13 kwietnia 2024

Pokolenie wulgarsów

 


Naukowcy lubią klasyfikować wielość zjawisk społecznych czy fenomenów humanistycznych kierując się różnymi kryteriami. Jeśli wskazuje się na jakieś cechy różnicujące młodzież, to jednak rozstrzygającym kryterium o istniejących różnicach między nimi nie jest czynnik temporalny, ale łączące ją wydarzenia społeczne, kulturowe czy polityczne.          

Każdy może tworzyć typologię generacji, bo fenomen pokoleń znakomicie nadaje się do publicystycznej narracji. Jak dla mnie, jako osoby spoza badaczy generacji młodzieżowych, mamy do czynienia z POKOLENIEM WULGARSÓW. To ci, dla których łącznikiem jest komunikacyjnym jest niska kultura komunikacji międzyludzkiej a wysoki próg roszczeń wobec sprawujących jakąkolwiek władzę. Jak nie zostaną one spełnione, to będą ich j...., gdyż k...,  ch...., itp., itd. 

Pod koniec lat 90. XX wieku wydaliśmy przekład jednej z wielu rozpraw socjologa młodzieży prof. Hartmuta M. Griese, która dotyczyła socjologicznych teorii młodzieży. W wersji niemieckiej tytuł brzmiał "Teorie socjalizacji młodzieży", ale pojęcie socjalizacji kojarzyło się w pierwszych latach transformacji ustrojowej z socjalizmem.


 

Niemiecki socjolog współpracując z łódzką szkołą andragogiczną Olgi Czerniawskiej i jej kontynuatorką Elżbietą Dubas sygnalizował, że wiek XXI będzie zdominowany przez młodzieżową kulturę hip-hopu, bowiem raper ma szansę na sukces wówczas, jeśli w tekście będzie jak najwięcej przekleństw. Miał rację. Nawet unika się w analizie tekstów słowa "wulgaryzm" , by zamiast niego nadać mu rzekomo wyżej jakości walor określeniem - "niższy rejestr języka".    

Ponoć raperzy z tym niższym rejestrem języka, który jest w istocie kodem niskiej kultury, wykorzystują go jako podstawę przekazu kontestacyjnie ukierunkowanych emocji. W internetowej sieci pojawił się wynik analizowanych tekstów polskich raperów pod kątem używanych przez nich słów. Jak się okazało słowo na k.... pojawiło się 4335 razy, na - ch...  2293, a je... 687.  Nie wiadomo, ilu tekstów dotyczył ów pomiar (chyba tylko kilku?) i jaki jest ich zasięg. 

Wystarczy jednak pobyć na długiej przerwie w szkole publicznej lub w transporcie publicznym, by przekonać się, że rzeczywiście w efekcie negatywnej socjalizacji rozwija się pokolenie wulgarsów, czyli tych, którzy stosują niższy rejestr języka polskiego lub obcego. 

 

12 kwietnia 2024

Nowelizacja ramowych planów nauczania zgodnie z political correctness

 

(źródło foto: https://www.gov.pl/web/edukacja/edukacja-obywatelska-zamiast-hit-u) 


Ministra edukacji skierowała do konsultacji publicznych oraz zaopiniowania autoryzowany przez Katarzynę Lubnauer "Projekt rozporządzenia w sprawie ramowych planów nauczania dla publicznych szkół" (Link do projektuz uprzejmą prośbą o zgłaszanie ewentualnych uwag w terminie do dnia 2 maja br.  Stylistyka uzasadnienia treści projektu rozporządzenia świadczy o tym, że nowe władze resortu edukacji reprezentują podejście, które nie niesie z sobą nawet krzty zmian w paradygmacie kształcenia dzieci i młodzieży. 

Treść w/w rozporządzenia wskazuje na to, że w MEN panuje duch dydaktyki z lat 60. XX wieku, a więc typowy dla paradygmatu indoktrynacyjnego, behawioralnego: 

* "Ramowy Plan Nauczania..."; 

* "Dodatkowe godziny na nauczanie języka...", itd.

Nauczyciele mają zatem nauczać a nie kształcić. Ich obowiązkiem jest realizacja założeń programowych a nie integralne kształcenie młodych pokoleń do życia w wielowymiarowym świecie. Uczniowie konfrontują jednokierunkowy przekaz władzy z realiami codziennego świata życia, który dalece odbiega od założeń oświatowych partii władzy.              

Ponoć nowelizacja rozporządzenia wynika z potrzeby wzmocnienia znaczenia umiejętności udzielania przez dzieci i młodzież pierwszej pomocy tym, którzy jej potrzebują. Począwszy od klasy I szkoły podstawowej wprowadza się zatem obowiązek realizowania przez nauczycieli w klasach I-III szkoły podstawowej zajęć w tym zakresie w ramach edukacji przyrodniczej. To jest rewolucja szkolna?  

Natomiast w odniesieniu do uczniów klas IV-VIII szkoły podstawowej i uczniów szkół ponadpodstawowych doskonalenie umiejętności udzielania pierwszej pomocy ma być realizowane podczas zajęć z wychowawcą klas. Ciekawe, jakich certyfikatów kompetencji w tym zakresie będą oczekiwać od nauczycieli-wychowawców klas dyrektorzy szkół? Zapewne nauczyciele będą wyświetlać filmiki na ten temat, bo ta metoda idealnie nadaje się do powyższego paradygmatu nauczania.  

Resort edukacji rezygnuje z nauczania przedmiotu historia i teraźniejszość (HiT), począwszy od roku szkolnego 2024/2025 w liceum ogólnokształcącym, technikum, branżowej szkole I stopnia oraz w liceum ogólnokształcącym dla dorosłych. HiT ma zostać zastąpiony nowym przedmiotem dotyczącym edukacji obywatelskiej, który będzie realizowany od roku szkolnego 2025/2026, nie wcześniej niż od klasy II szkoły ponadpodstawowej. Znikają zatem podręczniki, które przez kilka lat sowicie opłacały się autorowi, by zastąpić je innym autorem i nieco inną treścią, która będzie poprawna politycznie. Ciekawe, czy autor nowego podręcznika spotka się z analogiczną krytyką jak jego poprzednik.  

Skrócony zostaje z dwóch lat do jednego roku okres, o jaki może zostać przedłużona uczniowi nauka w branżowej szkole II stopnia lub szkole policealnej, dzięki czemu słuchacze szkoły tego typu mają uzyskać lepsze przygotowanie do egzaminu zawodowego i do egzaminu maturalnego. Podobnie nastąpi skrócenie okresu z dwóch lat do jednego roku, o jaki może zostać przedłużona uczniowi nauka w branżowej szkole II stopnia lub szkole policealnej. Dotyczy to jedynie uczniów, którym nie przedłużono okresu nauki w szkole podstawowej na I lub II etapie edukacyjnym lub w szkole ponadpodstawowej. 

Ulegnie zwiększeniu liczba godzin przedmiotów ogólnokształcących w klasie II branżowej szkoły II stopnia (i odpowiednio zmniejszeniu ulegnie liczba tych godzin w klasie I, co pozwoli dyrektorowi branżowej szkoły II stopnia na zaplanowanie takiej organizacji obowiązkowych zajęć edukacyjnych, aby słuchacz klasy II branżowej szkoły II stopnia mógł przystąpić do egzaminu zawodowego w styczniu lub w lutym danego roku. 

Generalnie jest tak, jak było dotychczas, tylko w inwersyjnym odcieniu ideologiczno-politycznym. Niewątpliwie "historycznym przełomem" jest zastąpienie wyrazu "kwalifikacja rynkowa" na "kwalifikacja wolnorynkowa lub sektorowa".  To jest dopiero "biur-owacja" (sic!).     

Radio Zet przeprowadziło sondę wśród swoich słuchaczy, którzy odpowiadali na pytanie rozstrzygnięcia (sugerujące): Czy Barbara Nowacka sprawdza się w roli ministra edukacji? 

Wynik sondy:

TAK - 42 proc.

NIE - 58 proc. 


11 kwietnia 2024

Jak trudno pogodzić się niektórym nauczycielom akademickim z negatywną oceną ich publikacji





Nie ma znaczenia nazwisko osoby, której poświęcę uwagę, dlatego dzisiejszy wpis nie jest spersonalizowany. W odróżnieniu od niektórych pieniaczy, których inicjałów imienia i nazwiska nie muszę w tym miejscu przywoływać, warto powstrzymać repulsję, by chronić tych naukowców, którzy w pełni zasługują na miano rzetelnych badaczy, a także by zadbać o powagę pedagogiki jako dyscypliny naukowej. 

Rzecz dotyczy wniosku o tytuł profesora dla przedstawiciela nauk społecznych jednego z uniwersytetów badawczych, który od lat nie przyjmuje do wiadomości, że chociaż kształci studentów w zakresie metodologii badań społecznych, to jednak sam nie potrafi jej poprawnie stosować we własnych badaniach. Tacy nauczyciele akademiccy nie znoszą merytorycznych uwag krytycznych, bo przecież są przekonani, że skoro mają stopień doktora habilitowanego, to dysponują certyfikatem poprawności naukowej. 

Jak się okazuje, czasami rady naukowe popierają "swoich", bo przecież nie zamierzają skrzywdzić kogoś, kto od nastu lat pracuje w ich jednostce. To jest fałszywa solidarność, bo prowadzi do zawyżonej samooceny, nieadekwatnej do nawet wydawniczych opinii kolejnych rozpraw takiej osoby. Skoro została upełnomocniona przez swoje koleżanki i kolegów, to uważa, że może ubiegać się o awans na tytuł profesora, mimo zawartych w jej rozprawach awansowych fundamentalnych błędów. 

To, że przepuszczono takie rozprawy w toku postępowania habilitacyjnego, źle świadczy o profesorach danej jednostki, bowiem niewiedza przekonanego o własnych kompetencjach uczelnianego kandydata do tytułu profesora powinna być w którymś momencie jemu uświadomiona. Kiedy wpłyną negatywne recenzje, to niektórzy nauczyciele akademiccy poklepią go po ramieniu i zapewnią o rzekomo nierzetelnych opiniach. 

Trzeba jednak znaleźć winnego. Najlepiej, jeśli będzie nim ten, kto nie recenzował pseudonaukowych osiągnięć, ale zgodnie z obowiązkiem odpowiedniego organu musi przedstawić wszystkie recenzje. Wśród nich były też negatywne oceny profesorów, którzy zapoznali się z rozprawami kandydata i potwierdzili, także swoją obecnością w czasie posiedzenia rady, że poziom kompetencji okazał się żenujący. Tym samym nie poparli wniosku o nadanie mu przez Prezydenta RP tytułu profesora.

W żadnym akapicie odwołania od tego postanowienia, a potem w złożonej skardze do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego ów kandydat nie przyznał, że recenzenci mieli merytoryczne racje odmawiając poparcia jego wnioskowi. Natomiast krytykę skierował w sądzie pod adresem członka rady, przywołując dyskusję z posiedzenia innej jednostki naukowej, która dotyczyła nieznanego mu postępowania habilitacyjnego. 

Zgodnie z procedurą organu centralnego recenzenci takiego wniosku są losowani. W tym przypadku dostrzegli niską wartość naukową publikacji kandydata, uzasadniając to w swoich opiniach. Zakomunikowali naukowemu środowisku powody odmowy poparcia komuś, kto nie spełnił w swoich badaniach naukowych kryteriów. 

Morał z tego wynika taki: jeśli ktoś chce wprowadzać w błąd członków rad naukowych i opinię publiczną tylko dlatego, że nie akceptuje rzeczowo uzasadnionych argumentów o braku naukowych kompetencji (niezależnie od posiadanego stopnia naukowego), to musi liczyć się z tym, że prędzej czy później zostanie to zdemistyfikowane. Posługiwanie się argumentacją ad personam nie jest skuteczne tym bardziej, gdy jest manipulacją faktami i wynika z własnej niewiedzy.    

Członkowie stosownych organów podejmują decyzję nie będąc w swoim skłądzie recenzentami w postępowaniach o nadanie stopnia naukowego czy tytułu profesora. Referują i poznają dane oraz argumenty, jakie są zawarte w recenzjach tych, którzy zostali wylosowani do zrealizowania powinności eksperckiej. Wyniki głosowania są pochodną pięciu recenzji. 

Niektórzy kandydaci mają poczucie goryczy wówczas, jeśli recenzje ich osiągnięć są nierzetelne, oparte na nieuzasadnionym naukowo preferowaniu paradygmatu badań jako jedynie słusznego, czy kiedy oceniający eksperci kierują się różnicami światopoglądowymi lub ukrytymi uprzedzeniami. W tym jednak przypadku tak nie było.  


10 kwietnia 2024

Młodzież nie może liczyć na wsparcie nauczycieli i duchownych

 


Dr Roman Solecki jest koordynatorem zespołu badawczego Krakowskiego Instytutu Logoterapii. Po raz kolejny mogłem spotkać go jako wykładowcę międzynarodowych konferencji "Uwaga! Smartfon" w ub. roku w Katowicach. W czasie tegorocznej edycji w Krakowie  przedstawiał wyniki badań o stanie i zakresie zaburzeń egzystencjalnych u dzieci i młodzieży. Pedagog, profilaktyk, certyfikowany logoterapeuta; psychoterapeuta uzależnień i mediator od lat zajmuje się sytuacją młodych pokoleń i ich aktywności w cyberprzestrzeni.  

W Krakowskim Instytucie Logoterapii R. Solecki zgłębia i upowszechnia myśl Viktora Emila Frankla  - twórcy trzeciej wiedeńskiej szkoły psychoterapii oraz rozwija opracowaną przez niego logoterapię jako metodę pracy, której celem jest leczenie poprzez pomoc w odnalezieniu i wzmocnieniu sensu życia. Warto zajrzeć na stronę tego Instytutu, bowiem znajdziemy na niej m.in. omawiane w czasie ostatniej konferencji wyniki badań takich zjawisk jak: depresja, aktywność w cyberprzestrzeni, uzależnienie od niej, poczucie sensu życia, rodzaj relacji dziecka z rodzicami, wsparcie społeczne, ale także cele życia, wartości, aspiracje czy marzenia. 

Przedstawiony przez dr. R. Soleckiego "Raport z badania ankietowego kondycji psychicznej młodzieży szkół ponadpodstawowych w Małopolsce", które zrealizował Krakowski Instytut Logoterapii w Krakowie na zlecenie Małopolskiego Centrum Doskonalenia Nauczycieli, może być odczytywany z różnych perspektyw. Odczytując zawarte w nim dane można stwierdzić, że jest to swoistego rodzaju ocena nadzoru pedagogicznego byłej kuratorki małopolskiej oświaty  Barbary Nowak. 



Diagnozą objęto w 2023 roku 4094 dziewcząt i 3235 chłopców szkół ponadpodstawowych, a uzyskane dzięki niej dane mogą być odczytywane także jako odroczony efekt pandemii Covid-19. Zobaczmy zatem, co zostało uchwycone przez badaczy. Przywołam tylko te dane, które dotyczą sytuacji związanych z edukacją szkolną. 

W świetle ogólnej diagnozy (s.25) bardzo wysoki jest odsetek uczennic z możliwą depresją: 

 


Wśród uczniów pięcioletnich szkół ponadpodstawowych (technika) niemalże dwukrotnie wyższy odsetek osób z możliwą depresją stanowiły dziewczęta w stosunku do chłopców. Co takiego się dzieje w środowisku nastolatek, że mają poczucie bezsensu życia, doświadczając frustracji egzystencjalnej? Badacze niestety nie dociekali przyczyn tego stanu, natomiast ustalili, że w sytuacjach trudnych i kryzysowych uczniowie i uczennice nie mogli liczyć na swoich nauczycieli (s.27).


Podobnie nie chcą liczyć na wsparcie ze strony osób duchownych, a zdaje się, że taką też mają one misję w szkołach, niezależnie od prowadzenia fakultatywnych lekcji religii (s. 27). Przede wszystkim sami sobie radzą lub proszą o pomoc przyjaciół, rodziców, znajomych z paczki,  



 Natomiast uczniowie małopolskich liceów ogólnokształcących: osób z grupy dyskusyjnej w sieci, współgraczy online, osób duchownych i nauczycieli (s. 32):
 

 



 W podsumowaniu wyników badań R. Solecki stwierdza m.in.:” Wyniki badań pozwalają na zaobserwowanie w szkole takich zjawisk jak: poczucie sensu życia, depresja, uzależnienie od Internetu, aktywność w Sieci, wsparcie ze strony najbliższych, relacje z rodzicami, marzenia i cele młodych ludzi oraz ich wartości” (s. 61).  Uzyskane dane demistyfikują mit o rzekomym zaniku autorytetu rodziców, niskiej roli rodziny w rozwiązywaniu problemów życiowych młodzieży. Akurat w tym środowisku socjalizacyjnym jest na szczęście zdecydowanie lepiej niż w szkołach. To na rodzicach spoczywa troska o ich dzieci, które nie mogą liczyć w szkołach na wsparcie w kryzysowych dla nich sytuacjach.

   


 Skoro politycy wmawiają społeczeństwu, że kuratoria muszą istnieć, bo dzięki ich kadrom zapewnia się dzieciom i młodzieży jak najwyższej jakości proces kształcenia i wychowania, to na podstawie porażających wyników powyżej wymienionych badań powinniśmy zabiegać o likwidację tej „klasy próżniaczej”. Solecki nie zostawił przysłowiowej „suchej nitki” na toksyczności ponadpodstawowego szkolnictwa w województwie małopolskim. Słuchającym jego referatu na ten temat odjęło mowę. Milczenie kilkuset osób zgromadzonych w sali wykładowej Centrum Konferencyjnego „Fabryczna13” w Krakowie było najlepszym potwierdzeniem patologii w edukacji, której skutki doświadczają nastolatkowie. 

 

 

 

 

09 kwietnia 2024

Jak rozgorączkowana politycznie ministra edukacji stłukła termometr

 



   Po co ministra edukacji wpisała rzekomą zmianę w zakresie prac domowych do rozporządzenia w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych? Równie dobrze, mogłaby nakazać nieocenianie wypowiedzi uczniów czy ich aktywności w czasie zajęć szkolnych. Po co dzieci denerwować, stresować, wprowadzać w zakłopotanie?   

To, że nauczyciele oceniali prace domowe uczniów, nie wynikało z istoty samego procesu oceniania. Zadawanie prac domowych jest od XVII wieku jedną z metod dydaktycznych mających na celu utrwalanie wiedzy, wdrażanie uczniów do samodzielnej pracy, zarządzanie własnym czasem wolnym, ale także wdrażanie do systematyczności, rozszerzenie, pogłębienie wiedzy, sprzyjanie samodzielnemu przygotowywaniu się do kolejnych zajęć oraz stosowanie wiedzy w praktyce np. prowadząc w warunkach domowych eksperymenty przyrodnicze, z fizyki czy chemii.  Zadawanie prac domowych uczniom nie jest częścią procesu oceniania ich wiedzy i umiejętności. 

W świetle § 12. rozporządzenia ministra edukacji: Ocenianie bieżące z zajęć edukacyjnych ma na celu monitorowanie pracy ucznia oraz przekazywanie uczniowi informacji o jego osiągnięciach edukacyjnych pomagających w uczeniu się, poprzez wskazanie, co uczeń robi dobrze, co i jak wymaga poprawy oraz jak powinien dalej się uczyć.

Mnie już nie dziwi, że urzędnicy i doradcy ministry tego nie wiedzą, bo niby dlaczego mieliby wiedzieć? To, że pani B. Nowacka nie wie, rozumiem, chociaż nie akceptuję tego poziomu ignorancji, skoro zatrudnia się na stanowisku wiceministerki nauczycielkę matematyki (także niekompetentną). To czytam w tym kompromitującym MEN akcie prawa oświatowego:       

ROZPORZĄDZENIE MINISTRA EDUKACJI 1) z dnia 22 marca 2024 r. zmieniające rozporządzenie w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych Na podstawie art. 44zb ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty (Dz. U. z 2022 r. poz. 2230 oraz z 2023 r. poz. 1234 i 2005)

wprowadza się następujące zmiany: 1) po § 12 dodaje się § 12a w brzmieniu:

„§ 12a. 1. W ramach oceniania bieżącego z zajęć edukacyjnych w szkole podstawowej:

1) w klasach I–III nauczyciel nie zadaje uczniowi:

a) pisemnych prac domowych, z wyjątkiem ćwiczeń usprawniających motorykę małą,

b) praktyczno-technicznych prac domowych – do wykonania w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych;

2) w klasach IV–VIII nauczyciel może zadać uczniowi pisemną lub praktyczno-techniczną pracę domową do wykonania w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych, z tym że nie jest ona obowiązkowa dla ucznia i nie ustala się z niej oceny.

2. Ćwiczenia usprawniające motorykę małą, o których mowa w ust. 1 pkt 1 lit. a, są obowiązkowe dla ucznia i nauczyciel może ustalić z nich ocenę.

3. W przypadku, o którym mowa w ust. 1 pkt 2, nauczyciel sprawdza wykonaną przez ucznia pisemną lub praktyczno-techniczną pracę domową i przekazuje mu informację, o której mowa w § 12.”;

2) w § 18 ust. 2 otrzymuje brzmienie:

„2. Uczniowi, który uczęszczał na dodatkowe zajęcia edukacyjne, do średniej ocen, o której mowa w ust. 1, wlicza się także roczne oceny klasyfikacyjne uzyskane z tych zajęć.”.


Essa! Nareszcie nauczyciele mają wolne, czy - jak mówi młodzież - mają "wylane". W końcu brak prac domowych, to także odklejka od ich sprawdzania w domowym środowisku życia nauczycieli. Niech uczniowie niczego nie ćwiczą, nie zapamiętują, nie poszerzają swojej wiedzy. Niech idą kopać piłkę, bawią się, spotykają, bo teraz takie czasy, że można - jak pisze Neil Postman - nawet "zabawić się na śmierć".  Niech boomersi pracują, zarabiają, a milenialsi odpoczną od wysiłku, pracy, weryfikowanej przez innych aktywności.     

Zdaje się, że wracamy do czasów średniowiecznych, o które jeszcze tak niedawno posądzano resort edukacji, a ponoć miało być inaczej, mądrzej, kompetentnie. Wiceministra Katarzyna Lubnauer uspokaja, żeby nie panikować, bo ponoć właściwe (sic!) zmiany nastąpią  z dniem 1 września 2026 roku. Teraz jest czas na odpoczynek, psychospołeczną rewalidację oraz na ... przygotowanie się wydawnictw do wydania nowych podręczników szkolnych, skoro mają być większe zmiany w podstawie programowej kształcenia ogólnego. 

Premier Donald Tusk po raz kolejny powierzył edukację posłankom-"zderzakom", populistkom, bo politykom wydaje się, że skoro sami uczęszczali do szkół i jakoś je przeżyli, to wystarczy wyjąć jedno ogniwo i poddać je centralistycznemu nakazowi, by zadowolić jakąś część elektoratu. Moim zdaniem rządzący zadziałali przeciwko nie tylko własnym wyborcom, ale przede wszystkim przeciwko szansom młodych pokoleń na jakość ich wykształcenia. 

Jeszcze przed podpisaniem przez ministrę rozporządzenia ZNP opublikowało  wyniki sndażu wśród nauczycieli, pytając ich o to: Czy wycofanie prac domowych wpłynie na ich pracę z uczniami? Jak na kilkusettysięczne członkostwo w tym Związku ustosunkowało się do tej kwestii zaledwie 377 respondentów:

·         nic się nie zmieni - nie zadaję pisemnych prac domowych (28%, 105 głosów)

·         trudno powiedzieć, wszystko okaże się w praktyce (25%, 96 głosów)

·         wprowadzę zmiany, ale nie mają one większego znaczenia (23%, 87 głosów)

·         czeka mnie rewolucja - poważna zmiana metod nauczania (15%, 55 głosów)

·         mnie to nie dotyczy ze względu na stanowisko/typ placówki (9%, 34 głosów).

Jak widać, mamy wyjątkowy zachwyt nauczycieli tą zmianą. Zapewne dlatego, że rozporządzenie jest sprzeczne z ustawą Karta Nauczyciela: 

USTAWA KARTA NAUCZYCIELA

Art. 12. 

2.   Nauczyciel w realizacji programu nauczania ma prawo do swobody stosowania takich metod nauczania i wychowania, jakie uważa za najwłaściwsze spośród uznanych przez współczesne nauki pedagogiczne, oraz do wyboru spośród zatwierdzonych do użytku szkolnego podręczników i innych pomocy naukowych.     

Kto by przejmował się prawem wyższego rzędu, prawda? Kierujący pod-/(u-)ległym MEN Instytutem Badań Edukacyjnych też mają autonnomię nauczycielską w dalekim poważaniu i traktują wszystkich jak małe dzieci czy nie-wykształciuchów. To dla nich opracowano poradniki pod wspólnym tytułem: "Jak wspierać uczniów w samodzielnym uczeniu się". 

Nauczyciele trafnie komentują, że rozgorączkowana ministra postanowiła stłuc termometr, w wyniku czego wylała się "rtęć ignorancji". 

Eksperci IBE szykują nawet takie dzieło dla nauczycieli szkół ponadpodstawowych, mimo iż powyższe rozporządzenie nie dotyczy tego poziomu edukacji. Prawo nie chroni nauczycieli, bo MEN wraz z IBE uszyło im kolejny gorset. Niech nie oddychają zbyt głęboko, bo zemdleją od ucisku.     


08 kwietnia 2024

"Uwaga! Smartfon!"

 

Międzynarodowa Konferencja „Uwaga! Smartfon", jaką od trzech lat organizuje Fundacja Projekt.pl w Krakowie, jest niewątpliwie wyjątkowym wydarzeniem w Polsce ze względu na podejmowanie przez jej ekspertów i zapraszanych gości - wykładowców reprezentujących różne perspektywy badań i analiz oraz praktyk społecznych. Każdego roku organizatorzy dbają o to, by zaproszeni eksperci wypowiadali się i dyskutowali z uczestnikami na temat niezwykle aktualnego problemu cyberuzależnień, ale także cyfryzacji w edukacji i życiu społecznym. 

Rzecz jasna, nie jest to ani nowy fenomen w badaniach naukowych, ani też niedostrzegany przez wiele środowisk akademickich i oświatowych problem wychowawczy. Dotarcie ekspertów w różnych miejscach kraju do szeroko pojmowanych środowisk socjalizacyjnych, oświatowych, samorządowych, politycznych, gospodarczych i wychowawczych jest niesłychanie ważne i cenne. Druga, równoległa cyberprzestrzeń codziennego życia dzieci, młodzieży i osób dorosłych niesie z sobą ogromne korzyści, ale także, choć na szczęście wciąż marginalne, zagrożenia, a nawet realne straty. 

Każda zatem okazja do spotkań z ekspertami często odmiennych szkół naukowo-badawczych i klinicznych jest na wagę kulturowego "złota". W Krakowie uczestniczyło w ubiegłotygodniowej konferencji ok.1200 osób, a to było ogromną zasługą organizatorów, którzy wypracowali wysoki poziom wiarygodności i troski o dostęp do najnowszych źródeł wiedzy oraz wynikających z niej nowych rozwiązań w praktyce medycznej, psychoterapeutycznej, szkolnej i społeczno-oświatowej (NGO). W ubiegłym roku gościem-wykładowcą zagranicznym był psychiatra, autor znanych w Polsce rozpraw na temat cyberzagrożeń w życiu dzieci i młodzieży Manfred Spitzer.     

W tegorocznej edycji "o znaczeniu zachwytu i utrzymaniu uwagi w świecie, w którym jest więcej ekranów niż okien" mówiła gość specjalna - kanadyjskiego pochodzenia pedagog i psycholog, członek Hiszpańskiego Stowarzyszenia Montessori dr Catherine L’Ecuyer. Równolegle po wykładach plenarnych obradowały sesje panelowe a jedna z nich dotyczyła poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czy można lub powinno się ustawą sejmową uregulować ograniczenie korzystania przez małe dzieci z mediów cyfrowych. 

Ów panel prowadził Adam Zych zwracając uwagę na to, że część rodziców nie jest zainteresowana wyjściem z własnej "bańki" kulturowej, światopoglądowej. Heurystyka bliskości sprawia, że widzą to, co jest blisko ich własnego środowiska, ale nie dostrzegają zjawisk i ich skutków, które pojawiają się poza zasięgiem ich wiedzy, obserwacji czy osobistych doświadczeń.

Paneliści zastanawiali się nad tym, czy mikrokomputer w kieszeni każdego dziecka do 6-7 roku życia dziecka, bo czymś takim jest smartfon, z pełnym dostępem do wszystkich informacji, materiałów audio i wideo, jest właściwym medium w rozwoju małoletniego dziecka. Jak wynika z przywoływanych badań - 40 proc. dzieci w tym wieku ma już własny smartfon, podobnie jak 40 procentowym posiadaczami tego medium jest kolejna grupa wiekowa 8-9 latków. 

To oznacza, że ok. 80 proc. dzieci w okresie wciąż rozwijającego się mózgu, jego funkcji poznawczych, ale także całego systemu nerwowego, emocjonalności i kondycji fizycznej jest powoli wyłączana z własnej aktywności na rzecz niekontrolowanej stymulacji zewnętrznej. Ponoć ok. 60 proc. rodziców sześciolatków nie stosuje żadnych zasad związanych z pozytywnie rozumianą kontrolą rodzicielską. To jednak nic nie znaczy, bowiem w zdrowym środowisku rodzinnym takie rozwiązanie jest zbyteczne.    

Dzieci powinny być oswajane z cybernarzędziami, ale mądrze, kompetentnie i doraźnie, a nie na zasadzie wyłączenia się osób dorosłych z wprowadzania uczniów w sztukę uczenia się, autoedukacji, rozsądnego zarządzania czasem i przestrzenią, także tą społeczną, kulturową, duchową.   

Jeden z ekspertów w panelu - mecenas Paweł Kuglarz chciałby odgórnie regulować zakaz wnoszenia smartfonów do szkół przez dzieci w wieku wczesnoszkolnym i chyba lobbuje w tym zakresie w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Prawnicy uważają, że jak zostanie zapisany w ustawie oświatowej tego typu zakaz, to dzieci będą zdrowsze psychofizycznie, lepiej wykształcone i uspołecznione. Chcą zatem obowiązkowego zapisu w statutach wszystkich szkół takiego zakazu. 

Prawnicy nie rozumieją, że proces kształcenia i wychowania, inkulturacji wymaga pedagogicznie profesjonalnego podejścia do edukacji dzieci, a nie decydowania za nauczycieli o tym, w jaki sposób mają ten proces organizować, z pomocą jakich metod, środków i na podstawie jakich zasad dydaktycznych. Niestety, ale jurydyzacja szkolnej edukacji jest najpoważniejszym błędem w polityce oświatowej, bowiem wyklucza profesjonalizm nauczycieli a nawet zwalnia część z nich z jakiejkolwiek kreatywności dydaktycznej. 

Trzeba znać psychologiczne podstawy uczenia się, a nie tylko czytać rozwiązania ustawowe czy regionalne w innych państwach, w których rozstrzyga się za nauczycieli, w jaki sposób mają pracować z dziećmi. Populistyczne przywoływanie wiedzy o tym, że w Bawarii jako kraju związkowym w Niemczech zakazano dzieciom używania we wczesnej edukacji smartfonów, czy że przyjęto takie rozstrzygniecie w jakimś stanie USA lub regionie Wielkiej Brytanii, jest absurdalne, bowiem usiłuje się w ten sposób narzucić polskim nauczycielom rozwiązania administracyjno-biurokratyczne, które rozmijają się z uwarunkowaniami pracy polskich nauczycieli.      

To, że część nauczycieli w naszym kraju jest wypalona zawodowo, nie chce rzetelnie pracować, lekceważy procesy a nawet generuje sytuacje patologiczne, pseudoedukacyjne i zagraża zdrowym postawom większości uczniów, nie powinno w żadnej mierze pozbawiać autonomii decydowania o obowiązujących w zespole uczniowskim zasadach tych, którzy potrafią, chcą i zależy im na jakości procesu kształcenia i wychowania młodych pokoleń. 

Polskie szkolnictwo jest pozbawione wizji, strategii rozwoju, ale także koniecznej i radykalnej pracy władz państwowych z ekspertami na temat głębokiej reformy edukacji publicznej, w tym zdecydowanie innego doboru kadr nauczycielskich, ich wykształcenia, wynagradzania i skutecznego egzekwowania organizacji procesu kształcenia na miarę XXI wieku a nie powracanie do rozwiązań z przełomu XIX i XX wieku. Im dłużej losy edukacji dzieci III RP będą uzależnione od partyjnych interesów i populistycznych gier rządzących, tym trudniej będzie odzyskać merytokratyczną szansę na ich właściwy rozwój.   

 

07 kwietnia 2024

Haitingowa ewaluacja zajęć dydaktycznych w uniwersytetach

 


Uniwersytecka profesorka zwraca uwagę na ważny problem, z jakim nie tylko ona spotyka się w cyfrowym środowisku uczelni, ale także jej koleżanki i koledzy z innych uczelni, którzy czytają zdumiewające komentarze niektórych studentów w arkuszach ewaluacji zajęć. Jak pisze: 

Tak się zastanawiam, czy na Waszym wydziale w ankietach anonimowych studentów ocen pracy dydaktycznej nauczycieli akademickich, w komentarzach pozwalacie na zamieszczanie hatingu, złośliwych, obraźliwych wpisów niedojrzałych studentów pod adresem pracowników. Rozmawiałam z kolegą z innego uniwersytetu na ten temat. U nich też to występuje i bardzo mierzi nauczycieli akademickich, że uczelnia na to pozwala.

Jednej z nauczycielek akademickich dziekan kazał, aby ustosunkowała się do negatywnych komentarzy w ostatnich ankietach, mimo zawartej tam średniej oceny ok. 4,6 wszystkich jej zajęć. Dostaję np. taki "kwiatek" od anonimowej studentki:

- „pani to chyba wygrała w chipsach swój stopień naukowy" albo

- "pani powinna być rehabilitowana na głowę".

Jej kolega, adiunkt miał komentarz: Wygląd Pana doktora nie jest zachęcający do kontaktu z nim, raczej odpycha"

         Chyba niektórzy czerpią inspiracje z medialnych wypowiedzi posłów.  Pani profesor zastanawia się, jak ma odpowiedzieć władzom uczelni, skoro nie jest to rzetelny komentarz do jakości prowadzony przez nią zajęć. Na pytanie, co można zrobić z takimi wpisami/komentarzami, dowiedziała się, że NIC, bo władze uczelni nie mogą informować o danych osobowych autorów wpisów. 

 

Czy rzeczywiście? Nie ma to znaczenia, że wpis jakiegoś studenta/studentki uwłacza godności nauczycielki akademickiej? Czy brak reakcji na tego rodzaju haiting nie umacnia agresorów w kontynuowaniu tego rodzaju "przemocowej zabawy"?

Należy zgłosić sprawę drogą służbową rektorowi uczelni, a ten jest zobowiązany do pociągnięcia do odpowiedzialności hejtującego/-ą studenta/studentkę, gdyż jest to czyn uchybiający godności nauczyciela akademickiego. 

 Art. 307. ustawy prawo o szkolnictwie wyższym i nauce w dziale "Odpowiedzialność dyscyplinarna studenta" zawiera art.307.1. 

1.     Student podlega odpowiedzialności dyscyplinarnej za naruszenie przepisów obowiązujących w uczelni oraz za czyn uchybiający godności studenta.    

       Jakiś czas temu pisałem o tym, że na moim wydziale mamy inny problem, a mianowicie ewaluacyjną bierność i obojętność studentek i studentów. Oni nie wypełniają kwestionariuszy ewaluacji zajęć dydaktycznych po ich zakończeniu. Jeśli już jakaś grupa poważnie podchodzi do ewaluacyjnego zadania, to i tak nie ustosunkowuje się do niego pełen skład studenckiej grupy, tylko ich garstka. 

(    ---

      (źródło fotografii: rzeźba autorstwa absolwenta Instytu Edukacji Artystycznej Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - rocznik 2019, cykl "PERSON")