Wyemitowany w TVN24 film Tomasza Sekielskiego "Władcy marionetek" dotyczy polityków, ale równie dobrze można przez analogię przyjrzeć się anatomii sprawowania władzy w różnych obszarach naszego życia, gdzie stykamy się z nią w sferze publicznej lub niepublicznej. Jest to niewątpliwie rodzaj filmu oświatowego o istotnym przesłaniu społecznym.
Wielu komentatorów tego dokumentu wyraża swoje oburzenie na brak moralnej odpowiedzialności elit kierowniczych, które składają obywatelom obietnice, ale ich nie dotrzymują lub nie mają zamiaru ich dotrzymywać. Sam spotykam się z tym od lat zarówno w szkolnictwie wyższym, jak i w oświacie. Wiele obietnic pojawia się w bezpośrednich kontaktach na linii władze – nauczyciele, więc nie podlegają one publicznej kontroli i ocenie. Liczą się jedynie formalne procedury, a i tu symuluje się poprawność, byle tylko można było ochronić własną skórę. Kierownik jednostki organizacyjnej publicznego uniwersytetu zarządza nim tak, że marginalizowani są w niej wybitni specjaliści, ale nikt z tego tytułu nie pociąga go do odpowiedzialności, bo przecież w dokumentach tego nie widać, a na opinię społeczności akademickiej nikt nie będzie zwracał uwagi.
Protokoły są tak konstruowane, że choć wiadomo, kto zabierał głos, to jednak nie wynika z ich treści, co mówił i dlaczego. Ot, ogólniki, ale dokument jest. A jak się przyjmie kompromitującą władzę uchwałę czy decyzję, to asekuracyjnie sięga się po opinię prawnika, który uzasadni, że wprawdzie jej treść i głosowanie były poprawne, ale sama formuła była sprzeczna z jakimś innym aktem prawnym, więc się je anuluje. Nie czyni się tego natomiast wobec tych uchwał rady wydziału czy instytutu, które – co ma najczęściej miejsce w przypadku postępowań awansowych – są sprzeczne z prawem. Liczy się natomiast na niedostrzeżenie przez organ kontrolny popełnionych przez kierownictwo w sposób zamierzony lub niezamierzony błędów proceduralnych (czasami i merytorycznych), a jeśli nawet zostaną one wykryte, to usiłuje się przerzucić winę na innych, byle ją odsunąć od siebie. I tak młyny proceduralnej demokracji skrywają różne matactwa.
Dokument Tomasza Sekielskiego spełnia niewątpliwie socjalizacyjną rolę. Pokazuje mechanizmy dochodzenia do władzy, sprawowania jej lub utraty w wyniku - stosowanych przez różne strony politycznego konfliktu - propagandowych trików. Jeśli ten film oglądała młodzież, to zaczynam się obawiać, czy zechce wziąć udział w zbliżających się wyborach prezydenckich i samorządowych, czy może nastąpi bunt generacji, która oświadomi sobie skalę stosowanej przez władze manipulacji? Wypowiedzi specjalistów od politycznego marketingu odsłaniają kulisy polskiej polityki.
Bliska jest także mojej recepcji tego dokumentu opinia Marcina Wojciechowskiego z „Gazety Wyborczej”: Cały film jest do bólu jednoznaczny, by nie powiedzieć tendencyjny, z wyjątkiem jednego fragmentu. - Panie premierze, czy da się pan zaprosić do naszego programu? Czekamy już pół roku - prosi Sekielski. - Czy jeśli nie przyjdę, dostanę taki sam telefon od was jak moi ministrowie, że będę zniszczony? - ripostuje Tusk. Sekielski zapewnia, że on takich praktyk nie stosuje. Nie wiem, kto ma rację. Jako dziennikarz jestem po stronie Sekielskiego, ale Tusk pokazuje, że manipulować rzeczywistością mogą nie tylko politycy.
Film Sekielskiego jest ciekawy, ale wpada w prostą pułapkę - sprowadza politykę do populizmu i manipulacji. I sam przez to staje się demagogiczny. Kolejne kadry, zderzenie zwykłych ludzi i VIP-ów mają udowodnić, że wszystko jest bez sensu, polskie życie publiczne to jeden wielki sen wariata. W ten sposób nic się nie zmieni. Populizmu nie da się leczyć populizmem, a demagogii demagogią.
http://wyborcza.pl/1,75968,7661987,Leczenie_populizmu_populizmem.html
Wiem, że w wielu domach dyskutuje się o przesłaniu tego filmu, o stosowanej przez władze socjotechnice i jej skutkach, które widoczne są nie tylko na scenie politycznej, ale rzutują na życie obywateli, na ludzi zmiażdżonych przez młyny władzy i jej obojętności na ich los. Wszyscy, także politycy, osoby pełniące funkcje kierownicze w różnych strukturach i instytucjach, są w większej lub mniejszej mierze uczestnikami procesu wychowawczego. Czy młode pokolenie zainteresuje się wreszcie i w pełni tym, co się także wokół niego i w związku z nim dzieje? Wątpię, bo Polak zawsze mądrzejszy jest po szkodzie.
A jaką rolę ma tu do odegrania edukacja? Musi czynić wszystko, by nie stać się polityką i nie wpaść w pułapkę pokusy, jaką niesie z sobą "skuteczność" manipulacji. Zdaniem Sergiusza Hessena polityka i oświata muszą rządzić się zupełnie innymi prawami. (...) w czystej, granicznej postaci polityka i oświata stanowią zupełne przeciwieństwo. Zasadą polityki jest władza, zasadą oświaty – wolność. Polityka jest mechanistyczna, oświata jest duchowa. Nawet tam, gdzie walkę polityczną prowadzi się środkami duchowemi, zadanie polityki polega na tem, aby przyciągnąć na swoją stronę możliwie największą liczbę wyznawców, nakładając na nich pieczęć swego programu lub swego ideału. Gdy zadaniem wychowawcy jest uczynienie kogoś samym sobą, to zadaniem polityka – upodobnienie kogoś do siebie.(...) Między polityką a oświatą powstaje swoisty stosunek dialektyczny, który wcześniej czy później kończy się albo rozkładem oświaty przez politykę albo pokonaniem polityki przez oświatę.
(S. Hessen, Podstawy pedagogiki, Warszawa, 1931, s. 241)