24 sierpnia 2015

Klienci i beneficjenci Habilitacyjnego Biura Turystycznego DOCENT c.d.


Nie ulega wątpliwości, że jest w grupie wyjeżdżających na Słowację po habilitację grono tzw. pokrzywdzonej "mniejszości". Są to najczęściej byli adiunkci, wykładowcy, którymi nikt z kadr kierowniczych w ich uniwersytetach się nie interesował, nie wspomagał ich w dalszej pracy naukowo-badawczej. Bywały, a zapewne i nadal są takie jednostki (katedry, zakłady, pracownie), w których osoba ze stopniem naukowym doktora miała przede wszystkim prowadzić wykłady i seminaria dyplomowe własne oraz za... profesorów, którzy w tym czasie zatrudniali się na trzech czy niektórzy 7 etatach, by nieuczciwie zarabiać bez świadczenia rzeczywiście swoich powinności na wszystkich etatach.

Tym samym wielu doktorów, szczególnie na psychologii, socjologii, pedagogice, politologii zamiast prowadzić badania naukowe, uczestniczyć w międzynarodowej wymianie naukowo-badawczej stawała się zniewolonymi przez swoich zwierzchników lokajami do wykonywania za nich ich obowiązków. Pamiętam z rozmów z takimi wykładowcami, jak żalili się na swoich zwierzchników-profesorów, którzy ustalali "kolejkę" , a więc prawo dostępu do przeprowadzenia przewodu habilitacyjnego na własnym wydziale. Ktoś mógł mieć przeprowadzone badania, napisaną dysertację habilitacyjną, a nawet opublikowaną, ale musiał czekać, aż namaszczony przez szefa inny adiunkt będzie przed nim. Kolejność dziobania w niektórych jednostkach miała charakter trwały, szczególnie w naukach przyrodniczych i medycznych.

Z ofert "biura turystycznego" na Słowację korzystali zatem także ci, którzy mieli dorobek, ale nie chcieli czekać. W wielu jednak przypadkach byli też tacy klienci, którzy nie mieli dorobku, ale też nie zamierzali go powiększać, bo przecież musieli zarabiać na własnych dwóch-trzech etatach plus prowadzić zajęcia za swojego pryncypała. Kiedy jednak uzyskali przyzwolenie w swojej uczelni państwowej na skorzystanie ze słowackiego dobrodziejstwa, to nie mieli już żadnych skrupułów. W końcu - coś za coś.

Trzeba było tylko spełnić odpowiednie wymogi u południowych sąsiadów. Ci jednak, jak się wkrótce okazało, podeszli do Polaków z miłosierdziem bożym. W końcu, skoro ojczyzna ich krzywdzi, to oni im to wynagrodzą. Przy okazji - jak w KU w Ružomberku czy w prywatnej Wyższe Szkole św. Elżbiety w Bratysławie sami też mogli podreperować swój budżet.

Na Słowacji mimo przyjętych ramowych wymogów na docenturę, każda uczelnia, jej wydział z uprawnieniem do promocji ustala je samodzielnie. Jeśli jeszcze katolicka uczelnia miała prawa uczelni państwowej, to podlegała dwóm zwierzchnikom: Ministerstwu Szkolnictwa i Konferencji Biskupów Słowacji. Tym samym zawsze można było znaleźć wsparcie dla umocnienia rozwiązań, które nie byłyby możliwe w innych uniwersytetach.

Bardzo szybko pierwsi podróżnicy, odkryli świat - ich zdaniem w Polsce niedostępny, bo trudny, wymagający, kontrolowany, ale i - jak wyżej - także przyczyniający się do ludzkich krzywd. Wieści o nowym lądzie rozeszły się mocą błyskawicy, ale ... w podziemiu. Nikt, nigdzie nie ogłaszał że można, warto, powinno się dla dobra polskiej nauki wyjeżdżać na Słowację, by tam uzyskać potwierdzenie swoich wybitnych osiągnięć.

Od 2002 r. uczestniczyłem w pracach Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Przejechałem w ciągu czterech lat I kadencji nasz kraj wzdłuż i wszerz. Byłem w uniwersytetach, akademiach, państwowych i prywatnych wyższych szkołach zawodowych. Oczywiście, nie byłem wszędzie i we wszystkich szkołach, ale w bardzo wielu. Nigdzie nie znalazłem oferty - WYJEDŹ NA SŁOWACJĘ i ZDOBĄDŹ DOCENTURĘ.

Tak więc, już od samego początku jajko było nieświeże, ale ponętne szczególnie dla tych, którym w Polsce, którym odmówiono otwarcia przewodu habilitacyjnego, albo nie dopuszczono ich do kolokwium habilitacyjnego, albo dopuszczono, ale nie nadano im po kolokwium i wykładzie stopnia doktora habilitowanego. Tyle się napracowali.

Byli jednak wśród naukowców tacy, którzy coś zrobili, zgromadzili przez kilkanaście lat pewną ilość artykułów, napisali i opublikowali książkę czy nawet kilka, często były to prace zbiorowe pod ich redakcją, pokonferencyjne. A tu, w kraju spotkał ich taki afront! Jakże się z tym pogodzić?

Co gorsza, jeśli ktoś napisał swoją książkę habilitacyjną w nieuczciwy sposób, bo recenzenci w kraju udowodnili i odnotowali w swojej opinii ze względu na plagiat, to przecież mieli świadomość, że zostali niejako "spaleni", naznaczeni jako nieuczciwi. Co zatem zrobić, kiedy jest się plagiatorem, a zarazem jest się przekonanym, że prędzej czy później ta nieuczciwość zostanie odkryta?

Najlepiej jest wyjechać na Słowację, bo tam, w Katolickim Uniwersytecie czy w wyższej szkole prywatnej konieczna do uzyskania docentury monografia nawet nie musiała być opublikowana. Wystarczyło dostarczenie maszynopisu, oczywiście w języku polskim (przecież miłosierdzie ma swoje uzasadnienie), z krótkim streszczeniem w języku słowackim (w końcu Słowacy nie muszą mieć przekładów polskich rozpraw na ich język, bo wszystko dobrze rozumieją, tacy są zdolni).

Wystarczyło przedłożyć jako monografię naukową opublikowaną w kraju własną pracę doktorską. Tam nikt tego nie sprawdzał i tego nie dochodził. Sztuka jest sztuką. Może właśnie dlatego w bazie OPI niektórzy "Słowacy" w rubryce "tytuł" pracy doktorskiej i habilitacyjnej piszą: "brak". Jak to jest możliwe?

Polskie ministerstwo pozwala na kreowanie fałszywych lub niepełnych danych, do których sięgają często jednostki poszukujące recenzentów do przewodów naukowych. Jak ktoś napisze w tej bazie, że jest medykiem, a w główce rekordu widnieje "dr hab.......", to nie sprawdza się już, co to za doktor habilitowany, gdzie uzyskał habilitację, z jakiej dziedziny i dyscypliny naukowej, mimo że taka osoba nawet podaje dane o temacie habilitacji na Słoacji. Czyżby w Polsce też panowała zasada tego miłosierdzia?

Słowackiej komisji nie trzeba było informować o tym, że w Polsce cały dorobek został oceniony jako niespełniający wymogów naukowych. U południowych sąsiadów nie trzeba być naukowcem w polskim tego słowa i kryteriów znaczeniu, by być docentem. To, co u nas jest rozpoznawalne jako publikacje popularnonaukowe, metodyczne, pomoce dydaktyczne (podręczniki szkolne, zeszyty ćwiczeń, zbiory zadań itp.), to tam traktowane jest jako konieczna podstawa do bycia dopuszczonym do obrony pracy habilitacyjnej.

Złożona na Słowacji publikacja do rzekomej oceny,(jednak nie jest publikowana, a więc nie jest znana słowackim naukowcom, tak jak w Polsce, gdzie jednak członkowie rad wydziałów czy instytutów w większości znają publikację habilitantów) mogła być na poziomie pracy dyplomowej studenta studiow I stopnia. Ważny był układ i dobór recenzentow. Najczęßciej stawali się nimi z Polski ci, ktorzy kilka miesięcy wcześniej zostali docentami. W Polsce habilitacje są wydane, udostępnione w bibliotekach, a nie tak jak w KU mają nr ISBN, tylko że nie ma ich w żadnej bibliotece, nie można ich nigdzie zakupić. Niby drobna różnica, ale wiele mówi i wyjaśnia.

Jaka zatem jest rola "Biura Turystycznego "DOCENT"? Po pierwsze, beneficjenci tego Biura mieli za zadanie rozpoznanie i dotarcie do osób, tzw. "przeterminowanych" adiunktów, wykładowców ze stopniem naukowym doktora, by zaproponować im legalną ścieżkę odzysku i regeneracji akademickiej tożsamości i samodzielności. Ustalano z klientem koszty wielomiesięcznej, czasami i ponad rocznej "podróży" koszty związane z tym, żeby uzyskać słowackie parametry, a więc wymaganą ilość artykułów zagranicznych [jak wydane w Polsce, to są zagraniczne :)], cytowań - tu obowiązuje zasada plemienna - wymiany towarowej, czyli wskazany na Słowacji doktor cytuje Polaka, a Polak cytuje w swoim artykule Słowaka). Wystarczył przypis dolny czy wymienienie czyjegoś tekstu w bibliografii, a więc nawet nie trzeba było jej znać. Liczyła się kolejna sztuka do odhaczenia przez członka komisji.

Niektórzy docenci w Polsce utworzyli rzekomo międzynarodowe czasopisma albo przy szkole prywatnej, państwowej albo w rzekomo niezależnym od danej szkoły wydawnictwie (najlepiej jak ma w nazwie - instytut albo akademia) po to, by w nich "produkować" punkty Słowakom i "Słowakom". Biznes to biznes.

Konieczny jest na docenturę udział w konferencjach naukowych, w komitecie naukowym jakiejś konferencji. To też kosztuje. Nie ma problemu. Organizowano wiele konferencji, nawet w bardzo kosztownych hotelach, bo przecież szefostwo Biura DOCENT nie będzie spać i jeść w byle schronisku czy karczmie. Koszty pokrywał zainteresowany. No i konieczne jest spełnienie wymogu członkostwa w redakcji jakiegoś czasopisma.

Co to za problem. Uruchamia się nowe czasopismo, najlepiej w Szwajcarii, które nie istnieje, niczego nie wydaje, ale ma numer ISSN i ISBN i zawsze można uzyskać z jego redakcji zaświadczenie o opublikowaniu na jego łamach odpowiedniego tekstu czy bycia członkiem rady naukowej, programowej lub recenzentem.

W Krakowie jest firma, która ogłasza w internecie pisanie prac doktorskich i habilitacyjnych. Lista dyscyplin jest długa, a to znaczy, że powiększyło się w ciągu 10 lat grono klientów zorganizowanej turystyki habilitacyjnej oraz także tych, którzy usiłują "wyłudzać" stopnie naukowe korzystając z usług biznesowych firm.




23 sierpnia 2015

Import słowackiego plagiatora do polskich szkół wyższych


Słowacki plagiator PhDr Slavomir Laca CSc został pozbawiony tytułu docenta przez Słowacką Komisję Akredytacyjną, a mimo to wykłada w Polsce jako profesor. Ma tu wielu przyjaciół wśród Polaków, którzy wraz z nim uzyskali tytuł docenta z pracy socjalnej. Polska solidarność dla nieuczciwego kolegi okazała się wymierna. Rączka rączkę myje.

Po wcześniejszych doniesieniach prasowych o autoplagiacie dziekana Wydziału Pedagogicznego Katolickiego Uniwersytetu w Rużomberku pojawiła się pierwsza tego typu uchwała Słowackiej Komisji Akredytacyjnej, której treść dotyczy naukowca z tego kraju. Raport Komisji stwierdza, że jest on plagiatorem rozprawy habilitacyjnej pani dr Lenki Pasternákovej. Diagnoza brzmi dosłownie: Práca habilitanta Slavomíra Lacu vyjadruje všetky znaky plagiátorstva voči habilitačnej práci Lenky Pasternákovej.

Rektor Vysokej škole zdravotníctva a sociálnej práce sv. Alžbety, n. o. v Bratislave Dr.h.c.prof. MUDr. Vladimír Krčméry, DrSc. na podstawie podejrzenia o plagiat i Protokołu z przeprowadzonej wewnątrzuczelnianej kontroli zażądał w dn. 10. 5. 2013 od Rady Naukowej rade VŠZaSP sv. Alžbety odebrania naukowej godności docenta dr. Slavomirovi Lacy.

Rada Naukowa w głosowaniu poparła to stanowisko. ZA było 32 członków rady naukowej, 1 był PRZECIW (Ciekawe, kto? Czyżby ktoś z Polski?), zaś nikt nie wstrzymał się od głosu. Tym samym pan dr S. Laca utracił prawo do posługiwania się dyplomem o nadaniu mu w 2012 r. vedecko-pedagogického titulu docenta.

Tymczasem dwie wyższe szkoły w naszym kraju - jedna prywatna WSP TWP im. Janusza Korczaka a druga Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Oświęcimiu zatrudniały u siebie na stanowisku profesora słowackiego pedagoga i byłego już docenta pracy socjalnej Slavomira Lacę. Wydawnictwo Instytut Humanum w Warszawie powołało nawet tego pana na członka rady naukowej periodyku naukowego Europejskie Studia Społeczno-Humanistyczne PROSPON. Pismo jest na liście pism punktowanych przez MNiSW.

Pan dr Laca przykleja się jako docent/profesor, gdzie tylko się da. Występował nawet w składzie Institutu mezioborových studií w Brnie, gdzie wspólnie z czołówką profesorów polskiej pedagogiki społecznej miał gwarantować wysoki poziom międzynarodowych debat naukowych w tej dyscyplinie. Ten Instytut został pozbawiony prawa do kształcenia. Czesi pilnują jakości.

Pan S. Laca pracuje zgodnie ze swoim stopniem naukowym doktora na Słowacji w zamiejscowym instytucie swojej macierzystej uczelni (Ústav sociálnych vied a zdravotníctva bl. P. P. Gojdica) w Preszowie.

Słowacy zaczynają wreszcie reagować na własnych plagiatorów. Szkoda, że jeszcze nie zajęli się plagiatorami wśród Polaków, którzy u nich uzyskują habilitację. Może Polska Komisja Akredytacyjna wspólnie z Centralną Komisją doprowadzą do rozmów w tej sprawie, by zacząć pozbawiać słowackich habilitacji tych, którzy swoją nieuczciwość ukryli i wyeksportowali do tamtego kraju? To tylko kwestia czasu.







22 sierpnia 2015

Beneficjenci słowackich habilitacji

Czytelników interesują twarde dane empiryczne. Podaję zatem (a nie są to pełne dane, gdyż nie prowadzi się takiego rejestru w MNiSW):

O docenturę na Słowacji w ośmiu uczelniach (w tym jednej prywatnej) ubiegała się z Polski następująca liczba osób ze stopniem naukowym doktora w zakresie:

* 62 z pedagogiki;

* 41 z teologii;

* 13 z ekonomii;

* 12 z filozofii;

* 11 z psychologii;

* 8 z kultury fizycznej;

* 6 z matematyki;

* po 5 z socjologii i historii;

* 4 z filologii;

* 4 z nauk o polityce;

* po 3 z nauk medycznych i nauk wojskowych;

* po 2 z geografii, fizyki, prawa;

* po 1 z nauk technicznych, chemii.

Łącznie 195 osób

Nie podaję tu danych o liczbie profesorów tytularnych, którzy uzyskali tytuł na Słowacji. Proszę zauważyć, że to nie pedagodzy stanowią większość w tej grupie, ale przedstawiciele pozostałych nauk.

Z jakich dyscyplin uzyskane zostały słowackie habilitacje?

I - PRACA SOCJALNA (a więc kierunek kształcenia, a nie dyscyplina naukowa) - aż 52 osoby (!) - to ci, którzy udają pedagogów, psychologów lub socjologów;

II - 31 osób - PEDAGOGIKA

III - 30 osób - TEOLOGIA

IV - 14 osób - DYDAKTYKA RELIGII (KATECHETYKA) - ci udają, że są pedagogami, podczas gdy w Polsce można habilitować się z katechetyki w ramach nauk teologicznych; ;

V - 12 osób - FILOZOFIA

VI - 6 osób - EDUKOLOGIA SPORTOWA oraz SPORT HUMANISTYCZNY (to takie kierunki kształcenia, które nie są AWF, ale go udają);

VI - po 5 osób - EKONOMIA (w tym nauki o zarządzaniu) i RUCH TURYSTYCZNY (ten kierunek - to chyba ze względu na BIURO PODRÓŻY DOCENT :) );

VII - po 3 osoby: NAUKI O POLITYCE, MATEMATYKA, DYDKTYKI PRZEDMIOTOWE (też udają pedagogikę, chociaż nią nie są także na Słowacji, gdyż tam pedagogika ma inny kod i wymogi)

VIII - po 2 osoby : PSYCHOLOGIA, PRAWO;

IX - po 1 osobie - LOGOPEDIA (!), HUMANISTYCZNA GEOGRAFIA (w Polsce mamy zdehumanizowaną); MASS MEDIA.



Oto kolejny przykład zdumiewającego nadużywania uzyskanego na Słowacji dyplomu docenta do praktyki zawodowej, która nie jest z nim zgodna. Pani dr Ewa Kucharska uzyskała w 1998 r. na Wydziale Lekarskim UJ stopień doktora nauk medycznych w zakresie medycyny, specjalność: choroby wewnętrzne. Jej rozprawa doktorska nosi tytuł: Wartość trzypunktowego pomiaru densytometrycznego w ocenie osteodystrofii nerkowej u chorych leczonych powtarzanymi dializami. Wspaniale. Może zatem prowadzić praktykę medyczną, a także jako adiunkt mogła być zatrudniona w Uniwersytecie Jagiellońskim w Collegium Medicum na stanowisku adiunkta.



Jednak upłynął określony Statutem UJ okres jej zatrudnienia, w trakcie którego nie uzyskała habilitacji z nauk medycznych. Zapewne to spowodowało rozstanie się z wykładowczynią tej uczelni. Obecnie wskazuje jako swoje nowe miejsce pracy niepubliczną Akademię w Krakowie. Ta jednak nie kształci medyków.

W Internecie znajdziemy ogłoszenia o aktywności medycznej pani doktor. Także w bazie OPI, którą wyprodukowało MNiSW, znajdujemy dane wprowadzające w błąd czytelników, a być może pani doktor nawet nie wie o tym. Rzecz w tym, że w główce jej arkusza widnieje przed nazwiskiem stopień naukowy - dr hab. W rubryce dyscyplina zgodna z "KBN" - mamy informację - "medycyna". Tym samym każdy, kto będzie szukał doktora habilitowanego nauk medycznych, otrzyma informację, że jednym z nich jest w/w pani.

Informacja w OPI wskazuje, że pani doktor uzyskała stopień doktor habilitowanej nauk społecznych w zakresie pedagogiki, specjalność praca socjalna w 2014 r. na podstawie pracy habilitacyjnej pt. "Opieka hospicyjna i paliatywna w RP" , którą przedłożyła w Catholic University in Ruzomberok. Kto podał informację: "pedagogika - specjalność praca socjalna", skoro w powyższej uczelni można było uzyskać habilitację w 2014 r. tylko z pracy socjalnej, a nie z pedagogiki? Dlaczego zatem w rubryce reprezentowanej przez nią dyscypliny - obok "medycyny" widnieje także - "praca socjalna"?

Wiadomo natomiast, że wszędzie firmuje swój słowacki awans jako dr hab. nauk medycznych, co już jest niezgodne z prawdą. Nie jest bowiem doktorem habilitowanym - jak sama to zresztą ujawnia - nauk medycznych. Jej docentura jest z pracy socjalnej, a ta nie jest nauką medyczną, podobnie jak nie jest pedagogiką. Recenzentem w tym postępowaniu z Polski był doc. dr Stanisław Lipiński z prywatnej Uczelni Nauk Społecznych w Łodzi, zaś członkiem Komisji był z Polski prof. dr hab. Sławomir Mazur, który tam reprezentował Uniwersytet Konstantyna w Nitrze (Słowacja).



Mój wpis nie ma żadnego związku z tą, jak i poprzednio opisaną postacią, ale jest udokumentowany materialnie w kwestii, która bulwersuje środowisko akademickie w naszym kraju. Obie panie zapewne są wspaniałymi lekarkami, które niosą pomoc medyczną osobom tego potrzebującym. Nie jest jednak zgodne z prawem wskazywanie na to, że jest się samodzielnym pracownikiem naukowym czy osobą o wskazanym przez siebie statusie, skoro nie posiada się w danej dyscyplinie naukowej stosownego wykształcenia i aktu mianowania.

Jak już pisałem wcześniej, w związku z międzyrządową umową to nie tylko pedagogika ma w tym kraju problem. Ma go socjologia, medycyna, psychologia, ekonomia, teologia, politologia itd. Jeśli tak dalej będzie, to doktorzy habilitowani pedagogiki, którzy zajmują się edukacją zdrowotną, powinni mieć prawo do otwierania prywatnej praktyki medycznej, skoro treść dyplomu nie ma już żadnego znaczenia.

21 sierpnia 2015

Jak powstało Biuro Turystyczne DOCENT, czyli "habilitacyjnego Eldorado" na Słowacji ciąg dalszy



Ponoć polskich nauczycieli akademickich, którzy uzyskali docenturę (tytuł naukowo-pedagogiczny - tzw. słowacka habilitacja) określa się w naszym szkolnictwie mianem "Słowacy". Językoznawcy powinni zatem wprowadzić ten termin do naszego słownika, bowiem ma on odpowiednie nasycenie w codziennej mowie.


Zawdzięczamy to dobrodziejstwo Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego, które w 2005 r. (po wejściu Polski do Unii Europejskiej) doprowadziło do dziwacznego porozumienia bilateralnego (m.in. między rządem Polski i Słowacji), w świetle którego postanowiono uznawać na szczególnych prawach dyplomy m.in. w zakresie wykształcenia wyższego oraz stopni i tytułów naukowych. Dziwaczność tego porozumienia wynika z faktu, że Słowacja też jest w Unii Europejskiej, a zatem komuś bardzo zależało na tym, aby wygenerować szczególne przywileje ponad prawem unijnym dla określonej grupy osób. Nie ma przecież takiego porozumienia z USA, Wielką Brytanią czy Niemcami, a przecież to w tych państwach uznaje się poziom nauki i uzyskiwanych tam osiągnięć naukowych wraz ze stopniem naukowym doktora za najwyższy na świecie.


Dlaczego zatem postanowiono podpisać umowę ze Słowacją? Z bardzo prostego powodu. Lawinowy rozwój biznesu akademickiego, w dużej mierze czarnego biznesu, bo polegającego na otwieraniu wyższych szkół prywatnych i dla spełnienia ambicji lokalnych działaczy politycznych czy samorządowych - państwowych wyższych szkół zawodowych wymagał zagwarantowania tym instytucjom odpowiedniej liczby kadr doktorskich i profesorskich - co najmniej ze stopniem naukowym doktora habilitowanego.


Polskie uniwersytety, politechniki czy akademie publiczne mogłyby przeprowadzić każdą ilość przewodów habilitacyjnych czy na tytuł naukowy profesora, gdyby tylko było takie zapotrzebowanie. Szczególnie w takich dyscyplinach, jak ekonomia, socjologia, psychologia, teologia, historia, pedagogika, nauki o polityce, nauki o kulturze fizycznej. Większość wydziałów w państwowych uczelniach dysponowało i nadal dysponuje (tu nastąpił nawet wzrost) prawem do przeprowadzania powyższych przewodów.

Kiedy polski rząd podpisywał porozumienie z rządem słowackim, to nie było w naszym kraju sytuacji, w wyniku której każdy, kto tylko posiadał dorobek naukowy, nie mógłby ubiegać się o awans naukowy.

A jednak. Powstała w kraju "firma" o ukrytej strukturze, w podziemiu, bo takie mamy tradycje, a niektórzy nawet zdolności do działania opozycyjnego wobec władzy lub nielegalnego, także przestępczego, której działacze postanowili uruchomić działalność ratunkową dla jednych, nielicznych, a antyakademicką dla wielu innych oferującą uzyskanie dyplomu docenta (tzw. doktora habilitowanego) najpierw na jednym z uniwersytetów na Słowacji - w Katolickim Uniwersytecie w Rużomberoku.

Kiedy w 2008 r. pojawiły się w polskiej prasie pierwsze doniesienia o zdumiewającej "turystyce habilitacyjnej" na Słowację, to szefostwo owej "firmy" szybko rozpoznało teren w pozostałych uniwersytetach słowackich, w tym także prywatnych, by zaproponować swoim klientom nowe trasy i cele podróży.


Z których uczelni państwowych i niepublicznych wyjeżdżało najwięcej osób na Słowację, by w ośmiu tamtejszych uczelniach ubiegać się o habilitację (docenturę)? Oto twardych danych ciąg dalszy:

Wśród uczelni państwowych (wraz z ich filiami) dominują:

* Katolicki Uniwersytet Lubelski im. Jana Pawła II w Lublinie - 19

* Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach - 13

* Uniwersytet Rzeszowski - 8

* Papieska Akademia Teologiczna i Uniwersytet Śląski - po 6

* Uniwersytet Opolski - 5

* Państwowe wyższe szkoły zawodowe - 5

* Uniwersytet Szczeciński; UKSW w Warszawie; Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie i Politechnika Częstochowska - po 4.

* Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach; Uniwersytet Gdański; AWF Kraków; Uniwersytet Łódzki; Uniwersytet Zielonogórski; Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy; Uniwersytet Jana Pawła II Kraków; Politechnika Radomska; Politechnika Opolska; Politechnika Rzeszowska i Akademia Techniczno-Humanistyczna w Bielsku-Białej po 3.


O docenturę z wyższych szkół prywatnych (niepublicznych) najwięcej osób ubiegało się z: Wyższej Szkoły Menedżerskiej (Warszawa. Legnica); Akademii Ignatianum w Krakowie; Akademii Polonijnej w Częstochowie; Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji w Lublinie; Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi i Wyższej Szkoły im. Frycza Modrzewskiego w Krakowie.

Liderem w promocji Polaków na Słowacji jest: Katolicki Uniwersytet w Rużomberku - 94 osoby;

Wicemistrzem w zakresie wspierania polskiej nauki jest: Uniwersytet Mateja Bela w Bańskiej Bystrzycy - 35 osób;

Trzecią pozycję zajął Uniwersytet Preszowski - 31 osób;

Dalsze pozycje, ale za to z wzrastającą liczbą promowanych, zajmują następujące uczelnie: Uniwersytet Pavla Jozefa Šafárika w Koszycach; Uniwersytet Konstantyna Filozofa w Nitrze; Uniwersytet Komeńskiego w Bratysławie; Trnawski Uniwersytet i niepubliczna - Vysoká škola zdravotníctva a sociálnej práce sv. Alžbety w Bratysławie.


W 2005 r. Marek Wroński napisał na łamach forum "Gazety Wyborczej" do artykuł Ziemowita Nowaka pt. "Czy kielecki naukowiec popełnił plagiat?" o tym, że dr hab. Andrzej Słomka z Politechniki Radomskiej uzyskał na Uniwersytecie w Nitrze na Słowacji docenturę (...) przedstawiając swoją starą pracę doktorską z Warszawy (Instytut Badań Edukacyjnych).

Jak zajrzymy na stronę OPI do naukowego biogramu tego pana, to nie znajdziemy żadnej informacji o tym, gdzie i na jakiej podstawie uzyskał habilitację. Przed nazwiskiem jednak widnieje: "dr hab." Nie wiem, czy coś wskórał pan Marek Wroński, który w tej sprawie interweniował w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz na Uniwersytecie w Nitrze?


Natomiast w/w redaktor "Forum Akademickiego" poruszył w tym samym miejscu sprawę aż 3 plagiatów pana dra hab. Henryka Budzenia,o którym w OPI przyznaje się do swojej pracy habilitacyjnej w Nitrze (może nawet ten Uniwersytet zadbał o te dane), ale przy własnym doktoracie, w rubryce "Tytuł pracy" stwierdza się "brak tytułu". Jak to jest możliwe, że tak szacowna uczelnia warszawska jak SGGW przyjęła obronę tego pana bez tematu pracy doktorskiej? A może on się jej wstydzi?

Pan Marek Wroński przesłał mi wykaz swoich publikacji na ten temat. Zainteresowani mogą przeczytać w archiwum Forum Akademickiego następujące teksty - wszystkie w cyklu:

Z archiwum nieuczciwości naukowej:

1) Forum Akademickie Maj/2005 - RECENZJA PLAGIATOWEJ HABILITACJI

2) Forum Akademickie wrzesień/2005 - LISTY DO REDAKCJI (recenzent prof. dr hab. Włodzimierz Białczyk i odpowiedź na jego polemikę M. Wrońskiego);

3) FORUM AKADEMICKIE, styczeń 2006 - Przyczyny nieżyczliwości (autor: dr hab. inż. Henryk Budzeń) oraz M. Wroński - Łatwo to udowodnić. W odpowiedzi dr. hab. inż. Henrykowi Budzeniowi;

4) FORUM AKADEMICKIE, styczeń 2007 - UTRATA WIARY W SKUTECZNOŚĆ (m.in. Plagiatowa habilitacji dra Budzenia);

5) FORUM AKADEMICKIE, kwiecień 2007 - CZY PLAGIAT POPŁACA?

6) FORUM AKADEMICKIE październik 2007 - SPRAWY ZAKOŃCZONE, w którym to tekście M. Wroński stwierdza:

"Plagiat jest udowodniony nie tylko opinią recenzenta, prof. dr hab.Włodzimierza Białczyka z Wrocławia, ale także opinią dr Sybilli Stanisławskiej-Kloc z Katedry Prawa Autorskiego UJ w Krakowie. Niestety, poprzez zaniechanie ustawowych kroków kolejno przez ówczesne władze dziekańskie Wydziału Nauczycielskiego Politechniki Radomskiej, ówczesne władze rektorskie tej uczelni oraz niedociągnięcia ówczesnego rektora Akademii Świętokrzyskiej, wszystko się przedawniło, zarówno od strony dyscyplinarnej jak i od strony karnej. Plagiatorowi na uczelni nic nie można zrobić... (...) Dla mnie sprawa niezałatwienia nierzetelnych słowackich habilitacji dra Budzenia i dr Andrzeja Słomki – (obaj pedagodzy z Politechniki Radomskiej) ukazuje dwuznaczość polskiego środowiska akademickiego, które takie postawy milcząco toleruje."



Komu były potrzebne słowackie habilitacje? O tym w kolejnym odcinku.


19 sierpnia 2015

Jak to jest ze słowackimi habilitacjami w Polsce i u naszych południowych sąsiadów?



Przeglądam wpisy w blogu o Polakach, którzy otworzyli przewód habilitacyjny na słowacką docenturę. Któryś z anonimowych czytelników zapytał, jak wyglądają tzw. „twarde” dane na temat tego, ile jest tak naprawdę w naszym kraju osób, które postanowiły habilitować się akurat na Słowacji? Z jakich pochodzą uczelni? Kim są z naukowego wykształcenia, a zatem jaką reprezentują dyscyplinę nauki? Od kiedy trwa ten proces i w jakich uczelniach na Słowacji jest on przeprowadzany?

Czy to jest temat wstydliwy? Czy uzyskanie docentury na Słowacji jest czymś niegodnym, niepoprawnym? Jak do tego podejść? Jak tłumaczyć to zjawisko, któremu publicyści nadali miano albo „turystyki habilitacyjnej”, albo „akademickiego szalbierstwa”? Czy na Słowacji podobnie traktuje się ten problem, czy może nasi południowi naukowcy są z tego dumni, że tak wielu Polaków właśnie u nich postanowiło ubiegać się o docenturę? Jak odnosi się do tego zjawiska słowacka prasa, skoro w Polsce ma miejsce co jakiś czas debata publiczna na ten temat?

A czy ktokolwiek zastanawiał się nad tym, jak często, w jakich mediach w naszym kraju i dlaczego pisano o tych kwestiach? Co tak naprawdę budzi niepokój, a co bulwersuje? Kto i czego w tym przypadku broni, kto to osłania, a kto temu sprzyja? Komu nie podoba się ten stan rzeczy? Czy rzeczywiście słowacka habilitacja jest inna od polskiej? Jak to jest możliwe, że akurat bilateralna umowa z tym państwem UE (a nie np., z Republiką Czeską) przyczynia się do fali negatywnych nastrojów w naszym środowisku?

Pytania można by mnożyć. Na wiele z nich udzielałem już odpowiedzi w blogu, także w swoich publikacjach. Tu może przypomnę najważniejsze źródła (data wpisu jest hiperłączem do tekstu):

środa, 12 sierpnia 2015
Jak docent po pracy socjalnej udaje profesor medycyny

czwartek, 23 lipca 2015
Skandaliczne naruszenia prawa i norm moralnych w Katolickim Uniwersytecie w Ružomberku na Słowacji

sobota, 28 marca 2015
Akademickie patologie (nie tylko) na Słowacji

sobota, 20 grudnia 2014
Wieści dla Polaków oraz Czechów jako nie tylko habilitacyjnych turystów na Słowację

środa, 17 grudnia 2014
Są Słowacy, którzy od lat narzekają na handel habilitacjami z Polakami i Czechami

środa, 15 października 2014
Kolejna docentura na Słowacji z pracy socjalnej oraz skandaliczne naruszanie prawa w Rużomberoku


piątek, 26 września 2014

Prokuratura na Wydziale Pedagogicznym Katolickiego Uniwersytetu w Ružomberku na Słowacji

środa, 9 lipca 2014
Docentury pedagogiczno-naukowe Polaków na Słowacji

wtorek, 6 maja 2014
Czy zagraniczny "tytuł naukowy" jest nieważny w Polsce?

niedziela, 16 lutego 2014
Każdy docent na Słowacji jest naukowo-pedagogiczny

sobota, 21 grudnia 2013
Na Słowacji nieudane zmiany i awanse akademickie Polaków

piątek, 4 października 2013
Habilitacyjne duety na Słowacji

piątek, 19 lipca 2013
Docenci pracy socjalnej to nie są socjolodzy i pedagodzy, czyli o turystyce habilitacyjnej Polaków w wakacyjnym klimacie


sobota, 9 marca 2013
Praca socjalna hitem polskich pedagogów

wtorek, 1 stycznia 2013
AKADEMICKI KIT ROKU 2012

niedziela, 18 marca 2012
Naga prawda o habilitacjach (nie tylko) made in Slovakia?

czwartek, 16 lutego 2012
Słowacy też walczą z nieuczciwością akademicką

wtorek, 14 lutego 2012
Spieszcie z habilitacją na Słowację, bo tak szybko w Polsce jej nie dadzą

czwartek, 19 sierpnia 2010
O akademickich oszustwach na Słowacji


Co na to Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego? Co na to Przewodniczący Polskiej Komisji Akredytacyjnej? Centralna Komisja Do Spraw Stopni i Tytułów od co najmniej czterech lat kieruje wnioski w sprawie nadużyć, jakie mają miejsce na Słowacji.

18 sierpnia 2015

Naukowcy piszą i wydają książeczki dla dzieci






Wielu profesorów, ale i doktorów różnych nauk podejmowało się działań popularyzujących naukę nie ze względu na spodziewaną korzyść w awansie akademickim (ta sfera aktywności jest nieustannie w Polsce lekceważona w naszym środowisku), ale dla dzieci czy młodzieży. Miałem okazję poznać osobiście niektórych naukowców, znakomitych humanistów, którzy napisali książeczkę dla małych czy większych dzieci. Ich autorstwo wyniknęło zapewne z potrzeby umysłu, chęci podzielenia się z młodszymi swoją wiedzą, ale - moim zdaniem - przede wszystkim wynikało z potrzeby serca, więzi rodzinnych. Nie piszę tu o podręcznikach szkolnych czy zeszytach ćwiczeń, gdyż te wymagały jednak uzyskania stosownego certyfikatu - albo Kościoła (w przypadku katechezy czy książek z historii Kościoła, religii itp.), albo instytucji państwowej (np. Ministerstwa Edukacji Narodowej czy Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego).

Jednym z takich autorów jest profesor zwyczajny Wydziału Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Inżynierii Biomedycznej Akademii Górniczo-Hutniczej Ryszard Tadeusiewicz. Wydał właśnie w tym roku serię popularnonaukowych książeczek dla dzieci, które są elementem projektu edukacyjnego AGH Junior. To w jego ramach naukowcy mogą pisać i wydawać dla potrzeb indywidualnego uczenia się przez dzieci i młodzież książki, których celem jest przybliżenie zagadnień naukowych - technicznych czy przyrodniczych w taki sposób, by budziły one zaciekawienie, a dalej rozbudzały dziecięcą pasję do poznawania świata i jego tajemnic.

Jak można wywnioskować z wstępu do każdej z dwóch już wydanych tytułów, na wycieczkę do krainy prawdziwej nauki i techniki zaprasza Autor w imieniu córki- dziesięcioletniej Asi i jej jamnika Ralfa. Jak pisze bezpośrednio do młodego czytelnika: "Możesz się z nich sporo nauczyć, bo w każdej bajce Asia coś Ralfowi wyjaśnia o nauce i technice. Rozmowy Asi z Ralfem to oczywiście fantazja, wprowadzona żeby nie było nudno. Ale nauka i technika, które Asia opisuje, są absolutnie prawdziwe!" Po czym autor dodaje zachęcającą tezę: "Ralf w bajce już je pojął i zrozumiał. A Ty?"


Moja, nieco młodsza od wskazanych we wstępie adresatów, córka została zapytana, czy chciałaby przeczytać taką książeczkę, odpowiedziała z radością, bowiem sama od lat stawia nam mnóstwo pytań, często bardzo oryginalnych, zaskakujących, na które jako rodzice staramy się odpowiadać na bieżąco. Tym razem otrzymujemy książeczki, które nie tylko rozbudzają ciekawość, ale także powtarzają niektóre z dziecięcych pytań, a inne czynią zupełnie nowym zadaniem poznawczym.

Profesor AGH wydał dwie takie książeczki: "Poznaj prawa przyrody" oraz "Poznaj domowe urządzenia", a każda z nich ma nadytytuł "Bajkowe wycieczki do krainy prawdziwej nauki i techniki". Można je znaleźć na stronie: www.junior.agh.edu.pl Tym samym nie tylko rodzice juniorów, ale i nauczyciele klas IV-VI szkół podstawowych mogą sięgnąć po te publikacje jako źródło rozbudzające pasję poznawczą.

W związku z tym, że moja córka Hania wybrała z każdej książeczki po jednym, najbardziej ją frapującym problemie poznawczym, postanowiła zilustrować każde z jego rozwiązań przedstawić w poniższy sposób. Nie jest jeszcze juniorką, więc mała czcionka drukarska nieco spowalniała czytanie całości. Podam jednak dwa przykłady z ilustracją do każdego, by pokazać, że bajkowe wycieczki stanowią znakomitą zachętę do krainy prawdziwej nauki i techniki.

Książeczka: "Poznaj prawa przyrody":



Książeczka: "Poznaj domowe urządzenia":


Gratuluję Autorowi i jego córce, bo zapewne musiała być pierwszą czytelniczką bajek, które są prawdą o naszym świecie.

A co sądzi o tym Autor- prof. Ryszard Tadeusiewicz? Odpowiedź jest w jego blogu.

12 sierpnia 2015

Jak docent po pracy socjalnej udaje profesor medycyny










Wbrew pozorom "turystyka habilitacyjna", o której pisali na początku sierpnia dziennikarze WPROST (2015 nr 32), nie dotyczy tylko pedagogiki czy teologii. Obejmuje ona swoim zasięgiem socjologię, psychologię, nauki ekonomiczne, nauki o kulturze fizycznej, geografię oraz nauki o polityce. Najwyższy czas przestać udawać, że nie ma sprawy, nic się nie dzieje i nic się nie stało. W wyniku polityki Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego pod kierunkiem prof. Barbary Kudryckiej oraz prof. Leny Kolarskiej-Bobińskiej mamy do czynienia z poważną destrukcją w polskiej nauce i kształceniu młodych naukowców.

Redakcja "WPROST" zerwała z milczeniem mediów i głaskaniem władzy pozornymi artykulikami w rzekomej trosce o akademickie środowisko. Dokonała analizy kilku zaledwie przypadków, gdyż takich kazusów jest kilkadziesiąt. Trzeba stwierdzić, że nie wszystkie są nieuczciwe, nierzetelne, fikcyjne. Stają się nimi w momencie, kiedy wwiezione do kraju dyplomy docentów są rejestrowane i tym samym wykorzystywane niezgodnie z obowiązującym w Polsce prawem.

Nie ulega wątpliwości, że "habilitacja słowacka" jest w pełni wartościowa na terytorium tego kraju, w jego uczelniach i szkołach wyższych. To, jaka jest jej rzeczywista wartość naukowa, zostało już w Polsce wielokrotnie zweryfikowane. Jak pisała w czasopiśmie Polskiej Akademii Nauk b. rzecznik praw obywatelskich - prof. Ewa Łętowska:

Z tego, że jest prawny obowiązek traktowania czegoś jako równoważne, nie wynika, że to coś rzeczywiście jest równoważne. Perwersyjny efekt automatycznego uznawania stopni naukowych w UE pogłębia deficyt aksjologii - niebezpieczne dla etyki nauki, osłabia możliwość oceny z punktu. widzenia aksjologicznego celu. (Perwersyjne efekty automatycznego uznawania stopni naukowych w UE, NAUKA 2012 nr 3 , s.31)


Oto jeden z licznych przykładów:


Pani Barbara Błaszczyk uzyskała stopień naukowy doktora nauk medycznych w 1985 r. w Akademii Medycznej w Krakowie. Jej praca doktorska nosiła tytuł: "Napady padaczkowe w uszkodzeniach mózgu pochodzenia naczyniowego". Nie znamy powodów, dla których nie uzyskała habilitacji z nauk medycznych. Wiemy natomiast, że udała się na Wydział Pedagogiczny Katolickiego Uniwersytetu w Ružomberku na Słowacji, gdzie przeprowadziła w dn. 29. 09. 2009 r. przewód na tamtejszą habilitację, ale nie z medycyny, tylko z pracy socjalnej. Jej rozprawa nosi tytuł częściowo zbieżny z problematyką w polskim doktoracie, bo dotyczący osób chorych na epilepsję - "Kvalita života osoby chorej na epilepsiu (Jakość życia osoby chorej na epilepsję), zaś wykład habilitacyjny nosił tytuł: "Stigmatizácie a diskriminácie pacientov s epilepsiou" (Stygmatyzacja i dyskryminacja pacjentów z epilepsją).

Nie ma wątpliwości, że dyplom docenta z kierunku kształcenia - praca socjalna - otrzymała na Słowacji zgodnie z obowiązującym tam prawem. Jedną z rozpraw, którą przedłożyła jako monografię naukową, była wydana w Kielcach praca pt. BŁASZCZYK, B.: Społeczeństwo wobec chorych na padaczkę – rys historyczny. Kielce, 2008. Z tytułu nie wynika, żeby była to praca habilitacyjna z nauk medycznych. KU w Ružomberku zresztą nie miał prawa do nadawania tytułu docenta w tej dziedzinie nauk.

Od tego czasu, jako docent pracy socjalnej, powyższa osoba leczy w Polsce pacjentów pod szyldem prof. dr hab. Barbara Błaszczyk - neurolog, lub prof. nadzw. dr hab. Barbara Błaszczyk. Uniwersytet Jana Kochanowskiego umożliwił jej spełnienie się w roli promotorki pracy doktorskiej lekarza medycyny Rafała Juchy , któremu otworzono przewód doktorski na temat: „Analiza jakości życia i śmiertelności chorych po przebytym udarze mózgu w latach 2003-2004 i 2013”.

Jak to jest możliwe, że rada wydziału zezwala na powołanie na promotora w przewodzie doktorskim z nauk medycznych dla lekarza medycyny doktor habilitowanej nauk humanistycznych, z kierunku kształcenia "praca socjalna"?

Na stronie OPI - a więc w bazie pracowników wprowadza się w błąd uczelnie i naukowców.

Wydział Lekarski II na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie dopuścił tę panią do recenzowania pracy doktorskiej z neurologii, mimo że ta pani nie była i nie jest doktorem habilitowanym nauk medycznych. Temat: "Stężenie żelatynaz oraz ich inhibitorów u pacjentów z wtórnie postępującą postacią stwardnienia rozsianego w trakcie leczenia kladrybiną", Praca doktorska Beaty Korzeniewskiej była z nauk medycznych w zakresie medycyny, specjalność: neurologia.

Pani docent pracy socjalnej recenzowała pracę doktorską z farmakologii też na tym wydziale. Temat pracy w sam raz dla pracy socjalnej: Wpływ trzech pochodnych imidów bursztynowych (HMIPPS, MMIPPS i APIPPS) na ochronne działanie klasycznych leków przeciwpadaczkowych w teście maksymalnego wstrząsu elektrycznego u myszy. Na Wydziale Pielęgniarskim Uniwersytetu Medycznego w Lublinie pani doc. pracy socjalnej recenzowała doktorat nt. "Strategie radzenia sobie z bólem u chorych z zespołem korzeniowym".

Oto jeden z przykładów:


Od sześciu lat pani dr nauk medycznych Barbara Błaszczyk, b. pracownik naukowy UJK w Kielcach a obecnie wykładowca prywatnej - Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji w Lublinie - wpadła na pomysł, że skoro uzyskała docenturę (słowacką habilitację) z pracy socjalnej, to może sobie przenieść ów tytuł naukowo-pedagogiczny na prywatną i akademicką aktywność rzekomo medyczną. Powiadamiane o tym fakcie Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego być może coś uczyniło w tej kwestii, skoro wiedziało o tej praktyce od kilku lat.

Prawdopodobnie wiceminister Daria Nałęcz, która została rok temu powiadomiona o tych patologiach, sprawiła, że pani doktor odeszła z państwowego uniwersytetu. Tego nie wiemy. Natomiast nie o taką interwencję tu chodzi, skoro proces wykorzystywania dyplomów docenta ma już szerszy, niż tylko jednostkowy wymiar. Jak się okazuje, w Polsce można prowadzić prywatny gabinet z szyldem prof. nadzw. dr hab. i przyjmować pacjentów według stawek "profesora", mimo że w naukach medycznych nim się nie jest.

Lista wstydu - jak to określili dziennikarze - liczy wiele nazwisk osób funkcjonujących w szkolnictwie wyższym w naszym kraju, w tym - co jest zdumiewające - na uniwersytetach i akademiach publicznych, a ministerstwo (zarządzane przez polityków Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego) nie dokonuje zmiany w skali makro.

Nie można powiedzieć, drobne, incydentalne reakcje na Słowacji były, bowiem MNiSW skierowało do władz KU w Ružomberku kilka pism wskazujących na zachodzące nieprawidłowości. To jest jednak za mało, skoro rektor KU i dziekan Wydziału Pedagogicznego dopuścili do dalszych postępowań nawet osoby, wobec których nasze władze formułowały zastrzeżenia. Ministerstwo powinno ten problem rozwiązać w Polsce, a nie podejmować na Słowacji interwencje, które są nieskuteczne. Co z tego, że min. B. Kudrycka spotkała się na Słowacji w 2009 r. z przedstawicielami Słowackiej Komisji Akredytacyjnej, skoro wówczas pisemnie potwierdziła, że wszystko jest w porządku? Ucieszyło to zatem osoby odpowiedzialne z naruszanie norm i wzmocniło w kontynuowaniu tego procederu.

Po co minister Barbara Kudrycka, a następnie Lena Kolarska-Bobińska powołały do życia Zespół do spraw etyki, skoro w odniesieniu do osób jawnie naruszających standardy prawa, a nie tylko etyki, w ogóle tych spraw nawet nie przekazano? A może przekazano, tylko Komisja schowała je do szuflady?

Co z tego, że raczono wysłać do łamiących prawo władz Katolickiego Uniwersytetu w Ružomberku skargę i krytyczne uwagi na toczące się tam - bez przestrzegania standardów akademickich - postępowania niektórych polskich "naukowców", skoro władze Wydziału Pedagogicznego i Wydziału Teologicznego totalnie to zlekceważyły i dalej kontynuują ów proceder?

Ile jeszcze musi napłynąć do naszego kraju dyplomów niezgodnych z polskimi standardami nauk, żeby Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego podjęło zdecydowane kroki w Polsce i dla dobra polskiej nauki? Po co ta hipokryzja, zatroskanie o jakość polskiej nauki, skoro resort sam przyczynia się do jej destrukcji?

Ciekaw jestem, czy ministra L. Kolarska-Bobińska zgodzi się na to, by prace doktorskie czy habilitacyjne z reprezentowanej przez nią dyscypliny - SOCJOLOGIA - recenzowali nasi nauczyciele akademiccy z docenturą z pracy socjalnej? Może wkrótce będą opiniować wnioski o nagrody dla pani minister, bo mamy też profesorów po słowackiej pracy socjalnej? Może wkrótce sama napisze książkę o kryzysie w polskiej socjologii?