17 kwietnia 2012

Jak ubywa nam ministra edukacji


Z każdym tygodniem od mianowania ministra edukacji narodowej widzę, jak go (jej) ubywa, jak zanika w swoim zaangażowaniu i projektach. Nie ma się co dziwić. Poprzedniczka podłożyła "tykającą bombę z opóźnionym zapłonem" i teraz widzimy tego efekt. Jak ktoś nie jest saperem, to nie wie, jak ją rozminować? Częściowo jednak to się udaje. W końcu w tym samym resorcie nadal pracują ci, którzy w poprzedniej kadencji "tworzyli" prawo oświatowe, więc wiedzą, jak je teraz poprawić. Minister nie ma na ten temat zdania, bo słusznie, musi przemilczeć tę wstydliwą sprawę, jaką jest konieczność poprawiania tego, co zostało źle opracowane, kiedy była wiceministrem edukacji. Co to jednak za wiceministrowie, którzy nie mają żadnego wpływu na ministra? Czyżby musieli czekać, aż sami otrzymają tekę ministra, by robić to, co jest konieczne i pożyteczne zarazem?

Czego by się nie dotknąć, to jest przedmiotem niezadowolenia społecznego, protestów, a nawet głodówek. Ustawa o Systemie Informacji Oświatowej (słusznie mająca skrót SIO!), o której eksperci mówili, że jest skandaliczna, została przepchnięta przez Sejm VI kadencji, a teraz co? Jest nowelizowana, bo dostrzeżono poważne zagrożenia! Rok temu władze MEN i urzędnicy tego resortu mieli problem ze wzrokiem czy słuchem, że mimo protestów, wymusili w Sejmie uchwalenie tej kompromitującej ustawy?

Obniżenie wieku obowiązku szkolnego - DNO. Fatalna realizacja pomysłu, który ośmieszył władze państwowe w oczach całej opinii publicznej. Dzisiaj mamy tego skutki - radykalnie obniżony poziom zaufania do władzy, szkół, nauczycieli oraz MEN.

No i mamy tzw. reformę podstawy programowej kształcenia ogólnego w szkołach ponadgimnazjalnych. Skorzystała z jej fatalnego wprowadzenia, bez właściwego przygotowania społeczeństwa, w tym głównie rodziców uczniów kończących gimnazja i ich przyszłych nauczycieli do zrozumienia jej istoty. W Polsce mamy od dziesiątek lat strategię wprowadzania zmian oświatowych metodą odgórnego nacisku, presji z podtekstem: "potem się zobaczy", "jakoś to będzie"... A historycy ostrzegali w 2008 r., że planowana wówczas nowelizacja kształcenia zawiera wiele błędów i wzbudzi protest nie tylko specjalistów. Efekt? Minister K. Hall podpisała rozporządzenie i ... zajęła się wraz ze swoją dyrektor gabinetu politycznego L. Krajewską walką o wejście do Sejmu. Trwała przecież kampania wyborcza.

W kolejnych inicjatywach naprawczych MEN oddaje władzę, a to ministrowi M. Boniemu, a to organizacjom pozarządowym, a to wreszcie Prezydentowi RP. Oczywiście. Nie poskutkowało w MEN spotkanie minister edukacji z członkami władz Polskiego Towarzystwa Historycznego (tu warto przeczytać na stronie MEN relację z niego, w tym nieujawnienie krytycznych argumentów PTH), to trzeba było odwołać się do prezydenta, żeby mocą swojej popularności powiedzieć opozycji i protestującym: Nic się nie stało. Mleko się rozlało, ale i tak już niczego nie zmienimy. To właściwie, kto w tym, kraju kieruje polską edukacją - minister edukacji czy prezydent? Po co konsultacje, spotkania, debaty, skoro ich wynik jest przesądzony przez władze, zanim do nich dochodzi? Czy przy kolejnych debatach na temat kształcenia z fizyki też odbędzie się spotkanie protestujących z panem prezydentem w jego kancelarii? Czy może głos w tej sprawie zabierze Episkopat? Mamy na szczęście światowej sławy uczonego, specjalizującego się w filozofii przyrody, fizyce, kosmologii relatywistycznej -ks. prof. Michała Hellera. Byłoby przynajmniej wzniośle i mądrze.