Powstały w 1989 r. stan pęknięcia,
radykalnego odcięcia się polskiej humanistyki od monistycznej, zdegenerowanej
ideologicznie pedagogiki socjalistycznej miał okazać się trwałym osiągnięciem
czasów transformacji społeczno-politycznej, kulturowej i naukowej. Polska
pedagogika stała się wraz z przełomem ustrojowym początku lat 90. XX w. nauką
zorientowaną na wartości pluralizmu i demokracji, na społeczeństwo otwarte, na
różnice, wielość i obcość, na poszanowanie indywidualnej wolności i
demokrację.
Rok 1989 uwolnił tak ważną dla tego
dyskursu przestrzeń wolności do uprawiania badań i upowszechniania ich wyników.
Niestety, Polacy zajęci ratowaniem własnego bytu, odnalezieniem się w
wolnorynkowych warunkach pracy, a w dużej mierze wciąż socjalistycznej płacy w
instytucjach kontrolowanych przez rząd, nie wykorzystali możliwości
demokratyzowania środowisk wychowawczych, opiekuńczych i specjalnej troski,
oddając to pole kolejnym od 1993 r. rządom.
Kolejno rządzący z
różnych formacji politycznych – od lewicy poprzez centrum do prawicy –
wykorzystywali agitację przeciwko własnemu społeczeństwu i deklarowanemu
etosowi Polaka, jaki został stworzony przez ruch „Solidarności”. Helena
Radlińska wyjaśniała w swoim tekście, że wykorzystywana
instrumentalnie przez władze do realizowania politycznych celów agitacja
stanowi:
[…] poruszenie mas dla uzyskania natychmiastowych wyników, bezpośrednie podniecanie do działań, pożądanych przez agitatora. W przeciwieństwie do propagandy agitacja częstokroć nie troszczy się o szerzenie poglądów, kształtowanie pojęć.
Nie wyrabia, lecz narzuca. Nie
interesuje się motywami, które mają przez czas dłuższy żywić się męką i
nadzieją; chce natychmiastowego efektu. Dlatego spożytkowuje utarte
skojarzenia, nawet myślowe błędy, przesądy. Nie prostuje nieporozumień, które
mogą być chwilowo korzystne (Propaganda, agitacja, reklama, „Przegląd
Socjologiczny” 1938, t. VI, z. 1–2, s. 226).
Radlińska użyła określenia człowiek
„spropagowany”, by wskazać na tego, który jest określany tym mianem z tej
racji, że jest „naszym facetem” (w gwarowym tego słowa znaczeniu –
„urobionym”). To ktoś „pewny”, kto nie zdradzi i będzie zachowywał się zgodnie
z ideą, którą przyjął za swoją.
„Powinien być gotów do ofiary, nawet do
zniesienia tortur. Przed niczym nie ulegnie, gdyż propaganda rozpaliła w nim
ognisko, w żarze którego dusza jego zahartowała się jak stal. Żar uczucia
ochroni go od hańbiącej rdzy słabości, od poddawania się wpływom otoczenia”[tamże,
s. 225].
Nie mogła przewidzieć, że w drugiej
dekadzie XXI w. premier rządu, mianując nowych ministrów określi ich mianem
„zderzaków”, a więc zahartowanych w boju z opozycją urzędników, którzy będą
bezwzględnie realizować cele już u podstaw sprzeczne z interesem obywateli, a w
edukacji – z interesem dzieci i ich rodziców. Już wiele lat temu Grzegorz Żurawski – rzecznik ministry edukacji Katarzyny Hall, a potem jej
następczyni Krystyny Szumilas – zdradził kulisy „spropagowanej roli” w
pracy: Noś przy sobie statystyki, które możesz zmanipulować na swoją
korzyść.
Profesor socjologii, a obecnie wicepremier
Piotr Gliński określał to, co się wydarzyło w Polsce po 1989 r., mianem zdrady
elit, do której doszło w wyniku m.in. rozwiązania komitetów obywatelskich na
rzecz „robienia” polityki w gabinetach władzy poza społeczeństwem. Uważał
wówczas, że wspólnoty obywatelskie muszą być wolne i niezależne od biznesu
polityki, by mogły służyć społeczeństwu, jeśli ma się ono stać społeczeństwem
obywatelskim.
„Jeśli demokracja ma być żywa i odpowiadać
na prawdziwe społeczne potrzeby, społeczeństwo musi być wolne i aktywne
obywatelsko, nawet jeśli aktualnej władzy to nie odpowiada” [Zdrada elit. Z prof. Piotrem Glińskim rozmawia
Bronisław Tumiłowicz, „Przegląd”, 19–25.08.2013, s. 10].
Pedagogika musi nauczyć
się funkcjonowania w państwie, w którym jego funkcje w każdym z sektorów
publicznych są realizowane przynajmniej częściowo w logice komercyjnej, a
częściowo biurokratyczno-politycznej z radykalnym zarazem lekceważeniem roli
ekspertów i gorsetem na jej uspołecznienie. Budzi to rzecz jasna wątpliwości co
do sensu prowadzenia badań, skoro ich wyniki i tak nie są brane pod uwagę przez
rządzących, ponieważ realizują oni własne interesy
polityczno-administracyjne.
W edukacji i nauce nie
sprawdza się sprawowanie władzy na zasadzie dyscyplinowania i narzucania
obywatelom oraz naukowcom procedur oraz rozwiązań instytucjonalnych, gdyż te
sfery rządzą się wolnością. Każda redukcja autonomii wprawdzie gwarantuje
władzy państwowej indywidualne profity do spłacania zadłużenia wobec własnych
wyborców, ale zarazem niszczy oddolne inicjatywy, kreatywność i systemową
zdolność do współpracy.
Władze resortu edukacji,
szkolnictwa wyższego i nauki (obecnie MEiN) nie doprowadziły w minionym okresie
transformacji ustrojowej do stworzenia społecznego „mostu” porozumienia ze
społeczeństwem, które przecież de facto utrzymuje je, płacąc
podatki, a nie mając prawa do życia zgodnie ze zróżnicowanym i zdecentrowanym
systemem wartości. Nie istnieje już sprzężenie zwrotne między obywatelami a
władzą oświatową, gdyż to, które zostało wygenerowane na początku transformacji,
ma od co najmniej dwóch dekad charakter współpracy w standardzie
bezradności w wyniku wykluczania jego części z prawa do bycia sobą, jeśli nie
zamierza bezkrytycznie zaakceptować poczynania władzy (liberalnej, prawicowej
czy lewicowej).
Powróciła strategia
selekcjonowania ekspertów ze względu na bezkrytycyzm i podejmowanie akcji
wzmacniających władzę formalnym czy instytucjonalnym autorytetem. Od 1993 roku
kolejne partie władzy zdradzały zasadę pomocniczości państwa. Każda
dochodząca do władzy formacja polityczna rozstrzygała za społeczeństwo o
sprawach publicznych, by ujednolicać zasady ich funkcjonowania,
uważając, że muszą być uznane za uniwersalne i powszechnie
obowiązujące.
Naukowcy potrzebni są
władzy do upełnomocnienia własnej ignorancji, by dzięki nim obywatele nie
dociekali już istoty i sensu podejmowanych decyzji politycznych. Wystarczy
zatrudnić w każdej agendzie rządowej specjalistę od public relations, czyli
od manipulowania danymi, by ten przywoływał właściwych ekspertów dla
pozbawionej podstaw naukowych decyzji swoich przełożonych. Nie jest dla niego
ważne, jaką informację ma przekazać społeczeństwu, gdyż musi ją po prostu
sprzedać, tak jak handluje się towarami na rynku.
Po raz ósmy odbyło się Ogólnopolskie Seminarium Polskiej Myśli Pedagogicznej w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego, które cyklicznie organizuje prof. Janina Kostkiewicz. Jak poradzi sobie z wspominanymi tu problemami środowisko pedagogów, którzy prowadzą badania w zakresie konserwatywnej myśli pedagogicznej?
Bliskie jest mi spojrzenie prof. Tadeusza Sławka, który w trosce o rację istnienia uniwersytetu tak pisał o jego roli: „Uniwersytet jest zatem szczególną formą zaangażowania w świat «przeciwko światu», w którym człowiek działa i pracuje. Tworzyć świat w rozumny sposób można jedynie, uzyskując należyty od/do niego dystans, i uniwersytet jest miejscem takiego dystansowania się” (Uniwersytet – pożytki i powinności, „Nauka” 2013, nr 2, s. 15).
Jeśli bowiem to, co rytualne jest zastępowane tym, co polityczne, to uniwersytet „(...) podporządkowany jest władzy politycznej, decydującej w rzeczywistości o tym, który aspekt rozumu i wolności może być urzeczywistniony” (tamże).