12 lutego 2024

Pedagogika nauce i praktycee

 



Dwanaście lat temu ukazał się pierwszy tom z serii autorskich wykładów akademickich z pedagogiki, którego autorem był profesor Czesław Kupisiewicz. Zależało mi na tym, by odnowić spojrzenie na przedmiot naukowych badań tej dyscypliny nauk społecznych w kontekscie najbardziej palących dla praktyki problemów wychowawczych i dydaktycznych. 

W ponowoczesnej dobie naukowa wiedza rozwija się z nieprawdopodobną dynamiką, intensywnością i częstotliwością, toteż coraz trudniej jest adeptom tej profesji odnaleźć się w jej labiryncie. Autorzy tej serii wydawniczej potwierdzają zarówno aktualność przekazywanej nam wiedzy, wartościowe i składające się na jej kanon ponadczasowe wątki, jak i wychodzą w przyszłość z tym, co warte jest zatrzymania, refleksji czy dalszych badań.

Właśnie dlatego nadałem tej serii tytuł: PEDAGOGIKA NAUCE I PRAKTYCE, bo każdy z autorów pracując nad zakresem tematycznym własnej subdyscypliny naukowej, łączy w akademickim i podręcznikowym zarazem przekazie teraźniejszość z przyszłością, która na naszych oczach i tak staje się już przeszłością. Na tym jednak polega istota nauki, że ścigamy się z temporalnym wymiarem naszej aktywności zawodowej i społecznej, zachowując dla kolejnych pokoleń to, co jest ponadczasowe. Zarazem dzielimy się tym, co może sprzyjać dalszemu rozwojowi pedagogiki jako szeroko pojmowanej nauki nauk o wychowaniu i edukacji.

Szczególny urok i naukowa wartość autorskich wykładów akademickich polega na tym, że są one swoistego rodzaju „akademicką robinsonadą”. Gdyby bowiem każdy z tych autorów wbrew własnej woli wylądował na samotnej wyspie, to zapewne tą wiedzą dzieliłby się z innymi samotnikami, poszukującymi drogi do prawdy o wychowaniu, kształceniu, opiece, terapii czy resocjalizacji. Lektura zachęca do wspólnej debaty, krytyki i recenzji, które nie tylko autorom pomagają w doskonaleniu własnej twórczości.

Po edycji zbiorowych podręczników akademickich przyszedł czas na autorskie konstrukcje i rekonstrukcje współczesnej wiedzy pedagogicznej w ramach poszczególnych subdyscyplin nauk o wychowaniu. Trzeba spojrzeć na ten rodzaj pracy naukowej jak na swoiste teksty kulturowe, które pozwalają na opis i wyjaśnianie różnych stanów oraz wizji świata kształcenia i wychowania, opieki i resocjalizacji, terapii i diagnozy jako czegoś obiektywnie rozwijającego się od szeregu lat, a nawet wieków i jako coś naturalnego w naukach społecznych.

Tom Czesława Kupisiewicza "Z dziejów teorii i praktyki wychowania" jest propozycją symbolicznego wsparcia warsztatu teoretycznego, metodologicznego i metodycznego kolejnych pokoleń badaczy, których wykładnikiem są syntetyczne formy przedstawiania wiedzy legitymizującej przyjęty w środowisku uczonych jej porządek czy przynajmniej realizującej nowy sposób postrzegania dorobku danej dyscypliny. Każdy z autorów mógł wybrać własny styl i strukturę wprowadzania czytelników w tajniki reprezentowanej przez siebie wiedzy pedagogicznej.

Czesław Kupisiewicz był członkiem rzeczywistym Polskiej Akademii Nauk, profesorem Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego oraz kierowanej przeze mnie Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi. Wybitny dydaktyk, komparatysta i historyk myśli pedagogicznej, wydawca i redaktor przekładów najznakomitszych ekspertów światowej pedagogiki dokonał rzetelnego i arcyciekawego studium historyczno-porównawczego powszechnych dziejów myśli i praktyki wychowania.

Historia jest wędrówką w przeszłość, by możliwe było zrozumienie teraźniejszości i myślenie o przyszłości. Potocznie mówi się o tym, że historia jest sztuką życia, ale, jak wykazują badania historyków w różnych regionach świata, ludzie ciągle popełniają błędy, mimo, że gromadzona od tysiącleci wiedza powinna być skarbnikiem wielu, rozpoznanych już przyczyn i mechanizmów, które prowadzą do porażek.

Zachęcam do korzystania z rozprawy Cz. Kupisiewicza, której  autor wydobywa z dziejów wychowania to, co buduje nadzieję i napawa optymizmem w naszej pracy. Widać wyraźnie, jak zmieniały się myśli, idee i praktyki wychowania. Skupienie narracji na ewolucji idei sprawia, że zachowane zostały zdobycze minionych pokoleń oraz ich odpowiedzi na pytania pierwsze. Czy tego chcemy, czy nie, w jakimś stopniu uczestniczymy w przebiegu procesów oświatowych, w wychowywaniu własnych dzieci, kształceniu kolejnych pokoleń Polaków, toteż książka wprowadza nas w to, co jest trwałą wartością pedagogii.

Indywidualne dzieje każdego z nas, towarzyszących nam zdarzeń i procesów, są zarazem historią naszych wychowawców, nauczycieli, środowisk czy instytucji, które też mają swoją przeszłość. Odtwarzanie prymarnych źródeł i zmienności wychowania, osób i wydarzeń, które wywarły spiralnie kumulatywny i największy wpływ na współczesne postawy szeroko pojmowanych pedagogów, stało się możliwe dzięki syntetycznej umiejętności rozpoznawania przez Kupisiewicza zmiennych o doniosłym znaczeniu dla całego świata. 

Nie jest to pierwsza tego typu analiza. Nieco wcześniej wydał on bowiem w tej samej Oficynie swoje szkice z dziejów dydaktyki, pokazując tym samym, jak bardzo ścisły jest związek między tymi dwoma, fundamentalnymi dla naszej nauki, procesami. Nie ma kształcenia bez wychowania, i na odwrót. 


Tym razem Czesław Kupisiewicz wydobywa z genezy i ewolucji nauki o wychowaniu perełki myśli, wydarzeń i procesów oraz informacje o ich twórcach, które w różnych regionach geograficznych świata, w różnych okresach ludzkiej cywilizacji i społeczno-politycznych przemian społeczeństw na różnych kontynentach, rzutowały na rozwój człowieka i jego kultury. W każdym jego zakątku ktoś, kogoś i w jakiś sposób wychowywał, formował czy wspierał rozwój, ale są też przykłady negatywnych praktyk w tym zakresie, które w tej rozprawie nie mają miejsca, gdyż została ona napisana zgodnie z pozytywistycznym paradygmatem badań. 

Niech inni teraz dociekają, w jakim zakresie mieliśmy do czynienia z odstępstwami, wypaczeniami czy patologiami, z którymi warto w przyszłości także się rozprawiać, by ostrzegać przed negatywnymi konsekwencjami ludzkich błędów mimo ich (wy-)kształcenia. Piękne i profesjonalne wydanie rozprawy przez Oficynę Wydawniczą IMPULS w Krakowie czyni transmisję nauki nie tylko atrakcyjną, ale i estetyczną z możliwością wykorzystania zastosowanych form edytorskich w kształceniu na odległość, bezpośrednim czy w samokształceniu.

11 lutego 2024

Oświadczenie

 Prof. Bogusław Śliwerski przeprasza dr. Józefa Wieczorka za naruszenie autorskiego prawa osobistego przez brak wymienienia twórcy i źródła rysunku o nazwie „Dr(h)ab.ina akademicka” zamieszczonego bez zgody na blogu 3.01.2021 r. pod adresem https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/01/akademickie-kontrowersje-w-2020-roku.html i 19.04.2021 r. pod adresem https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/04/o-praktykach-i-wskaznikach-recenzowania.html


Nie ma plagiatu, a to pech



O polowaniu Józefa Wieczorka na nieistniejącego plagiatora pisał w grudniowym wydaniu "Forum Akademickiego" redaktor niezwykle poczytnych artykułów o nieuczciwości akademickiej pan 

dr hab. Marek Wroński

 

W miesiąc później ukazał się na łamach tego miesięcznika kolejny artykuł, tym razem dr. hab. Pawła Kosseckiego, prof. PWSTVFiT im. Leona Schillera w Łodzi a specjalizującego się w wycenie praw autorskich, zatytułowany "Ważne inicjały". 




Po długiej i niezwykle ciekawej z punktu widzenia prawa cytatu batalii sądowej dotyczącej sposobu oznaczania rysunków, w tym konieczności zamieszczania imienia i nazwiska twórcy w sytuacji, gdy sam twórca udostępnia rysunek pod pseudonimem Sąd Apelacyjny w Warszawie podzielił wyrażone w apelacji sporządzonej przez mojego pełnomocnika stanowisko, że w sprawie nie doszło do plagiatu oraz do naruszenia prawa powoda do oznaczenia utworu swoim nazwiskiem

Kwestia plagiatu budziła zresztą wątpliwości jedynie u samego powoda – jak zauważył sąd rozpoznający sprawę: 

W niniejszej sprawie nie ma ani jednego elementu świadczącego o naruszeniu prawa do autorstwa utworu od strony negatywnej (art. 16 pkt 1 u.p.a.p.p.). Żaden z przeprowadzonych dowodów a w szczególności wpisy na blogu Pozwanego nie wskazuje, że przywłaszczył on sobie autorstwo cudzego rysunku. Pozwany nie podejmował żadnych działań sugerujących, że to on stworzył ten rysunku, nie umieszczał pod nim swoich podpisów itp.

Czemu miało zatem służyć pomawianie mnie o plagiat? Otóż i na to pytanie można znaleźć odpowiedź w uzasadnieniu wyroku:

Powód nie zwrócił się do Pozwanego z odpowiednim żądaniem (mógł łatwo ustalić kontakt w drodze elektronicznej). Zamiast tego wykorzystał całą sytuację do ataku personalnego na Pozwanego na łamach prasy. Wymaga również podkreślenia, że ewidentnym nadużyciem ze strony Powoda jest wykorzystywanie tego zdarzenia do przedstawienia w oczach opinii publicznej Pozwanego jako osobę mającą za nic zasady etyczne pracy naukowej – celem zdeprecjonowania całości jego postępowania. Mówiąc inaczej Powód wykorzystał całe zdarzenie do kolejnego ataku na Pozwanego, z którym toczy boje publicystyczne na temat zwyczajów w środowisku naukowym.  

Stanowisko sądu I instancji potwierdził także sąd odwoławczy, który w ustnych motywach uzasadnienia potwierdził, że o plagiacie nie może być mowy. Na podstawie ustnego uzasadnienia (na pisemne czekam) wydaje się, że podzielił argumentację zawartą w apelacji, że nie można mówić o naruszeniu prawa osobistego do oznaczenia utworu nazwiskiem twórcy w przypadku, kiedy twórca sam udostępnia  swój utwór pod pseudonimem.


Powodowi zależało na tym, by "zrzucić mnie z akademickiej drabiny", o czym pisał wielokrotnie. Nawet została powiadomiona Rada Doskonałości Naukowej o rzekomym plagiatorze w jej gronie. Jednak na zapytanie Sędziego, który wydał wyrok, RDN otrzymała powyższą - jednoznaczną odpowiedź. NIE MA PLAGIATU.   

Niestety w opisywanej sytuacji sąd dopatrzył się uchybień również po mojej stronie, bo choć przyznał, że użycie rysunku dla zilustrowania opisywanych przeze mnie problemów mieściło się w prawie cytatu, to jednak sposób jego użycia – bez wyraźnego wskazania źródła rysunku - mogło godzić w prawa powoda. 

Mając zatem w pamięci sentencję Andrzeja Frycza Modrzewskiego wyrytą na fasadzie Sądu Okręgowego w Warszawie „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej" uznałem, że w tej sytuacji zasadnym będzie złożenie stosownego oświadczenia czyniącego zadość wspomnianemu wyrokowi, co też uczyniłem we wcześniejszym wpisie z dn.1 lutego 2024 r. i będę to czynił przez kolejne dwa tygodnie. 

Trochę znudzą się tym czytelnicy bloga, ale należy posypać głowę popiołem i przeprosić, skoro tego domaga się autor, który nie poinformował mnie - co jest w zwyczaju blogowych komentatorów wydarzeń - żebym podał autora i źródło, skoro było jego wytworem. 

Tak to niestety jest, że jak ktoś via Facebooka i związanego z nim Messengera przesyła do mnie jakieś ilustracje, to powinien podać mi źródło ich pochodzenia. A skoro nikt tego nie uczynił, to trudno. Trzeba ponieść karę za kogoś.

Proszę nie przesyłać mi obrazków, tym bardziej kiczowatych, bez podania źródła i autora. Teraz czytelnicy bloga muszą przez 2 tygodnie poradzić sobie z na(za-)rzutem i moimi przeprosinami.        

Osoby zainteresowane analizą polskich prawników - sędziego i mecenasów  na temat tego nietypowego wydarzenia odsyłam do dwóch numerów "Forum Akademickiego" - nr 12/2023 i nr 1/2024. 

 

Błędy wychowawcze w szkole i ich następstwa

 



Problem zła i wszelkich patologii w życiu szkoły nie jest bowiem jedynie naukową spekulacją. Z perspektywy działania jest przede wszystkim tym czymś, czego nie powinno być, lecz co musi zostać zwalczone. Jeśli jest mitem, to pod jego wpływem myśl spekulatywna powinna kierować się do tyłu, ku początkom, pytając - skąd i jakie zło? W perspektywie działania szkoła powinna poszukiwać odpowiedzi na pytanie – jaki rodzaj zła w niej występuje i jak sprzeciwiać się złu? 

Błąd wychowawczy jest faktem zachodzącym w toku interakcji między wychowawcą a wychowankiem. Polega on na dostarczaniu wychowankowi doświadczeń wadliwego funkcjonowania społecznego, pozbawianiu go wiary w siebie, wywoływania czy utrwalania w nim poczucie krzywdy, niesprawiedliwości lub wdrażania go do bierności, posłuszeństwa. Jest to takie zdarzenie w życiu wychowanka, które niesie ze sobą skutki niekorzystne dla jego rozwoju, a więc jest szkodliwe. Zależy on od właściwości oraz „historii”, biografii wychowawcy i wychowanka, od ich wzajemnych nastawień oraz od kontekstu społecznego interakcji. 

Błąd wychowawczy to takie zachowanie wychowawcy, które stanowi realną przyczynę (lub ryzyko) powstania szkodliwych dla rozwoju wychowanka skutków, wpisując się na trwałe negatywnie w jego pamięć. (A. Gurycka, O sztuce wychowania, Wyd. CODN, Warszawa 1997, s. 75) 

Przeprowadziłem wśród nauczycieli sondaż na temat tego, jakie zdarzenia w swoich szkołach postrzegają jako błędy wychowawcze? Do najczęściej występujących błędów po stronie nauczycieli jako sprawców błędów, czyli swoistego rodzaju zła, zaliczyli następujące fakty: 

·        Niechęć czy opieszałość wśród niektórych nauczycieli do udzielania bezinteresownej pomocy uczniom poza zajęciami lekcyjnymi w zrozumieniu treści nauczania; 

·        Przenoszenie osobistych problemów życiowych do szkoły i obciążanie nimi uczniów bądź też przenoszenie na nich agresji z powodu niemożności poradzenia sobie z trudnymi sytuacjami. 

·        Stosowanie wobec uczniów kar jako zemsty za własne niepowodzenia życiowe; 

·        Ciche przyzwolenie na łamanie przez uczniów niektórych norm w obszarze życia szkolnego np. palenie papierosów, ściąganie, wagary itp. 

·        Niesprawiedliwe ocenianie uczniów, które jest wynikiem porównywania ich z najlepszymi osiągnięciami rówieśników; 

·        Brak precyzyjnych kryteriów ocen. Dominacja subiektywizmu w zależności od rozkładu osobistych sympatii i antypatii; 

·        Publiczne ośmieszanie uczniów w trakcie odpytywania przed klasą czy wizytatorem; 

·        Brak konsekwencji w egzekwowaniu wiedzy i ocenianiu za nią w sytuacji, kiedy promuje się do następnej klasy ucznia, którego oceny jednoznacznie powinny go dyskwalifikować; 

·        Wykorzystywanie oceny niedostatecznej jako instrumentu represji wobec ucznia nie za brak wiedzy, ale za jego niewłaściwe zachowania się w czasie lekcji; 

·        Zaniedbywanie przez nauczyciela wiedzy o środowisku życia ucznia, jego rzeczywistych możliwościach uczenia się i uzyskiwania wsparcia ze strony rodziców; 

·        Narzucanie uczniom własnego punktu widzenia, brak tolerancji wobec odmienności postaw czy form zachowań uczniów (np. brak akceptacji dla nietypowych fryzur czy ubrań itp.); 

·        Poniżające traktowanie ucznia; 

·        Krytyka nauczyciela przez innego nauczyciela w obecności uczniów; 

·        Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej; 

·        Pobłażanie czy niekonsekwencja w egzekwowaniu od uczniów form aktywności czy zachowań, w wyniku zmiany własnego nastroju, humoru itp.;

 

Wśród błędów wychowawczych, których źródła są poza nauczycielami, wymieniono takie, jak: 

·        Podporządkowywanie procesu oceniania uczniów pozaszkolnym kryteriom i rankingom; 

·        Szantażowanie rodziców koniecznością dokonywania wpłat na komitet rodzicielski, by szkoła mogła dysponować środkami finansowymi na swoją działalność; 

·        Brak ujednoliconych w szkole wymagań wobec uczniów wobec spraw typowo wychowawczych, jak np. spóźnienia, nie odrabianie prac domowych, brak dyscypliny, nie okazywanie szacunku nauczycielom itp.;

·        Pozorowanie pracy dla zaspokojenia oczekiwań nadzoru pedagogicznego; 

·        Brak współdziałania między środowiskiem domowym uczniów a nauczycielami czy gminnymi władzami oświatowymi. 

Następstwem błędów wychowawczych są m.in.: wypaczenia, zaburzenia w rozwoju indywidualnym i społecznym, zerwanie więzi, interakcji, brak porozumienia i współdziałania, naruszenie harmonii wzajemnych relacji, obniżenie w oczach wychowanka oceny wychowawcy jako partnera interakcji. 

Eliminacja błędu wychowawczego wymaga dokonania wglądu w całokształt sytuacji, w której błąd wystąpił oraz trafnego rozpoznania (zidentyfikowania) faktu, zdarzenia czy procesu jako błędu ze względu na jego efekt psychologiczny, społeczny czy normatywny.


10 lutego 2024

Oświadczenie

 

 Prof. Bogusław Śliwerski przeprasza dr. Józefa Wieczorka za naruszenie autorskiego prawa osobistego przez brak wymienienia twórcy i źródła rysunku o nazwie „Dr(h)ab.ina akademicka” zamieszczonego bez zgody na blogu 3.01.2021 r. pod adresem https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/01/akademickie-kontrowersje-w-2020-roku.html i 19.04.2021 r. pod adresem https://sliwerski-pedagog.blogspot.com/2021/04/o-praktykach-i-wskaznikach-recenzowania.html

Nie ma plagiatu, a miał być?

 



O polowaniu Józefa Wieczorka na nieistniejącego plagiatora pisał w grudniowym wydaniu "Forum Akademickiego" redaktor niezwykle poczytnych artykułów o nieuczciwości akademickiej pan dr hab. Marek Wroński

 

W miesiąc później ukazał się na łamach tego miesięcznika kolejny artykuł, tym razem dr. hab. Pawła Kosseckiego, prof. PWSTVFiT im. Leona Schillera w Łodzispecjalizującego się w wycenie praw autorskich, zatytułowany "Ważne inicjały". 




Po długiej i niezwykle ciekawej z punktu widzenia prawa cytatu batalii sądowej dotyczącej sposobu oznaczania rysunków, w tym konieczności zamieszczania imienia i nazwiska twórcy w sytuacji, gdy sam twórca udostępnia rysunek pod pseudonimem Sąd Apelacyjny w Warszawie podzielił wyrażone w apelacji sporządzonej przez mojego pełnomocnika stanowisko, że w sprawie nie doszło do plagiatu oraz do naruszenia prawa powoda do oznaczenia utworu swoim nazwiskiem

Kwestia plagiatu budziła zresztą wątpliwości jedynie u samego powoda – jak zauważył sąd rozpoznający sprawę: 

W niniejszej sprawie nie ma ani jednego elementu świadczącego o naruszeniu prawa do autorstwa utworu od strony negatywnej (art. 16 pkt 1 u.p.a.p.p.). Żaden z przeprowadzonych dowodów a w szczególności wpisy na blogu Pozwanego nie wskazuje, że przywłaszczył on sobie autorstwo cudzego rysunku. Pozwany nie podejmował żadnych działań sugerujących, że to on stworzył ten rysunku, nie umieszczał pod nim swoich podpisów itp.

Czemu miało zatem służyć pomawianie mnie o plagiat? Otóż i na to pytanie można znaleźć odpowiedź w uzasadnieniu wyroku:

Powód nie zwrócił się do Pozwanego z odpowiednim żądaniem (mógł łatwo ustalić kontakt w drodze elektronicznej). Zamiast tego wykorzystał całą sytuację do ataku personalnego na Pozwanego na łamach prasy. Wymaga również podkreślenia, że ewidentnym nadużyciem ze strony Powoda jest wykorzystywanie tego zdarzenia do przedstawienia w oczach opinii publicznej Pozwanego jako osobę mającą za nic zasady etyczne pracy naukowej – celem zdeprecjonowania całości jego postępowania. Mówiąc inaczej Powód wykorzystał całe zdarzenie do kolejnego ataku na Pozwanego, z którym toczy boje publicystyczne na temat zwyczajów w środowisku naukowym.  

Stanowisko sądu I instancji potwierdził także sąd odwoławczy, który w ustnych motywach uzasadnienia potwierdził, że o plagiacie nie może być mowy. Na podstawie ustnego uzasadnienia (na pisemne czekam) wydaje się, że podzielił argumentację zawartą w apelacji, że nie można mówić o naruszeniu prawa osobistego do oznaczenia utworu nazwiskiem twórcy w przypadku, kiedy twórca sam udostępnia  swój utwór pod pseudonimem.

Niestety w opisywanej sytuacji sąd dopatrzył się uchybień również po mojej stronie, bo choć przyznał, że użycie rysunku dla zilustrowania opisywanych przeze mnie problemów mieściło się w prawie cytatu, to jednak sposób jego użycia – bez wyraźnego wskazania źródła rysunku - mogło godzić w prawa powoda. 

Mając zatem w pamięci sentencję Andrzeja Frycza Modrzewskiego wyrytą na fasadzie Sądu Okręgowego w Warszawie „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej" uznałem, że w tej sytuacji zasadnym będzie złożenie stosownego oświadczenia czyniącego zadość wspomnianemu wyrokowi, co też uczyniłem we wcześniejszym wpisie z dn.1 lutego 2024 r. i będę to czynił przez kolejne dwa tygodnie. 

Trochę znudzą się tym czytelnicy bloga, ale należy posypać głowę popiołem i przeprosić, skoro tego domaga się autor, który nie poinformował mnie - co jest w zwyczaju blogowych komentatorów wydarzeń - żebym podał autora i źródło, skoro było jego wytworem. Tak to niestety jest, że jak ktoś via Facebooka i związanego z nim Messengera przesyła do mnie jakieś ilustracje, to powinien podać mi źródło ich pochodzenia. A skoro nikt tego nie uczynił, to trudno. Trzeba ponieść karę za kogoś.     

Osoby zainteresowane analizą polskich prawników - sędziego i mecenasów  na temat tego nietypowego wydarzenia odsyłam do dwóch numerów "Forum Akademickiego" - nr 12/2023 i nr 1/2024. 

 


"Wiadomo, że polityka jest zajęciem dla bandytów", także ta w pseudonauce

 

Kiedy czytam u jednego z badaczy, że światowej sławy socjolog humanistyczny Jan Szczepański wyrządził w okresie PRL wiele szkód dla jakości życia akademickiego, to zastanawiam się nad tym, jakie są granice takiego "pisarstwa"? Czy wolno nam w tak zgeneralizowany sposób oceniać człowieka, nie znając go, jego dzieł, nie mając wglądu w dokumenty, nie weryfikując własnych hipotez badaniami terenowymi?

Piszę o tym nie dlatego, by publicznie spierać się z jego autorem, bo ta osoba zna mój pogląd w tej kwestii, ale by wskazać na pewien szerszy problem, z którym będziemy spotykać się coraz częściej w polskiej humanistyce. Im dalej jest od początku i końca PRL, tym coraz chętniej, także tzw. "młode wilki" podejmują próby aroganckich rozliczeń ówczesnych i współczesnych elit, w tym postaci, które już nie żyją i nie mają możliwości zabrania głosu w swojej sprawie. Ktoś musi być zatem adwokatem ich biografii, dokonań, życia, ludzkich postaw, skoro tak łatwo pojawiają się ich oskarżyciele. 

Nie jestem prawnikiem, ale każdy humanista, także pedagog ma obowiązek przywoływania źródeł, które coś potwierdzają lub zaprzeczają takim insynuacjom, pomówieniom czy wprost naruszającym czyjąś godność opiniom. Jak ktoś chce wydawać tak kategoryczne sądy o innym, to niech najpierw dobrze zbada źródła wiedzy o jego życiu, twórczości, postawach. Są prace, publikacje, ale i żyją jeszcze na całe szczęście świadkowie. Jak i oni odejdą z tego świata, to pozostaną już tylko milczące dokumenty, a inni będą starali się je przeinaczyć, coś z nich wydobyć dla własnych celów, które z nauką nie mają nic wspólnego, bo nauka musi być siłą prawdy, a nie zakłamania. 

Z każdym kwartałem ostatnich lat ukazują się różne tomy ku czci, jubileuszowe wspomnienia, dedykacje, tomy pamięci. Z jednej strony można powiedzieć, że to piękna tradycja w akademickim świecie, bowiem uczniowie, przyjaciele, czytelnicy Jubilata kierują do niego swoje myśli, wyrazy pamięci, wdzięczności, uznania czy formalnego szacunku. Jedni mogą i czynią to z własnej woli, inni, być może bez zrozumienia istoty tego typu publikacji, wpisują się w powierzchowną apologetykę. I jedni i drudzy wzbudzają emocje: od szacunku, wdzięczności po zawiść. Tak to już jest. Niby ktoś cieszy się, że obcował z KIMŚ, ale z drugiej strony nie chce być w cieniu. Co jednak uczynił, by z niego wyjść? 

Może byłoby lepiej, gdyby przerwać tę passę dedykowanych tomów, prac zbiorowych, by nie budziły takich emocji, by nie stały na półkach pamięci tych, którzy szczerze chcieli podzielić się swoją myślą, poglądem, wspomnieniem czy emocją? Kto to czyta? Kto przywiązuje do tego wagę? Komu to służy? A jednak, okazuje się, że dla samej nauki właśnie tego typu publikacje są także ważnym źródłem wiedzy o określonej postaci, nawet jeśli ma ona częściowo apologetyczny charakter. Zawarte w tych tomach rozprawy, listy, wspomnienia wiele też mówią o ich autorach, o ich relacjach z jubilatem czy akademickim światem. Można też zobaczyć, kto jest w nich obecny, a kogo w nich nie ma, a przecież wydawałoby się, że być powinien? Ciekawe, czy ktoś pomyślał o przeprowadzeniu takich socjometrycznych badań środowiska naukowego na podstawie jubileuszowych tomów? 

Dla mnie jednak kluczową rolę w badaniach biograficznych odgrywają dzienniki, pamiętniki, pozostawione notatki, żyjący członkowie rodzin i przyjaciele, znajomi i współpracownicy oraz zapiski nieżyjącego już naukowca, których z różnych powodów nigdy nie ujawniał, nie publikował. Akademickie małolaty nie wiedzą, bo i skąd, skoro przyszły na świat w wolnej Rzeczypospolitej a w szkole lekceważyły współczesną historię, że w czasach totalitarnych, a do takich należał bezwzględnie okres PRL - była cenzura: polityczna, ideologiczna, kulturowa, naukowa w swoich najskrajniejszych formach i środkach. Na szczęście mogliśmy spotykać się bezpośrednio z profesorami i rozmawiać z nimi, pytać, dyskutować, wyjaśniać interesujące nas kwestie. 

Mój profesor Karol Kotłowski mógł i mówił tyle, ile nigdy nie ujrzałoby światła dziennego, gdyż cenzura usuwała niepożądane treści, bo sprzeczne z marksizmem-leninizmem i bolszewicką doktryną zniewalania podporządkowanych ZSRR państw i narodów. Pisałem o tym w tomie już pośmiertnym, ale poświęconym jego życiu i twórczości. 

To nie ma - jak się okazuje - żadnego znaczenia, bowiem dla pseudobadaczy liczy się tylko i wyłącznie to, co zostało opublikowane. Oni wypreparują, wysupłają wszystko to, co posłuży do ich ideologicznych celów, a więc de facto nie mających nic wspólnego z nauką. To, że ktoś ma przed nazwiskiem "dr" w takich przypadkach nie oznacza, że jest "doktorem", tylko "durniem" (to cytat z K. Kotłowskiego).

A teraz kilka cytatów z "Dzienników Jana Szczepańskiego z lat 1945-1968", myśli, których żadna cenzura nie przepuściłaby do publicznej wiadomości, a dzisiaj staraniem władz miasta Ustroń, szefostwa powiatu cieszyńskiego, Polskiego Towarzystwa Socjologicznego oraz Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, mamy do nich dostęp: 

 

* Każdy człowiek podporządkowujący się systemowi może stać się "komendantem Oświęcimia" bez własnej woli i intencji; 

*Są systemy przekształcające ludzi w automaty zbrodni w imię wysokich ideałów; 

* Trudna jest sytuacja moralna człowieka bezwzględnie prawego; 

* Każdy, kto się w jakikolwiek sposób wychyli, będzie kiedyś usunięty; 

* Obojętność jest grzechem; 

* Polacy nie mogą zmienić swojego położenia geograficznego. Nie mają wpływu na to, co się dzieje w ZSRR i Niemczech. Mają wpływ na siebie. Budowę swojej międzynarodowej pozycji powinni rozpocząć od siebie; 

* Jeżeli w Polsce i dla Polski można coś zrobić, trzeba to zrobić bez obecnej ekipy rządzącej; próba porozumiewania się z nimi jest beznadzieja i nie przyniesie żadnych możliwości działania; 

* Koła rządzące, gdy chodzi o politykę wobec Kościoła, postępują tak, jakby miały do czynienia z narodem analfabetów; 

* Rząd PZPR stoi na zasadzie pustki lub na zasadzie tłoku. W każdym razie rząd ten stoi nie dlatego, że umie stać, lecz dlatego, że nie może upaść; 

* Jak można bronić ustroju, który w imię jakichś nikomu nawet nieznanych zasad i nieujawnianych interesów zwalcza brutalnie swoją najlepszą młodzież, prowadzi kampanię zakłamania itp.: 

*Komunizm może się utrzymać tylko jako dyktatura. Nie może stać się demokratyczny, tak samo, jak nie może się stać demokratyczny feudalizm. Oba te ustroje mają wiele cech wspólnych - absolutnego władcę, ścisłą hierarchię władzy itp.; 

* Wiadomo, że polityka jest zajęciem dla bandytów; 

*Być bojownikiem systemu socjalistycznego oznacza być trochę komiczną figurą; 

* Socjalizm może mieć tylko model sowieckiej dyktatury policyjnej. Każda inna postać jest zagrożeniem dla KPZR i jej naśladowców i musi być zniszczona; 

*Amerykanów poza Ameryką interesuje tylko to, co może im zagrozić; 

*I wśród socjologów są ludzie, którzy na żądanie władz są zdolni zeznać pod przysięgą, że wczoraj o północy świeciło słońce. 

Jakże aktualne są te myśli i spojrzenie na świat.