Jak to dobrze, że w sierpniu 2021 r.
ukazała się pod powyższym tytułem książka adiunkta Mikołaja Marcela z
Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, gdyż po wielu latach wznowiony został
descholaryzacyjny dyskurs o stanie i (braku) przyszłości edukacji szkolnej w
naszym kraju i na świecie. Być może sięgnęli już do niej nauczyciele czy
rodzice, bo nie jest to praca dla uczniów, chociaż dotyczy przede wszystkich
właśnie tych, którzy określani są mianem pokolenia milenialsów (Twenge, 2019).
To o ich los zatroszczył się literaturoznawca, twórca szeregu poradników dla
rodziców, a więc popularnonaukowych publikacji, autor książek dla dzieci,
krytyk literacki i popkultury, autor tekstów piosenek, bloger (Kuchnia Dr. Marceli), facebookowy i instagramowy influencer.
Generalnie nie
przepadam za tego typu literaturą, gdyż z definicji i warsztatu jej autorów
wynika, że jest ona selektywna, oparta na myśleniu życzeniowym
(samopotwierdzającej się hipotezie), które rzekomo ma je upełnomocnić.
Popularyzator takich doświadczeń bazuje wówczas na przykładach kilku czy
kilkunastu zdarzeń, na doniesieniach prasowych oraz specjalnie, chociaż bez
rzetelnej kwerendy, dobranych źródłach wiedzy z nauk humanistycznych i
społecznych. Gdyby autor recenzowanej książki chciał ubiegać się na jej podstawie
o stopień naukowy z pedagogiki, to zapewne miałby kłopot, gdyż nie potwierdza
wiedzy historyczno-oświatowej na temat szkolnictwa, ani też współczesnego stanu
rozwoju pedagogiki szkolnej oraz dydaktyki na świecie.
Tym nie mniej warto przeczytać tę
książkę. Nie pożałujemy czasu poświęconego na jej lekturę, gdyż Marcela operuje świetnym warsztatem literackim, który sprzyja normatywności i
perswazyjności przekazu treści. Tak od lat piszą swoje rzekomo oświatowe
książki pisarze różnych państw i (sub)kultur, inspirując do refleksji,
prowokując a przede wszystkim zobowiązując nauczycieli, pedagogów, wychowawców,
opiekunów, rodziców, instruktorów, katechetów, edukatorów, a nawet prawników,
polityków krajowych i samorządowych do wprowadzania zmian, które powinny być
zorientowane na wolność, samorozwój, samowychowanie, autoedukację czy
samozarządzanie przez młode pokolenie własnym rozwojem i życiem.
Przeczytamy, kto jest „mordercą uczniowskich dusz”, a zarazem dowiemy się, w jaki sposób szkoły są odczłowieczane
w różnych systemach edukacyjnych, tak w naszym kraju, jak i poza jego
granicami. Monografia Marceli jest fascynującą lekturą dochodzenia do
powyższego wniosku, skoro barier dla innowacji szkolnych doświadczał każdy, kto
próbował wprowadzić alternatywne myślenie i działania do istniejącego systemu
oświatowego na miarę mikroskali (klasy, programy i metody autorskie), mezoskali
(szkoły autorskie, alternatywne) czy w skali makro (np. system duńskiej oświaty).
Utopijne podejście do reform szkolnych
spełnia w każdym okresie funkcjonowania społeczeństw ważną rolę, bowiem otwiera
oczy na wiele patologii, dysfunkcji, absurdów, których nauczyciele są
(współ-)sprawcami wraz z milczącymi rodzicami wobec toksycznych następstw
pseudoedukacji [Illich, 2010]. Możemy wyzwalać się z nich pod warunkiem, że nie
będziemy obawiać się sankcji, z jakimi możemy spotkać się w zderzeniu z
nadzorem pedagogicznych i odmiennymi od naszej wizji roszczeniami czy
oczekiwaniami rodziców naszych podopiecznych.
Ani nauczyciele, ani
rodzice, ani tym bardziej uczniowie nie są właścicielami, dysponentami szkół
publicznych czy nawet niepublicznych. Te ostatnie bowiem, jeśli chcą (muszą)
wydawać świadectwa uznawane w państwie i Unii Europejskiej (jak długo będziemy
w niej państwem członkowskim), muszą spełnić wymogi centralnych
(podporządkowanych interesom rządzącej partii) władz oświatowych. Wszelkie
mrzonki podmiotów prowadzących szkoły o wolności, demokracji, możliwości
uczenia się tego, czego chcemy, mogą być jedynie sloganem uwodzącym przyszłych
klientów, ale pozbawionym realnych podstaw do realizacji.
W tym też sensie M.
Marcela znakomicie uwodzi czytelników, podobnie jak czynili to amerykańscy, niemieccy,
polscy antypedagodzy nurtu descholaryzacyjnego, ale każda z przywołanych w jego
książce szkoła w jakimś zakresie (parcjalnie) także niszczy dzieci. Szkoły
alternatywne były, są i będą marginesem, w pełni wartościowym i potrzebnym
nielicznym, skoro są rodzice posyłający do nich własne dzieci. Różne zresztą są
tego powody. W Polsce nie ma i jeszcze długo nie będzie Free Schools, nie
ma i nie będzie szkół demokratycznych wbrew temu, co usiłują im przypisać ci,
którzy nadali im taką nazwę.
Owszem, są one częściowo zbliżone swoimi
rozwiązaniami organizacyjnymi i dydaktycznymi, ale prowadzące je podmioty
(osoby fizyczne, stowarzyszenia, związki wyznaniowe itp.) muszą stosować się do
polskiego prawa oświatowego. Tym samym nie są ani w pełni wolne, ani w pełni demokratyczne. Marcela ma absolutnie rację, że nie da się w XXI wieku
dalej tak uczyć dzieci, jakby świat zatrzymał się na przełomie XIX i XX wieku.
Konieczne jest zatem radykalne odejście od dotychczasowego, behawioralnego
systemu kształcenia, który sterowany jest odgórnie, partyjnie (politycznie),
ale nie w duchu racjonalnej troski o dobro uczniów.
Książka Marcela jest ahistoryczna, apedagogiczna, asocjologiczna, gdyż autor nie
dotarł do wielu doniosłych idei, modeli i rozwiązań w dziejach naszego kraju
i na świecie. Sięgnął do zaledwie kilku dostępnych mu rozwiązań, co sprawia, że
niestety w swej narracji jest miejscami demagogiczny, płytki. Jest w tej książce dużo demagogii, normatywnego uwodzenia czytelników pod pozorem troski o uwolnienie ich dzieci od szkoły.
Książka Marcela jest jedną z wielu publikacji antypedagogicznego nurtu, bowiem dotyczy idei descholaryzacji społeczeństw [Illich, 2010; Śliwerski 1992; Szkudlarek, Śliwerski, 1992; Śliwerski 2009], a - jak zapowiada to w podtytule - nawet odszkolnieniu świata, co brzmi bardzo atrakcyjnie. Niestety, jest realistą, toteż sam nie wierzy w zamysł, któremu poświęcił kilkaset stron własnych analiz i sugestii. Jak w dobrym kryminale, dopiero na końcu dowiadujemy się, kto zabił.
Śląski naukowiec i pisarz ujawnia: Czekamy, aż politycy zmienią szkołę, choć to szkoła w znakomitej większości kształtuje polityków, a przez to instytucje państwowe oraz rynek. Można więc z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że zmiana w obrębie systemu edukacji nie zajdzie - bez udziału znaczącego wydarzenia, takiego jak wojna czy kataklizm naturalny na skalę globalną - dopóty, dopóki nie zaczniemy (każdy z osobna lub w większych wspólnotach) działać, by go zmienić, i nie przestaniemy go reprodukować [Marcela, 2021, s. 297 – podkreśl. BŚ].
Szczegółowa analiza tej publikacji ukaże się jesienią w numerze
3/2021 „Studiów z Teorii Wychowania”.