Pisze do mnie świetnie wykształcony
literaturoznawca, który mieszka 60 km od Warszawy. Mógłby i chciałby podjąć
pracę w jednej ze szkół ponadpodstawowych w stolicy, obronił rozprawę doktorską
z filologii, ale... . Przeczytajcie sami:
"Z jednej z
warszawskich szkół, w której kiedyś pracowałem, koniecznie chcą żebym wrócił do
nich do pracy. Zobaczyłem aktualne zarobki w 2023 r.:
https://www.google.pl/amp/s/
2846 zł na rękę plus dodatek motywacyjny 400 zł, to zarobię 3246 zł.
Odjąć koszty dojazdów do Warszawy, bilety miesięczne, PKP i karta miejska, w
sumie 600 zł. Zostaje mi 2646 zł. Na mieszkanie, na życie. Panie Profesorze,
już w poprzedniej pracy ujmowałem oszczędności z konta żeby przeżyć. Żywność w
Warszawie kosztuje kilka razy więcej niż na prowincji a nie sposób wozić
codziennie całą torbę kanapek.
Tymczasem wszystko niemal zdrożało o 100 procent. Nie mając jeszcze innego
źródła finansowania, nie sposób za te pieniądze wyżyć. Ale jak w inny sposób
dorobić, kiedy same dojazdy do Warszawy zajmują 4 h dziennie...
Jeszcze
5 lat temu mógłbym skromnie wyżyć za taką pensję, prowadząć jednoosobowe
gospodarstwo domowe. Dzisiaj jednak, kiedy czynsz mam droższy niemal o 100
procent, a także zdrożała o niemal 100 procent żywność, absolutnie nie jestem w
stanie utrzymać się za takie wynagrodzenie.
Panie Profesorze, czy to nie wymaga jakiegoś strajku?"
Najlepsza metoda w naszym pięknym kraju, to być nauczycielkom. Wtedy najlepszą metodą na zwiększenie swojego statusu materialnego będzie znalezienie dostojnego męża. Para nauczyciel + nauczyciel może mieć ciężko, ale też nie wolno skreślać takiego potencjału pod warunkiem, że można czerpać z jakiegoś źródła dodatkowy dochód. W tym kraju trzeba być albo cwanym, albo skończyć studia, które wpisują się w nurty najbardziej opłacalnych i przyszłościowych zawodów. Jest jeszcze opcja rekrutacji do policji, straży granicznej, etc. Niektórzy ratownicy i lekarze narzekają, niektórzy z moich znajomych - lekarzy - zaczęli uczyć się języka jeszcze w okresie studiów lekarskich i wiedzą już, że miejsca w Polsce nie zamierzają "grzać". Policjant ma trochę gorzej, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż zawsze pozostaje motto "W tym kraju trzeba być albo cwanym, albo skończyć studia, które wpisują się w nurty najbardziej opłacalnych i przyszłościowych zawodów". Narastająca frustracja nie spowoduje strajku. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że na kierunkach związanych z językiem polskim, angielskim, wychowaniem wczesnoszkolnym, generalnie rzecz ujmując - nauczycielstwem większość wykonawców tegoż wspaniałego zawodu, to płeć piękna. Na uczelniach medycznych i technicznych jest trochę inaczej, ponieważ załóżmy - jest się doktorem automatyki i robotyki, ale nie "dokturem", a takim doktorem, doktorem, który to umie np. zautomatyzować mieszkanie. Już zarobki się zwiększają, badania są bardziej opłacalne, a spędzanie czasu na laboratoriach nie jest istnym laniem wody. Nauczycielstwo, ah, tak, tak... Koniecznie! Wracając, nauczycielstwo... Życzyłbym w tej kwestii wszystkim nauczycielom strajku, ale jest jeszcze inna opcja... znalezienie partnera/partnerki, który/a podniesie status materialny, i nie piszę teraz o pasożytnictwie i wyzysku, gdyż i ta kwestia zależy od interpretacji i płci. Mam bardziej na myśli połączenie zarobków, wynajęcie np. kawalerki gdzieś na obrzeżach miasta. W Polsce niestety nie ma czegoś takiego, jak w niektórych krajach skandynawskich, gdzie wyrzuca się na śmietnik w marketach jedzenie, którego data ważności za chwilę się skończy. Ba! W Polsce jest na to alternatywa, są przecież tzw. lodówki z jedzeniem. Ostatnio dowiedziałem się, że są nawet takie szafy z darmowymi ubraniami. Co do robienia torby kanapek... Mortadela w bułce tartej dzień w dzień nie oznacza raka. Swoją drogą, to jestem ciekaw, czy będąc tym wykwalifikowanym, wyselekcjonowanym, uprzywilejowanym i zarazem "mitycznym" nauczycielem lub nauczycielką na skutek "magicznego" podniesienia statusu materialnego może towarzyszyć ignorancja? Coś, jak "syndrom Polaka na emigracji", który zaraz po wyjeździe za granicę zaczyna odcinać się od swojego kraju, a jak przyjeżdża do niego, to w głównej mierze po to, aby pochwalić się swoim dorobkiem.
OdpowiedzUsuńAM
Wymaga, poziom wynagrodzeń w sektorze publicznym (nauczyciele, pracownicy kultury, urzędnicy - poza partyjnymi prominentami, średni personel medyczny) jest skandalicznie niski. Płace, które nie stanowią w żadnym razie ekwiwalentu wysiłku i kwalifikacji, a nawet nie pokrywają kosztów życia są źródłem osobistych frustracji. Konsekwencje są opłakane. Erozja kapitału ludzkiego, nieobsadzone wakaty w sektorze publicznym. Władza się tym nie przejmuje, cynicznie twierdząc, problemów brak. Cóż strumień pieniędzy płynie tam gdzie są potencjalne głosy oraz dla swoich ludzi. W takim Orlenie pracuje ok.70 tys. osób. Kadra kierownicza to krezusi w porównaniu z rzeszą dobrze wykształconych nauczycieli czy fizjoterapełtów. Poważne błędy w zarządzaniu państwem przyniosą źle owoce. Ale cóż na razie mamy "grać Panie Janku" i ten "wesoły autobus" jedzie dalej.
OdpowiedzUsuń