W Dniu Kobiet załączam życzenia
z bukietem kwiatów wiosennych,
Niech twórczość badaczek świat zmienia
mimo problemów codziennych.
W Dniu Kobiet załączam życzenia
z bukietem kwiatów wiosennych,
Niech twórczość badaczek świat zmienia
mimo problemów codziennych.
Nie jest to pierwsza afera w Narodowym Centrum
Badań i Rozwoju, która, w kontekście rozpoczętej przez rząd Prawa i
Sprawiedliwości kampanii przedwyborczej a straszącej w mediach rzekomym
"przymusem jedzenia robaków, noszenia łachmanów jak w Korei Północnej itp.
jak wygra wybory opozycja", prawdopodobnie przyczyniła się do usunięcia z
portalu tej Agencji publikacji: „Europejski Zielony Alert”. Nie ma
też przewodnika dla polskich podmiotów publicznych pt. „Plany Równości
Płci (GEP) w Horyzoncie Europa.
Pozostał
tylko ślad ich bycia, ale bez dostępu do treści:
Dział Krajowego Punktu Kontaktowego ds. Horyzontu Europa przygotował istotną i oczekiwaną publikację Europejski Zielony Alert. Zrozumieć zieloną politykę UE, aby skuteczniej uczestniczyć w konkursach Horyzontu Europa. Oddajemy w Państwa ręce kompendium wiedzy na temat strategii Unii Europejskiej w zakresie zrównoważonego rozwoju, energii, transportu, Gospodarki o Obiegu Zamkniętym, Nowego Europejskiego Bauhausu, ochrony środowiska, bezpieczeństwa żywnościowego i bioróżnorodności.
Zmiana klimatu i degradacja środowiska stanowią
zagrożenie dla Europy i reszty świata. Aby sprostać tym wyzwaniom powstał plan
działania Europejski Zielony Ład. Ma on pomóc przekształcić Unię Europejską w
nowoczesną, zasobooszczędną i konkurencyjną gospodarkę, która w 2050 r. osiągnie
zerowy poziom emisji gazów cieplarnianych netto. Zdrowie ludzi, społeczeństw i
planety to jedna i wspólna sprawa. Dlatego też zrównoważone systemy
żywnościowe, obok różnorodności biologicznej, stanowią serce Europejskiego
Zielonego Ładu.
Polacy już nie dowiedzą się, a zatem i nie zrozumieją, o co chodzi w strategii UE w zakresie ochrony życia ludzkości na Ziemi. Za raport na ten temat ktoś otrzymał pieniądze publiczne. Podobnie jak i za ten drugi raport. Do NCBiR wkroczyła NIK. Oby rzetelnie zbadała zasadność wydatków i ustaliła odpowiedzialność osób za ich marnotrawstwo.
Cztery lata temu miałem przyjemność przeczytania książki monograficznej Stefana Łaszyna o Liceum Pedagogicznym Nr 2 w Bartoszycach. Moje ostatnie dwa wpisy poświęcone ocenianiu w szkołach zachęciły do zabrania głosu na ten temat, toteż publikuję Jego wypowiedź:
Uczęszczałem do dwóch liceów pedagogicznych. W pierwszym byłem jednym z najgorszych uczniów w klasie, w drugim - wyraźnym klasowym prymusem. W pierwszej szkole wśród wystawianych uczniom ocen znaczne miejsce zajmowaly „niedostateczne”. Ocenianie było grożnym narzędziem w rękach nauczycieli i postrachem dla uczniów. Przodowała w tym jedna z polonistek. O jej osobowości nie będę pisał, bo nie wypada. O postępowaniu pedagogicznym chyba można, bo była osobą publiczną. Nie wiem jakie miała przygotowanie metodyczne. Wiem, że nie ukończyła pełnych studiów wyższych (magistersterskich).
W ciągu kilku kolejnych zajęć dyktowała treść lekcji, a uczniowie wszystko skrzętnie zapisywali w zeszytach. Potem sprawdzała te notatki. Następnie przez kilka kolejnych lekcji odpytywała uczniów. Musieliśmy prawie dosłownie recytować to, co było w notatkach. Każde odpytywanie wiało grozą. Pamiętam, jak pewnego dnia pani profesor po „odpytaniu” kilku pierwszych uczniów z listy w dzienniku klasowym orzekła: - Stwierdzam, że klasa nieprzygotowana. Wszystkim stawiam dwa.
Klasa liczyła około 40 uczniów (pierwsza klasa w
pięcioletnim cyklu kształcenia). Wszyscy otrzymali „dwóje”. Nikt nie
zaprotestował. Panowało milczenie. Dostało się nawet nieobecnym tego dnia w
szkole. Gdy wróciliśmy do internatu, to oznajmiliśmy naszym chorym kolegom
(wtedy chorzy przebywali w tzw. izolatkach), że otrzymali dwóje z polskiego. Ci
nie chcieli dać temu wiary i skomentowali tę wiadomość niecenzuralnymi
słowami, których tutaj nie mogę
przywołać, chociaż dokładnie je pamiętam.
Moja sytuacja poprawila się radykalnie, gdy zmieniłem liceum. Nowa polonistka była osobą o szerokim horyzoncie intelektualnym. Znała języki obce, m.in. niemiecki i francuski. Pierwszego uczyła nas w ramach zajęć nadobowiązkowych. Drugim władała dlatego, że przez kilka lat mieszkała we Francji. Wróciła do Polski po wojnie. Pani profesor wykładała, jak to się wtedy mówiło, nowy materiał w sposób przystępny i usystematyzowany.
Można było zanotować najważniejsze rzeczy. Opracowań podręcznikowych, oprócz wypisów, jakoś wtedy nie było. W czasie odpytywania uczniowie referowali treść lekcji „swoimi słowami”.i nie doświadczali wielkiego stresu. Dodam tylko, że było to liceum utrakwistyczne. Pięciu przedmiotów nauczano w niepolskim języku. Wskaźnik odsiewu i odpadu był wysoki. Pomimo to uczniowie do dzisiaj wspominają swoją szkołę z sympatią.
Opisane wyżej doświadczenia ukształtowały mój stosunek do oceny szkolnej, która miała odzwierciedlać stopień opanowania przez uczniów wiadomości i umiejętności wymaganych programem nauczania, a pełniła zupełnie inną rolę. Przekonały mnie, że oceny szkolne są bardzo subiektywne. Zrozumiałem też, że ocenianie nie musi być dla ucznia katorgą, wyrokiem, walką nauczyciela z uczniem (walką nierówną), chociaż pewien niepokój ze strony ucznia zawsze tej czynności towarzyszy.
Pracując w szkole średniej i
wyższej starałem się tak prowadzić ocenianie, by nie wywoływało ono nadmiernego
stresu u ucznia/studenta i aby nie
naruszało jego godności osobistej. Przyznam, że miałem problemy z wystawianiem
ocen. Nigdy nie byłem pewien, czy w sposób adekwatny odzwierciedlają one to, co
usłyszałem w czasie odpowiedzi ustnej. Gdy nie byłem pewien, to zawsze wolałem
dać jeden stopień w górę, niż w dół. Łatwiej było z pracami pisemnymi.
Skategoryzowanych testów raczej nie stosowano na przedmiotach humanistycznych,
gdyż uważano, że to pomocnicze narzędzie pomiaru wyników nauczania. Inne było i
jest podejście do tej sprawy na Zachodzie. To już jednak odrębny temat. Mam w
tym zakresie też pewne doświadczenie.
Z dwóch liceów wyniosłem odmienne doświadczenia na temat oceniania. Doceniam je, bo pozwoliły zrozumieć, jak skomplikowana i delikatna jest sprawa oceny postępów w nauce ucznia i w ogóle oceny człowieka. Takie oceny określają i decydują niekiedy arbitralnie o życiowym losie jednostki. Pierwsze liceum, które mnie wyeliminowało, zmusiło mnie abym znalazł odpowiednią dla siebie szkołę i jestem mu za to wdzięczny.
Tę drugą
szkołę ukończyłem bez trójki na światectwie maturalnym i zostałem wytypowany na
studia na Uniwersytecie Łódzkim. Wtedy obowiązywały nakazy pracy i tylko dwóch
najlepszych uczniów z klasy mogło podjąć wyższe studia. O dalszym swoim rozwoju
naukowym i pracy nauczycielskiej, którą kochałem i której byłem entuzjastą, nie
będę już pisał, by objętością wypowiedzi nie wprowadzić w zakłopotanie Moderatora i nie zanudzić Czytelników.
Jestem za ocenianiem bez klasycznych stopni szkolnych,
wszędzie tam, gdzie to tylko jest możliwe. Jak to osiągnąć, to już jednak oddzielny
i niełatwy problem.
Miałbym ogromną satysfakcję, gdyby ktoś z moich klasowych
kolegów, i nie tylko, przeczytał moją wypowiedź i potwierdził lub zaprzeczył
temu, co wyżej napisałem o mojej pierwszej szkole średniej. Jak stwierdziłem
wcześniej, każda ocena jest subiektywna. Tej prawidłowości podlega też moja
wypowiedź.
Nie podpisuję się pod
tekstem imieniem i nazwiskiem, chociaż mógłbym to zrobić, ale przecież
nie personalia są tutaj ważne. Ważny jest problem, który wyżej starałem się
naświetlić w kontekście własnego doświadczenia. Być może ktoś uzna moją
wypowiedź za banalną. Ma do tego prawo. Ja po prostu miałem potrzebę wyrzucić z
siebie odległe przeżycia i akurat
nadarzyła się okazja, by to zrobić.
Uważam, że moje wyznania wiążą się z problemem oceny szkolnej podjętym
przez Profesora i dlatego zdecydowałem się o nich napisać.
Do niektórych rozpraw
chętnie powracam nawet po wielu latach od ich wydania, gdyż zawarte w nich
studia, analizy, projekty wciąż są aktualne. Jedną z takich publikacji jest
wydana w 1996 roku monografia pod redakcją Marii Dudzikowej pod
tytułem: Nauczyciel - uczeń. Między przemocą a dialogiem: obszary napięć i
typy interakcji. Są w niej zawarte referaty z obrad Sekcji XV w trakcie
II Ogólnopolskiego Zjazdu Pedagogicznego w
Toruniu ("Impuls", Kraków 1996).
Autorzy podjęli wówczas
problem napięć, dylematów i niepokojących nauczycieli zjawisk w obszarze
niemalże codziennych ich relacji z uczniami. Referujący adresowali swoje studia
do refleksyjnych nauczycieli, teoretyków i praktyków, którzy cenią sobie namysł
nad własną wiedzą o edukacji, mają do praktyki szkolnej określony dystans, a
przy tym poszukują inspiracji do pracy nad sobą i do doskonalenia własnego
warsztatu pracy pedagogicznej.
W książce są niezwykle
interesujące analizy dotyczące m.in.:
· dylematów myślenia pedagogicznego o stosunkach społecznych w
procesie edukacyjnym” (S. Mieszalskiego),
· podmiotowości w wychowaniu wobec demokratyzacji stosunków
edukacyjnych” (E. Kubiak- Jureckiej),
· liberalizmu i represjonizmu w wychowaniu (J.
Bińczyckiej),
· dylematów swobody w edukacji” (M. Kuchcińskiej),
· modelu interakcji w dialogu edukacyjnym (W.
Kubiak),
· negocjowania treści programu kształcenia (J.
Dyrdy),
· potrzeb komunikacyjnego pojmowania edukacji (M.
Szybisz),
· językowego modelu nauczania (B. D. Gołębniak),
· "wojny" w edukacji pomiędzy nauczycielem a
uczniem (W. Komara) czy
· śmiechu uczniowskiego w kontekście pytań o autorytet
nauczyciela (M. Dudzikowej).
Przyjrzenie się powyższym dylematom stworzyło zarazem „lustrzane”
odbicie szkolnej codzienności, w której mogła zadomowić się zarówno troska
o wartość kształcenia czy wychowania dzieci i młodzieży, jak i być może
zagnieździły się zjawiska patologiczne, niedostrzegalne w tak nieprzejrzystym
świecie oświatowych instytucji. Wprawdzie układ treści nie pozwalał na
przejście od diagnozy do prognozy, to jednak każdy mógł znaleźć w nim odpowiedź
na podstawowe antynomie społeczeństwa zmierzającego ku demokracji.
Mogli zaniepokoić się
zwolennicy ideologii konserwatywnych, autokratycznych czy socjalistycznych dość
wyraźną preferencją przez autorów tej książki pedagogiką humanistyczną,
emancypacyjną, liberalną. Nikt jednak nie oczekiwał, by ktokolwiek rezygnował z własnej pedagogii, z potrzeby pielęgnowania tradycji czy z
odpowiedzialności w relacjach społecznych. Przemoc, nieuzasadniona dominacja czy agresja, ale i uleganie opresji nie powinny mieć miejsca w
szkole, gdyż podtrzymują one patologiczny podział między generacją dzieci i
dorosłych oraz osłabiają szanse na wyjście z zaklętego koła samoodtwarzającego
się zła.
Wśród podejmowanych
zagadnień wiodącymi stały się kwestie rozpoznawania istoty napięć, jakie
pojawiają się w relacjach między nauczycielami a uczniami, ich źródeł,
kierunków dążeń oraz ich rzeczywistych funkcji. Warto uświadomić sobie
przyczyny oporu na wartościowe skądinąd przesłanki oddziaływań pedagogicznych
wielu pedagogów, które kończą się porażką wychowanków albo ich reaktywną
agresją. Jak się okazuje, trudno jest uniknąć toksycznych zachowań w wielu
placówkach oświatowo-wychowawczych, ale można mieć nadzieję, że odsłanianie ich
pozwoli na zmniejszenie poziomu ich reprodukcji.
Warto ratować przed
pedagogiczną entropią nauczycieli i ich podopiecznych. Autorzy książki
słusznie odeszli w swoich analizach od prymitywnej i dyrektywnej pedagogiki
jednej racji, pedagogiki instrumentalnej na rzecz pedagogiki racjonalnej
emancypacji. Jakże bliskie jest to podejście tezie Hannah Arendt, że
(...) prawdziwe rozumienie nie nuży się nie kończącym się dialogiem i
„błędnymi kołami”, ponieważ wierzy ono, że wyobraźnia uchwyci w końcu
przynajmniej przebłysk zawsze przerażającego światła prawdy (tamże,
s.23).
W związku z tym, że pedagodzy i psycholodzy
prowadzą badania naukowe dotyczące sytuacji ofiar wojny w Ukrainie, w tym
sytuacji obywateli Ukrainy przebywających w Polsce, odnotowuję w tym miejscu
kolejną, niezwykle cenną inicjatywę z tego zakresu. Centrum Historii
Miejskiej Europy Środkowo-Wschodniej ze Lwowa zainicjowało projekt
naukowo-badawczy, który w Polsce współrealizują naukowcy z Instytutu Filozofii
i Socjologii Polskiej Akademii Nauk oraz Centrum Dialogu im.
Mieroszewskiego, a dotyczy on nagrywania wywiadów
dokumentujących przebieg i następstwa wojny.
Odsyłam
do strony dokumentującej realizację projektu, gdyż
jest niezwykle cennym źródłem obiektywnej i intrasubiektywnej wiedzy o
doświadczanej traumie przez ofiary wojny, którymi są nie tylko dotknięte nią
bezpośrednio osoby, ale także świadkowie i wszyscy wspomagający ludzkie życie.
Przywołam tylko fragment metodologicznego zamysłu projektu badawczego:
Wywiady w projekcie nagrywane są według starannie
przygotowanego kwestionariusza, wypracowanego wspólnie przez przedstawicieli
wszystkich instytucji realizujących projekt. Relacje kładą nacisk na
rekonstrukcję faktografii i zmieniające się realia życia codziennego, nie na
emocje, co ma przeciwdziałać wtórnej traumatyzacji rozmówców. Kwestionariusz
przygotowany został we współpracy z psychologami i psychoterapeutami.
Naszym najważniejszym
założeniem metodologicznym jest minimalizacja szkód i zapewnienie maksymalnego
komfortu i bezpieczeństwa zarówno osobom nagrywanym, jak i nagrywającym.
Rozmawiamy wyłącznie z osobami pełnoletnimi, które znajdują się w bezpiecznym
miejscu, mają zapewnione mieszkanie i zaspokojone podstawowe potrzeby bytowe,
zaś w Polsce są co najmniej od czterech tygodni.
W projekcie biorą
udział tylko osoby, które są przekonane do podzielenia się z nami swoim
doświadczeniem. Rozmowy nagrywane są w języku wybranym przez rozmówcę (rosyjski
lub ukraiński). To rozmówca decyduje o tym, na które pytania udzieli odpowiedzi
(otrzymuje je wcześniej do wglądu), a także na jakich zasadach jego nagranie
będzie archiwizowane i udostępniane. Dotyczy to w szczególności kwestii
anonimizacji. Na każdym etapie projektu możliwa jest rezygnacja z uczestnictwa
w nim i wycofanie zgody na wykorzystywanie i udostępnianie relacji.
Polskim zespołem badaczy z IFiS, UW, UJ i UP w Krakowie kieruje dr Anna Wylegała. Przewiduje się w przyszłości poszerzenie zespołu badaczy.
Kiedy Rada Doskonałości Naukowej organizuje
szkolenie poświęcone procedurom awansowym w nauce, to czyni to bezpłatnie,
w trosce o kadry akademickie, w tym także o tych uczonych, którym zostaną
powierzone funkcje recenzentów czy członków komisji doktorskich lub
habilitacyjnych. Zachęcam kadry uczelni, dyrektorów instytutów, przewodniczących rad dyscyplin
naukowych do skorzystania z zaproszenia na szkolenie, gdyż będą w jego trakcie poruszane sprawy, które wydają się oczywistymi, a w praktyce takimi nie są.
Szkolenie
odbędzie się z zakresu tematyki dotyczącej postępowań o awans naukowy. Odbędzie
się ono dnia 13 marca 2023 r. w Auli Starej Biblioteki Uniwersytetu
(Warszawa, ul. Krakowskie Przedmieście 26/28), w godzinach 11:00 – 16:00. W
jego ramach przewiduje się m.in.:
Wystąpienie
prof. dr. hab. Grzegorza Węgrzyna Przewodniczącego Rady Doskonałości
Naukowej na temat procedur w postępowaniach w sprawie nadania stopnia
doktora, doktora habilitowanego i tytułu profesora;
Wystąpienie
Artura Woźniaka Kierownika Działu Rozwoju Kadr Naukowych Biura Rady
Doskonałości Naukowej na temat zmian w przepisach dotyczących postępowań o
awans naukowy oraz regulaminów podmiotów doktoryzujących i habilitujących;
Wystąpienie
prof. Bronisława Sitka Sekretarza Rady Doskonałości Naukowej na temat
orzecznictwa sądów administracyjnych w sprawach nadawania stopni naukowych i
tytułu profesora.
Czasami
narzekamy na brak przepływu informacji z tego typu szkoleń czy spotkań z
ekspertami, którzy mogą odnieść się do powyższych problemów z racji rozpoznania
ich w skali ogólnopolskiej, a nie tylko jednostkowej czy uczelnianej. Brakuje
poważnych rozmów, analiz, które skutkowałyby większą samoświadomością
proceduralną, ale także merytoryczną (w tym metodologiczną).
Wprawdzie
na tzw. "rynku pozarządowych inicjatyw" pojawiają się szkolenia
dotyczące szkolnictwa wyższego czy nauki, ale są one odpłatne, w wielu
przypadkach bardzo wysoko, zaś ich zapowiedź niesie z sobą przesadzone
obietnice. Prowadzący komercyjne spotkania przedstawiają istotne kwestie tak,
jakby one rzeczywiście były oczywiste, niepodważalne. Tytuły takich szkoleń
brzmią obiecująco, ale nijak mają się do rzeczywistości, która nie podlega
prywatnym wykładniom autorytetów nauki.
To,
o czym będą mówić za wniesioną opłatę szybko rozczaruje uczestników/słuchaczy
szkolenia, bowiem nie zdają sobie sprawy z tego, że nie są to ani obowiązujące,
ani też powtarzalne, implementowane przez setki osób będących członkami komisji
doktorskich, habilitacyjnych czy podejmujących się ocen wniosków profesorskich.
One ich nie tylko nie znają, ale też znać nie muszą, a co dopiero mówić o
zastosowaniu czyichś prywatnych poglądów.
Otrzymujemy
wówczas usługę, która jest niewiele warta z punktu widzenia intrasubiektywnych
postaw i procesów recepcji treści czyichś osiągnięć naukowych oraz
nieuchwytnych i niewymiernych uwarunkowań dokonywania ich oceny. Podobnie jest
z zapewnieniami o tym, jak przygotowywać wnioski na granty czy publikacje do
znaczących wydawców.
Przeczytałem książkę, która zapowiadała coś, co
generuje wielki zawód. Nie odpowiada bowiem na pytania, które zostały zawarte w
jej promocji, w tym ujęte na tylnej okładce:
Jak
zostaje się nauczycielem w Polsce? Ile tak naprawdę zarabia nauczyciel i jak
długo trwają wakacje? Czy wszyscy rodzice są roszczeniowi, a dzieci
rozwydrzone? Czym różni się praca w szkole państwowej i prywatnej? I o co
chodzi z tą Finlandią? Na te i wiele innych pytań odpowiadają sami
nauczyciele.
Sądziłem,
że skoro autorka publikacji jest socjolożką i reporterką, to nada swojemu
opracowaniu wywiadów rzeczywiście sensowną treść, którą można byłoby
potraktować jako swoistego rodzaju samoświadomość stanu nauczycielstwa polskiego
A.D. 2022. Tymczasem tak się nie stało. Publikacja zawiera fragmentaryczne
wypowiedzi prawie trzydziestu rozmówców, które nie oddają istoty tej profesji w
skali kraju, chociaż taką nadano im rangę.
Joanna
Sokolińska
cytuje krótkie wypowiedzi swoich interlokutorów w ramach przyjętych przez
siebie kategorii: "Jak zostać nauczycielką; Pierwsza lekcja; Metody i
cele; Pokój nauczycielski; Źli nauczyciele; Kryminalna biurokracja; Bardzo małe
pieniądze; Szkoły publiczne i prywatne; Mężczyźni w oświacie; O co chodzi z tą
Finlandią?; Roszczeniowi rodzice; Nasze rozwydrzone dzieci; Najtrudniejsze
przypadki i jak je ogarnąć; Poziom i program; Trudności i porażki; Szkolna
polityka, polityka w szkole i Na zakończenie: Ginący zwód".
Sądziłem,
że podtytuł "Wielki zawód" odda dwoistość tej profesji, a więc
1)
jego autentyczną wielkość pojmowaną jako wyjątkowa, wymagająca
szczególnych umiejętności bycia kimś znaczącym, osobotwórczym dla
innych;
2)
odczuwany przez samych nauczycieli a degradowany przez władze oraz społeczeństwo
zawód, co skutkuje rozczarowaniem, niespełnieniem się w roli bycia kimś znaczącym dla uczniów.
W
tej profesji są przecież wypaleni, sfrustrowani, a nawet toksyczni nauczyciele,
którym powinno być zabronione wykonywanie tego zawodu. Są też przeciętni wykonawcy resortowych poleceń, "rzemieślnicy" oraz wspaniali, oddani,
zaangażowani i z pasją realizujący się profesjonaliści, których wielkość
zakrywa lub wypierają wymienione wcześniej typy osób.
Jak
podaje GUS:
W
roku szkolnym 2021/22 w placówkach wychowania przedszkolnego i szkołach
wszystkich typów zatrudnionych było łącznie 515,7 tys. nauczycieli (w
przeliczeniu na pełne etaty). Największą grupę stanowili nauczyciele szkół
podstawowych – 52,6%. Większość nauczycieli pracowała na stanowisku nauczyciela
dyplomowanego (55,9%).
Socjolożka
przeprowadziła rozmowy z 23 nauczycielkami i 5 nauczycielami. To oczywiste, że
nie byłaby w stanie rozmawiać z pół milionem nauczycieli, ani nawet
przeprowadzić w tej populacji sondażu diagnostycznego. Dobór rozmówców nie ma
zatem żadnego znaczenia dla uchwycenia i zrozumienia istoty pracy zawodowej
nauczycieli, gdyż nie był przypadkowy. Chodziło przecież o to, by pokazać grupę
rozczarowanych zawodem (zapewne z różnych powodów) lub warunkami pracy nauczycieli w konfrontacji z tym, jak wspaniale mają pedagodzy w Finlandii lub pracujący w Polsce w szkolnictwie niepublicznym.
Absurdalnym jest dla mnie zabieg reporterski polegający na uczynieniu punktem odniesienia do (samo-)oceny sytuacji polskich nauczycieli, warunków pracy fińskich przedstawicieli tej profesji. Czytelnicy nie znają i nie poznają dzięki tej pracy odmienności ustroju państwowego i szkolnego w tym kraju, by można było dokonywać jakichkolwiek porównań.
Każe państwo ma odrębne uwarunkowania makropolityczne, prawne,
pragmatyczne, ideologiczne, ekonomiczne i dydaktyczne, toteż sprowadzenie ich
do doraźnych obserwacji, które kształtują w czasie krótkiego pobytu niezwykle
atrakcyjny obraz „lepszej szkoły”, jest demagogią i tworzeniem mitów. Jeśli zatem autorce książki marzy się polska odmiana zaadoptowania rozwiązań fińskiej edukacji, to nie ma na co liczyć. Niby dlaczego fińskiej, a nie szwajcarskiej czy niemieckiej, duńskiej lub singapurskiej?
Zdaniem
J. Sokolińskiej strach rządzi życiem nauczycieli szkół publicznych,
chociaż wiemy, że tak zgeneralizowana emocja negatywna nie dotyczy tylko nauczycieli tego typu placówek. Nie ma osób, które nigdy i niczego by się nie bały, nie obawiały.
Natomiast kreowanie obrazu zniewolonych strachem nauczycieli tych szkół i przeciwstawianie im wypowiedzi nauczycieli szkół niepublicznych, którzy są zachwyceni
własną sytuacją zawodową, jest mało wiarygodne, bo pozbawione reporterskiej dociekliwości (samozachwyt dyrektorki
kameralnego zespołu szkół niepublicznych jest przecież uzasadniony ekonomicznym interesem).
Żadne
badania psychologów, socjologów edukacji czy pedagogów szkolnych nie
potwierdzają aż tak negatywnej kondycji zawodowej nauczycieli w Polsce. Ona jest mocno zróżnicowana, zaś tych z syndromem "burn out" jest ok. jedna trzecia. Autorka książki nie zapoznała się z faktycznymi wymaganiami
zatrudnienia nauczycieli w szkolnictwie publicznym twierdząc, że (…) od 1
września 2019 roku w szkole może uczyć tylko osoba, która ma co najmniej tytuł
magistra (zdobyty na studiach jednolitych, czyli pięcioletnich, lub drugiego
stopnia - po studiach licencjackich), odbyła kurs podstaw pedagogiki, psychologii
i metodyki nauczania liczący dwieście siedemdziesiąt godzin i sto pięćdziesiąt
godzin praktyk zawodowych (...). Wcześniej, by uczyć, wystarczało ukończyć
trzyletnie studia licencjackie, kurs pedagogiczny i odbyć praktyki (s.
32).
Nadal
bowiem mogą i będą pracować w szkołach podstawowych nauczyciele, którzy mają tylko
wykształcenie licencjackie. Ba, w tych rejonach kraju, w których nie ma
odpowiednio wykształconych nauczycieli, dyrektor szkoły może zatrudnić osoby
bez owych kwalifikacji. To tylko świadczy o fatalnej polityce kolejnych rządów
III RP.
Niektóre
wypowiedzi rozmówców Sokolińskiej są banalne, powierzchowne, płytkie, toteż
może lepiej by było, żeby dokonać chociaż socjologicznej ich
interpretacji. Tymczasem autorka książki zupełnie pominęła akademicki warsztat,
podsumowując każdą z części równie powierzchownie, bo publicystycznie, chociaż zapewne zgodnie z dziennikarskim podejściem do zagadnienia.
Być może nie chciała, by niektórzy jej rozmówcy nie wypadli
niekorzystnie, skoro już podzielili się z nią swoją opinią na wskazany temat i pozwolili na ujawnienie nazwiska.
Niektórzy wystawili sobie nie najlepszą opinię, toteż nic dziwnego, że chcieli być anonimowi.
Książka nie
jest reportażem, wartościową poznawczo publicystyką.
Natomiast jej fragmenty można wykorzystać jako punkt wyjścia do rozmowy z
nauczycielami, by ich sprowokować, wyprowadzić z równowagi lub wyrazić poczucie
współczucia z powodu opisanych przez niektórych rozmówców fatalnych warunków pracy. Można też
zachęcić do dyskusji studentów, którzy chcieliby podjąć w przyszłości pracę w
tym zawodzie lub zainicjować badania w ramach prac dyplomowych.
Dla
mnie niniejsza książka jest wielkim zawodem, bo spodziewałem się po tytule
jednak czegoś głębszego, bardziej szczerego i refleksyjnego aniżeli
poszatkowane opinie, które tworzą potoczny obraz o polskich nauczycielach i o
rzekomo polskiej szkole. Zapewne mam wypaczoną przez naukę recepcję tego typu publikacji.