16 kwietnia 2011

Kobiety do nauk ścisłych, a mężczyźni do luźnych

Uwielbiamy w naszym kraju akcje. To pozostało nam jeszcze z okresu PRL. Nie chodzi tu o akcje na giełdzie papierów wartościowych, ale o propagandowe, pardon - marketingowe, bo przecież, skoro coś jest mało popularne, nieprzyjazne, powszechnie odrzucane czy niechciane, skoro gdzieś są niedobory, to trzeba koniecznie zachęcić klientów, by dokonali przewartościowania swoich decyzji i skusili się na coś, co nie było przedmiotem ich dotychczasowych aspiracji lub oczekiwań.

Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło wraz z rektorami publicznych uczelni technicznych akcję, która została skierowana tylko i wyłącznie do uczennic - tegorocznych maturzystek, by zachęcić je do studiowania na kierunkach przygotowujących do zawodów powszechnie uznawanych za typowo męskie. Wyznaczono dzień 14 kwietnia na tzw. drzwi otwarte dla kobiet. Pojawiały się transparenty z hasłami typu: Dziewczyny, zostańcie inżynierami! czy - Dziewczyny do ścisłych! Paniom rozdawano kaski ochronne, pokazywano im laboratoria, ciekawe eksperymenty i rozdawano gadżety. Obiecano też stypendia i wsparcie w toku studiów (nie tylko ze strony męskiej kadry akademickiej).

Proponuję, by dla równowagi rektorzy publicznych uczelni i wydziałów pedagogicznych przeprowadzili w dn. 14 maja br. własną kontrakcję pod hasłem: „Ach, ci mężczyźni!” albo „Panowie do dzieci!” zachęcając tegorocznych maturzystów – mężczyzn do podejmowania studiów na kierunkach związanych z przygotowaniem do zawodu pedagoga, wychowawcy czy opiekuna dzieci w różnym wieku. Nawet, gdyby nie było dla nich pracy w oświacie, to będą fachowo przygotowani do korzystania z urlopów tacierzyńskich.

Psycholodzy już dawno wykazali w swoich badaniach, że w placówkach edukacyjnych – żłobkach, przedszkolach i szkołach różnych typów i szczebli oraz w placówkach opiekuńczo-wychowawczych konieczny jest wzór osobowy mężczyzny. Ktoś taki, jak agent Tomek czy "super-nianiuś" skutecznie będzie przeciwdziałał fali agresji, przemocy, a zarazem zapewni niezbędne warunki do zaistnienia pożądanych stosunków międzyludzkich. Czas najwyższy zerwać ze stereotypem, że w zawodach nauczycielskich i pedagogicznych wystarczą same kobiety. Tego typu akcja nie miałaby charakteru propagandowego, tylko społeczno-kulturowy, bo przecież chodzi o to, by nasze dzieci i młodzież miały zrównoważony dostęp do męskich wzorów wychowawców. Wiadomo, że panowie lubią nie tylko brąz, ale i luz, więc studia pedagogiczne lub nauczycielskie będą dla nich najlepsze. Pamiętajmy o tym, że parytety w szkolnictwie wyższym muszą być zachowane.

14 kwietnia 2011

Stracone pokolenia pedagogów


Zastanawiam się nad tym, jak dalece musiał nastąpić upadek dobrych obyczajów w środowisku akademickim, skoro ewidentną nieuczciwość osoby ubiegającej się o stopień naukowy doktora habilitowanego, niektórzy usiłują usprawiedliwiać tym, że tak się dzieje od lat w wielu środowiskach uczelnianych, że to jest efekt presji na jak najszybsze uzyskiwanie samodzielności naukowej. To w związku z akademickim „wyścigiem szczurów” niektórzy naukowcy nie wytrzymują jego presji i usiłują za wszelką cenę przedłożyć coś, co będzie dowodem osiągnięć naukowych, a de facto jest wyprodukowaniem czegoś, co narusza wszelkie standardy.

Wielokrotnie prof. dr hab. Maria Dudzikowa z Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN zwracała uwagę na zjawisko nagminnego w ostatnich latach publikowania przez młodych, a pomocniczych pracowników nauki, własnych rozpraw doktorskich tak, jakby były rzeczywiście ich samodzielnymi monografiami pedagogicznymi. Tymczasem dysertacje te powstawały pod kierunkiem ich promotorów, profesorów uczelnianych czy tytularnych, miały także swoich recenzentów naukowych, nie mogą być zatem liczone jako własne osiągnięcie naukowe. Co robią niektórzy spośród tak „kreatywnych” doktorów-autorów? Wydają swoje prace bez podania jakiejkolwiek informacji na temat tego, że zostały obronione pod kierunkiem określonego promotora i na konkretnym wydziale jako rozprawy doktorskie. Czy trzeba to ukrywać? Czy czyni się to specjalnie, żeby wprowadzić w błąd recenzentów całego dorobku przedhabilitacyjnego?

Co gorsza, choć ma to miejsce dość rzadko, to jednak pojawia się jeszcze dalej posunięta nieuczciwość w postaci dosłownego przekopiowania dużych fragmentów własnej rozprawy doktorskiej do habilitacyjnej, by tym samym przyspieszyć wydanie tej ostatniej. Na co liczy autor takiego postępowania? Na to, że żaden z recenzentów, a w przewodzie jest ich czterech, tego nie dostrzeże? Może ma takie doświadczenia z własnego środowiska, że jak trzeba ocenić czyjąś pracę, to się jej nie czyta, tylko przekartkowuje, „czyta po łebkach” i oceniając miarą objętości oraz liczby danych w wyniku obliczonego współczynnika korelacji zmiennych, pisze spod grubego palca pozytywną opinię?

W najnowszym numerze Tygodnika Powszechnego minister Barbara Kudrycka odpiera zarzut dziennikarza, że znowelizowane ustawy akademickie eliminują „przewodników duchowych”, natomiast wymuszają na młodych wyścig szczurów”.
Stwierdza: W skróconej procedurze habilitacyjnej będą więc oceniane osiągnięcia naukowe. Zwracam uwagę na słowo „osiągnięcia”, a nie „dorobek naukowy”. Można mieć bowiem 300 artykułów w mało znaczącym regionalnym piśmie, które są dowodem jedynie na to, że ktoś lubi pisać. W nauce nie zawsze ilość przekłada się na jakość. Osiągnięciem naukowym są więc oryginalne odkrycia badawcze, zmieniające dotychczasowe teorie naukowe lub zbliżające nas do obszarów dotychczas niepoznanych. Nie powinno być zatem decydujące, w jakiej formie naukowiec prezentuje wyniki swojej pracy. Może to uczynić w formie monografii, cyklu artykułów czy przełomowego patentu. (Przewodnicy duchowi i wyścig szczurów, Z Barbarą Kudrycką, minister nauki i szkolnictwa wyższego rozmawiał Michał Bardel, TP, 2011 nr 16, s. 14).

Z tak rozumianą reformą nie godzi się prof. filozofii Tadeusz Gadacz, który w tym samym numerze Tygodnika pisze m.in.: By myśleć i tworzyć nowe ważne dzieła, potrzebna jest przestrzeń wolnej myśli, nieskrępowana w coraz większym stopniu scentralizowaną biurokracją. Potrzebne są takie warunki materialne, które pozwolą uczonym znaleźć czas na naukę i radość tworzenia. By starać się dorastać do poziomu naukowych badań i twórczości uniwersytetów europejskich i światowych, muszą mieć analogiczne w stosunku do nich możliwości. Rozwój nauki wymaga spokoju i czasu. (T. Gadacz, Hołd pokoleniom straconym, TP, 2011 nr 16, s.12)

Trzeba dodać do tego, że potrzebna jest jeszcze do rozwoju nauki przestrzeń prawdy i uczciwości, a ta nie zależy od budżetu na naukę i rozwiązań prawnych. Niestety coraz częściej spotykamy w pedagogice komiwojażerów dydaktyki, którzy w wyniku własnej hipokryzji, pozorowania działalności naukowej, stosowanych manipulacji i odcinania kuponów od dawno uzyskanego stopnia naukowego mogą być już jedynie dla młodych przewodnikami akademickiej patologii. W tym sensie prof. T. Gadacz ma rację, że obie grupy pokoleniowe są stracone.

13 kwietnia 2011

DEMO - KRATA
















Choć zasługi ma wielkie na rzecz demokracji:

Badał w polskiej oświacie jej inhibitory.

Bardzo szybko zapomniał w swojej autokracji,

że ten system z nim samym jest ...głęboko chory.