Nie
tylko pedagodzy piszą książki dla udokumentowania własnej działalności
zawodowej, społecznej, z potrzeby podzielenia się doświadczeniami z codziennego
życia czy jako efekt ich pracy twórczej. W ostatnich latach dostrzegam znaczący
przyrost publikacji auto-lub biograficznych, dotyczących rozwoju osobistego
uczonych, popularyzowania przez nich wiedzy naukowej, a nawet publikowania
własnej poezji czy prezentowania w mediach społecznościowych własnych prac
artystycznych.
W
okresie wakacyjnym sięgnąłem po rozprawę wybitnego uczonego, emerytowanego już
profesora Uniwersytetu Warszawskiego, ale także współpracującego w ostatnich
latach z Akademią Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie -
Wiesława Theissa. Są bowiem autorzy, na których kolejną monografię naukową
czeka się cierpliwie, z nadzieją na ich spojrzenie przez empirycznie
przygotowane i wyczulone na nierozpoznane dotychczas fenomeny wrażliwe
"szkiełko i oko".
Uwielbiam
czytać książki W. Theissa, bo są nośnikiem znakomitego warsztatu badawczego
historyka i pedagoga społecznego, który od kilku dekad odkrywa, formułuje i
rozwiązuje problemy naukowe z perfekcyjną troską o poznanie ich genezy,
przejawów i następstw w życiu polskiego narodu, społeczeństwa i państwa. Tym
razem otrzymujemy wynik badań mikrohistorycznych, o których tak pisze we
wstępie:
"przedstawione
studium opiera się na wybranych ideach, inspiracjach i rozwiązaniach obecnych w
naukach społecznych. Sięga do historii humanistycznej, oddolnej, kulturowej i
społecznej - kierującej poznanie w stronę człowieka i jego świata. Wykorzystuje
bogate zdobycze pamięcioznawstwa, na czele z koncepcją miejsc pamięci, pracy
nad i z pamięcią przeszłości. Z kolei z pola badań edukacyjnych pochodzi
obecna tu refleksja nad całożyciowym uczeniem się, edukacją dorosłych oraz
badaniami historyczno-pedagogicznymi" (s. 9).
Czytałem
tę rozprawę w lipcu, po skandalicznej wypowiedzi Grzegorza
Brauna, w której zakwestionował komory gazowe w Auschwitz jako fejk,
dekorację. Coś tak obrzydliwego wywołało w kraju i poza granicami Polski
uzasadnione oburzenie.
Dobrze
zatem, że została udokumentowana przez W. Theissa historia niemieckiego
barbarzyństwa w okresie II wojny światowej, do którego doszło także w obozie
koncentracyjnym w Stuttowie, bo kolejne pokolenia Polaków powinny stać na
straży pamięci o tak wstrząsających wydarzeniach w kontekście także zagrożeń,
jakich mogą doświadczyć w czasach już nie tylko płynnej, ale i wojennej
ponowoczesności w XXI wieku. Nie tylko kolejny Auschwitz, ale i Stuttowo może
nam spaść z nieba, jeśli nacjonaliści i antysemici nie opamiętają się w swoich kłamstwach
historyczno-politycznych.
Przedwojenny
nauczyciel historii, podoficer Wojska Polskiego Tomasz Theiss, który
uczestniczył w kampanii wrześniowej 1939 roku, uczestnik konspiracyjnej
działalności na Pomorzu, został w wyniku czyjejś zdrady aresztowany w 1944 roku
przez Gestapo w Elblągu i wywieziony do obozu Stuttowo. Dzięki wyzwoleniu w
styczniu 1945 roku, schorowany powrócił do domu podejmując pracę nauczycielską
w powiecie tucholskim. Założył rodzinę, w której na świat przyszedł m.in.
Wiesław.
Ci
więźniowie obozów śmierci, którzy przeżyli, zakładali rodziny i podejmowali po
wojnie pracę zawodową, ale nie dzielili się ze swoimi dziećmi i wnukami jakże
bolesną, traumatyczną pamięcią o cierpieniach, bólu, głodzie, upokorzeniu, ale
i doświadczaniu solidarności międzyludzkiej w warunkach obozowych. Potwierdza
to autor książki:
"Ojciec
nigdy nie mówił o tym, co przeżył w czasie przesłuchań w siedzibie Gestapo w
Elblągu. Zepchnął tamte wydarzenia do obszaru tajemnicy pamięci, sfery głęboko
prywatnej, zastrzeżonej. Postąpił tak, jak tysiące innych więźniów obozów
koncentracyjnych. Czy to jednak wystarczyło, by wyprzeć, wymazać, ostatecznie
wykreślić choćby część tego, co go spotkało w Gestapo i w Stutthofie? Z
pewnością nie "(s.51).
Istotnie.
Także w mojej rodzinie byli bliscy osadzeni w Auschwitz (dziadek żony Wiesławy)
i w Obozie Koncentracyjnym dla dzieci w Litzmanstadt, a więc w Łodzi na ul.
Przemysłowej (stryj żony Agnieszki). Mojego dziadka Niemcy zamordowali w
więzieniu Moabit w Berlinie. Ci, którzy przeżyli obóz, dopiero przed śmiercią,
kilka-kilkanaście lat temu odsłaniali wytatuowany numer obozowy, pokazali
zachowane dokumenty, ale nie chcieli opowiadać o tym, co przeżyli.
Zapewne
nieliczni członkowie rodzin obozowych jeńców, po latach, tak jak W. Theiss,
postanowili zbadać wojenne losy swoich rodziców, rodzeństwa czy bliskich, a
dzięki opublikowaniu historii nielicznych spośród nich poszerzały się kręgi
osób świadomych historycznych wydarzeń i ludzkich tragedii.
(foto BŚ: szkice Zygmunta Filarskiego - KL Stutthof)
Naukowa
dociekliwość prof. W. Theissa sprawiła, że otrzymaliśmy fragment z życia nie
tylko jego ojca, ale i innych osób walczących, konspirujących, wojennych i
powojennych więźniów politycznych, torturowanych ofiar policyjnych przesłuchań
czy wspomnianego obozu koncentracyjnego. To także cząstka historii Polaków,
których losy splatały się z życiem działalnością T. Theissa.
Dla historyków Pomorza fascynujące będą fakty z czasów wojny i "siermiężnego socjalizmu", które dokumentują relacje, obozowa korespondencja i fotografie z domowych archiwów. Jednak kluczowe są tu wojenne i obozowe losy ojca W. Theissa. Pedagog-uczony odtworzył nazistowski system ludobójstwa III Rzeszy w obozie Stutthof i odbywających się w tej metropolii śmierci także upokarzających eksperymentów medycznych. Poruszający jest tu opis dehumanizującego więźniów rytuałów w nazistowskiej fabryce śmierci.
Nie
wszyscy, którzy doczekali się wyzwolenia, przeżyli, "(...) wręcz
przeciwnie - połowa więźniów zginęła w czasie ewakuacji z powodu głodu, chorób,
wyczerpania (...)" (s.127).
Jeśli
ktoś czekał na inną publikację z pedagogiki społecznej profesora W. Theissa, to
będzie po lekturze tej usatysfakcjonowany. Uświadamia bowiem, jak trudno jest
budować kulturę pokoju w czasach, które wydawałoby się zmierzały do jej
ucieleśnienia. Wprawdzie nie ma kolejnych obozów koncentracyjnych, chociaż
toczą się liczne wojny, w tym w bliskiej nam Ukrainie, ale zmieniły się
ludobójcze środki kolejnych agresorów. Czy edukacja może jeszcze powstrzymać
ich przed zagładą?
Autor
recenzowanej książki formułuje w zakończeniu własne pytania i dzieli się
osobistą refleksją:
"Czy
wobec tego, w świetle tych choćby nader ogólnych uwag, edukacja do
kultury pokoju nie zbliża się do granic utopii? Czy postulaty pedagogów i
reformatorów społecznych, wysiłki autorytetów religijnych nie są dzisiaj
skazane na porażkę? W tym kontekście nie można pominąć - jest wręcz odwrotnie -
brutalnej agresji Rosji na Ukrainę, rozpoczętej 24 II 2022 r. Zniszczeniu ulega
kraj, giną bezbronni cywile, tysiące ukraińskich dzieci zostało uprowadzonych i
jest poddawanych wynarodowieniu. Niemiecka nazistowska zasada z czasów II wojny
światowej Ohne Mitleid ("bez litości") powróciła w rosyjskim wydaniu
na polach ukraińskiej wojny"(s.175).
Nie
przypuszczam, że lepiej wyglądałby świat codziennego życia mieszkańców Ziemi,
gdyby nie było powszechnej edukacji. Z tego powodu dziękuję Profesorowi za dar
autobiograficznych wspomnień i historycznej dociekliwości w przybliżeniu
kolejnym pokoleniom tego, co nie powinno ulec zapomnieniu czy
zafałszowaniu.
(Foto: BŚ)