12 kwietnia 2012

Apel naukowców Uniwersytetu Warszawskiego

w sprawie Smoleńskiej katastrofy po raz kolejny potwierdza, jak lekceważy się polskich naukowców w tym kraju i to z Uniwersytetu Warszawskiego, który zajmuje pierwsze miejsce w akademickich rankingach. Po co władzy badania naukowe, których wyniki mogłyby być dla niej niewygodne? Naukowcy warszawskiej Alma Mater piszą:

Polska nauka ma obowiązki względem społeczeństwa polskiego, obowiązki, w których nikt jej nie może wyręczyć. Bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej śledztwo prowadzono, jak powiedział były premier p. Włodzimierz Cimoszewicz, tak jakby była to sprawa włamania do garażu na Pradze. Teraz, po dwóch latach, ta ocena wydaje się niezasłużonym komplementem. Nie wykonano oczywistych procedur, nie przedstawiono wyników badań kinematycznych i laboratoryjnych, unika się jak ognia konfrontacji z wynikami niezależnych badań naukowych, za to ogłasza się domniemania, nawet bez żadnych podstaw, licząc na naiwność lub/i brak wiedzy obywateli. Nie ma to nic wspólnego z metodologią naukową. Nie możemy się na to zgodzić, bo to obraża nas przede wszystkim jako uczonych – przyzwolenie na to byłoby kompromitacją polskiej nauki, obraża nas także jako obywateli Rzeczypospolitej i Unii Europejskiej, obraża nas jako wolnych ludzi.

Tymczasem rząd Donalda Tuska i Waldemara Pawlaka wydaje 3 miliony złotych na kampanię reklamową, mającą przekonać Polaków do reformy emerytalnej. Rządzący już nie potrafią komunikować się z obywatelami w ramach swoich obowiązków zawodowych, za które są w tym kraju opłacani, tylko sięgają po medialne triki i propagandową grę z własnym narodem. Mnie wystarczył od PO-PSL-owych spotów wywiad z Zuzanną Skalską w najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego, która w bardzo ciekawy sposób pokazuje kluczowe trendy rozwoju społeczeństw naszej planety. W 2050 r. średnia długość życia ludzi w najbardziej rozwiniętych krajach świata będzie wynosiła 120 lat. Na to absolutnie nie jest przygotowany żaden system emerytalny.

Jak mówi: kiedyś pracowaliśmy, żeby żyć, teraz żyjemy, żeby pracować. Tyle że zmienia się definicja pracy. Wychodzimy z ery przemysłowej, w której owa definicja była jasna: robię to i to w takich i takich godzinach, żeby zarobić tyle i tyle. Ale cofnijmy się o 300-400 lat: rolnik pracujący w polu nie wstawał z myślą "muszę iść do pracy". Definicja pracy, do ktorej dziś jesteśmy przywiązani, powstała niedawno w porównaniu z tysiącami lat historii ludzkości. Nowy świat burzy nasze przyzwyczajenia. Nie można w nim myśleć kategoriami "praca - życia po pracy". Choćby dlatego, że się nie wyrobi. trzeba znaleźć swoje miejsce i rolę w społeczeństwie, dokładnie tak, jak ów rolnik, który wiedział, że przed deszczem musi zebrać siano, choćby nie wiem co. Praca była normalnym elementem życia.


(źródła: http://gosc.pl/doc/1127648.Apel-naukowcow-Uniwersytetu-Warszawskiego; Powrót do przyszlości, Tygodnik Powszechny 2012 nr 16, s. 38)