23 czerwca 2025

Polskie uczelnie w QS World University Rankings 2025

 



Trwa w szkolnictwie wyższym sesja egzaminacyjna. Bieżące wyniki kształcenia studentów nie są jednak tak istotne w światowym rankingu uniwersytetów. QS World University Rankings 2025: Top global universities publikuje wyniki uwielbianego przez niektórych rankingu, w którym polskie uczelnie powolutku, sukcesywnie pną się ku jakiemuś podnóżu góry pseudorywalizacji, bo przecież nie ku szczytom. Trudno, by polskie uczelni miały jakiekolwiek szanse znalezienia się chociażby w pierwszej setce światowego rankingu, skoro czołówka uczelni amerykańskich, brytyjskich, szwajcarskich, azjatyckich dysponuje nieporównywalnymi warunkami finansowymi, infrastrukturalnymi i kadrowymi. 

Dziekan Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego - najwyżej sklasyfikowanej uczelni, która zajmuje 262. miejsce na świecie i 110. w Europie prof. UW Łukasz Niesiołowski-Spanò stwierdza w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej. Plus Minus" (25/2025, s.4-6), że władze państwowe powinny w sposób zdecydowany doprowadzić do inwestowania w uczelnie badawcze, które prowadzą na najwyższym poziomie działalność naukową, od pozostałych, skoncentrowanych na kształceniu profesjonalnych elit dla społeczeństwa. Te ostatnie też powinny być zróżnicowane ze względu na ofertę kształcenia przyciągającą zdolną młodzież i doktorantów z innych krajów. Trzecią grupę szkół wyższych powinny stanowić te, które zadbają o kształcenie kadr zawodowych dla gospodarki i społeczeństwa. 

Uczony z UW nie jest tu jednak optymistą, bowiem władze państwowe nie są zainteresowane możliwością korzystania z dorobku nauk ścisłych, technicznych, a tym bardziej humanistycznych i społecznych, skoro poziom finansowania należy do jednego z najniższych na naszym kontynencie (niecałe 2 proc. PKB). Co z tego, że nastąpił wzrost scholaryzacji na poziomie wyższym, skoro w wyniku umasowienia kształcenia akademickiego doprowadzono do radykalnego obniżeni a jego poziomu. 

"Powstanie wąskiej grupy uczelni elitarnych powinno być wspierane przez wszystkie pozostałe, a to można uzyskać jedynie, gdy wyłączymy elitę z wyścigu o pieniądze, które są do podziału. Na tych kilku elitarnych uczelniach państwo powinno zapewnić warunki do prowadzenia badań naukowych oraz do dydaktyki zbliżone do najlepszych ośrodków w Europie. Oznacza to też podniesienie wynagrodzeń do tego europejskiego poziomu. To inwestycja, która się szybko zwróci. Na takich bezpiecznych finansowo uczelniach będzie łatwiej prowadzić najwyższej jakości badania naukowe i z nich wychodzić będą świetni absolwenci, którzy będą budować m.in. naszą gospodarkę" (s. 6). 

Źle wydatkowane są pieniądze na uczelnie państwowe, do czego przyczynia się także niewłaściwa polityka kadrowa. Jeśli bowiem dyrektorami niektórych instytutów czy wydziałów są marnej jakości nauczyciele akademiccy z dyplomami doktorów habilitowanych, to trudno, by dysponowane przez nich środki finansowe były inwestowane w najlepszych, gdyż ci są dla nich zagrożeniem, lustrem odsłaniającym ich naukową marność.

Rządzący wszystkich opcji politycznych nie byli i nadal nie są zainteresowani rzeczywistym odpolitycznieniem gospodarki i służb społecznych, bo dzięki temu mogą dysponować budżetem dla swoich "elit", w związku z czym coraz bardziej widoczny jest rozdźwięk między nauką a polityką publiczną. Co z tego, że w wielu uczelniach powstają rozwiązania innowacyjne, skoro podporządkowane interesom partii władzy także samorządowe elity wolą zatroszczyć się o własne interesy. Uczeni zaś muszą dbać o niezależność badań naukowych oraz publikowanie ich wyników niezależnie od tego, czy władze polityczne są tym zaniepokojone. "Jeśli będziemy robili to dobrze, społeczeństwo będzie bardziej odporne na oszustwa i antynaukowe narracje" (tamże). 

Zapewne trudno będzie zgodzić się z powyższym rozmówcą Rzeczpospolitej, że liczba elitarnych uczelni powinna być zredukowana do pięciu-sześciu, skoro jest ich dziesięć, zaś kolejna dziesiątka, w tym UŁ, rywalizuje o ten status.  Zdaniem Darii Hibner, która zamieściła w tym samym numerze artykuł pt. "Witajcie w montowni" wskazując w nim, że uniwersytety zostały w Polsce sprowadzone do poziomu szkoły zawodowej, która wprawdzie gwarantuje pracę, ale już nie zapewnia godziwych zarobków, skoro zaprzestano doceniać samo tworzenie i zdobywanie wiedzy. 

"Żadna reforma uniwersytetu nie pomoże, jeśli nie będzie się szanować i doceniać tych, którzy się nauką zajmują. Niezależnie od dyscypliny. Prawdziwy rozwój bierze się z synergii nauk matematyczno-przyrodniczych i humanistycznych. Tam, gdzie się je separuje, nastawia przeciwko sobie, tam żadnych osiągnięć nie ma" (s. 7).