28 września 2023

O utrzymaniu matury w obecnej postaci

 


Cieszę się, że jest komentarz do mojego wpisu na temat egzaminu maturalnego, o którym wypowiedział się na łamach "Polityki" profesor Krzysztof Konarzewski.  Zamieszczane bowiem na Facebooku lajki, krótkie komentarze czy przekierowania do tego wywiadu szybko znikają w zalewie setek czy nawet tysięcy różnych wpisów. Dlatego publikuję wypowiedź pedagoga, profesora Stefana Łaszyna - autora omawianej także w blogu książki p.t. "Klasy ukraińskie w Liceum Pedagogicznym Nr 2 w Bartoszycach w latach 1956-1970". 

Profesor pisze:     

Jestem za utrzymaniem matury Egzamin dojrzałości, zwany maturą, budzi sentyment, i to przez długie lata, u każdego kto go zdawał. Prof. K. Konarzewski stwierdza, że po licznych dyskusjach „Przeważył pogląd, żeby utrzymać maturę, bo to ona zamyka okres kształcenia w szkole średniej, a tym samym podnosi jej prestiż i poziom nauczania”. Dziennikarka przeprowadzająca wywiad uważa, że „Współtwórca polskiego systemu egzaminów zewnętrznych nie widzi sensu w masowej maturze...”. Swego czasu toczyła się ożywiona dyskusja na ten temat, która teraz straciła na sile.

Jednak temat jest nadal ważny i aktualny. Matura, która jest poddawana krytyce, ulega cały czas niby pewnym modyfikacjom, nadal ma się dobrze. Opowiadam się za utrzymaniem matury, dalszą dyskusją na jej temat i doskonaleniem tego egzaminu. 

Oto tylko niektóre argumenty:

1. Matura ma tradycję, chociaż nie nobilituje, co miało miejsce po wojnie. Mówiono podobno wtedy z dumą, że „ktoś ma przedwojenną maturę”. Pewnie zaświadczało to o wysokiej jakości średniego wykształcenia w przedwojennej Polsce. Dzisiaj, w kapitaliźmie i studia nie budzą podziwu, przynajmniej niektóre, bo liczy się przedsiębiorczość, by nie powiedzieć życiowy spryt.

2. Prof. K. Konarzewski stwierdza; że „Dziś maturę zdaje ok. 80 proc. uczniów liceów i techników, a na studia idzie połowa z nich. Po co drugiej połowie ten papier?”. Wydaje mi się, że może się on przydać przy różnych okazjach, np. wyjeździe za granicę (gdy podobny egzamin obowiązuje w docelowym kraju), w staraniach o przyjęcie do szkół pomaturalnych, a przecież są takie w Polsce.

3. Jeżeli uczelnie wyższe organizowałyby egzamin na wzór matury, czy też taki egzamin miałyby organizować inne szkoły o przyjęciu do których wymagana byłaby matura? Czy, aby podjąć w nich naukę wystarczyłoby ukończenie szkoły średniej? To należałoby ustalić. Dzisiaj w Polsce są jeszcze szkoły policealne w których podjęcie nauki nie wymaga matury.

4. Wydaje się, że matura pozwala szkołom średnim w jakimś stopniu „kontrolować” poziom edukacji i ewentualnie próbować go modyfikować w kierunku pozytywnym. Teraz takim miernikiem jest pewnie zdawalność na studia, ale tutaj mankament polega na tym, że – jak stwierdziliśmy wyżej - wszyscy absolwenci na studia nie zdają. Oprócz tego przepływ takich informacji nie jest łatwy.

5. Wydaje się, że lepiej, że egzamin życiowy, jak go często i chyba nie bez powodu nazywają „dojrzałości”, odbywa się w macierzystej szkole, w placówce, w której uczeń spędził 4 lata swego pracowitego życia. Są to dla niego warunki bardziej naturalne, a więc i mniej stresujące, a stres, jak wiadomo, od pewnego poziomu jest raczej paraliżujący.

6. I argument, który pewnie nie da się obronić. Oceny wiedzy i umiejętności kandydatów na studia w uczelniach niekiedy dokonują nauczyciele akademiccy, który niezbyt dobrze orientują się w programie szkoły średniej. Wiadomo, że nie tylko te dwa komponenty są oceniane, ale chyba przede wszystkim. A taki egzamin w uczelni byłby dla absolwenta LO, czy technikum jedynym poważnym sprawdzianem po szkole średniej. 

Pamiętam jakie „spustoszenie” na kierunkach wychowanie przedszkolne i nauczanie początkowe, kiedyś były takie dwa odrębne, sieli wybitni specjaliści z różnych wydziałów, którzy uczyli nauki o języku, matematyki, muzyki, plastyki i nie rozumieli, że przyszli na tzw. usługówkę i nie są na swoim macierzystym wydziale. Można powiedzieć, że powinni byli trzymać się programu. To prawda, ale nie zawsze im się to udawało. Nie chodziło o to, by zaniżać poziom, ale dostosować wymagania do aktualnej sytuacji.

Rozumiem, że to jest inny problem i pewnie nie powinien być tutaj podnoszony. Swoje uwagi do wywiadu prof. K. Konarzewskiego wysyłam z opóźnieniem, bo okresowo przebywam za granicą i dopiero teraz dotarła do mnie papierowa wersja „Polityki” z tym ważnym, interesującym i godnym przestudiowania wywiadem.

Jeżeli Pan Profesor B. Śliwerski pozwoli, korzystając z okazji, chciałbym serdecznie pozdrowić prof. K. Konarzewskiego, z którym w latach 70.XX wieku funkcjonowaliśmy razem na Wydziale Pedagogicznym UW, pełniąc wprawdzie różne role (asystent, doktorant). Bardzo mile wspominam nasze kontakty.

Stefan Łaszyn" 


27 września 2023

Odszedł rektor - elekt, pedagog - dr Andrzej Gołębiowski

 

Kiedy odchodzi nagle osoba w sile wieku, tak zaangażowana w rozwój uczelni i kształcenie studentów, jaką był prof. AHNS, dr Andrzej Gołębiowski, to jest to trauma bardziej trudna do przepracowania. Zmarły pedagog był absolwentem Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, gdzie w 2000 roku obronił rozprawę doktorską  z pedagogiki społecznej zatytułowaną: "Katecheza formą profilaktyki choroby alkoholowej i narkomanii". Jako adiunkt był zatrudniony w Politechnice Radomskiej im. Kazimierza Pułaskiego na Wydziale Filologiczno-Pedagogicznym. Tam też powstał na Wydziale Nauczycielskim, Instytut Kultury Fizycznej i Pedagogiki, w którym prowadził zajęcia z pedagogiki społecznej.  

Ze względu na własne środowisko rodzinne i miejsce zamieszkania podjął się funkcji dziekana Wydziału Nauk Społecznych w Wyższej Szkole Handlowej w Radomiu, a nastęnie na funkcję prorektora tej Uczelni. Po zakończonej kadencji został powołany na funkcję rektora Wyższej Szkoły Handlowej im. Króla Stefan Batorego w Piotrkowie Trybunalskim. W związku z likwidacją tej szkoły wyższej powrócił do zarządzania w Wyższej Szkole Handlowej w Radomiu pełniąc w niej funkcję dziekana Wydziału Zamiejscowego w Mielcu, a z chwilą przekształcenia tej szkoły w Akademię Handlową Nauk Stosowanych powierzono mu funkcję dziekana Wydziału Studiów Strategicznych i Technicznych w Radomiu.

Pan dr A. Gołębiowski był bowiem wiceprezesem Zarządu Oddziału Radomskiego Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej, członkiem Drohiczyńskiego Towarzystwa Naukowego oraz Europejskiego Stowarzyszenia dla Bezpieczeństwa. Niezależnie od pracy administracyjno-akademickiej był autorem programów profilaktycznych w zakresie uzależnień od alkoholu i narkotyków publikując z tej problematyki artykuły naukowe.  

Został w tym roku rektorem-elektem, ale organizm odmówił posłuszeństwa. Zmarł nagle 24 wrzesnia br. Dla społeczności Akademii Handlowej Nauk Stosowanych jest to niewątpliwie ogromna strata, bowiem lokowano w Nim ogromną nadzieję na wspomaganie w procesie zarządzania i kształcenia dalszego rozwoju tej uczelni. Requiescat in pace.

 

(źródło fotografii: www.ahns.pl)         

26 września 2023

Spotkań Czesława Kupisiewicza z innymi uczonymi ciąg dalszy

 


W ostatnim roku swojego życia wybitny uczony - członek rzeczywisty PAN, pedagog, historyk i komparatysta oświaty Czesław Kupisiewicz (1924-2015) przygotował leksykograficzny zbiór syntetycznych wspomnień o znaczących osobach w jego akademickim rozwoju. Obiecałem Profesorowi, że po kilku latach opublikuję w blogu niektóre z nich, by potwierdzić jak ważna jest pamięć o kształtowaniu się znaczących relacji między naukowcami. 

Kupisiewicz osobiście zaznaczył to we wstępie: 

"Chciałbym przy tym podkreślić,  że nie wszystkie z przywołanych tutaj przeze mnie osób są za „bardzo ważne” powszechnie uważane, nie wszystkie były dla mnie równie ważne, ale wszystkie zaznaczyły swoją obecność w mojej pamięci. Ten też wzgląd sprawił, że postanowiłem odtworzyć związane z nimi wydarzenia.

W moim dość już długim życiu spotykałem się z wieloma ludźmi. Byli wśród nich także ludzie powszechnie znani, „z pierwszych stron gazet”, aczkolwiek nie wszyscy z nich zasługują na  zaliczenie do kategorii osób wybitnych ze względu na ich takie czy inne zasługi. Jeśli zatem  zamieszczam i ich na niniejszej liście spotkań z „wybitnymi osobami”, to czynię tak nie  tyle z racji wysokiej oceny ich zasług, ile dla odnotowania  faktu, że i takie spotkania również w moim życiu miały miejsce. 
Nazwiska osób, z którymi dane mi było się spotykać, umieszczam w  porządku alfabetycznym, a nie chronologicznym. Ma to pewne zalety, ale i słabe strony, ponieważ niejednokrotnie figurują obok siebie spotkania znacznie od siebie oddalone w czasie. Pragnę również podkreślić, że moje sprawozdania z owych spotkań mają charakter subiektywny".   

Dzisiaj kolejna część wspomnień uczonego, w której uzupełniam jedynie brakujące daty: 

BALEY Stefan (1885 – 1952). 


"W czasie moich studiów na UW był profesorem psychologii wychowawczej oraz autorem znakomitego podręcznika tej dyscypliny. Miewał, jak mawiali studenci, humory, które były przedmiotem licznych anegdot. Mnie również dane było uczestniczyć w wydarzeniu, które miało taki właśnie charakter. Oto ono. Zdecydowałem się prosić profesora o wyznaczenie mi terminu egzaminu z psychologii wychowawczej, ostatniego przed obroną mojej rozprawy magisterskiej. Z podobnym zamiarem nosił się również jeden z moich przyjaciół. Udaliśmy się więc razem do profesorskiego gabinetu, w którym, jak się okazało, było już kilkoro studentów. Profesor, który coś do nich mówił podniesionym głosem, zauważył nas po chwili i zapytał:

„A panowie to też chcecie mnie prosić o przeegzaminowanie najwcześniej za pół roku, ponieważ teraz nie jesteście jeszcze do tego dobrze przygotowani? Przecież to bezczelność – kontynuował – skąd mogę na przykład wiedzieć, czy przed tym terminem nie wpadnę pod tramwaj?”

„Panie profesorze, my tylko chcemy?”, powiedział mój przyjaciel, „ustalić i ewentualnie”.

„Czyżbym miał rozumieć, że panowie już możecie ten egzamin zdawać? No nareszcie! Pojawili się nieoczekiwanie jacyś solidni studenci. Bardzo dobrze. Zaraz panów przeegzaminuję, tu na miejscu oraz w obecności tych kunktatorów, którzy chcą zdawać za pół roku”, tu wskazał ręką na stojących pod ścianą kolegów. „Rozumiem, że panowie są do egzaminu przygotowani,  inaczej prosilibyście o późniejszy termin. Przypominam też sobie, że chodzicie na moje wykłady, a to jest istotne. Niech pan więc siada na moim fotelu”, zwrócił się do mojego przyjaciela, „a ja pomyślę nad pytaniami”. Przyjaciel, blady z przerażenia, usadowił się w profesorskim fotelu, a ja uświadomiłem sobie, że pamięć profesorska też bywa zawodna, ponieważ ja uczęszczałem na wykłady profesora w tzw. kratkę, a mój przyjaciel w ogóle na tego nie robił.

Tymczasem profesor oświadczył po krótkim namyśle, że właściwie nie widzi powodu, aby trzeba było przyjaciela egzaminować, ponieważ ten musi być do egzaminu dobrze przygotowany, skoro gotów jest zdawać go niejako marszu. „Zobaczcie – zwrócił się do „kunktatorów” –że profesor Baley docenia solidność”, poprosił przyjaciela o indeks i wpisał mu ocenę „bdb”. Mnie przeprosił, że musi już iść na obiad i wyznaczył termin egzaminu za tydzień.

„Uszczypnij mnie”, powiedział po wyjściu z profesorskiego gabinetu mój przyjaciel, bo nie uwierzę. „Przecież miałem się dopiero udać do biblioteki po książki, które trzeba przestudiować do egzaminu, a tu już jest po wszystkim”. Ja miałem mniej szczęścia, ponieważ trafiłem na zły humor profesora i egzamin musiałem zdawać, o czym piszę zresztą w moich Okruchach wspomnień". 

 

BANACH  Czesław (ur. 1931-2020), 


"pedagog i działacz oświatowy, od 1988 profesor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie, członek Komitetu Ekspertów do spraw Edukacji Narodowej, ostatnio członek Komitetu Prognoz przy prezydium PAN „Polska 2000 Plus”. Poznaliśmy się podczas jednego z moich wykładów gościnnych w Krakowie w latach 60. XX wieku i od tego czasu utrzymujemy stałe i dość ścisłe kontakty. Ich materialnym świadectwem była ekspertyza na temat perspektyw rozwojowych polskiej  edukacji do roku 2020".

 

 GIEYSZTOR Aleksander  (1916 – 1999). 

"Poznałem go na UW, kiedy byłem prorektorem tej uczelni. Wiedziałem, że cieszy się powszechnym szacunkiem i uznaniem nie tylko jako wybitny  mediewista, lecz również oficer Armii Krajowej oraz człowiek, który wiele zrobił dla odbudowy Uniwersytetu Warszawskiego po drugiej wojnie światowej. Tak się złożyło, że zwrócono się do mnie o opracowanie tzw. superrecenzji w sprawie utworzenia w Pułtusku  postulowanej przez grupę profesorów, głównie z UW, Akademii Humanistycznej. 


 

Opinie na ten temat były podzielone, a władzom zależało na jednoznacznym stanowisku. Poproszono mnie więc o przygotowanie wspomnianej wyżej superecenzji. Przeanalizowałem wszystkie napisane w rzeczonej kwestii stanowiska i na tej podstawie opowiedziałem się za wnioskiem wspomnianej grupy profesorów. Nic już nie stało na przeszkodzie, aby w Pułtusku powstała nowa uczelnia akademicka, która nosi obecnie imię profesora Gieysztora. Po jakimś czasie od przekazania władzom mojej recenzji profesor Gieysztor zaprosił mnie do uniwersyteckiego klubu na kawę, aby mi dziękować za poparcie wniosku, który – jak powiedział – ożywi intelektualnie naszą prowincję oraz ułatwi jej mieszkańcom bezpośredni dostęp do studiów wyższych".

(źródło fotografii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Gieysztor)  

GLASER  Robert (ur. 1921). 

"Amerykański psycholog wychowawczy, w latach mojego pobytu w USA (1965 – 1966) dyrektor Learning Research and Development Center w Pittsburgu i mój „naukowy doradca”. Żywo interesował się Polską, skąd pochodziła część jego rodziny, prosił mnie o tłumaczenie z niemieckiego interesujących go artykułów niemieckich psychologów oraz tłumaczenie na polski kilku jego artykułów, które później opublikowano w „Kwartalniku Pedagogicznym”. Nosił się z zamiarem przyjazdu do Polski z cyklem wykładów, ale nie udało mu się tego zamiaru zrealizować". 

 

 GRUSZCZYK-KOLCZYŃSKA Edyta (ur. 1940), 

"pedagog, profesor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi i Akademii Pedagogiki Specjalnej; zajmuje się problemami nauczania i uczenia się matematyki dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym, a także wspomagania i rozwijania ich  rozwoju umysłowego. Jest wybitną specjalistką w zakresie pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej, a jej liczne książki  są powszechnie czytane.


Spotkaliśmy się, kiedy Edyta Gruszczyk, wówczas jeszcze doktor, chciała się dowiedzieć, czy jej rozprawa habilitacyjna odpowiada wymaganym na UW standardom. Z tym pytaniem zwróciła się do mnie podczas jednego z  moich dyżurów.. Ponieważ niedawno przeczytałem tę rozprawę, moja odpowiedź była jednoznacznie pozytywna. Usłyszałem podziękowanie i moja  interlokutorka szybko wybiegła z pokoju. Tymczasem ja chciałem z nią porozmawiać na temat owej rozprawy, ponieważ jej temat żywo mnie interesował. 

Ponownie spotkaliśmy się dopiero w 2004 roku. Tym razem rozmowa trwała dostatecznie długo, aby pani Gruszczyk-Kolczyńska – już jako ceniony profesor –  mogła mi przedstawić zarówno wyniki swoich dotychczasowych badań, jak i plany dalszych badań i publikacji. Jedne i drugie były imponujące. Miałem  przyjemność recenzować kilka książek Edyty Gruszczyk- Kolczyńskiej i współpracującej z nią mojej magistrantki sprzed lat, Ewy Zielińskiej. Dodam, że pani profesor jest bardzo dobrą szachistką,  o czym przekonałem się osobiście".

 

GRZEGORZEWSKA  Maria (1888 – 1967), 

"pedagog i psycholog, założycielka i dyrektor Państwowego Instytutu Pedagogiki Specjalnej (obecnie Akademia Pedagogiki Specjalnej), w latach 1957 – 1959 profesor UW. Była obecna podczas publicznej rozprawy mojej rozprawy doktorskiej na Wydziale Filozoficzno-Społecznym UW w dniu 2 czerwca 1959 roku. Po obronie gratulowała mi trafnie dobranego tematu rozprawy i naukowego awansu. Powiedziała, że przydałby się taki dydaktyk w kierowanym przez nią Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej".

 




25 września 2023

Nie będzie nauczycielem...

 

 


Pisze do mnie świetnie wykształcony literaturoznawca, który mieszka 60 km od Warszawy. Mógłby i chciałby podjąć pracę w jednej ze szkół ponadpodstawowych w stolicy, obronił rozprawę doktorską z filologii, ale... . Przeczytajcie  sami: 

"Z jednej z warszawskich szkół, w której kiedyś pracowałem, koniecznie chcą żebym wrócił do nich do pracy. Zobaczyłem aktualne zarobki w 2023 r.:
 
https://www.google.pl/amp/s/samorzad.infor.pl/sektor/edukacja/nauczyciele/6299309,tabela-dla-pensji-netto-w-2024-r-nauczyciel-dyplomowany-3813-zl-podwyzka-381-zl-mianowany-3308-zl-326-zl-poczatkujacy-3155-zl-309-zl.html.amp
 
2846 zł na rękę plus dodatek motywacyjny 400 zł, to zarobię  3246 zł. Odjąć koszty dojazdów do Warszawy, bilety miesięczne, PKP i karta miejska, w sumie 600 zł. Zostaje mi 2646 zł. Na mieszkanie, na życie. Panie Profesorze, już w poprzedniej pracy ujmowałem oszczędności z konta żeby przeżyć. Żywność w Warszawie kosztuje kilka razy więcej niż na prowincji a nie sposób wozić codziennie całą torbę kanapek. 
 
Tymczasem wszystko niemal zdrożało o 100 procent. Nie mając jeszcze innego źródła finansowania, nie sposób za te pieniądze wyżyć. Ale jak w inny sposób dorobić, kiedy same dojazdy do Warszawy zajmują 4 h dziennie...

Jeszcze 5 lat temu mógłbym skromnie wyżyć za taką pensję, prowadząć jednoosobowe gospodarstwo domowe. Dzisiaj jednak, kiedy czynsz mam droższy niemal o 100 procent, a także zdrożała o niemal 100 procent żywność, absolutnie nie jestem w stanie utrzymać się za takie wynagrodzenie.



Panie Profesorze, czy to nie wymaga jakiegoś strajku?"

 

24 września 2023

Wiarygodnie o wiarygodności

 


Najnowsza książka socjologa Piotra Sztompki pt. "Wiarygodność. Sekret dobrych relacji" (Kraków, 2023) wpisuje się w ten rodzaj publikacji popularnonaukowych, które poruszają egzystencjalne problemy codziennego świata życia (Lebenswelt). Jest ona pochodną nie tylko mądrości wybitnego uczonego, ale także potrzeby dokonania swoistego rodzaju podsumowania osobistych doświadczeń życiowych. Zawsze towarzyszy mi w lekturze tego typu dzieł refleksja, że są takie fenomeny naszego życia, które musiały czekać na wgląd w ich istotę, zakres i związane z nimi następstwa. 

Podejściem do wydawałoby się tak oczywistej kategorii, jaką jest wiarygodność, P. Sztompka kontynuuje swoje analizy także kluczowych pojęć socjologicznych, które dotyczą uwarunkowań stosunków międzyludzkich. Autor przyznaje, że jego zbiór esejów oparty jest "(...) na myślowym połączeniu dwóch źródeł. Najpierw na własnym doświadczeniu życiowym, rozglądaniu się dokoła z siatką socjologicznych pojęć i teorii z tyłu głowy. A więc obserwowaniu swojego konwoju społecznego wnikliwiej i bardziej systematycznie za pomocą okularów pojęciowych i metodologicznych wyszlifowanych przez prawie dwa stulecia istnienia socjologii. Drugie źródło, które pozwala wzbogacić wyobraźnię o doświadczenia życiowe innych ludzi, nieznajomych, a czasami nawet egzotycznych, to literatura piękna, zwłaszcza powieść realistyczna" (s. 12).    

Dopiero co mieliśmy znakomitą okazję do namysłu nad sensem zaufania, dzięki znakomitej rozprawie tego socjologa na ten temat, toteż fenomen wiarygodności jest jego dopełnieniem. Nie ma zaufania w relacjach społecznych, jeśli któraś lub każda z istot je konstytuujących nie jest wiarygodna. Eseistyczna stylistyka narracji Sztompki przypomina mi książkę socjologa wcześniejszego pokolenia - Jana Szczepańskiego pod tytułem 'Sprawy ludzkie" czy psychologa i pedagoga Józefa Pietera - "Życie codzienne". 

Słabą stroną tego studium krakowskiego socjologa jest osadzenie go w amerykańskiej kulturze klasy średniej, która z ograniczeniem może służyć do przenoszenia jej doświadczeń do laboratorium polskiej pseudodemokracji i niszczejącej, bo ustawicznie deprecjonowanej klasy średniej przez kolejne ekipy oligarchów  partyjnych od 1993 roku. Jeszcze dobrze  nie rozwinęła się polska middle class i nie utrwaliła w strukturze społecznej aksjonormatywnej i społecznej swojej obecności, gdyż - podobnie jak ma to miejsce w ościennych krajach postsocjalistycznych - partie władzy nie są zainteresowane jej rozwojem. 

 Zwracam uwagę na przyjętą przez P. Sztompkę metodę analiz i narracji, którą określił jako metoda "(...) literackiej heurystyki , czyli inspirowania się w socjologii literaturą piękną. Może uzupełni ona arsenał używanych przez socjologów strategii badawczych, tę "skrzynkę narzędziową" mojej dyscypliny" (s.13). Niech zatem każdy czytelnik domyśli się, na czym polega ta metoda badań społecznych, żeby można było ją upowszechnić jako wiarygodną nie tylko w wydaniu jej autora.

Niniejsza rozprawa ma niebanalne znaczenie dla pedagogów, psychologów, ekonomistów, politologów, ale i przedstawicieli nauk humanistycznych, którzy przedmiotem swoich badań i/lub oddziaływań czynią intersubiektywną przestrzeń międzyludzką, która jest konstruowana przez różne rodzaje oraz konfiguracje relacji społecznych i kulturowych, tu ujmowanych za Ray'em Pahl'em jako "konwój" (s.19).

A jednostka ludzka - jak pisze Sztompka - jest "(...) niczym więcej niż lokatorem pewnego uniwersalnego miejsca w przestrzeni międzyludzkiej, swoistym węzłem w sieci relacji. Wszystko, co w nas ludzkie, stanowi efekt powiązania z innymi i realizuje się poprzez powiązania z innymi. Jesteśmy jakąś "wypadkową" tego,  z kim się w życiu zetknęliśmy, kogo włączyliśmy do przestrzeni międzyludzkiej (na przykład przyjaciół) lub kto tam wkroczył nawet bez naszej woli (na przykład komornik). Jesteśmy zapisem - w naszej osobowości i tożsamości - doświadczeń, wiedzy, umiejętności czerpanych z kontaktów z innymi" (s. 22). 

CZYM JEST dla socjologa WIARYGODNOŚĆ? Muszę przyznać, że nie tym, czego się spodziewałem, co wcale nie oznacza, że autor nie jest osobą wiarygodną. "Wiarygodność w sensie najbardziej ogólnym to zrealizowanie oczekiwań i zobowiązań wobec partnera lub co najmniej gotowość  do takiego działania. A przypisanie wiarygodności to przekonanie, że partner spełni nasze oczekiwania i wywiąże się z podjętych zobowiązań. Inaczej - zaufanie" (s. 43).        

Tak oto od rozdziału 2 "Czym jest wiarygodność?"  zaczyna się możliwy i konieczny spór o rozumienie tego fenomenu. Mnie ono rozczarowało, gdyż jest chyba nieświadomie zakorzenione w psychologii behawioralnej, dla której istotę relacji społecznych determinują motywacje ludzkie i działania. Podobnie Sztompka wskazuje na konieczność współwystępowania dwóch czynników, by mogła zaistnieć wiarygodność we wzajemnych relacjach, a mianowicie  motywacja i możliwość do pozytywnego, korzystnego dla drugiej osoby działania. 

Zdumiewa takie rozumienie wiarygodności, bowiem oparte jest na teorii wymienności zachowań/działań między ludźmi ze względu na adresowane do partnerów społecznych oczekiwania. "I tak, nie jest wiarygodny kolega, który na przykład chciałby nam pomóc, gdy znaleźliśmy się w tarapatach finansowych, ale nie ma pieniędzy" (tamże). Jeśli z takiej przyczyny ktoś jest niewiarygodny, to wcale mnie nie przekonuje. To, że kogoś nie stać na wsparcie finansowe, wcale nie musi podważać jego wiarygodności jako... no właśnie, jako kogo? Brak środków finansowych nie wyklucza  przecież bycia partnerem, przyjacielem, kolegą, mistrzem, zwierzchnikiem itp.     

Z powyższego względu ta część analiz rozczarowuje banalnością wiedzy osobistej, która nie znajduje odwołań do wyników badań naukowych. Dokładnie tak samo popularyzował swoje podejście do wzajemnych relacji między partnerami psycholog Miroslav Plzak, którego rozprawy były publikowane wiele lat temu w przekładzie na język polski. Każdy z nas zgodzi się z socjologiem, że do przypisywania wybranemu przez nas partnerowi wiarygodności konieczne jest zaufanie, sprzyja jej intymna znajomość oraz świadomość jego/jej projekcji własnych intencji, oczekiwań od nas.

Od rozdziału 3 "Obiekty wiarygodności" P. Sztompka rozszerza zakres swoich analiz o ten rodzaj relacji społecznych, który wykracza poza intymne, osobiste relacje między ludźmi, gdyż dotyczy styczności z osobami pełniącymi role społeczne (nauczyciel, policjant, ksiądz, profesor uniwersytecki, adwokat, lekarz itp.). "Dodatkowo oddziałują tu dwa czynniki. Po pierwsze stereotypy, które pewne role uznają a priori za wiarygodne, zwłaszcza  tak zwane role pomocowe, zwane też rolami szczególnego społecznego zaufania (na przykład lekarz, sędzia), a innym przeciwnie, odmawiają wiarygodności, a nawet otaczają repulsją i pogardą (na przykład włóczęga, narkoman, alkoholik)" (s. 64).

Co ważne, w powyższej sytuacji socjolog uważa, że należy ograniczyć przypisywanie wiarygodności komuś pełniącemu określoną rolę społeczno-zawodową do POWINNOŚCI związanych expresis verbis z tą rolą. "Inne działania danej osoby wykraczające poza wykonywaną rolę nie są istotne dla oceny jej wiarygodności. Prezydent ma być strażnikiem konstytucji i zwierzchnikiem armii, lekarz ma leczyć, adwokat - bronić w sądzie, profesor - prowadzić wykłady, a premier -  rządzić. To, że prezydent jeździ na nartach, a były premier zgodnie z własnym określeniem "rżnie w gałę" (gra w piłkę nożną), adwokat gra w brydża, lekarz jest tenisistą, a profesor zapalonym fotografem - nie ma nic do rzeczy, jeśli chodzi o ich wiarygodność w rolach zawodowych"(s. 65, podkreśl. moje).

Wreszcie wiarygodność lub jej brak można przypisywać zbiorowościom społecznym (stowarzyszenia, zgromadzenia, organizacje, środowiska zawodowe itp. Bardziej złożony jest problem, gdy oceniamy instytucje, firmy, urzędy, "(...) w których działają duże zbiorowości ludzi dla nas anonimowych" (s. 69), gdyż uogólniamy opinię na ich temat na podstawie doraźnych sytuacji, podległości (np. obowiązek szkolny) czy jednostkowych kontaktów z ich członkami czy pracownikami. 

Na temat wiarygodności takich instytucji formułują swoje opinie także media, których przedstawiciele, wpływają na jej jakość i zakres. Przypisywana im cecha jest zatem także zapośredniczona, bowiem jest wyrażana na podstawie znaczeń, jakie nadają im inne osoby znaczące czy wiarygodne źródła.  Nie bez znaczenia są sieci i kontakty społeczne nawiązywane w cyberprzestrzeni.

Kluczowe zatem dla rozpoznania stopnia i zakresu wiarygodności są oczekiwania, które - zdaniem P. Sztompki zależą od: "zaufania, lojalności, wzajemności, solidarności, szacunku i sprawiedliwości" (s.86). Związane z nim ambiwalencje, napięcia i konflikty są egzemplifikowane przez autora przykładami z codzienności, także życia politycznego Polaków. Jak pisze: 

"Zwolennik Prawa i Sprawiedliwości nie może równocześnie uznawać programu Platformy Obywatelskiej czy Nowej Lewicy. Gdy dwie rodziny nie znoszą się wzajemnie, można być "przyjacielem rodziny" tylko jednej z nich" (s. 99). Ktoś zatem może być wiarygodny w sferze prywatnej, rodzinnej, a niewiarygodny w pełnionej przez siebie roli i na odwrót. 

Gorzej, kiedy ktoś ukrywa rzeczywiste powody podejmowania ukrytej rywalizacji, by zniszczyć czyjąś reputację tylko dlatego, że została ujawniona jego/jej demagogia, cynizm czy niewywiązanie się z własnej roli społecznej lub zawodowej. Sztompka odnosi się zatem także do kwestii podrabiania lub upiększania czyjejś reputacji, przy czym nie dostrzega tego, że dana osoba sama może podejmować działania w tym zakresie, które w żadnej mierze nie mają z jej wiarygodnością wiele wspólnego.

Autor omawianej przeze mnie ksiązki pięknie stopniuje napięcie w zakresie pobudzania ciekawości czytelników, bowiem od rozdziału 6 "Pozory wiarygodności" wyprowadza ich z poczucia pewności co do możliwego rozpoznania wiarygodności, skoro omawiane czynniki zwiększają jedynie prawdopodobieństwo jej zaistnienia i rozpoznania. W związku z tym, że czytają ten blog także naukowcy, przywołam doświadczane przez P. Sztompkę sytuacje poprawiania sobie reputacji przez wnioskujących o nadanie im stopnia czy tytułu naukowego: 

1.   "Jeden to bibliografia, która obok prac naukowych zawierała jako osobną publikację każde wystąpienie prasowe, nawet najkrótszy wywiad. (...) 

2. Drugi, odwrotny przypadek to bibliografia  profesora Y, z którego listy książek zniknęła publikacja ważna, bo habilitacyjna, wydana w okresie PRL, skądinąd bardzo dobra, ale traktująca o pewnej leninowskiej koncepcji. Uznał ją widocznie dzisiaj za kompromitującą" (s. 149). 

Manipulacja reputacją nie dotyczy jednak tylko tych, którzy ubiegają się o awans w nauce. Obejmuje ona także niektórych recenzentów, określanych w socjologii jako "brudne wspólnoty", a więc zmawiających się przeciwko kandydatowi do awansu z powodów pozanaukowych. Sztompka określa takie działania mianem   fałszywych referencji. Są nimi "(...) wydawane po znajomości opinie, recenzje pisanie na zamówienie, niekiedy kupowane" (s. 151). W okresie wyborów parlamentarnych doświadczamy m.in. działań trolli politycznych, którzy wykonują sondaże opinii na zamówienie swoich zleceniodawców, wprowadzając w błąd opinię publiczną. 

Do pozorowania wiarygodności socjolog zalicza także: podrabiane symbole, w tym "(...)  umieszczane przed nazwiskiem skrótu "prof.", mimo że nie posiada się ani habilitacji, ani tytułu naukowego profesora (tzw. belwederskiego) a jest się jedynie pracownikiem uczelni zatrudnionym na stanowisku dydaktycznym o tej nazwie, której sens jest podobny do tego, w jakim w liceach mówi się o profesorze wuefu" (s. 153). Pozoranctwo przejawia się w udawanym stylu i sposobie działania, w upiększaniu wizerunku, ale i w produkowaniu wiarygodności przez celebrytów.   

 Pomimo przywoływania nauki i naukowców w różnych miejscach wcześniejszych analiz fenomenu wiarygodności P. Sztompka poświęca jeszcze odrębny rozdział wiarygodności w nauce, której obiektem jest wiarygodność wiedzy naukowej, metody naukowej, instytucji i organizacji nauki oraz społeczności badaczy (rozdz. 9). Także, a może szczególnie w tej dziedzinie życia społeczeństw, kluczową rolę odgrywają oczekiwania "(...) przede wszystkim dążenia do prawdy, wzbogacenia "archiwum wiedzy" (cel główny, pierwotny" oraz poszukiwania użyteczności, a więc praktycznych zastosowań wiedzy - technicznych, produkcyjnych, terapeutycznych, socjotechnicznych (cel pochodny) " (s. 205). 

Socjolog trafnie konstatuje: "Mechanizm budowania wiarygodności funkcjonuje szczególnie skutecznie w odniesieniu do czołowych uczonych (...) sławni uczeni mają znacznie więcej do stracenia niż mniej znani koledzy: wysokie dochody, łatwość publikowania, dostęp do grantów, szanse na rozmaite nagrody honorowe etc. Stąd całkowicie racjonalną postawą, zgodną z ich własnym interesem, jest uczciwość i prawdomówność, a także stawanie w obronie reputacji całej grupy zawodowej przez stanowcze reagowanie na przypadki dewiacji" (s. 210).  

Droga do sukcesów, osiągnięć naukowych wybitnych postaci danej nauki jest jednak żmudna, często długotrwała, wymaga wielu wyrzeczeń, ogromnych nakładów pracy indywidualnej i zespołowej, aktywności na forach publicznych, na konferencjach, sympozjach, ustawicznego poddawania się zewnętrznym recenzjom itd., a zatem zarezerwowana jest dla nielicznych. "Odpowiedzialności całej nauki jako instytucji strzeże mechanizm zinstytucjonalizowanej czujności. Rozmaite agendy rządowe i środowiskowe kontrolują działalność instytucji naukowych, a także zasadność awansów w całej hierarchii stopni, od doktora do profesora zwyczajnego"(s. 216).

Sztompka przecenia wagę wiarygodności mechanizmów nadzoru i samokontroli w społecznościach akademickich, gdyż stanowią o jakości ich działania nie tylko wybitni uczeni. Możemy wskazać na uczelnie, organy władzy, komisje, w których zasiadają lub kierują nimi nie zawsze wybitni uczeni, gdyż szkoda im czasu na tego typu działalność. Tym samym prawo Kopernika jest nie do wyeliminowania także z tego środowiska. 

Wiarygodność nauki podważają - zdaniem socjologa - czy osłabiają takie czynniki, jak: nietransparentność wyników badań naukowych, fiskalizacja, prywatyzacja, komercjalizacja i biurokratyzacja nauki kwantofrenia, wąsko pojmowany praktycyzm nauki oraz obniżenie jej ekskluzywności i autonomii społeczności naukowej. Gorzej, kiedy na skutek niemodalnych postaw lub zachowań części środowiska akademickiego  dochodzi do oszustw  i innych form patologii.

Całą rozprawę domykają dwa, jakże istotne rozdziały, które dotyczą subiektywnego i obiektywnego kryzysu wiarygodności na świecie oraz polskich z nią kłopotów. Zdecydowania osłabły ramy aksjonormatywne, etyczne kluczowych dla rozwoju społeczeństwa środowisk socjalizacyjno-wychowawczych i sprawujących władzę. Jak stwierdza autor książki: "W Polsce szczególnie wyraźnie występuje kryzys wiarygodności władzy: elity politycznej i instytucji państwowych" (s.  287).             

Piotr Sztompka uruchomił swoją rozprawą sygnał alarmowy dla nas wszystkich, a przede wszystkim dla tych, którym zależy na dobru wspólnym. Brzmi to utopijnie, ale pięknie: "Dopóki jednak demokracja, choć wadliwa, istnieje, jej naprawa i odbudowa wiarygodności  w życiu publicznym leżą w rękach  społeczeństwa obywatelskiego. Na tym polega siła demokracji" (s. 297). Ignoranci i pozoranci troski o naukę wnet tego nie zrozumieją.


23 września 2023

"Igraszki fałszywych wrogów"

 


 

Jesteśmy jako naród już tak skłóceni ze sobą, że żadne, nawet najbardziej racjonalne argumenty nie trafiają do osób, które w swoim zacietrzewieniu tracą kontrolę nad sobą, nad otaczającym ich światem i docierającymi do nich wiadomościami.  Nie dotyczy to tylko środowisk defaworyzowanych, ale także polskiej inteligencji, bowiem każda ze stron sporu, który wiedzie różnymi drogami (pierwszą, drugą, trzecią, czwartą, piątą... itd.), już nawet nie chce nie tylko słuchać, ale i rozmawiać, czytać, analizować czy sprawdzać wiarygodność faktów, zdarzeń, osób. 

Przed nami wybory do Sejmu, ale w środowisku naukowym są wybory do Rady Doskonałości Naukowej oraz do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Dowiaduję się, że są osoby pełniące funkcje kierownicze w uczelni, które wzywają do siebie pracowników-podwładnych i żądają głosowania tylko na jedną/jednego z kandydatek/jednego z kandydatów. To ciekawe, bo przecież w mediach społecznościowych afirmują się jako zwolennicy merytokracji, kompetencji, a nie powinności zabezpieczenia komuś jej/jego interesów. Niektórzy zatem podporządkowują dobro nauki, wiarygodność uczonych własnym ambicjom, interesom, za którymi nie stoją powyższe walory. 

Dr psychologii Uniwersytetu Warszawskiego Roman Zawadzki wydał dziesięć lat temu książkę pod tytułem "Igraszki fałszywych wrogów" (Warszawa, 2012), w której pisze o załamaniu się kultury politycznej, ale i społecznej, naukowej na rzecz formatowania ludzkich umysłów, charakteru, postaw, zachowań przez osoby posiadające władzę, kierujące państwem, firmą, uczelnią czy szkołą. Pisze o tym jako chrześcijanin, katolik, którego przedmiotem zainteresowań badawczych są nie tylko źródła praktykowania inżynierii społecznej, ale i skutki przenicowania nią ludzkich postaw, dusz.

Psycholog nie dziwi się i nie krytykuje ludzi z tego powodu, że dają się obezwładniać, że są gotowi uwierzyć w każde kłamstwo, które jest im profesjonalnie podane na "tacy", ale też włączają się w służbę ideologii. Jak pisze: 

"Ideologie zawsze były i są wcielane w życie zarówno przy użyciu nagiej siły i otwartych konfliktów społeczno-ekonomicznych (totalitaryzm twardy), jak i skutecznej manipulacji poprze edukację, media, sztukę, naukę (totalitaryzm miękki). Lewiatan zaczął posługiwać się ideologicznym kamuflażem, przykrywającym prawdę o praktyce życia społecznego i politycznego. Przekształcił się w żarłocznego molocha totalnie panującego nad człowiekiem i coraz dotkliwiej ograbiającego go z wypracowanych przezeń dóbr. 

Państwo stało się panem i władcą swych poddanych, ale też i właścicielem, tworząc przy tym pasożytniczą kastę etatowych karbowych  - biurokrację, która rozrastając się do rozmiarów zgoła monstrualnych , korumpuje życie społeczne w mniej lub bardziej jawny sposób" (2012, s. 134; podkreśl. moje). 

Poddajemy się perswazyjności mediów, polityków różnych partii i frakcji niszcząc narodową solidarność, wspólnotowość, myślenie i działanie samorządowe, dla wspólnego dobra. Co gorsza, to psycholodzy służą totalitarnej czy autorytarnej władzy mając wiedzę na temat funkcjonowania człowieka w społeczeństwie, reagowania na m.in. podprogowe bodźce, emocjonalnego szantażowania ludzi, trenowania ich uczuć, byle tylko mogli na tym zarobić. "Pożyteczni idiocie" uzasadnią każdą bzdurę, kłamstwo, przeinaczą fakty (odwrócą kota ogonem), zmienią znaczenie wartości.

"Cóż - pisze Zawadzki - nauka to z jednej strony działalność wspaniała i szlachetna, z drugiej jednak bywa szalbiercza i szkodliwa. Pierwszą należy podziwiać i wspierać, drugą - demaskować i ośmieszać" (tamże, s. 139). 

Ciekawe zatem, jakie założą filtry poznawcze ci, którzy pójdą do dowolnych wyborów z narzuconym im czyimś zobowiązaniem, "byle na chama, byle głośno, byle głupio" (s.140).

      

 

22 września 2023

Profesor Krzysztof Konarzewski o (bez)sensie egzaminu maturalnego


 

 

Profesor pedagogiki, autor kluczowych dla tej dyscypliny naukowej rozpraw z metodologii badań edukacyjnych, ceniony i krytyczny badacz polityki oświatowej w Polsce oraz efektywności kształcenia, ale także były dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej - KRZYSZTOF KONARZEWSKI udzielił wywiadu Joannie Cieśli dla "Polityki", którego tytuł jest dość prowokacyjny, bowiem brzmi "Bzdury z matury" (39/2023, s. 31-33). Nie ma lepszego eksperta w kraju, toteż warto zapoznać się z każdą jego publikacją i wypowiedzią dla mediów. 

Skoro rządzący lekceważą uczonych, to na całe szczęście jeszcze nie ma w Polsce cenzury politycznej, światopoglądowej, więc może warto zastanowić się nad głębokim kryzysem polskiej polityki oświatowej. Jeszcze część naukowców ma poczucie troski o dobro wspólne, jakim jest  edukacja i nie obawiają się jawnych lub ukrytych sankcji, jakie mogą ich spotkać, kiedy upominają się o najwyższe wartości kultury i o racjonalność w procesie kształcenia młodych pokoleń. 

Można nie zgadzać się z niektórymi poglądami pedagoga, jeśli wyłączymy je z kontekstu wyników przeprowadzonych przez niego badań naukowych i doświadczeń w zarządzaniu egzaminami zewnętrznymi. Nie można twierdzić, a spotykam się z taką recepcją wywiadu, że K. Konarzewski jest zwolennikiem zlikwidowania egzaminu maturalnego. Wprost przeciwnie. 

To, że odsłania po raz kolejny kulisy manipulowania egzaminami państwowymi przez polityków sprawujących władzę, nie oznacza, że są one zbyteczne. Jak mówi:

"(...) uważałem i uważam, że lepiej byłoby, aby egzamin - w podobnej formule do dzisiejszej matury, jednolity w skali kraju i przygotowany przez zewnętrznych ekspertów - odbywał się na uczelniach" (s.31)

Wprawdzie zapomina o egzaminie ósmoklasisty, bo per analogiam musiałby on być przeprowadzany w szkołach ponadpodstawowych na powyższych zasadach. Przyznaje się do tego, że także za czasów jego władztwa w CKE  "Decyzja o tym, jaki ma być odsetek sukcesów, zawsze jest polityczna, a jej wykonanie leży w rękach autorów testów" (s.32). Prawdopodobnie za konsekwentne ujawnianie tego procederu został w trybie nagłym odwołany z funkcji dyrektora CKE. Jego następcy nie mieli już poczucia odpowiedzialności za tę destrukcję. 

Zdaniem profesora system egzaminacyjny jest nie tylko oparty na mocno dyskusyjnym kluczu do oceny prac z języka polskiego, nieodpowiedzialnych błędach egzaminatorów CKE, "konformistyczny" i otwierający furtkę "dla ideologów i polityków, by załatwiać swoje sprawy" (s.33). 

 Czas na zmianę!  Niech jedyne jeszcze, względnie niezależne szkoły wyższe przejmą rolę komisji egzaminów państwowych, a premier nowego rządu niech zmieni podległość Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (może podporządkuje ją powołanej przez Sejm Komisji Edukacji Narodowej) i jej stan kadrowy, by znaleźli się w niej tylko i wyłącznie - jako jedynym miejscu pracy - najwyższej klasy eksperci-naukowcy specjalizujący się w pomiarze dydaktycznym, ewaluacji. Egzaminy zaś niech przeprowadzą uczelnie, skoro i tak powołują komisje rekrutacyjne dla kierunków studiów.