20 września 2009

Jubileusz pedagoga dialogu egzystencjalno-personalnego


zbiegł się z pojawieniem się na naszym rynku wydawniczym trzech nowych tomów serii „Jak wychowywać?”. Jej autorem jest dostojny, bo liczący sobie 90 lat i wciąż niezwykle aktywny twórczo oraz pedagogicznie ks. prof. dr hab. Janusz Tarnowski.

To właśnie na Jego Urodziny oddał do dyspozycji kino „Muranów” Roman Gutek, znany w kraju działacz kulturalny, współtwórca Warszawskiego Festiwalu Filmowego, współzałożyciel firmy „Gutek Film”, a przyjaciel ks. Profesora. Przyjechał na dzisiejszą uroczystość prosto z Gdyni, gdzie odbywa się Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Już po raz trzeci R. Gutek udostępnił kino „Muranów” na spotkanie z ks. prof. J. Tarnowskim dla wszystkich tych, którzy poczuwają się do związku z Księdzem, z jego chrześcijańską pedagogiką personalno-egzystencjalną. Otwierając dzisiejsze spotkanie R. Gutek wspominał swoje pierwsze spotkanie z ks. Profesorem, a miało ono miejsce 30 lat temu, w zupełnie innej rzeczywistości społeczno-politycznej. To dzięki „Grupie niedzielnej” (później przekształconej w „Grupę Synodalną”) jaką prowadził ks. Tarnowski w swojej kaplicy na Żelaznej – jak mówił R. Gutek – a w której on uczestniczył wraz z narzeczoną (a teraz wciąż tą samą żoną), nie pogubili się w tamtej, jak i w nowej rzeczywistości, i to dzięki Księdzu, dzięki jego dialogowej pedagogice, wspólnie odbywanym rekolekcjom i rozmowom.

Ksiądz Janusz Tarnowski podziękował Gospodarzowi za to, że dzięki niemu, jako wielkiemu miłośnikowi kina, może po raz kolejny dojść do dzisiejszego, jak i – ma nadzieję – dojdzie do kolejnego spotkania. Pisze bowiem już szósty tom z serii „Jak wychowywać?” Gutek wprowadził nas do swojego domu, jakim jest przez całe jego życie KINO, i za to należą mu się najserdeczniejsze podziękowania.

Uroczystość była doskonale wyreżyserowana przez samego Jubilata. Jak zwykle, kiedy spotyka się ze swoimi czytelnikami czy uczestnikami konferencji (a sam gościłem Księdza Profesora pięciokrotnie w Łodzi w czasie organizowanego cyklu międzynarodowych konferencji „Edukacja alternatywa – dylematy teorii i praktyki”), ma rozpisany scenariusz swojego w nich udziału co do minuty. Nic nie jest tu przypadkowe, choć jak to bywa w dialogicznych sytuacjach, należy liczyć się z niespodziankami, ze spontaniczną reakcją na jego słowa, myśli czy emocje. Ks. Janusz potrafi bowiem wyzwalać w każdym coś, co jest niepowtarzalne, głębokie, niejako do rdzenia ludzkiej egzystencji, co porusza naszą osobowość.

Sala kina „Muranów” była pełna, stąd Jubilat stanął przed dylematem – kogo powinien powitać. I wyszedł z tej opresji w sposób dla siebie charakterystyczny, a mianowicie przywitał przedstawiciela Kościoła Katolickiego, a ten reprezentowany był przez członka Episkopatu Polskiego Biskupa Bronisława Dembowskiego Dębowskiego i przez osobę świecką, a wielce zaangażowaną w upowszechnianie w szkołach pedagogiki dialogu, jaką jest dyrektor Liceów Artystycznych we Wrocławiu i w Częstochowie – Mariusza Burzyńskiego.

Swoje wprowadzenie do nowej serii książek ks. Janusz Tarnowski zaczął od sprostowania, a mianowicie od wyjaśnienia tytułu serii, który może wydać się mylący. Mógłby bowiem sugerować, że jest adresowany do nauczycieli, wychowawców i rodziców. Tymczasem tak nie jest. Są to książki przeznaczone dla wszystkich tych, którym bliska jest teza Jana Pawła II, że wychowanie to uczłowieczanie człowieka, byśmy przychodząc na świat stawali się bardziej ludzcy. Każdy z tomików ks. prof. J. Tarnowskiego jest zbiorem nieprzypadkowo zarejestrowanych dialogów, sytuacji, zdarzeń, w których interpretację wplatane są wzory pedagogicznego myślenia i słowa Ewangelii. Każda z rozmów ma być impulsem do refleksji.

I tak było też w trakcie tego spotkania. Ks. J. Tarnowski oddał głos swoim wychowankom – dzisiaj już dorosłym, w większości rodzicom, postaciom świata mediów (jak Dyrektor I Programu Polskiego Radia), przedstawicielom wymiaru sprawiedliwość (sędziemu Sądu Rejonowego w Warszawie), naukowcom, duszpasterzom czy ministrantom od lat posługującym w prowadzonych przez Niego mszach. Każdy z nich krótko wprowadzał nas w treść kolejnych tomów książek J. Tarnowskiego, zachęcając nie tyko do ich zakupienia, ale przede wszystkim do przeczytania, byśmy mogli dalej kontynuować jego dzieło w obszarach własnej odpowiedzialności społecznej i zawodowej.

Na scenie pojawiały się też dzieci, które były gorąco witane przez Jubilata i z wielkim szacunkiem z Jego strony zachęcane do wyrażenia swoich myśli, wspomnień czy wrażeń. Byli tu obecni „mali” bohaterowie wspólnie napisanych z nimi książek. Można było ich dzisiaj spotkać i w rozmowie z nimi przekonać się, jak wielką, charyzmatyczną postacią był i jest nadal dla nich Ksiądz Profesor.

Każdy dialog wymaga pytań, formułowania problemów, by można było dzięki nim wgłębiać się w sprawy ludzkie i transcendentne! Tak oto przywołane zostały bardzo prowokacyjne pytania, na które odpowiedź znajdziemy we wspomnianych już książkach, jak chociażby:

1) Jak możliwa jest pięćdziesięcioletnia przyjaźń księdza-pedagoga z komunistycznym wychowawcą, jakim był Antoni Makarenko?

2) Czy to prawda, że Jan Paweł II uważał się za posłusznego dzieciom, a tym samym czy można z tego wnioskować, że to właśnie one kierowały Kościołem Katolickim na świecie?

3) Dlaczego pewien czytelnik tygodnika katolickiego napisał, że nigdy nie powierzyłby wychowywania swoich dzieci Księdzu J. Tarnowskiemu?

4) Czy rzeczywiście pedagogika dialogu jest zagrożeniem dla autorytetu nauczyciela i niepożądanym wzmocnieniem wychowania bezstresowego w naszym kraju?

5) Dlaczego szatan cieszy się z I Komunii Świętej naszych dzieci?

6) Czy możliwy jest dialog i przyjaźń nauczyciela z przestępcą?

7) Jak wytłumaczyć tak konsekwentną i systematyczną, a skądinąd niepowtarzalną skłonność Autora do pisania książek w seriach tematycznych, jak np. dwóch pentalogii: „Jak wychowywać?” i „Dzieci i ryby głosu nie mają?” czy 3 tomów homilii dialogowych „Kto pyta – nie błądzi”?

Trzeba sięgnąć do tych książek, by przekonać się, że dialog z dzieckiem czy dorosłym rządzi się tymi samymi regułami – autentyzmem, zaangażowaniem i spotkaniem. Jeśli ma on wpisywać się w proces wychowania, to musi czerpać natchnienie „z góry”.

Powiodło się głównemu organizatorowi jubileuszowego spotkania - Hubertowi Boczarowi zaskoczenie Księdza Profesora czymś, czego nie mógł się spodziewać, a mianowicie wręczenie Mu specjalnego wydania na tę okoliczność - „Księgi Pamiątkowej z okazji jubileuszu dla ks. Janusza Tarnowskiego” (Warszawa 2009). Nie jest to zbiór referatów, ale niezwykle pięknie wpisanych dedykacji, płynących z serc i umysłów wszystkich tych, którzy mieli możność bycia współwychowanymi przez ks. J. Tarnowskiego, dialogowali z Nim i dzięki Niemu. Każdy z nas, spośród obdarzonych przez Kapłana wielkim darem miłości, szacunku i postawą dialogiczną mógł choć przez chwilę Go uściskać, przekazać Mu swoje życzenia i radować się nadzieją na kolejne spotkania i książki uwieczniające tę - jakże rzadko spotykaną w świecie dominującej technologii - myśli, życie i dokonania CZŁOWIEKA – KAPŁANA – PEDAGOGA – WYCHOWACY – MISTRZA I NAUCZYCIELA.


Były bukiety kwiatów, podziękowania, wspomnienia i … dedykacje do „Księgi jubileuszowej”. Jak napisał w niej jeden z Jego wychowanków: Dziękując Bogu, cieszę się, że na drodze mojej edukacji mogłem spotkać tak nieprzeciętnego Kapłana, Pedagoga, Uczonego i Wychowawcę. Niech Pan Bóg Księdza Profesora Błogosławi, obdarza zdrowiem i wszelkimi łaskami.(prof. dr hab. med. Janek Peterek, s. 223)

„Jak wychowywać?”




W niedzielę - 20 września odbędzie się uroczysta promocja
trzech książek Księdza Profesora Janusza Tarnowskiego, jakie wyszły pod wspólnym tytułem: „Jak wychowywać?”. Promocja odbędzie się w kinie Muranów przy ul. Gen. Andersa 1 w Warszawie o godz. 12.00.

Zaproszone sa na nią także Dzieci, dla których przewiduje się różne atrakcje!

Uroczystość ta będzie jednocześnie okazją do wręczenia Czcigodnemu Jubilatowi, obchodzącemu 90 rocznicę Urodzin, Pamiątkowej Księgi, powstałej ze wspomnień Jego Uczniów, Wychowanków i Przyjaciół - o Kapłanie, Pedagogu i Wychowawcy.
Ten szczególny moment owiany jest tajemnicą, by tym większą sprawił radość Jubilatowi w chwili wręczania Księgi.

Jak piszą w zaproszeniu Organizatorzy tego wspaniałego Jubileuszu:

"Dziękując za możliwość uczestniczenia w tej ważnej dla nas wszystkich chwili, łączymy się w modlitwie za Jubilata, dziękując Bogu za Jego długoletnią służbę Bogu i bliźniemu".

19 września 2009

Kto jest czemu winny, kiedy minister likwiduje kierunek studiów?

Opublikowany na łamach jednej z gazet wywiad z założycielem uczelni niepaństwowej jest kolejnym dowodem na to, jak podmiot prowadzący akademicki biznes może nie poczuwać się do winy w sytuacji, gdy w istocie to przede wszystkim od niego, od właściciela zależą gwarancje zgodności prowadzonych działań z obowiązującym w tym kraju prawem. Wyjaśnienia, w stylu, że łamał standardy, nie przestrzegał prawa, ale czynił to dla dobra ludu, bo oświecał go i umożliwiał mu realizację własnych aspiracji, jest szokujące. Otwiera to bowiem pole do usprawiedliwiania kolejnych nadużyć. Równie dobrze, można by powiedzieć, że kradnę coś komuś, by wyżywić głodnych, a przecież troska o ludzkie życie jest ważniejsza, niż przestrzeganie prawa. Tym samym wszyscy ci, którzy przestrzegają prawa i uczciwie prowadzą instytucje edukacyjne, nie są innowacyjni, nie myślą prospołecznie, nie zabiegają o losy niewykształconych, głodnych czy opuszczonych przez los. Dobrze, że ten właściciel chociaż broni kadr akademickich swojej uczelni, bo oni w istocie nie mają żadnego wpływu na to, jakich norm przestrzega ich pracodawca, czy zatrudnia odpowiednią liczbę profesorów i doktorów, czy gwarantuje studentom dostęp do literatury, do sprzętu, laboratoriów, czy składa wiarygodne oświadczenia pod dokumentami itp.? Nauczyciele akademiccy pracowali zapewne z pełnym zaangażowaniem, niektórzy nawet większym, niż w ich podstawowym miejscu pracy, jeśli ta uczelnia była ich drugim zatrudnieniem. Oni powinni spać spokojnie, a jednak mogą mieć poczucie żalu, że mimo ich uczciwej pracy i zaangażowaniu, muszą się tłumaczyć z czegoś, na co nie mieli żadnego wpływu.

To nie nauczyciele i nie ich rektor powinni się tłumaczyć przed studentami z braków kadrowych czy niespełniania wymogów prawnych, tylko właściciel uczelni. To od niego zależy, czy w dziekanacie jest sprawna i wystarczająca obsługa, czy do biblioteki są kupowane książki, czy w salach jest ciasno, ciepło i wygodnie, czy w gmachach jest bezpiecznie, a system informacji o uczelni jest wiarygodny. To nie nauczyciele akademiccy odpowiadają za to, że minister nauki i szkolnictwa wyższego odbiera uczelni uprawnienia. W jednym tylko przypadku mogą być temu winni, a mianowicie, gdy nie prowadzą zajęć dydaktycznych, gdy lekceważą studentów, nie przestrzegają rygorów związanych z przygotowywaniem i pisaniem prac dyplomowych, nie opracowują zaktualizowanych programów kształcenia i sami nie podnoszą swoich kwalifikacji. To wszystko jednak, co ma miejsce w przestrzeni uczelni w sensie administracyjno-technicznym, w obsłudze studentów, zależy tylko i wyłącznie od właściciela uczelni niepublicznej. Warto o tym pamiętać, kiedy pojawiają się pierwsze oznaki rozczarowania w stosunku do wizerunku, jaki sobie wytworzyliśmy o danej uczelni. Warto bardziej krytycznie i odważnie podchodzić do spraw, które – choć mogą wydawać się ułatwieniem przez przymknięcie oka na nieprawidłowości – zagrażają nie tylko nam, ale także tym wszystkim, którzy chcieliby być dumni ze swojej Alma Mater.

18 września 2009

Dla cnoty nie ma żadnego większego teatru nad sumienie

mówił Marcus Tullius Cicero (106–43 p.n.e.), filozof i polityk rzymski. I miał rację. Przypomniało mi się to w związku z referatem, jaki przygotowuję na najbliższą konferencję Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu. Będę tam mówił o pedagogicznych i oświatowych blogach, o wolności słowa, myśli i powrotach cenzorów w maskach demokracji oraz humanizmu, o anonimach i patologiach w szkolnictwie wyższym, o trudnej sztuce czytania ze zrozumieniem i o nożycach, które się otwierają, kiedy uderza się w stół.

17 września 2009

Edukacyjne hiperłącza

Z hiperłączy staram się korzystać we własnych tekstach, kiedy przygotowuję je do prezentacji na zajęcia ze studentami. Miałem okazję już wielokrotnie zaobserwować, jak niektórzy z moich kolegów doskonale posługują się tą formą odnośnika w trakcie wygłaszanych referatów. Hiperłącze postrzegałem zatem jako odnośnik do innego dokumentu lub do innego miejsca w dokumencie, który jest merytorycznie spójny z prezentowanym tekstem właśnie po to, by można było wchodzić w głębsze warstwy możliwych opisów czy uzasadnień. Kliknięcie na wyróżnione słowo, zwrot czy nawet dłuższy tekst sprawia, że otwieramy docelowy materiał czy dokument, dzięki któremu możemy lepiej prowadzić swoją narrację. System hiperłączy pozwala na budowę złożonej wypowiedzi, wzbogaconej o ilustracje, filmy czy pliki dźwiękowe.

Internetowi wydawcy prasy postanowili wykorzystać ten system odwołań nie po to, by oświecać społeczeństwo, czynić zamieszczone artykuły bardziej zrozumiałymi dla tych czytelników, dla których pewne terminy są obce, ale by skomercjalizować teksty, wysysając z nich jak najwięcej dla siebie. Na artykule online trzeba po prostu zarobić, a nie nim oświecać naród.

Kiedy więc czytamy tekst o tym, że zadania na maturze z matematyki nie będą takie trudne, to okazuje się, że jest to tylko pretekst, bo nie o maturę i nie o matematykę tu chodzi. Redaktor wydania wcale nie zamierza przez zawarte w tekście hiperłącza poszerzać naszej wiedzy czy redukować nasz niepokój w związku z kolejną zmianą w polskiej edukacji, ale postanawia uczynić je odnośnikiem do reklam. Hiperłącze nie kieruje nas zatem do miejsca, w którym zostanie poszerzone pole naszej świadomości, ale wprowadza nas w świat towarów i usług nie mających nic wspólnego z prezentowaną myślą czy wydarzeniem.

Przeczytajmy poniższy akapit, zwracając uwagę na wytłuszczone słowo i tekst w nawiasie, który jest treścią wspomnianego odnośnika:

"Poprosiliśmy o jego rozwiązanie uczącego w liceum (nielimitowane rozmowy i smsy z wybraną personą tylko w …) matematyka. Piotrowi Szewczakowi, nauczycielowi I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie (Zarejestruj się i zagraj, weź udział w konkursie…), zajęło to 25 minut. Jak przekonuje, z niektórymi zadaniami poradziliby sobie gimnazjaliści. Uspokajają także eksperci z CKE. "Wiemy, że wielu ten egzamin spędza sen z powiek. Zapewniam, że zrobiliśmy wszystko, by matematyka nie stała się siekierą, która obetnie maturzystom ręce (medycyna w trosce o zdrowie i piękno Twojej skóry zaleca Ci …) . .
(źródło: http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article445143/Taka_bedzie_matura_z_matematyki_Zdalbys_.html)

16 września 2009

O zdementowaniu systemu oświaty

Zastanawiam się czasami nad tym, kto części spośród tej młodzieży, która obecnie studiuje, dał maturę? Pewnie Roman Giertych w ramach zaoferowanej im amnestii maturalnej, bo jak czytam niektóre prace egzaminacyjne, to martwię się o to, co czeka nasz kraj za kilkanaście lat, jak będą nim rządzić półanalfabeci? Pewnie zostaną politykami, bo jest to niewątpliwie sfera nie wymagająca specjalnych kompetencji i inteligencji, i będą edukować kolejnych półanalfabetów. To nie jest tylko problem naszego kraju. Czytam w Die Zeit, że w Austrii jest już 300 tys. pełnych analfabetów. To może u nas nie jest jeszcze tak źle? A może u nas się ich po prostu nie liczy?

Przejdę zatem do przykładu jednej z takich prac egzaminacyjnych studentów. Pisze ona o zaistniałych zmianach w oświacie następująco:

1) W 1989 - 1991r. Henryk Samsowicz zdementował socjalistyczny system oświatowy, zachęcał do tworzenia szkół niepaństwowych, lecz nie podobało się to oświacie, gdyż utraciłaby kontrolę na przekazem ideologicznym.
2) W 1991r. powstała ustawa, która normowała istnienia niepaństwowych placówek oświatowych i ich finansowanie.
3) Pierwsze szkoły niepubliczne powstawały najczęściej w dużych miastach i były małe. Na początku działały w gorszych warunkach lokalnych i były dosyć słabo wyposażone. Była lepsza proporcja między liczbą nauczycieli, a liczbą uczniów.
4) Z badań wynikało, że w dużym mieście w Warszawie stwierdzono pozytywne postawy rodziców wobec szkół społecznych. Większość stwierdziła, że są one potrzebna i lepsze od państwowych.
5) W perspektywie badań procentowych w latach 1988 - 2002 dokonała sie prawdziwa rewolucja w procesie kształcenia i świadomości oświatowej Polaków.


Pracę egzaminacyjną studentka podsumowała następująco:

Jako motto posłużę się cytatem zaczerpniętym z expose Prezesa Rady Ministrów Jerzego Buzka na posiedzeniu Sejmu RP w dniu 11 listopada 1997r. W expose tym premier stwierdził ,, Wykształcenie jest inwestycją narodów i wolnych ludzi we własną przyszłość’’. To oświata i szkolnictwo wyższe zadecydują o pozycji Polski pośród innych państw. Wykształcenie określa dziś tożsamość narodu oraz rozwój jego kultury w warunkach otwarciach na świat.

W świetle takiego expose nie mogłem zaliczyć tej pracy.

15 września 2009

Luzactwo kwalifikacyjne, czyli uczyć każdy może

Na stronie MEN jest następująca informacja:

"Wydane zostało nowe rozporządzenie w sprawie kwalifikacji wymaganych od nauczycieli, w którym uelastyczniono przepis dotyczący kwalifikacji do nauczania na wczesnym etapie edukacyjnym (przedszkole i klasy I-III szkoły podstawowej). Na podstawie nowego rozporządzenia kwalifikacje do zajmowania stanowiska nauczyciela w przedszkolach i klasach I-III szkół podstawowych będzie posiadać osoba, która ukończyła studia wyższe na kierunku pedagogika w specjalności przygotowującej do pracy z dziećmi w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym. Prawo do nauczania na wczesnym etapie edukacyjnym będzie miała również osoba, która legitymuje się dyplomem ukończenia zakładu kształcenia nauczycieli w specjalności przygotowującej do pracy z dziećmi w wieku przedszkolnym lub wczesnoszkolnym".
http://www.reformaprogramowa.men.gov.pl/dla-zarzadzajacych-szkola/ramowe-plany-nauczania/ramowe-plany-nauczania-komentarze/organizacja-pracy-szkoly/

Znakomicie!

Takie rozstrzygnięcie powoduje, że w przedszkolach nauczycielami mogą być osoby, które uzyskały wykształcenie w zakresie pedagogiki wczesnoszkolnej, zorientowanej - jak wszyscy doskonale wiemy - na przygotowanie nauczycieli do kształcenia zintegrowanego w klasach I-III, i odwrotnie, w szkołach podstawowych, w klasach I-III mogą nauczać absolwenci studiów po wychowaniu przedszkolnym.

Gdyby ktokolwiek w MEN literalnie porównał programy kształcenia na studiach w uczelniach publicznych i niepublicznych, gdzie edukuje się nauczycieli wychowania przedszkolnego i nauczycieli kształcenia zintegrowanego (pedagogiki wczesnoszkolnej), a w tym przypadku nawet nie upominam się o jakąkolwiek refleksję intelektualną, to bardzo łatwo odkryje, że oto upełnomocnia się decyzją minister K. Hall możliwość wykonywania zawodu nauczycielskiego przez osoby do tego nieprzygotowane, nieposiadające stosownych kwalifikacji!

To tak, jakby operację tkanek miękkich miał wykonywać lekarz pediatra, a nie chirurg. Niby, nic takiego. I ten pierwszy jest lekarzem medycyny, i ten drugi także.

A jednak, ich przygotowanie do wykonywania tego zawodu czymś istotnym się różni. Czym? Zdaniem urzędników z MEN – niczym! Brawo. Znakomicie! Zanim moja córka pójdzie do przedszkola, zapytam dyrektorkę, jakie kwalifikacje ma jej nauczycielka, bo albo wychowanie przedszkolne będzie uszkolnione, albo nauczanie szkolne uprzedszkolnione.

Jedyna nadzieja tkwi w inteligencji i samokształceniu nauczycieli – oczywiście, kosztem naszych dzieci. Już o tym zresztą wspominałem, kiedy prace nad rozporządzeniem były w fazie projektu.

Słusznie jednak wskazuje na swoistą wolnoamerykankę w tym zakresie Dariusz Chętkowski, kiedy na swoim blogu pisze z przerażeniem o tym, że etyki będzie mógł także nauczać każdy, byleby tylko wykazał, że miał w czasie studiów zajęcia (uwaga – zgodnie ze standardami 30 godz.!) z filozofii lub etyki. Zaglądam na stronę MEN i czytam w sprawie wymaganych kwalifikacji od nauczycieli prowadzących zajęcia z etyki następujące wyjaśnienie:

Nowe rozporządzenie w sprawie kwalifikacji wymaganych od nauczycieli pozwala dyrektorowi wskazać w szkole nauczyciela – humanistę, który w ramach studiów odbył kurs filozofii lub etyki, uprawniający do realizacji tego przedmiotu. Można w ten sposób zatrudnić nauczyciela uczącego w szkole podstawowej i gimnazjum, natomiast w szkole ponadgimnazjalnej treści podstawy programowej są już wskazaniem do zatrudnienia nauczyciela – etyka. W klasach I-III szkoły podstawowej zajęcia z etyki może prowadzić nauczyciel-wychowawca.
http://www.reformaprogramowa.men.gov.pl/dla-zarzadzajacych-szkola/ramowe-plany-nauczania/ramowe-plany-nauczania-komentarze/organizacja-pracy-szkoly/

Filozofia "luzactwa" kwalifikacyjnego jest czytelna, bo "(...) każdy nauczyciel uczący w szkole podstawowej, czy gimnazjum, będzie posiadał kwalifikacje do pracy w świetlicy w danym typie szkoły."

Ma zatem rację Dariusz Chętkowski, kiedy stwierdza:

"Przejrzałem swój indeks i odkryłem, że posiadam uprawnienia nie tylko do nauczania etyki i filozofii, ale także języka angielskiego, języka niemieckiego, łaciny, wiedzy o kulturze, wychowania fizycznego, przysposobienia obronnego (mam stosowne wpisy). Ale to nie wszystko. Z indeksu wynika, że mógłbym uczyć też kilku mniej popularnych przedmiotów, np. języka staro-cerkiewno-słowiańskiego, psychologii, pedagogiki, logiki, socjologii. Boję się, czy zaliczenia z literatury włoskiej i francuskiej (zdawałem egzaminy) nie uprawniają mnie - według rozporządzenia MEN - do nauczania języka włoskiego i francuskiego".
(źródlo: http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=818#comments)

Proponuję kontynuację reformy kwalifikacji zawodowych w tym kierunku! A jaki ma to związek ze standardami kształcenia w szkołach wyższych?

14 września 2009

Lojalność w horyzoncie wartości

jest normą moralną, a nie ekonomiczną – jak usiłują to wciskać swoim pracownikom, szczególnie w dobie „wydumanego” kryzysu ekonomicznego, przedsiębiorcy - która w szczególny sposób służy potrzebie zaufania i poczuciu bezpieczeństwa wszystkich osób pracujących w danej instytucji. Norma lojalności – jak pisze Maria Ossowska – nakazuje ludziom zachowywanie się w stosunku do nieobecnych tak, by się tego zachowania nie powstydzili w ich obecności, a więc dotyczy postaw, działań, które ktoś przejawia czy podejmuje za czyimiś plecami. Jest to czyn potępiany tym bardziej, im bardziej to oczekiwanie jest uzasadnione przez więzy długotrwałej przyjaźni czy ciepło uczuć rodzinnych. (M. Ossowska, Normy moralne, 1985, s. 136-137). Niestety, pełniący funkcje kierownicze mylą (czyniąc to często w sposób zamierzony) kategorię lojalności z podległością i oczekują od swoich współpracowników bezwzględnego podporządkowania tylko dlatego, że w takich znajdują się wobec siebie relacjach. Innymi słowy, nielojalny pracownik to taki, który ośmiela się krytykować swojego przełożonego, nie zgadza się z podejmowanymi przez niego decyzjami, wyraża swoje opinie o nim czy o mających miejsce wydarzeniach, a już tym bardziej jest nielojalny, kiedy łączą go z nim więzy koleżeńskie, przyjaźni czy rodzinne.

Powinno się zatem mówić o fałszywej lojalności wówczas, kiedy któraś ze stron lub obie są wobec siebie nieszczere, komunikując sobie jedno, a poza plecami realizując coś zupełnie odmiennego. Tym samym we wzajemne relacje wpisują hipokryzję. Jeśli w naszej obecności zapewniają nas o swojej lojalności, a więc zaufaniu, szacunku, wspólnocie wartości, a poza plecami prowadzą zgoła inne działania, temu zaprzeczające, to muszą być w pewnym momencie mocno zaskoczone tym, że strona zdradzona nie zamierza dalej w tej grze uczestniczyć. I nie ma to znaczenia, czy szkodzą wzajemnym relacjom w sposób mniej lub bardziej świadomy. Pełna lojalność, jeśli ma opierać się na stosunkach władzy, wdrażana jest w życie na mocy zarządzeń, rozporządzeń, uchwał , poleceń czy rozkazów, a więc wyrasta z nakazów, z obowiązku dyscypliny i posłuszeństwa (a którym zaczyna towarzyszyć podejrzliwość, podglądactwo, donosicielstwo i administracyjno-techniczne środki stałej kontroli itp.), a nie wynika ona z wzajemnego zaufania i wspólnoty wartości. Człowiek działa w horyzoncie wartości, toteż kluczowe dla jego funkcjonowania w świecie i uwikłania w sieć dobra i zła jest odnoszenie własnych czynów do uznawanych przez niego wartości. W przebiegu życia ludzkiego zdarzają się jednak momenty decydujące, gdy człowiek staje wobec wartości rozstrzygających o potwierdzeniu jego tożsamości bądź zaprzeczeniu jej. Do wartości takich należą uczciwość, honor i prawdomówność. Kiedy szef w pracy nakazuje nam skłamać wobec inspektora skarbowego, czujemy, że dylemat odpowiedzialności za całość życia dotyka w tym momencie nie tylko naszego przełożonego, ale i nas samych. Wspólnota ciężaru moralnego odsłania obiektywność oraz transcendencję wartości. (W. Chudy, Filozofia kłamstwa, Warszawa 2003, s. 377).

Właśnie dlatego bywamy zdumieni, kiedy zmuszeni dyscypliną głosowania politycy, a więc i nakazem lojalności wobec własnej partii, głosują często wbrew uznawanym przez siebie wartościom. Wybrali zawód, w którym nadrzędnymi nie są wartości moralne, ale reguły skuteczności, a więc sięgania po metody i środki, które zagwarantują im realizację celów. W jednej kwestii prawica jest przeciwko lewicy, a w innej zawiera z nią sojusz itp. Pamiętam jak jeden z moich wcześniejszych przełożonych mianował mnie dziekanem, ale kiedy skreślałem studentów za niewywiązywanie się z obowiązków, on przyjmował ich poza moimi plecami w szeregi studenckie. Dzisiaj, po wielu, wielu latach, jak mniemam kontynuowanych przez tego władcę praktyk, jego „dwór” się rozpada. Nie byłem wobec niego „lojalny”, ale byłem lojalny wobec wartości, które były ponad manipulacjami władzy. Natychmiast zrezygnowałem z współpracy z taką osobą jako niegodną mojego zaufania, niewiarygodną i nielojalną wobec wartości, które miały być podstawą budowania określonej wspólnoty. I nie miało to znaczenia, jakie były wcześniej między nami relacje. Jak stwierdził jeden z moich następców, który także okazał się nielojalny i już po kilku miesiącach złożył rezygnację z pracy w tej placówce, wolał nie mieć wysokich apanaży, gdyż długo nie cieszyłby się nimi na wolności.

Lojalność nie jest zatem wywiązywaniem się z podjętych zobowiązań, jeśli miałoby się to odbywać wbrew uznawanym wartościom moralnym, gdyż jej składową musi być gwarancja uczciwego postępowania nas wobec innych i innych wobec nas. I to nie dlatego, że są między nami określone relacje społeczne, ale ze względu na akceptowane i uznawane wzajemnie wartości. We współczesnym świecie, świecie bezwzględnej, coraz bardziej zdehumanizowanej rywalizacji rynkowej nie utrzyma się długo wspólnota, jeśli jej jedynym fundamentem mają być więzi oparte na interesie ekonomicznym czy na mechanizmach strachu i lęku. Pomijanie powinności moralnych, lekceważenie troski o innych i gotowości podejmowania działań na ich rzecz, czyhania na każdą okazję, by można było ich kosztem realizować jednostronne interesy, nie gwarantuje na długą metę sukcesu. Jeśli naruszona jest w danej społeczności przestrzeń więzi moralnych, przestrzeń solidarności i autentycznej z nią identyfikacji, bo ktoś chce koniecznie realizować w niej i dzięki niej swoje interesy czyimś kosztem, to bardzo szybko dojdzie do tego, że zacznie w niej panować donosicielstwo, intrygi, wkradanie się w łaskę dysponentów określonych dóbr, byleby tylko jak najwięcej uszczknąć dla siebie. I jest to już pierwszy wskaźnik staczania się w dół. Już przeżyłem czasy i instytucje, w których mówiło się, że nie ma ludzi niezastąpionych, że na rynku jest owych zastępników pełno. Jest. To prawda. Tyle tylko, że oni nie są onymi, że ci, którzy legitymują się tym samym, nie są tacy sami. I bardzo szybko spada lawina zgodnie z mechanizmem śnieżnej kuli.

Śnieżną kulę można pchać ku górze, ale muszą to czynić ci, którzy zaczynają budować wartość i niepowtarzalność swojej społeczności na autorytecie postaci, którą współcześnie, niestety znowu w języku nauk o zarządzaniu - określa się mianem lidera, zaś w humanistyce używa się określenia - autorytetu osobowego, a nie autorytetem władzy czy stanowiska. Te ostatnie typy autorytetu, choć ważne i realne, będą toczyć śnieżną kulę ku dołowi, gdyż są nietrwałe, nieprzejrzyste, niejednoznaczne. W każdej chwili mogą zmienić reguły rządzenia czy zostać odwołanymi ze swoich stanowisk lub same je porzucić. Budować zatem można na tym, co jest trwałe, co tworzy bazę i nadzieję dla dalszego rozwoju. Trzba jednak w ten proces inwestować, i to inwestować w ludzi, a nie w rzeczy, bo te ostatnie są najmniej trwałe.

Niestety, niektórzy chcieliby urynkowić autorytety osobowe, a przynajmniej im się wydaje, że jest to we wszystkich przypadkach możliwe, toteż przekazując im prawo do wpływania na rozwój określonych instytucji jednocześnie są przekonani, że mogą wykorzystać ich obecność dla własnego interesu lub zlekceważyć zobowiązania wobec wartości, które były uzgadniane w akcie nawiązywania współpracy. Otwierają sobie pole do nadużyć, do wykorzystywania, a nawet szantażu, nie zdając sobie sprawy z faktu, że wszystko ma swoje granice. Kiedy obserwuję, jak dotychczas szanowany profesor akademicki, w imię lojalności wobec pracodawcy, wygłasza studentom tezy, o których wie, że się mijają z prawdą, to z jednej strony jest mi jego żal, bo jestem świadkiem autodegradacji, a z drugiej jeszcze bardziej żal mi jego studentów. Oni mieli bowiem prawo lokować swoje nadzieje i opierać swoje zaufanie do instytucji, wobec której kierowali się przeświadczeniem o posiadanym przez nią przynajmniej autorytecie instytucjonalnym. Ktoś także go przecież upełnomocniał. Ktoś konstruował filary zaufania wobec niej. Tymczasem socjolodzy ostrzegają, że żadnego z filarów nie należy traktować jako danego, gdyż każdy element składowy instytucji czy środowiska społecznego ciągle tworzy się i rozwija, ale także rozpada i zanika na drodze złożonych procesów.