03 marca 2024

Dyscyplina naukowa i naukowca



W tych dniach ukazała się kolejna monografia naukowa Zbyszko Melosika z Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, której tytuł jest nieco inny od tego w moim poście, ale okładka to rekompensuje. Autora obfitej treściowo publikacji nie trzeba nikomu przedstawiać, bo ma grono wielbiących jego kolejne projekty badawcze czytelników, do których także ja się zaliczam. Są bowiem uczeni i pseudouczeni, naukowcy i naukawcy, autorzy pasjonaci, mistrzowie nauki i tacy z dyplomami stopni naukowych, których publikacje zajmują zbytecznie miejsce w bibliotekach czy na czyichś dyskach twardych.

Książki poznańskiego uczonego pozostawiają trwały ślad także na dyskach miękkich, czyli w ludzkiej pamięci, duszy, bo zawsze dotykają zjawisk, problemów, które są uniwersalne, ponadczasowe. Można do każdej z jego książek wracać po latach i odczytywać w nich niedostrzegane wcześniej wątki, konteksty, problemy. Podobnie będzie z najnowszą rozprawą pt. "Dyscyplina naukowa i tożsamość naukowca" (Poznań, 2024), w której częściowo nawiązuje do wcześniej wydanej monografii pt. "Pasja i tożsamość naukowca. O władzy i wolności umysłu" (Poznań, 2019). 

Dlaczego zaproponowałem w dzisiejszym wpisie nieco inny tytuł? Z bardzo prostego powodu. Melosik po to napisał tę rozprawę, żebyśmy nie dali się rozproszyć, wyalienować, zatopić w rzekomej interdyscyplinarności.  Ponowienie przez niego kategorii "tożsamości dyscyplinarnej" identyfikuje naukowca z podstawową, bazową dla jego wykształcenia i kompetencji badawczych dyscypliną naukową. Nie mógł autor tej monografii przewidywać, że w 2024 roku pojawi się w środowisku akademickim lobby rozproszenia tożsamości akademików pod pozorem pożądanej interdyscyplinarności i umiędzynarodowienia likwidacji w postępowaniach awansowych identyfikacji z dyscypliną naukową. 

Profesor Melosik uzyskał przecież tytuł profesora nauk humanistycznych jako doktor habilitowany w dyscyplinie pedagogika, którą to identyfikację zakrył nadany tytuł profesora. Ten zaś został mocą decyzji administracyjnej b. ministry Barbary Kudryckiej jemu odebrany i zastąpiony tytułem nauk społecznych. Mnie też. To zdumiewające, że można uczonym zmienić ich dziedzinową tożsamość. Reforma 2.0 przywróciła możliwość aplikowania o nadanie tytułu profesora w dziedzinie i dyscyplinie naukowej, w dziedzinie nauk lub dziedzinie i dyscyplinach naukowych (dwóch, trzech...). 

Co ciekawe, rozdział 7 tej książki ma tytuł: "Dyscypliny humanistyczne i społeczne". Ich rozerwanie, oddzielenie od siebie, także w instytucjach typu NCN i NCBiR było - moim zdaniem - największym błędem kulturowym formacji PO/PSL. No, ale jak rządzący traktują naukę w kategoriach zysków, często ukrytych, "dojenia" budżetu dla "swoich", to taki podział jest "zasadny".   

Jak to jest zatem z naszą tożsamością? Profesor UAM ma wiele tożsamości: był profesorem nauk humanistycznych, potem zmieniono mu na profesora nauk społecznych, a przecież jego tożsamość jest badawczo zakorzeniona w pedagogice, w tym szczególnie w pedagogice porównawczej, socjologii edukacji, a ostatnio także w naukoznawstwie. Nie rozstrzygajmy tego tylko zanurzmy się w treść dzieła, które jest pasjonujące nie tylko ze względu na zakres analiz przekraczających dyscyplinę autora, ale także sprowokowanie całego środowiska naukowego do namysłu nad stanem także własnej dyscyplinarności i związanych z nią następstw.

Nie ma racji recenzent Henryk Mizerek, że taka praca dotychczas nie powstała, skoro o tym, czym jest nauka, jakie jest jej znaczenie, a przy tym  jaką rolę spełniają w niej naukowcy, pisali filozofowie od czasów starożytnych po współczesne. Na dniach ukaże się kolejna na ten temat praca Michała Hellera, więc warto być powściągliwym w wyrażaniu takich opinii . Rzecz jasna, można tak napisać o każdej książce (z pominięciem plagiatu), że taka jeszcze nie powstała, ale jest to tak oczywiste, że chyba nie wnosi niczego nowego do naszej wiedzy na dany temat. 

Istotnie, rozprawa Z. Melosika jest jego, niepowtarzalna, oryginalna, wyjątkowa, jak każda z wcześniejszych, a przy tym inspirująca nie tylko do naukoznawczych debat czy dyskursów dotyczących reform/zmian w szkolnictwie wyższym i nauce, ale przede wszystkim cenna w kształceniu kadr akademickich. Sądzę, że powinna to być jedna z ważniejszych lektur w szkołach doktorskich, by ubiegający się o wejście na ścieżkę rozwoju naukowego chociaż dotknęli kwestii własnej tożsamości, stanęli przed koniecznością odpowiedzenia sobie na pytanie: 

Po co chcę przygotowywać pracę doktorską? Dlaczego chcę prowadzić badania naukowe? 

Czy chcę "zrobić" doktorat? 

Czy może ktoś chce mieć stopień/dyplom doktora? 

Czy zamierza prowadzić badania bez względu na istniejące uwarunkowania polityczne, administracyjne, kulturowe, społeczne, komunikacyjne, finansowe itd., itd.? 

Czy może tli się w niej pasja osoby pragnącej dociekać prawdy o interesujących ją zjawiskach, obiektach itp.? 

Czy bycie naukowcem to zawód czy pasja pozytywnie zakręconego wielbiciela poznawania świata/-ów? 

Zachęcam do lektury tej książki. Niech rozgorzeje dyskusja na łamach czasopism naukowych a nie naukawych. Niech pseudonaukowcy uświadomią sobie, że NAUKA broni się przed ich obecnością w uczelniach publicznych i niepublicznych także dzięki takim publikacjom. 

Melosik skonstruował lustro, w którym warto się przejrzeć, spojrzeć wstecz, by nie dać się zrzucić z drabiny tym, którzy z nauką nie mają nic wspólnego, natomiast chętnie leczą pseudokrytyką swoje kompleksy czy brak osiągnięć naukowych rzekomo tropiąc patologie. Na takie studium nie stać wyrotowanych z uczelni ze względu na brak osiągnięć naukowych. Te trzeba odsłaniać z perspektywy naukowych standardów. Książka Z. Melosika dobrze służy odkryciom w nauce i o nauce, demistyfikacjom w środowisku naukowym i pseudonaukowym.  Bądźmy zdyscyplinowani merytorycznie i metodologicznie w ramach swoich dyscyplin i twórzmy interdyscyplinarne zespoły badawcze. 

 


02 marca 2024

Nie wszystko jest stracone

 

 


Napisał do mnie student uczelni, którą opinia publiczna obciążyła wszystkim, co najgorsze, chociaż tymczasowo aresztowano głównie kadrę zarządzającą. Zajęcia nadal są tam prowadzone zgodnie z planem studiów. Skandal dotyczy prowadzenia w tej szkole wyższej studiów MBA, a nie studiów kierunkowych.     

Są osoby, które nie studiują dla dyplomu, tylko dla rzeczywistego poszerzenia własnych kwalifikacji. Dla większości wybierających studia na odległość jest to znakomita okazja, by móc połączyć własną pracę zawodową czy obowiązki rodzinne z uczeniem się. Nie należy zatem dyskwalifikować studentów, skoro taka uczelnia została legalnie zarejestrowana oraz uzyskała akceptację Polskiej Komisji Akredytacyjnej.  

Jak pisze do mnie jeden z takich studentów: "(...) niestety podjąłem studia pedagogiczne. Piszę ,,niestety", gdyż wybór padł na obiecującą, ale najgorszą z możliwych uczelni niepublicznych w Polsce (i chyba w ogóle na świecie). Tak, mowa o Collegium Humanum. Nazwa ta z trudem przechodzi mi przez usta.

To swoiste "Amber Gold" Pawła Cz. w którym utopili pieniądze przede wszystkim ludzie biedni: nauczyciele, pedagodzy szkolni czy ludzie nie mogący wyjechać nigdzie poza swoją "wioskę", gdyż na przykład opiekują się niepełnosprawnymi dziećmi lub bardzo schorowanymi rodzicami. Ten niesamowicie skrojony target, to wymysł umysłu genialnego i do szpiku moralnie zepsutego.


Pan Profesor jako pedagog, zna z pewnością ten mechanizm, którego ja nie potrafię nazwać, ale który bez trudu - lecz ze zgrozą - zidentyfikowałem. Chodzi bowiem o to, że wielu moich kolegów z II roku magisterskiego (jest nas w sumie ok. 350), nadal wierzy, że obroni dyplom w czerwcu - i jeśli nawet - że ktokolwiek będzie podchodził do niego poważnie.

Ludziom tym, Paweł Cz. wlał w serca nadzieję na łatwy dyplom, co do którego często oprócz braku sił fizycznych i możliwości czasowych, nie mieli także predyspozycji intelektualnych. Sam jestem częścią tego zbiorowiska, choć przez pierwszy rok w majestacie prawa, studia "online" były legalne. Od października ubiegłego roku już takowe nie są i miałem nadzieję, że odbywać się będą zjazdy w którejś z filii w Polsce.


Od początku widziałem co się dzieje, lecz z każdym "wtopionym" przelewem zanurzałem się w tym bagnie organizacyjnym coraz bardziej. Uczyłem się sumiennie i pisałem prace zaliczeniowe samodzielnie - w niektórych cytowałem również i Pana Profesora. Wszystko jednak poszło na marne".


Moim zdaniem, nie wszystko poszło na marne. Collegium nikt nie likwiduje, nie zamyka kierunków studiów. Należy zatem dalej realizować obowiązujące wszystkich zadania zgodnie z planem studiów. Nie jest to pierwsza czy jedyna szkoła prywatna, której kadrze zarządzającej prokuratura przedłożyła zarzuty karne. W Polsce obowiązuje prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, zgodnie z którym - nawet gdyby daną szkołę pozbawiono uprawnień do kształcenia - osobom studiującym należy zapewnić możliwość dokończenia studiów. 

Na wolnym rynku pracodawcy nie interesują się tym, jaką i gdzie ktoś ukończył uczelnię, szkołę wyższą czy ma tylko maturę, ale jakie ma kompetencje, co potrafi i co sobą reprezentuje.   

      


 

 


01 marca 2024

Powracający temat




https://wydawnictwo.uni.lodz.pl/produkt/turystyka-habilitacyjna-polakow-na-slowacje-w-latach-2005-2016/

W związku z patologią w polskim szkolnictwie wyższym, nie tylko prywatnym, ale także państwowym, powraca problem niektórych nauczycieli akademickich, którzy uzyskali na Słowacji stopnie doktora habilitowanego (docenta) a nawet tytuł profesora (słowackiego, ale na mocy bilateralnej umowy uznawanego w III RP - sic!) i zaczęli tworzyć szkoły wyższe lub zarządzać jednostkami akademickimi. 

Zainteresowani tą problematyką mogą pobrać książkę dzięki open access. wyjaśniam w niej genezę zjawiska, którego negatywne skutki będą destabilizować i niszczyć zarówno polską naukę jak i proces kształcenia osób dorosłych.  

Nie należy jednak patologii akademickiej utożsamiać tylko czy przede wszystkim z powyższym zjawiskiem, gdyż ta jest reprodukowana w kraju niezależnie od tego, gdyż poziom niszczenia universitas, akademii trwa od przeszło trzech dekad także z udziałem resortu, Polskiej Komisji Akredytacyjnej czy lobbujących w tych organach różnej maści ludzi biznesu i polityki, szczególnie tych stanowiących prawo. 

Utraciliśmy już częściowo zaufanie do państwa, szkolnictwa powszechnego i wyższego, sądownictwa, służb policyjnych,  medycznych, itd.   



29 lutego 2024

Dewastacja polityki oświatowej

 


Wywiad dla "Rzecz  o Prawie" – Rzeczpospolita (27.02.2024) jest jeszcze jedną z wielu moich wypowiedzi na temat katastrofalnej polityki oświatowej w III RP. Redaktor Tomasz Pietryga postanowił uwzględnić w prowadzonym przez siebie programie rozmów z ekspertami kwestię projektowanych zmian w systemie kształcenia młodych pokoleń. Dobrze się stało, że podjął kluczowe w debacie publicznej i potocznych prekonsultacjach zagadnienia, którymi kierująca resortem edukacji Barbnara Nowacka "zamula" umysły Polaków. 

Już sam fakt, że do MEN zostało przesłanych 53 tys. uwag do Podstawy programowej kształcenia ogólnego" świadczy o totalnym chaosie, populistycznej grze ze społeczeństwem pod pozorem troski o liczenie się z opinią publiczną. 

Proponuję, by ministra zdrowia skierowała do prekonsultacji społecznych wykaz refundowanych leków, finansowanych przez NFZ procedur leczniczych i rehabilitacyjnych i koniecznie niech zapyta naród o to, jak mają operować chirurdzy, jak powinni badać dzieci pediatrzy czy jak odbierać poród lekarze położnicy itd., itd. 

Proponuję, by ministrowie kolejnych resortów też rozpoczęli prekonsultacje, bo naród wie lepiej, lud jest mądrzejszy od fachowców, których brakuje we wszystkich resortach minionych i obecnych władz.  Bardzo mi się podoba ta populistyczna zabawa ze społeczeństwem, bo naukowcy nadal będą diagnozować patologię a pedagodzy i psycholodzy projektować reedukację, resocjalizację, terapeutyzować, więc wszyscy będą mieli pracę. Partie opozycyjne będą miały paliwo do krytyki, by jak powrócą do władz, czyniły dokładnie to samo. 

Potwierdzam relację Dariusza Chętkowskiego: 

"W IV LO w Łodzi aż pięć klas od listopada nie ma lekcji matematyki. Dyrekcja bezskutecznie szuka nauczyciela. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o tym w mojej szkole, ludzie rzucili jeszcze bardziej kuriozalnymi przykładami ze swojej drugiej pracy, np. tym, że na lekcje trzeba posyłać woźną, gdyż nauczycieli brak. To nie jest problem tylko jednego liceum.

Nikt już nie liczy, ile lekcji przepada. Klasy tygodniami nie mają jakiegoś przedmiotu, ale dopóki nauczyciel jest na stanie, problemu nie ma. Przecież jak się wychoruje, to wróci i zacznie uczyć. Lepszy nauczyciel, którego wciąż nie ma, niż żaden. "  

Być może ten, którego czasowo nie ma, i tak nie kształcił, nie motywował, nie zachęcał, więc co za różnica? 

 


28 lutego 2024

Ukraińscy uczniowie oraz nauczyciele w Niemczech i w Polsce



Na całym świecie uchodźcy stanowią rosnący odsetek osób dotkniętych przymusem przesiedleńców, których potrzeby w zakresie pomocy i rozwoju nigdy nie były bardziej przekonujące. Do końca 2020 r. na całym świecie było ponad 80 milionów osób przymusowo wysiedlonych, z czego 26,4 mln stanowili uchodźcy objęci mandatem Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. 
Uchodźców (UNHCR) i Agencji Narodów Zjednoczonych ds. Pomocy i Pracy dla Uchodźców Palestyńskich na Bliskim Wschodzie (UNRWA), a 4,1 mln osób ubiegało się o azyl (UNHCR, 2021c).  

Jeszcze przed pandemią 10 milionów osób dotkniętych uchodźstwem na całym świecie stanowiły dzieci (UNHCR). W 2019 r. tylko dwa kraje o wysokich dochodach (Niemcy i Chile) znalazły się w pierwszej piętnastce krajów przyjmujących uchodźców na świecie (UNESCO Institute for Statistics and UNHCR. 2021. Refugee Education Statistics: Status, Challenges and Limitations. Montreal and Copenhagen, UIS and UNHCR, s.10).

W 2022 roku ich liczba uległa zwiększeniu  w krajach Unii Europejskiej ze względu na wojnę w Ukrainie. 

Wraz z milionami uchodźców wojennych trafili oni także do Polski, a wraz z nimi ukraińscy nauczyciele, a raczej nauczycielki, psycholożki, świetnie wykształcone na rodzimych uniwersytetach. O wysokim poziomie ich wykształcenia dowiadujemy się, kiedy kierują do władz uczelni wniosek o nostryfikację dyplomu bakalarskiego (licencjackiego) lub magisterskiego. 

Jak informuje Centrum Edukacji Obywatelskiej do polskich szkół publicznych uczęszcza w roku szkolnym 2023/2024 ponad 130 tys. tysięcy dzieci i młodzieży z Ukrainy. "W ponad 64 tysiącach “zwykłych” klas uczy się przynajmniej jeden uczeń uchodźczy. To oznacza, że w co 4 klasie w Polsce uczniowie uczą się z osobą lub osobami z doświadczeniem uchodźczym" (Uczniowie uchodźczy z Ukrainy w polskim systemie edukacji.  Opracowanie: Paulina Chrostowska, stan na październik, CEO, Warszawa, 2023 r., s. 26).

(źródło:  tamże, s.4)

 

Brakuje danych o wspomagających ich ukraińskich nauczycielkach. Jaka jest sytuacja tych dzieci w naszych szkołach? Większość z nich nie znała języka polskiego. W ciągu trwającej już dwa lata wojny częściowo go opanowali sprawując opiekę nad swoimi bliskimi i podejmując pracę zawodową, niestety nie zawsze zgodną z ich wykształceniem. Z sondażu CEO nie wynika nic interesującego poza danymi statystycznymi. Co jednak kryje się za nimi? Jakie mają problemy socjalizacyjne, wychowawcze, dydaktyczne wszyscy uczestnicy procesu kształcenia? 

 

W Niemczech zatrudnia się w szkolnictwie przybyłe do tego kraju ukraińskie nauczycielki oczekując nostryfikacji dyplomów, mającej wykazać równoważność poziomu wykształcenia. Jeśli chcą pracować w szkole na czas nieokreślony, to muszą osiągnąć poziom C1 z języka niemieckiego.  Do tego czasu zatrudnia się w szkolnictwie publicznym nauczycielki-Ukrainki na stanowisku nauczycielek wspomagających, które mają prowadzić regularne zajęcia integrujące ukraińskich uczniów z pozostałymi dziećmi w klasie.

Są to jednak profesjonalnie przygotowani do pracy w szkołach nauczyciele, niezależnie od tego, że jakość ich wykształcenia jest inna niż nauczycieli w Niemczech czy w Polsce. Jednak to nie oznacza, że ta jakość jest gorsza. Osoby kształcące się w uniwersytetach czy kolegiach nauczycielskich na Ukrainie uzyskały wiedzę zarówno w zakresie przedmiotów ogólnych typu filozofia, socjologia, psychologia, politologia, logika, jak i metodyczną, przedmiotową w ramach wybranego przez siebie kierunku studiów, podobnie jak studenci kierunków nauczycielskich czy pedagogicznych w krajach UE. Trudno oczekiwać od ukraińskich nauczycielek równoważności źródeł i przedmiotów studiów. Ceni się ich przygotowanie dydaktyczne w toku studiów nauczycielskich, elastyczne i empatyczne podejście do dzieci. 

Jak informuje Fundacja Bertelsmanna - w Niemczech jest około 10 tys. ukraińskich nauczycielek i 30 tys. ukraińskich dzieci w wieku szkolnym, przybyłych do tego kraju w związku z inwazją Rosji na Ukrainę. W kraju za naszą zachodnią granicą przyjęto rekomendacje dla zarządzających edukacją w krajach związkowych. „Należy: 

Ø ułatwić uznawanie ukraińskich świadectw ukończenia szkoły danego poziomu i typu;

Ø współpracować z pedagogami szkolnymi i native speakerami w szkołach; 

Ø wyszkolić wszystkich nauczycieli z Ukrainy w języku niemieckim jako ich drugim języku;  

Ø zapewnić większą ilość pomocy dydaktycznych do opanowania języka niemieckiego przez uczniów i ich ukraińskich nauczycieli; 

Ø powołać niemiecko-ukraińskie poradnie pedagogiczne; 

Ø opracować procedury ułatwiające uznawanie dyplomów nauczycieli-uchodźców

Ø stworzyć ukraińskim nauczycielom perspektywy zatrudnienia".

Ministrowie edukacji/kultury krajów związkowych przyjęli zarazem, by powyższe rekomendacje można było odnieść nie tylko do uchodźców ukraińskich, ale także do rozwiązania problemów edukacyjnych uchodźców z innych regionów świata.  

Z sondażu Wydawnictwa "Nowa Era" dotyczącego największych wyzwań w roku szkolnym 2023/2024 wynika, że jednym z nich jest praca z dziećmi z doświadczeniem migracyjnym. Opinię wyraziło ok. 24 tys. osób (Sytuacja uczniów z SPE w polskiej szkole i największe wyzwania na rok szkolny 2023/24. Raport z badania Nowej Ery, s.10). 




      


Jest to niewątpliwie poważne wyzwanie dla zarządzających polską edukacją, nauczycieli, wszystkich uczniów, jak i prowadzących w oświacie badania społeczne.  Zapewne wkrótce pojawią się kolejne wyniki badań świadczące o radzeniu sobie przez nich z problemami dydaktycznymi oraz wychowawczymi, które są pochodną zróżnicowania kulturowego i narodowościwego uczniów oraz nauczycieli w naszych szkołach. 

 

27 lutego 2024

Szkoły produkują też "chorych" ludzi

 



Współcześni badacze piśmiennictwa Ericha Fromma są zgodni co do tego, że chociaż ich autor nie był pedagogiem tylko psychologiem społecznym, to jednak swoimi poglądami na temat m.in. socjalizacji, autorytetu, posłuszeństwa, etyki zachowań społecznych, uczenia się i nauczania wpłynął w sposób znaczący na postrzeganie przez samych pedagogów teorii i rzeczywistości edukacyjnej. Wiele jest w jego rozprawach inspiracji do badań społecznych, promocji myślenia krytycznego czy wartości angażowania się na rzecz przemian czy reform. Warto sięgnąć do jednej z głównych tez E. Fromma o konieczności uwzględniania w edukacji całościowego traktowania systemu „człowiek” w jego powiązaniach z systemem „firma/instytucja” lub „społeczeństwo”. 

Interesując się bowiem sytuacją nauczyciela, ucznia czy jego rodzica w szkole nie można pomijać systemu społecznego i organizacyjnego, które w sposób istotny wpływają na ich wzajemne relacje Na pytanie o to, na czym polega najpełniejsze funkcjonowanie systemu „człowiek” w szkole? Fromm odpowiada: 

Chodzi o pełny rozwój wszystkich jego zdolności, o minimalne tarcie oraz minimalne straty energii zarówno w samym człowieku, między człowiekiem a człowiekiem, jak i między człowiekiem a jego środowiskiem (Fromm, Jenseits der Illusionen. Die Bedeutung von Marx und Freud, Reinbek bei Hamburg 1981, s. 105). 

Każdy z systemów: człowiek, społeczeństwo i instytucja dąży do realizacji własnych celów, nie zawsze bacząc na straty, jakie może z tego tytułu ponosić każdy z nich. Niewykluczone - pisze Fromm - że ktoś natrafi na coś korzystnego ekonomicznie, a szkodliwego w sensie ludzkim, wobec tego również społecznym; i wówczas musimy być przygotowani do wyboru między naszymi prawdziwymi celami: albo maksymalny rozwój człowieka, albo maksymalny wzrost produkcji i konsumpcji (tamże, s. 107). 

Kluczem do dobrej edukacji szkolnej powinno być rozpoznanie przez nauczycieli potrzeb uczniów, które służą ich rozwojowi i radości życia, rozwijaniu zdolności krytycznego myślenia oraz „doświadczeń humanistycznych”. Do tych ostatnich Fromm zalicza zainteresowania, odpowiedzialność, sumienie humanistyczne, poczucie tożsamości, integralność, nadzieję, wiarę i odwagę. 

Trzeba, by sami nauczyciele przestali być biurokratycznymi aptekarzami wiedzy, którzy maskują swoją niechęć do życia i odkryli, że są - według słów Tołstoja - „uczniami swoich studentów”. Dopóki student nie uświadomi sobie, iż tajniki wiedzy, wobec której staje, są rzeczywiście ważne dla jego osobistego życia i życia całego społeczeństwa, dopóty nie będzie zainteresowany jej zdobywaniem. Z tego też powodu pozorne bogactwo naszych edukacyjnych wysiłków okazuje się jedynie pustą fasadą, za którą kryje się obojętność wobec najwybitniejszych osiągnięć ludzkiej kultury (Fromm, Rewolucja nadziei. Ku uczłowieczonej technologii, Poznań 1996, s. 149). 

Nie tylko przedsiębiorstwa produkcyjne, ale i szkoły zostały - zdaniem E. Fromma - zdominowane przez zasadę maksymalnej wydajności. Prawu stałego i nieograniczonego przyśpieszenia podlega proces kształcenia. Wzrost ilościowy wiedzy, pożądanych stopni szkolnych a tym samym i promocji uczniów wyznacza cele edukacyjnej rzeczywistości, stając się miarą „postępu”. Jedynie nieliczni stawiają pytanie o jakość czy też korzyści, jakie ów wzrost niesie. Taki stan rzeczy charakterystyczny jest dla społeczeństwa, które nie skupia się już na człowieku, i w którym ilościowy punkt widzenia stłumił wszystkie inne. Nietrudno zauważyć, że dominacja zasady „im więcej, tym lepiej” prowadzi do zachwiania całego systemu (tamże, s. 61). 

 

 


26 lutego 2024

Od plagiatora do profesora

 


mam nadzieję, że ewolucję tej osoby opisze Józef Wieczorek a Joanna Gruba zamieści do tego tekstu odwołanie na swojej stronie, bo nie muszą liczyć się z pozwem sądowym. Są od tego, by pozywać innych, sygnalizować ZŁO. Teraz mają wyjątkową szansę. Powinni zająć się tym, który przebył drogę od doktora-plagiatora (pisał o nim jedynie dr hab.  Marek Wroński) do słowackiego profesora, który skończył u prokuratora. 

Centralna Komisja do Spraw Stopni i Tytułu wszczęła postępowanie o wznowienie przewodu doktorskiego, ale... tak zostali zastraszeni profesorowie-recenzenci, członkowie rady wydziału, że jednym głosem wynik przeważył na korzyść doktora, pomimo dowodów materialnych w sprawie. Ach, po co się narażać... prawda? Poza tym źle by to świadczyło o tej jednostce, która nadała stopień plagiatorowi, skoro dowiedziawszy się o tym fakcie, "schowała głowę w piasek".

Dyplomy habilitacyjne mógł zatem bez przeszkód ów doktor uzyskać … na Słowacji. W kilka miesięcy później, w prywatnej uczelni przeprowadził przewód na tytuł profesora a w MNiSW dyrektorka departamentu potwierdziła równoważność dyplomów. Miała to samo nazwisko, co zapewne było przypadkową zbieżnością, więc kto wie, może nadal pracuje w tym resorcie.   

Mają "ścigacze" i "sygnaliści" czym się zająć. Gdyby potrzebowali danych o mistrzu akademickich sukcesów, to polecam Prokuraturę Krajową, Centralne Biuro Antykorupcyjne i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.  Są też dziennikarze śledczy, których gazety nie wymienię, bo jak to już raz uczyniłem, to miałem wezwanie przedsądowe.

Nie lękajcie się, drodzy ścigający patologię. Introspekcja i troska o wysokie standardy w nauce przyda się każdemu. 

Ps. Pani J. Gruba przed laty pisała o plagiacie pewnego profesora na Uniwersytecie Śląskim. Po jakimś czasie usunęła z sieci tę wiadomość. Czyżby potrzebny był sygnalista, by jej o tym przypomnieć, czy może zarzut był fałszywy? W Internecie nic nie ginie. Nie czytałem, by przeprosiła za publiczne oskarżenie?