edukacji. Uchyla, a może nawet i unieważnia na jakiś czas teraźniejszość, by wyprowadzić nas w przeszłość i przyszłość zarazem.

Rozprawa Mistrza polskiej dydaktyki, nestora pedagogiki, członka zwyczajnego Polskiej Akademii Nauk jest dowodem jego obecności w świecie, która stanowi piękne świadectwo zakorzenionej w nim samym pamięci przeszłości. Czesław Kupisiewicz w istocie mądrze a zarazem ze swoistą skromnością dowodzi, że jego dorobek naukowy jest zasługą i dokonaniami innych pokoleń, wytworem niezliczonych szkół i prądów myśli powszechnej humanistyki, który dysponując ogromnym zasobem wiedzy i umiejętności badawczych potrafi po mistrzowsku przetworzyć je w „zbiorowego autora”. Autor niniejszego studium odsłania nam, w znakomicie napisanej przeze siebie rekonstrukcji - zgromadzonej przez wieki i przechowanej w kulturze – wiedzy i uzupełnia ją o niezwykle ważne dla współczesnych i przyszłych pokoleń komentarze, odniesienia, wskazując na wciąż niespełnione projekty. Uczula nas przy tym na niedostrzegane wciąż, a pojawiające się w ewolucji myśli szczegóły, które niosą z sobą przez wieki uniwersalne wartości.

Autor tej rozprawy pokazuje nam wielkość dydaktyki, pisząc tę książkę z pełną świadomością tego, dokąd zmierza i co chce przekazać kolejnym pokoleniom. Doskonale zna swój fach, a obdarzony wyjątkowym talentem pedagogicznym podejmuje się zadania badawczego, w toku którego kieruje się interesem nauki, jej dalszego rozwoju i konieczności podejmowania szczegółowych badań w obszarze myśli dydaktycznej. Generuje swoją rozprawą korzyści, które wynikają z realizowanej przez niego od lat zasady solidarności z obszerniejszymi istnieniami. Pisze ją solidarnie z innymi, wszystkimi tymi, którzy przed nim tworzyli dzieła ku naprawie ludzkości, jednostek i społeczeństw w toku i poprzez ich edukację. Penetruje pola najpierw filozofii, religii, polityki, by dojść do wyłaniającej się pedagogiki, a w jej obszarze dydaktyki i czyni to nie dla siebie, ale dla innych, by mogli stawać się lepszymi, bardziej wartościowymi i bogatszymi w niespożytkowane wciąż zasoby ludzkiej myśli - Nauczycielami.

Z rozdziału na rozdział coraz lepiej widać, jak Czesław Kupisiewicz pokonuje kartezjański podział na to, co w naszym świecie jest racjonalne i nieracjonalne Dzieli się z nami myślą ojców dydaktyki przez pryzmat własnego doświadczenia, dorobku i sumienia. Widać bowiem wyraźnie, jak ważną rolę odgrywa w tym procesie jego system wartości i godności naukowej, które uwarunkowane są odkrywaniem sensownego świata nauczycieli i uczących się, świata kształcenia i wychowania, bo jedno bez drugiego istnieć nie powinno. Każda dobierana przez tego Autora z precyzją i głębokim namysłem idea dydaktyki przeszłości wyprowadza go poza świat już poznany, by skierować czytelników ku niewyobrażalnemu aktowi stwarzania, rozwijania nowej dydaktyki. Uchwycona w tym dziele wątłość czasu przeszłego i teraźniejszego odsłania zarazem zastanowienie się tego pedagoga nad dalszymi losami edukacji i związanych z nią głównych podmiotów oraz współtworzących ją środowisk społeczno-kulturowych.

Konfrontacja dydaktyki współczesnej z czasowością pozwala zarazem każdemu z nas sięgnąć do głębszych warstw własnych doświadczeń, naszej refleksji, byśmy mogli jeszcze lepiej, skuteczniej panować nad rzeczywistością edukacyjną i współtworzoną misją własnego poznania. Spośród wielu wybiera tych, których poglądy na temat kształcenia i wychowania nie są obojętne w skali świata, kontynentu czy kraju tak dla innych, jak i dla niego samego. Jego troska o edukację jest w jakiejś mierze interesowna, gdyż ma na celu zapoczątkowanie budowy teorii dydaktycznych o powszechnym zasięgu. Odnajduję w tym dziele racje historii, o której Jan Szczepański pisał przed laty następująco: oto mamy jakieś problemy aktualnie do rozwiązania: problemy te wyrastają z trwałych ludzkich potrzeb, popędów, aspiracji i dążeń, które działały także w przeszłości; aby więc rozwiązać dzisiejsze problemy, zobaczmy w historii, jak ludzie te problemy rozwiązywali w przeszłości.(J. Szczepański, Historia mistrzynią życia?, Warszawa 1990, s. 5) Utrwalony przez Czesława Kupisiewicza proces ewolucji i trwania pedagogicznej myśli, jest w istocie podróżą w jej wieczność.

To, co jeden myśliciel czy szkoła naukowa wnosiły do dydaktyki, inny kwestionował, marginalizował lub im zaprzeczał, ale w tym procesie odwiecznych przemian, nieustannych powrotów, drobnych retuszy i uzupełnień jest coś, co zawsze wyznaczało zmianę, przełom czy uruchamiało reformistyczne myślenie, zobowiązując tak afirmatorów, jak i przeciwników określonych podejść do ustawicznego doskonalenia szkoły (jakkolwiek by jej nie rozumieć), bo o nią tu przecież chodzi. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po książkę, której struktura, treść, stylistyka i ponadczasowa mądrość urzekają mocą synergii nadziei i utopii, marzeń i projektów, dokonań i spekulacji, wystawiając zarazem rachunek kolejnym pokoleniom pedagogów, by z pasją i miłością angażowali się na rzecz dalszego rozwoju myśli i praktyki kształcenia, by mieli wyobraźnię i odwagę kreowania wizji szkoły przyszłości na komponentach także tego, co stanowiło o jej wartości w mniej lub bardziej odległej przeszłości.

26 marca 2010

Akademickiego bełkociku ciąg dalszy

W Lublinie pobili się nauczyciele akademiccy, a nasi magistranci biją rekord w akademickim bełkociku. Piszą bezmyślnie, redukując kilka zdań do jednego, by nie być oskarżonymi o popełnienie plagiatu. Struktura przytoczonych poniżej fragmentów z ich prac jest oryginalna, podobnie jak i kultura intelektualna ich autorów i wyjątkowość konstruowanych przez nich sądów. Oto kolejne fragmenty prac magisterskich, które nie zostały zaliczone studentom pedagogiki:


Aktywność rozrywkowa dzieci i młodzieży zawiera niezwykle duś momentów istotnych z punktu widzenia celów wychowania moralnego.
***********
W autorytecie wyróżniamy, więc stronę wartości i stronę podporządkowania. Ma on, więc charakter społeczny. Strona wartości tkwi w osobie, o której mówimy, że ma autorytet, natomiast strona podporządkowania tkwi w osobach, które ulegają wpływom wychowawczym.
***********
I tak w łatach wczesnoszkolnych, to jest od szóstego do jedenastego roku życia, dwa bieguny życia dziecka to pracowitość i niższość.
**********

Edukacja w języku polskim przyjęła znaczenie nauczania: ktoś edukuje kogoś. Ten ktoś jest edukowany, jest to nauczanie kogoś.

*************

Najważniejsze w środowisku szkolnym są: stosunki interpersonalne nauczyciel – uczeń, stosunki ucznia ze współuczniami, utrudnienia i opóźnienia w nauce szkolnej, jeżeli przebiegają one poprawnie to proces socjalizacji również jeżeli nie to pojawiają się niepowodzenia szkolne, na które opiekunowie (rodzice i nauczyciele) powinni zareagować.

**********
Pedagog jest to osoba zatrudniona w szkole w celu uzupełniania, pogłębiania i rozszerzania działalności dydaktyczno – wychowawczej prowadzonej przez nauczycieli.

***********
Zakłada się przy tym, że poznanie ma służyć usprawnieniu i udoskonaleniu działania ludzkiego, działanie zaś przekształcające rzeczywistość ma być zarazem walnym sposobem jej poznawania.
*********

Ostatnim podrozdziałem, który jest ważnym jak dla mnie jest pojęcie przeciwdziałania alkoholizmowi, które daje wiele do myślenia jak to się ma do naszego prawa i dzisiejszego swiata.

*********

Od pierwszego dnia w szkole wiadomo, że nauka szkolna to sprostanie wymaganiom jakie stawiają przed nami nauczyciele, nasz wysiłek włożony w osiąganie wyznaczonych celów i konsekwencje nie sprostania wymaganiom stawianym uczniom.

*********

Badania zostały przeprowadzone, gdyż wielu pedagogów dostrzegło pewną nieprawidłowość podczas rozmów z absolwentami.

*********
Podobny pogląd ma Head, jego zdaniem program ukryty to to, uczy przebywanie w szkole a nie nauczyciel

*********

Kto ma lepsze cytaty z prac magisterskich?



23 marca 2010

Podstawy humanistycznej sztuki życia


Dzisiaj tj. 24 marca odbędzie się o godz. 15.00 w Galerii ZADRA w Warszawie spotkanie z Autorem książki "Podstawy humanistycznej sztuki życia" - doktorem Andrzejem Sztylką. Jego rozprawa dedykowana jest wybitnym polskim pedagogom kultury z tzw. „Szkoły Warszawskiej” – Bogdanowi Suchodolskiemu i Irenie Wojnar, stanowiąc swoistego rodzaju najpiękniejszy dar w służbie nauce, jakim jest nie tylko pamięć i wdzięczność, ale i ciągłość oraz trwałość formacji myśli, w tym przypadku jakże pięknie i ambiwalentnie łączącej nurt wychowania humanistycznego z estetycznym. Jest to niewątpliwie rozprawa dla „koneserów”, dla miłośników filozofii wychowania, dla wielbicieli sztuki (w tym także sztuki wychowania). Autor przybliża nam warunki, jakie należy spełnić, by odkrywać i umacniać w procesie samorealizacji własne człowieczeństwo, by stawać się kimś lepszym.

Nie ulega wątpliwości, że struktura rozprawy i jej zawartość są nasycone doświadczeniem i biografią autora, który eksponuje w niej wartości absolutne i mądrość życia rozumnego oraz – jak powiedziałby Aleksander Kamiński – życia dzielnego, w którym musi pojawić się sztuka, by ono samo nabrało jej ponadczasowych walorów. Rozprawa została napisana na podstawie bogatego piśmiennictwa, reprezentatywnego dla tego nurtu pedagogiki współczesnej. Przywraca zarazem blask kategoriom już odłożonym na pobocze dyskursów pedagogicznych, jak chociażby kategoria światopoglądu, godności, szczęścia czy wspólnoty.

Autor tej publikacji z dużą swoboda przemieszcza się pomiędzy bogactwem filozoficznej myśli, by nadać jej pedagogicznej funkcjonalności i etycznej mocy obowiązywania. Jest to zatem z jednej strony autorska próba zarysowania własnej teorii normatywno-filozoficznej, z drugiej zaś strony uczulenia współczesnych na potrzebę uwzględnienia w procesie kształcenia nauczycieli czy szeroko rozumianych pedagogów wartości humanum. Z każdą niemalże stroną konfrontuje nasze osobiste wybory czy strategie życia z poczuciem jego sensu i czekającymi nas wyzwaniami.

Cytowane w rozprawie myśli zostały dobrane bardzo starannie, choć nie ulega wątpliwości, że nie nadążają za licznie pojawiającymi się studiami wokół kluczowych dla procesu wychowania kategorii, jak chociażby bunt, opór, praca, miłość czy podmiotowość. Świat wokół zmienia się z iście nieporównywalną do minionych wieków dynamiką, a Andrzej Sztylka stara się jak „zegarmistrz światła purpurowy” powstrzymać na chwilę czas i myśl sprzed laty, by przywrócić jej blask aktualności. Broni tym samym nie tylko ciągłości kultury, ale i zabiega o przekaz trwałych wartości, dla którego sztuka staje się najlepszym medium i środowiskiem.

Zapewne i dzisiejsze spotkanie z Autorem wzbogaci czy dopełni zbudowaną wokół tej publikacji refleksję dotyczącą kreatywnych sposobów odkrywania sztuki życia.

Komentarze

Blog, podobnie jak każda książka, ma swoją historię. Różne są też powody rejestrowania w nim wpisów oraz moderowania do nich komentarzy. Poza analizą bieżącej polityki oświatowej i szkolnictwa wyższego, podejmuję w nim problemy związane z szeroko pojmowaną pedagogiką. To, że przez niektórych, najczęściej anonimowych czytelników, prezentowane w nim treści są zbliżone do ich własnej sytuacji czy ich środowiska zawodowego lub społecznego, nie ma związku z moimi wpisami. Wszelkie podobieństwo do zdarzeń, osób i faktów – poza osobami pełniącymi funkcje publiczne i wymienianymi tu z imienia i nazwiska - jest przypadkowe, bo i nie o nie tu chodzi, tylko o problemy, z jakimi spotykamy się w różnym czasie, w różnych miejscach i z udziałem różnych osób. Nie interesuje mnie ani ingerowanie, ani tym bardziej rozwiązywanie czyichś problemów tą właśnie drogą.

Tak, jak nie ma obowiązku czytania, tak i nie ma obowiązku zamieszczania wśród komentarzy prowokacji, zaczepek, różnych form agresji i chamstwa czy arogancji, którym upust chcieliby dać publicznie podszyci tchórzem anonimowi „odbiorcy” bloga. Niektórym zresztą jest zupełnie obojętne, co napiszę, byleby tylko skorzystać z okazji do zaatakowania. Mam nadzieję, że już się z lekka rozczarowali, a jeśli jeszcze nie, to niech raczej pomyślą o sobie, zatroszczą się o własne zdrowie psychiczne. Niech nie liczą na to, że będą tu zamieszczane treści, które pozwolą w sposób skryty obrażać kogoś czy deprecjonować jego dorobek. Niech lepiej zaaplikują sobie witaminy, pomodlą się czy pomedytują, albo skorzystają z instytucji diagnostyczno-terapeutycznych, w których znajdą fachową pomoc. Warto sięgnąć po pomoc specjalistów. Niektórzy nawet sami ich kształcą, ale nie korzystają z ich usług. Brak zaufania do wytworów i efektów własnej pracy?

Są takie wpisy, które pozostają bez echa. Są też takie, które znajdują kilku zarejestrowanych czytelników. Bywają jednak co jakiś czas tematy, które wywołują ożywioną reakcję, wyrażaną wielością komentarzy i ocen. W tym sensie można powiedzieć, że blog jest lepszy, niż opublikowana książka czy artykuł, gdyż reakcji zwrotnej można się spodziewać niemal po kilku minutach od dokonanego w nim wpisu. Dziękuję czytelnikom za zainteresowanie prezentowanymi tu problemami. Być może są one w jakimś stopniu okazją do konfrontacji tego, co osobiste, znane, akceptowane, z tym, co obce, nieznane czy odrzucane. Być może wszystko współtworzy naszą tożsamość, coś, co nie jest czymś stałym, lecz otwartym projektem naszego życia i społecznego rozwoju. W ponowoczesnym świecie niemal wszystko jest pedagogiką. Być może pewne zdarzenia, w których uczestniczymy na co dzień zyskają w tej wymianie myśli, odczuć czy poglądów nowy impet, wiarygodność czy zmienią lub utrwalą jakieś konwencje. Nie mnie o tym sądzić.

20 marca 2010

Nie chcemy seryjnej produkcji magistrów!











(gumoryt B. Śliwerski, 1981)

Tak brzmiało hasło najodważniejszych spośród nas, którzy w l. 1980-1981 walczyli nie tylko o akademicką wolność. Może warto sięgnąć pamięcią do tamtych czasów i odpowiedzieć sobie na pytanie, jak wykorzystaliśmy ich DAR?

Bardzo mnie ucieszyła wiadomość o odznaczeniu przez Prezydenta RP łódzkich liderów strajków studenckich przełomu 1980/1981, działaczy NZS. Krzyże Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski otrzymali
- odznaczony pośmiertnie Tomasz Gaduła-Zawratyński, dziennikarz Dziennika Łódzkiego;
- Wojciech Walczak;
- Krzysztof Grzywaczewski;
- Jacek Palczewski;
- Adam Hohendorff.

Walczyli dla nas i za nas. Ogólnopolską akcję społecznego protestu w środowisku akademickim zapoczątkowało powołanie w dn. 18-19.10.1980 r. na Politechnice Warszawskiej Komitetu Założycielskiego Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Brak porozumienia w rozmowach z władzami PRL co do wprowadzenia radykalnych zmian na rzecz autonomii w sprawach naukowych, dydaktycznych i organizacyjnych uczelni wyższych oraz brak zgody na zarejestrowanie NZS-u sprawił, że uruchomiono falę strajków, dla której łódzkie środowisko akademickie stało się centrum kierowniczym. To tu, w Uniwersytecie Łódzkim proklamowano 21 stycznia 1981 strajk, zaś jego liderzy prowadzili z kierownictwem resortu szkolnictwa wyższego negocjacje.

Lista szczegółowych postulatów była długa. Żądano m.in. wybieralności władz uczelni wszystkich szczebli, w tym by każde ciało kolegialne tzn. rada instytutu, rada wydziału i senat miało strukturę: 1/3 (studenci)+1/3 (młodzi pracownicy nauki)+1/3 (samodzielni pracownicy nauki). Żądano samodzielności programowej szkół wyższych, udziału przedstawicieli studentów we wszystkich pracach nad aktami prawnymi tego środowiska.

Żądano humanizacji studiów przez wprowadzenie obowiązkowego kursu historii filozofii oraz rozszerzenia grupy przedmiotów o takie, jak: ekonomia, estetyka, etyka, historia sztuki, metodologia nauk, podstawy politologii, psychologia, socjologia, z których studenci mogliby wybierać dwa w ramach obowiązkowego kursu. Żądano wreszcie przedłużenia studiów do 5 lat dla uczelni uniwersyteckich i politechnicznych oraz prawa wyboru lektoratów języków obcych. Wśród postulatów politycznych było żądanie zakazu wszelkich form działalności Służby Bezpieczeństwa na terenie uczelni oraz zaniechania przy rekrutacji na studia istniejących wówczas preferencji za pochodzenie społeczne oraz zmiany zasad odbywania szkoleń wojskowych.

Część postulatów miała charakter ogólnospołeczny, bowiem dotyczyła zaprzestania jakichkolwiek represji wobec działaczy opozycji demokratycznej i osób reprezentujących niezależne inicjatywy społeczne, uwolnienia osób pozbawionych wolności za poglądy polityczne, gwarancji swobody działania dla niezależnych wydawnictw, pociągnięcia do odpowiedzialności wszystkich winnych brutalnego tłumienia protestów robotniczych w grudniu 1970 r. i czerwcu 1976 r. czy wreszcie ograniczenia działań cenzury, by zagwarantowano prawo do demokratycznego funkcjonowania w kraju mediów. Żądano także prawa dla obywateli do posiadania i swobodnego korzystania z paszportu, obsadzania stanowisk kierowniczych wyłącznie w oparciu o kwalifikacje zawodowe i opinię środowiska pracy (a nie przez mianowania nomenklatury partyjnej), uznania prawa społeczeństwa do swobodnego obchodzenia rocznic upamiętniających wydarzenia historyczne o wielkim znaczeniu dla narodu polskiego , no i wreszcie żądano natychmiastowego zarejestrowania NZS (co nastąpiło 17 lutego 1981 r.)

Żądano zwiększenia udziału szkolnictwa wyższego w podziale dochodu narodowego, pełnej samodzielności finansowej uczelni w rozdziale środków na jej działalność oraz zabezpieczenia potrzeb w zakresie „małej poligrafii”. Żądano zweryfikowania systemu stypendialnego, który miał uwzględniać wzrost kosztów utrzymani a także uniezależnienia możliwości podjęcia pracy zarobkowej przez studenta od decyzji władz uczelni.

A dzisiaj? Czy jest jeszcze o co walczyć, toczyć spór z władzami? Czy też nie chcemy seryjnej produkcji magistrów?

16 marca 2010

Budzenie świadomości krytycznej

Wyemitowany w TVN24 film Tomasza Sekielskiego "Władcy marionetek" dotyczy polityków, ale równie dobrze można przez analogię przyjrzeć się anatomii sprawowania władzy w różnych obszarach naszego życia, gdzie stykamy się z nią w sferze publicznej lub niepublicznej. Jest to niewątpliwie rodzaj filmu oświatowego o istotnym przesłaniu społecznym.

Wielu komentatorów tego dokumentu wyraża swoje oburzenie na brak moralnej odpowiedzialności elit kierowniczych, które składają obywatelom obietnice, ale ich nie dotrzymują lub nie mają zamiaru ich dotrzymywać. Sam spotykam się z tym od lat zarówno w szkolnictwie wyższym, jak i w oświacie. Wiele obietnic pojawia się w bezpośrednich kontaktach na linii władze – nauczyciele, więc nie podlegają one publicznej kontroli i ocenie. Liczą się jedynie formalne procedury, a i tu symuluje się poprawność, byle tylko można było ochronić własną skórę. Kierownik jednostki organizacyjnej publicznego uniwersytetu zarządza nim tak, że marginalizowani są w niej wybitni specjaliści, ale nikt z tego tytułu nie pociąga go do odpowiedzialności, bo przecież w dokumentach tego nie widać, a na opinię społeczności akademickiej nikt nie będzie zwracał uwagi.

Protokoły są tak konstruowane, że choć wiadomo, kto zabierał głos, to jednak nie wynika z ich treści, co mówił i dlaczego. Ot, ogólniki, ale dokument jest. A jak się przyjmie kompromitującą władzę uchwałę czy decyzję, to asekuracyjnie sięga się po opinię prawnika, który uzasadni, że wprawdzie jej treść i głosowanie były poprawne, ale sama formuła była sprzeczna z jakimś innym aktem prawnym, więc się je anuluje. Nie czyni się tego natomiast wobec tych uchwał rady wydziału czy instytutu, które – co ma najczęściej miejsce w przypadku postępowań awansowych – są sprzeczne z prawem. Liczy się natomiast na niedostrzeżenie przez organ kontrolny popełnionych przez kierownictwo w sposób zamierzony lub niezamierzony błędów proceduralnych (czasami i merytorycznych), a jeśli nawet zostaną one wykryte, to usiłuje się przerzucić winę na innych, byle ją odsunąć od siebie. I tak młyny proceduralnej demokracji skrywają różne matactwa.

Dokument Tomasza Sekielskiego spełnia niewątpliwie socjalizacyjną rolę. Pokazuje mechanizmy dochodzenia do władzy, sprawowania jej lub utraty w wyniku - stosowanych przez różne strony politycznego konfliktu - propagandowych trików. Jeśli ten film oglądała młodzież, to zaczynam się obawiać, czy zechce wziąć udział w zbliżających się wyborach prezydenckich i samorządowych, czy może nastąpi bunt generacji, która oświadomi sobie skalę stosowanej przez władze manipulacji? Wypowiedzi specjalistów od politycznego marketingu odsłaniają kulisy polskiej polityki.

Bliska jest także mojej recepcji tego dokumentu opinia Marcina Wojciechowskiego z „Gazety Wyborczej”: Cały film jest do bólu jednoznaczny, by nie powiedzieć tendencyjny, z wyjątkiem jednego fragmentu. - Panie premierze, czy da się pan zaprosić do naszego programu? Czekamy już pół roku - prosi Sekielski. - Czy jeśli nie przyjdę, dostanę taki sam telefon od was jak moi ministrowie, że będę zniszczony? - ripostuje Tusk. Sekielski zapewnia, że on takich praktyk nie stosuje. Nie wiem, kto ma rację. Jako dziennikarz jestem po stronie Sekielskiego, ale Tusk pokazuje, że manipulować rzeczywistością mogą nie tylko politycy.
Film Sekielskiego jest ciekawy, ale wpada w prostą pułapkę - sprowadza politykę do populizmu i manipulacji. I sam przez to staje się demagogiczny. Kolejne kadry, zderzenie zwykłych ludzi i VIP-ów mają udowodnić, że wszystko jest bez sensu, polskie życie publiczne to jeden wielki sen wariata. W ten sposób nic się nie zmieni. Populizmu nie da się leczyć populizmem, a demagogii demagogią.

http://wyborcza.pl/1,75968,7661987,Leczenie_populizmu_populizmem.html

Wiem, że w wielu domach dyskutuje się o przesłaniu tego filmu, o stosowanej przez władze socjotechnice i jej skutkach, które widoczne są nie tylko na scenie politycznej, ale rzutują na życie obywateli, na ludzi zmiażdżonych przez młyny władzy i jej obojętności na ich los. Wszyscy, także politycy, osoby pełniące funkcje kierownicze w różnych strukturach i instytucjach, są w większej lub mniejszej mierze uczestnikami procesu wychowawczego. Czy młode pokolenie zainteresuje się wreszcie i w pełni tym, co się także wokół niego i w związku z nim dzieje? Wątpię, bo Polak zawsze mądrzejszy jest po szkodzie.

A jaką rolę ma tu do odegrania edukacja? Musi czynić wszystko, by nie stać się polityką i nie wpaść w pułapkę pokusy, jaką niesie z sobą "skuteczność" manipulacji. Zdaniem Sergiusza Hessena polityka i oświata muszą rządzić się zupełnie innymi prawami. (...) w czystej, granicznej postaci polityka i oświata stanowią zupełne przeciwieństwo. Zasadą polityki jest władza, zasadą oświaty – wolność. Polityka jest mechanistyczna, oświata jest duchowa. Nawet tam, gdzie walkę polityczną prowadzi się środkami duchowemi, zadanie polityki polega na tem, aby przyciągnąć na swoją stronę możliwie największą liczbę wyznawców, nakładając na nich pieczęć swego programu lub swego ideału. Gdy zadaniem wychowawcy jest uczynienie kogoś samym sobą, to zadaniem polityka – upodobnienie kogoś do siebie.(...) Między polityką a oświatą powstaje swoisty stosunek dialektyczny, który wcześniej czy później kończy się albo rozkładem oświaty przez politykę albo pokonaniem polityki przez oświatę.

(S. Hessen, Podstawy pedagogiki, Warszawa, 1931, s. 241)

14 marca 2010

Przedmagisterska tfurczość, czyli co student miał na „myśli”

Czytanie fragmentów prac magisterskich, jakie przygotowują nasi studenci, jest najlepszym dowodem na to, że jako promotorzy powinniśmy dostawać specjalny dodatek za pracę w trudnych warunkach. To bowiem, co nam przedkładają do oceny, jest dowodem ich częściowego analfabetyzmu i swobodnej tfurczości. Proponuję publikowanie fragmentów, zdań z przygotowywanych prac dyplomowych, których treść i/lub struktura jest tego najlepszym wskaźnikiem. Poniższe przykłady pochodzą z fragmentów dysertacji osób z różnych grup seminaryjnych i różnych uczelni:

Istnieje bardzo ważna potrzeba fizyczna - tlen.
******
A przecież należenie do takiej paczki przestępczej, chuligańskiej naraża na liczne niebezpieczeństwa.
******
Dziewczęta raczej preferują chłopców.
******
Bandy młodocianych są podobne pod wieloma względami do paczek.
******
Niektóre normy obyczajowe zezwalają na oficjalne, przedmałżeńskie stosunki seksualne.
******
Liczne i różnorodne są psychiczne i fizyczne potrzeby dziecka oraz stopień ich nasilenia. Lekceważenie ich grozi wypaczeniem charakteru.
******
Wzrasta tempo rozwoju, zmniejsza się jego rytm, a we wszystkich sferach psychicznych dokonują się zmiany jakościowe.

******
Analizując rodzinę jako środowisko wychowawcze wymienić należy czynniki, które warunkują przebieg procesów wychowawczych. Spośród wielu, których spełnienie zapewnia zgodne z oczekiwaniami społecznymi wychowawcze funkcjonowanie rodziny.
******
Jest to ważny, nie mniej jednak bolesny i smutny temat, gdyż dotyczy on najmniejszych jednostek czyli dzieci.
******
Na wszystkie te pytania postaram się znaleźć odpowiedz w niniejszej pracy poprzez analizę tematu na podstawie wiedzy literaturowej.
******
Dziecko zanim idzie do szkoły podstawy wykształcenia i wychowania otrzymują od rodziców. Instytucji które przekazują wiedzę i wartości jest wiele, wpływają one na sens szkolnictwa i jego miejsce w społeczeństwie.
******
Funkcje szkoły nie zostają zawsze realizowane w całości, dlatego też społeczeństwo musi tworzyć instytucje uzupełniające wpływ szkoły na wychowanków.
******
Nauka postępuje dzięki czemu wiedza przekazywana przez szkołę strasznie szybko wzrasta.
******
W XVII w dominowały szkoły jezuickie, które dbały o budynki szkolne, wyposażenie w pomoce naukowe i dobrze kształciły kadrę nauczycieli.
******
Czas oświaty nie stłumił oświaty polskiego społeczeństwa, które oponizowało tajne strajki szkolne, naukę i nie było za polityką zaborców.
******
Uniwersytety również kształciły w podziemiach kształciły studentów.
******
W 1973r stworzono strajki szkolne przeciw tej reformie.
******
Rozdział pierwszy poświęciłam typowemu wprowadzeniu w pojecie alkohol.
******
Wiele dzieci nie było objętych systemem szkolnym a to powodowało duży poziom analfabetyzmu.

13 marca 2010

MAGIA DOBRYCH MYŚLI

Czeka Cię trudna próba. Nie słuchaj, że masz się nie martwić, że wszystko pójdzie dobrze, że inni też tak mieli, i im się powiodło, więc niby dlaczego nie Tobie… Martw się, choć ten Najwyższy czuwa, by było jak najlepiej.

Co zrobić z tak krótką chwilą, która nas dzieli od tego, co niewiadome? Przyspieszyć bicie serca, cofnąć wskazówki zegara, czy może napawać się każdą chwilą codzienności, tak, jakby jej miało na chwilę zabraknąć? Tej tak ulotnej, niedostrzeganej w biegu różnych, często jakże trudnych do zniesienia zdarzeń.
A przecież tyle jeszcze przed Tobą, więc martw się, bo trzeba będzie to wszystko nadrobić, może w innej kolejności, z odmiennym natężeniem, z INNYM nastawieniem, ale wciąż z tym samym umysłem, sercem i szczerością, które dla wielu są miodem na ich poranione czy wyczekujące Twojej obecności serca, działania i myśli.

My - w każdym razie - czekamy, przesyłając Ci jeden z wierszy psycholog Antoniny Guryckiej pt.

MAGIA DOBRYCH MYŚLI

Gdy czeka Cię przeprawa z życiem
rozwiń, jak skrzydła anioła, wyobraźnię…
że wszystko dobrze się skończy…
Rozejrzyj się wokół, ile to razy
rozpacz zmienia się w radość
bo myśli pogodne, wizje szczęścia
przełamują jak słońce chmury …
Zwróć się do nieba…
Gdzie piękno chmur nawet zalanych
deszczem da się pokonać słońcu
i nagle mrok zamienia się w słoneczne
błyski
i rozświetla ponurość i znów pogoda
a przecież….


(A. Gurycka, Trawnik urodzinowy, Warszawa 2005, s. 14)

Nagroda czeka na pedagogów społecznych

Walne Zgromadzenie Członków Łódzkiego Towarzystwa Naukowego, które odbyło się w dniu 31 marca 2005 r., jednogłośnie podjęło uchwałę o ustanowieniu nagrody naukowej ŁTN, imienia Profesor Ireny Lepalczyk, za prace badawcze z pedagogiki społecznej.
W tym roku można będzie się ubiegać po raz szósty o laur pierwszeństwa.

Zarząd Łodzkiego Towarzystwa Naukowego, na swym posiedzeniu w dniu 8 marca br., zatwierdził skład Kapituły niniejszej Nagrody, na okres kolejnej kadencji(2010-2012). W jej składzie są ponownie:

prof. dr hab. Stanisław Liszewski - przewodniczący
prof. dr hab. Ewa Marynowicz-Hetka - sekretarz

członkowie:

prof. dr hab. Anna Przecławska,
prof. dr hab. Jerzy Szmagalski,
prof. dr hab. Bogusław Śliwerski

Przypominam zatem, że do nagrody można zgłaszać oryginalne prace badawcze z zakresu pedagogiki społecznej (prace zwarte, autorskie), opublikowane w latach 2008-2009. Prace do nagrody mogą zgłaszać członkowie Kapituły nagrody, jej dotychczasowi laureaci, jednostki organizacyjne uczelni wyższych i placówek badawczych oraz organy kolegialne stowarzyszeń naukowych.

Nagroda ma zasięg ogólnopolski i międzynarodowy.

Wnioski zgłaszane być winny do Łódzkiego Towarzystwa Naukowego do 30 czerwca 2010 r. Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi do dnia 1 października br.

Warto w tym miejscu dodać, że poza wymiarem symbolicznym, jaki niesie z sobą splendor naukowy w wyniku przyznania tej nagrody, jej laureat otrzyma dodatkowo nagrodę materialną w wysokości 1000 dolarów amer. oraz dyplom opracowany graficznie na podstawie ex-librisu prof.Ireny Lepalczyk. Jest to możliwe dzięki temu, że kapitał nagrody stanowi darowizna rzeczowa przekazana na rzecz ŁTN przez Zofię Brodowską, siostrę zmarłej w roku 2003 prof.Ireny Lepalczyk

Wręczanie nagrody odbędzie się w dniu święta ŁTN, to jest 16 listopada br.

Zachęcam do wzięcia udziału w tym wyjątkowym konkursie w obszarze nauk o wychowaniu.

Kiedy posłanka lewicy budzi się z zimowego snu…

Poseł Katarzyna Piekarska obudziła się z zimowego snu. W drugą rocznicę powołania przez minister edukacji narodowej - Katarzynę Hall organu doradczego pod szumną nazwą Rada Edukacji Narodowej lewicowa zwolenniczka troski o prawa i losy dziecka uświadomiła sobie, że w jej składzie jest dr Stanisław Sławiński, autor popularnonaukowych książeczek z początku lat 90. XX w. na temat roli posłuszeństwa w wychowaniu. Jak donoszą serwisy prasowe politycy SLD domagają się odwołania powyższego doradcy minister edukacji ze względu na popełnione przez niego „dzieła” (ta sama książka ukazała się w dwóch wersjach) z zakresu pedagogiki tradycyjnej, autorytarnej, w których doradza on rodzicom i nauczycielom, jak należy realizować bezpośredni, cielesny dialog z dzieckiem, wymierzając mu w sposób metodyczny wychowawcze klapsy.

Zdaniem wiceprzewodniczącej SLD - Katarzyny Piekarskiej, książka Stanisława Sławińskiego jest „poradnikiem, jak stosować przemoc wobec dzieci”. – Rodzice bijący dzieci po przeczytaniu tej publikacji mogą poczuć się usprawiedliwieni – komentuje. Zapowiada, że zwróci się do minister Katarzyny Hall z apelem o odwołanie Sławińskiego z grona jej doradców.

Ciekawe, kogo jeszcze trzeba będzie odwołać z tej Rady, jak obudzą się z zimowego snu posłowie innych partii?

Dariusz Chętkowski pisał o REN w swoim blogu 6 marca 2008 r. m.in.:

Czym będzie się zajmować dziewięciu byłych wiceministrów edukacji (po roku 1989), którzy zostali zaproszeni do ponownej pracy w MEN? Czy swoją poprzednią pracę wykonywali tak dobrze, że można im zaufać ponownie? Czy będą w stanie się porozumieć, czy też każdy sobie rzepkę poskrobie? Jakie mają uprawnienia? Jakie cele? Czy ich praca będzie służyć uczniom? (...) Mam nadzieję, że za kilka miesięcy nie będę musiał napisać czegoś takiego: “Dnia 6 marca 2008 roku Katarzyna Hall, ówczesny minister edukacji narodowej, powołała Radę Wielkiego Błazeństwa. Było się z czego pośmiać. Jednak festyn dobiegł końca i teraz trzeba wziąć się do pracy”. Oczywiście niczego takiego nie muszę pisać. W końcu wszystko w rękach Dziewięciu Wspaniałych. Niech się starają.

Dzisiaj już wiemy, że nie ma po co dąć w te trąby i kogokolwiek z Rady odwoływać! Powołany bowiem przez K. Hall organ jest w stanie uwiądu z racji jego nieużywania. Nie przypominam sobie, by w sprawach kluczowych dla proponowanych przez panią minister wypowiadał się publicznie tak, jak ma to miejsce w przypadku rad powoływanych przy ministrach innych resortów.

Oświata lubi rządzić się fikcją i ciałami dekoracyjnymi. Ot, kwiatek do kożucha, bo zima jeszcze trzyma.


(http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=411; http://www.tvp.info/informacje/polska/doradca-hall-instruowal-jak-bic-dzieci)

09 marca 2010

Edukacja uniwersytecka i kreowanie elit społecznych


W ostatnich latach wzrosło w badaniach naukowych zainteresowanie problematyką akademicką, których autorzy muszą integrować wiedzę zarówno z pedagogiki porównawczej, socjologii edukacji, jak i pedagogiki szkoły wyższej. Wciąż jednak do rzadkości należą prace naukowo - badawcze z obszaru tej ostatniej subdyscypliny pedagogiki, toteż pojawienie się na rynku ksiązki Darii Anny Hejwosz z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu ożywia i pogłębia o zdiagnozowane zjawiska publiczną debatę na temat roli uniwersytetu w ponowoczesnym społeczeństwie. Uwalnia nas zarazem od „lokalnych emocji” podnosząc „obiektywizm debaty” akademickiej i społecznej.

Autorka podejmuje problem dotychczas słabo obecny w polskiej literaturze komparatystycznej, w której model uniwersytetu niemieckiego pojawiał się marginalnie. Dobrze się zatem stało, że został podjęty właśnie teraz, kiedy trwa w naszym kraju szeroko zakrojona debata na temat jakości kształcenia akademickiego w społeczeństwie otwartym i roli w nim uniwersytetów. W wyniku nasilającej się „masowości” kształcenia uniwersyteckiego ścierają się w tej debacie zwolennicy modelu niemieckiego, z przedstawicielami modelu francuskiego czy angielskiego. Skupienie zatem uwagi przez D. Hejwosz na tej problematyce daje szanse na rozpoznanie rzeczywistych, zakorzenionych w dziejach myśli i procesach społecznych prymarnych przesłanek oraz funkcji tego typu uczelni. Rozprawę czyta się z dużą przyjemnością ze względu na język, klarowną strukturę i treść.

Przedmiotem niniejszej książki jest edukacja uniwersytecka w kontekście kształcenia elit społecznych. Imponujące jest podjęcie analizy tej kwestii na przykładzie wybranych, a powszechnie uznanych za prestiżowe uniwersytetów w USA (Harvard), Wielkiej Brytanii (Oxford), Japonii (Tokio), Niemczech (Heidelberg), Republice Południowej Afryki (Kapsztad) i Argentynie (Buenos Aires). Pozwoliło to bowiem na przyjrzenie się swoistości polityki edukacyjnej tych państw i strategii oraz wartości kształcenia w najlepszych uniwersytetach, biorąc pod uwagę odmienność uwarunkowań geograficznych, społecznych, kulturowych, w tym specyfikę pozyskiwania i formowania elit społecznych. Uznanie budzi głębokie osadzenie problemu badawczego i własnych rozważań o miejscu edukacji w procesie stratyfikacji społecznej we współczesnych, socjologicznych interpretacjach edukacji w paradygmacie funkcjonalnym.


Autorka stawia w swojej książce niezwykle ważne pytania i stara się na nie znaleźć odpowiedź lub wskazuje na jej poszukiwania wśród naukowców i związane z tym dylematy, jak np. Co powinien zrobić uniwersytet, aby zachować tożsamość oraz nie przekształcić się w wyższą szkołę zawodową? Co powinien uczynić świat akademicki, aby rezultatem edukacji uniwersyteckiej było wytwarzanie wiedzy i odkrywanie prawdy, a nie jedynie odtwórcze jej przekazywanie? Co wreszcie powinien uczynić, aby absolwenci uniwersytetu byli mądrymi, światłymi, krytycznie myślącymi ludźmi, a nie wyspecjalizowanymi pragmatykami?

Jak pisze w zakończeniu książki: Odkąd edukacja stała się „towarem” dostępnym dla wszystkich, którzy są zdolni ją „kupić”, można zaobserwować nowy typ elit. Są to jednostki, dla których edukacja uniwersytecka jest takim samym towarem jak Pepsi – ma zaspokoić pragnienie zdobycia dyplomu. Ich celem nie jest zatem wiedza, ale produkt końcowy: dyplom, który da im możliwość pomnażania kapitału dzięki praktycznym umiejętnościom zdobytym na uniwersytecie. Pod tym dyplomem jednak niekoniecznie kryje się wszechstronne wykształcenie. (s. 313) Rzeczywiście, niektórzy tak zarządzają szkołami, jakby mieli do czynienia z wytwórnią napojów gazowanych. Nie ma to jednak nic wspólnego z edukacją i wykształceniem, choć niewątpliwie przez jakiś czas staje się dla niektórych okazją do zarabiania pieniędzy. Hejwosz nie bez powodu pisze o elitarnych uczelniach w świecie, odwołując się do bogatych źródeł, a także danych zgromadzonych w wyniku odbywanych staży naukowo-badawczych w USA, Wielkiej Brytanii, Japonii, Niemczech i Afryce Południowej.

Tych, którzy czynią z uczelni wyższej generator zysków, by pod pozorem edukacji praca w uniwersytecie opłacała się przede wszystkim osobom nieudolnie zarządzającym niektórymi w nich jednostkami, książka ta niczego nie nauczy. Dzisiaj nie wystarczy aspirować do czegoś, czego się nie rozumie, tkwiąc w kodzie myślenia jedynie kategoriami kosztów i strat, rentowności i zachłanności, a nie odroczonych zysków, jakie wynikają z długotrwałego procesu dochodzenia do prawdziwej wielkości i mądrości wszystkich uczestników edukacji wyższej. Elitarne uniwersytety – jak stwierdza D. Hejwosz – nie powstają też dzięki przyznanej przez ministra czy jakieś gremium „etykiecie”. Uniwersytet tworzą ludzie i to od nich zależy, jak dana instytucja jest postrzegana w teatrze życia społecznego. Właśnie w teatrze, ponieważ nie ma kiepskich repertuarów – są marni aktorzy. (s. 317). Bywają też kiepscy reżyserzy, scenarzyści i administratorzy. Jak zatem w takich warunkach toczyć walkę o prawdę naukową oraz dbać o jedność badań i nauczania?

Potrzebni są w reformowaniu szkolnictwa wyższego ludzie, którzy nie tylko będą doskonałymi specjalistami w swej dziedzinie, ale przede wszystkim osobami mądrymi, niepokornymi, twórczymi oraz posiadającymi zdolność do przewidywania ii odpowiedniego reagowania na zmieniające się gwałtownie otoczenie. Takimi, które jako elita społeczna będą w stanie dokonywać wyborów moralnych, intelektualnych i politycznych. Wreszcie takimi, które nie będą ignorantami, będącymi w stanie zaakceptować każde kłamstwo. Jeśli pragniemy budować mądre zjednoczone, świadome społeczeństwo, jeśli nie chcemy pozostać na marginesie współczesnego świata, nie możemy pozwolić sobie na przeciętność. Jeśli uniwersytet będzie przeciętny, to i całe społeczeństwo takie będzie.(s. 318).

04 marca 2010

MATMA – zobacz, jakie to proste, funkcjonalne i przyjemne

Słowa uznania należą się dyrektorowi Centralnej Komisji Egzaminacyjnej prof. Krzysztofowi Konarzewskiemu, który uruchomił kampanię multimedialną (TV4 i http://www.interklasa.pl) mającą na celu zainteresowanie młodego pokolenia wartością matematyki w naszym codziennym życiu. Dzięki środkom unijnym zostało przygotowanych przez Centralną Komisję Egzaminacyjną 75 krótkich filmów edukacyjnych, które stanowią znakomitą pomoc w nauce i usystematyzowaniu wiedzy z tego przedmiotu przed maturą.

Od 15 lutego br. można codziennie o godz. 18.55 w TV4 oglądać kolejne filmy cyklu z tego cyklu, zaś po ich emisji spoty są dostępne w portalu Interklasa.pl. Warto zajrzeć na tę stronę także wówczas, gdy nie musimy już zdawać egzaminu z matematyki. Każdy ze spotów jest znakomitym przykładem na to, jak można uczynić edukację czymś przyjemnym, atrakcyjnym i nie zagubić przy tym walorów mądrości. Jedyną słabością są problemy techniczne z tzw. buforowaniem danych. Być może konieczne jest tu jakieś wsparcie technologiczne portalu.

Seksualizacja "akademickości"

Przywracam w tym miejscu kwestie, które zostały wpisane przez komentatorów przy okazji zdarzenia nie mającego z nimi nic wspólnego. Proponuję zatem odłączenie faktu powołania na stanowisko dyrektora Wydziału Edukacji UMŁ od spraw, które pojawiły się ostatnio w mediach, a z powyższym nie mają żadnego związku. Tak w czasopismach publicystycznych, jak i audycjach telewizyjnych podejmowany jest problem prostytucji w środowisku akademickim lub też z nim związanym.

JAPOLAN zachęcał nas następująco do jego podjęcia:
Szanowny Panie Profesorze!

Na stronach "Dlaczego"
http://www.dlaczego.com.pl/news/show/1996/newsy/wykladowca_wyrywa_studentke_video
i "Dziennika Wschodniego
http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100303/KRAJSWIAT/63019864
podano pewną informację.
Proszę o zapoznanie się z w/w wiadomościami i - jeśli jest co komentować - o komentarz.

Z poważaniem,
3 marca 2010 20:28

Wówczas odpowiedziałem, że podejmowałem w swoim blogu ten problem, ale został on całkowicie pominięty przez moich czytelników. Panuje w tej sprawie swoistego rodzaju zmowa milczenia. To znaczy, nikt nie pisze wprost - w jakiej uczelni tego typu sytuacje mają miejsce, kto jest ich głównym "bohaterem", bo w naszym kraju istnieje ciche przyzwolenie na prostytucję także w rodowisku akademickim. Chyba, że któryś z wykładowców uzależnia zaliczenie przedmiotu od usług seksualnych swoich studentek, czy gdy profesor obiecuje "załatwienie" doktoratu lub habilitacji w ramach seksualnego sponsoringu. Kto jednak będzie świadczył w takich sprawach? Jedynie CBA może wykorzystać swoje techniki prowokacji, by walczyć z tym rodzajem prostytucji jako formą korupcji.



A dzisiaj JAPOLAN pisze:

Szanowny Panie Profesorze!

Zapewne pominąłem. Przede wszystkim zaś zwróciłem uwagę na nową informację.

Kiedyś doszła do mnie informacja o pewnym zdarzeniu, w którym miała uczestniczyć studentka prawa (pomijam tu nazwę uczelni, ale można się domyśleć).
Student tego samego kierunku, chyba nawet z tego samego roku, zauważył swą koleżankę w jakiejś restauracji (albo kafejce). Podszedł, zagadnął, przysiadł się i zaczął po koleżeńsku rozmawiać. Po niewielu minutach podszedł do nich jakiś mężczyzna i chciał od studenta pobrać "opłatę za rozmowę". Student usłyszał: "Jak nie płacisz - to spadaj". Sprawa stała się jasna.
I pomyśleć, że taka osoba może zostać sędzią.

Jak walczyć z prostytucją w środowisku studenckim, jeśli obłudnie udaje się, że "mieszkanie ze sobą" (jak mąż i żona) osób w wieku studenckim jest czymś innym niż konkubinat?
Niektórzy rodzice nawet się cieszą. Może - w przypadku rodziców chłopaka - chodzić (o przewrotną) intencję, że może się "w spokoju wyszumieć", a żonę i tak sobie później znajdzie. Przynajmniej na prostytutkach zaoszczędzi. Jakie intencje przyświecają rodzicom (a niekiedy też dziadkom) studentek, nie wiem. Może jest w tym jakaś doza podtrzymywania tradycji rodzinnych - zgodnie z zasadą: "jaka matka, taka córka"?

Jeśli wiele osób żyje jawnie w bezwstydzie, to czy aż takim problemem jest interesowność niemoralnych zachowań. Wielu ludzi pracuje, większość stara się za pomocą pracy zarabiać. Jeśli upowszechnił się nierząd, to dlaczego miałaby dominować jego darmowa (dokładnie: bez użycia pieniędzy) wersja?

Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale słowa o możliwości użycia CBA uznaję za marzenia nie do zrealizowania. Przecież w prawie bardzo prostego rozwiązania, które pozwoliłoby wymusić porządny poziom egzaminów maturalnych. Wystarczyłoby na pracowników uczelni nałożyć prawny obowiązek informowania - wprost, bez żadnego pośrednictwa pracodawcy - o podejrzeniu poświadczenia nieprawdy w świadectwie maturalnym, gdyby w jakiejś pracy pisemnej studenta występowało nadzwyczaj wiele błędów. Sam widziałem prace studentów, których uczciwie należałoby uznać za prawie analfabetów.

Jeśli swoiście sprostytuowana została matura, to czyż może dziwić prostytuowanie się tych, którzy oficjalnie się uczą?

Z poważaniem,


Dodatkowym komentarzem jest - jak się okazuje - kolejny list, tym razem Michała Januszewskiego, który porusza tę kwestię w następujący sposób:

Problem jest bardzo widoczny na uczelniach, uważam, że na studiach doktoranckich powinno się wprowadzać przedmiot który w ramach dydaktyki pokazywałby modele relacji nauczyciel - student. Nie chodzi tylko o zwalczanie sponsoringu, takiego czy innego. Bardzo często relacja o charakterze seksualnym nawiązywana jest we wzajemnym splątaniu się emocjonalnym czy innych okolicznościach wytwarzanych przez niezaspokojone potrzeby. Asymetria pozycji bardzo często "nakręca" mechanizmy zbliżające do siebie ludzi, studentka cieszy się, że zauważa ją nauczyciel, a ten, że udało mu się uwieść młodą kobietę. W ten sposób nauczyciele, a i pewnie nauczycielki korzystają ze swojej pozycji wyznaczanej im przez ustrój uczelni. Paradoksalnie wszyscy są zadowoleni, przynajmniej przez jakiś czas, a zbliżającego się dramatu wynikającego z dekonstrukcji wspomnianej asymetrii, nie da się uniknąć.

Uważam, że byłoby wskazane aby nauczyciele, także Ci, którzy będą uczyć w szkołach gimnazjalnych, zawodowych czy licealnych, zdobyli wiedzę z zakresu etyki relacji międzyludzkich. Tę wiedzę potrafili zaaplikować do swojej pracy i pozostawali uwrażliwieni na sytuacje, które przynoszą kłopoty.


Warto zatem po raz kolejny podjąć problem seksualizacji środowiska akademickiego, w którym zdarza się, że albo kobieta (studentka, nauczycielaka akademicka), albo mężczyzna (student, nauczyciel akademicki) stają się w hierarchicznych stosunkach obiektami konsumpcji - jak można byłoby to określić za prof. Zbyszko Melosikiem (por. Z. Melosik, Tożsamość, ciało i władza w kulturze konsumpcji, Impuls, 2009). Jak się okazuje, patriarchalne stosunki między płciami są tutaj - niezależnie od roli i statusu społecznego - potwierdzone i wzmocnione.

Prostytucja, także w tym środowisku, ma charakter tak żeński, jak i męski, obejmując nie tylko studentów czy nauczycieli akademickich, ale także kadry administracyjne, i to niezależnie od tego, czy mówimy o szkolnictwie publicznym czy niepublicznym. Właśnie ukazała się w Impulsie książka Katarzyny Charkowskiej pt. Zjawisko prostytucji w doświadczeniach prostytuujących się kobiet (Kraków 2010), której autorka przeczy stereotypowemu poglądowi jakoby prostytutki były osobami odartymi z uczuć wyższych, chłodnymi i obojętnymi na emocje czy też że były wychowywane w środowiskach patologicznych. Jak stwierdza: Przeprowadzone badania (…) potwierdzają natomiast, że wpływ środowiska rodzinnego może mieć, a nawet ma wpływ na kształtowanie się poglądów dziecka, ale nie na jego decyzję o rozpoczęciu świadczenia płatnych usług seksualnych. Połowa badanych kobiet nie wychowywała się w środowisku patologicznym ani nie doświadczyła przemocy fizycznej, psychicznej czy seksualnej ze strony któregokolwiek z rodziców.

Nie mówmy o sponsoringu, tylko wprost - o prostytucji. Po co nadawać temu zjawisku określenie, które z charytatywnością i pomocniczością ze strony tzw. sponsora nie ma nic wspólnego?

03 marca 2010

Nowa dyrektor Wydziału Edukacji UMŁ z Giertychem w tle

Po przeszło sześciu latach urzędowania został odwołany dotychczasowy dyrektor Wydziału Edukacji Urzędu Miasta Łodzi - Jacek Człapiński, a jego miejsce ma zająć w dniu dzisiejszym pani mgr Beata Florek, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 203.

Warto przypomnieć, że to jest właśnie ta nauczycielka, która stała się ofiarą „haków” ministra edukacji narodowej lat 2006-2007 - Romana Giertycha, w wyniku których nie została kuratorem oświaty mimo dwukrotnie wygranego konkursu na to stanowisko. Była wówczas dla nas przykładem pedagoga, który jako jeden z pierwszych w tej grupie kandydatów do zarządzających nadzorem pedagogicznym doświadczył fikcji demokracji i arogancji wadzy (jak by powiedział Jacek Fedorowicz) centralnej w wyniku odejścia przez nie od ustawowych pryncypiów.

Wspominam o tym dlatego, że dzisiaj Roman Giertych wniósł pozew do sądu przeciwko b. premierowi Jarosławowi Kaczyńskiemu dowodząc zarazem publicznie, jak ważne są dla niego reguły demokracji. Tymczasem sam w 2007 r. po wygranym przez B. Florek konkursie na kuratora oświaty nie podpisał jej nominacji, gdyż – jak stwierdził – wprawdzie wygrała go zgodnie z obowiązującym prawem, ale prócz wygranego konkursu, trzeba mieć jeszcze powierzenie przez wojewodę i zgodę ministra edukacji. (…) Na panią Beatę Florek się nie zgodziłem, bo przecież to ja biorę polityczną odpowiedzialność za nieprawidłowości w kuratoriach. A skoro tak, to czy nie mogę mieć wpływu na wybór ich szefów? Czy byłoby uczciwe, gdybym nie mógł mieć takiego wpływu?

Jak się mają dzisiejsze wypowiedzi R. Giertycha na temat jego troski o demokrację w obliczu ówczesnych komentarzy, które dowodziły jego autorytaryzmu i arogancji w rozstrzyganiu wyników konkursu? Jak twierdził w powyższej sprawie:

(…) politycznie to ja ponoszę odpowiedzialność i dlatego muszę mieć wpływ i będę miał wpływ na wybór kuratorów. Jeśli ktoś oczekuje, że będę brał odpowiedzialność za osobę, na którą w komisji konkursowej głosowało ZNP, marszałek z SLD (w przypadku pani Florek w komisji zasiadało dwóch przedstawicieli marszałka z SLD) i dwa związki, które zostały założone przez działaczy ZNP, to jest to po prostu nieporozumienie. Ja nie zgodzę się na taką sytuację i tak nie będzie.

Co ciekawe, gdy koalicyjny rząd PiS-LPR-Samoobrona był w stanie głębokiego kryzysu i zapowiadało się rozwiązanie Parlamentu, w czerwcu 2007 r. w akcie desperacji została podpisana umowa koalicyjna, która w tajnym aneksie zawierała iście prodemokratyczny zapis, jaki wywalczył dla siebie (bo przecież nie dla dobra polskiej oświaty) w ramach politycznych targów o władzę minister R. Giertych. Był on następującej treści:

Pkt.9 – prawo Ministra Edukacji Narodowej do wskazywania kandydatów na kuratorów oświaty.

Podziwiałem odporność Pani Beaty Florek na ówczesny klimat wokół wybrania jej na kuratora oświaty oraz na to, w jaki sposób została potraktowana przez w/w ministra. Dzisiaj wkracza do struktur samorządowych władz oświatowych jako "kombatantka wśrod ofiar politycznych manipulacji". Życzę Jej w nowej roli dużo satysfakcji osobistej i spełnienia profesjonalnych marzeń dotyczących zarządzania edukacją w skali województwa, które na jakiś czas zostały zahamowane. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze!

(źródło: Powstają założenia nowej reformy edukacji. Rozmowa z Romanem Giertychem wicepremierem rządu RP i ministrem edukacji, Gazeta Szkolna 2007 nr 10-11, s. 7)

01 marca 2010

Dyskryminacyjna misja TVP?

Otrzymałem list od pedagoga specjalnego, w którym pisze o tym, że TVP ma zamiar ograniczyć produkcję i emisję programów zawierających napisy do tekstu mówionego. Tym samym osoby głuche zostaną pozbawione dostępu do informacji i szeroko rozumianych dóbr kultury. Dla osób pełnosprawnych te napisy nie mają większego znaczenia, ale dla osób z zaburzeniami słuchu są czasem jedynym źródłem wiedzy o świecie. Jeśli chcecie Państwo pomóc, to proszę podpisać petycję, która znajduje się na stronie internetowej:
http://www.petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=4953

i przekazać informację o niej innym.

Takie są polskie realia, które wymuszają na niepełnosprawnych nieustanną walkę o równe prawa w dostępie do wiedzy i edukacji. Możemy im w tym pomóc. Na usta ciśnie się przy tym pytanie: co się stało z misją telewizji publicznej? Czy jest to misja dyskryminacyjna?