10 stycznia 2023

Ministrowie dalej demolują szkolnictwo quasi publiczne

 


Nowy rok zapowiada fatalną sytuację w quasi publicznym systemie szkolnym. Od początku rządów partii prawicowych, które zdemolowały infrastrukturalnie, dydaktycznie i pedagogicznie ustrój szkolny, doszły jeszcze związane z tym kataklizmy w patologicznym zarządzaniu nim w wydaniu najpierw Anny Zalewskiej, a potem Dariusza Piontkowskiego. Dobił już głęboko kryzysową sytuację Przemysław Czarnek  traktując edukację publiczną tak samo, jak czyniły to poprzednie rządy lewicowe i pseudoliberalne, a więc poniżając środowisko nauczycielskie, by nie obawiać się społecznego sprzeciwu. Kto będzie protestował w imieniu nauczycieli? Rodzice? Sami uczniowie?    

Poniżenie ma wiele wymiarów, o których wielokrotnie już pisałem, ale jego szczytem jest totalne odpuszczenie sobie statusu materialnego tego środowiska, w którym zatrudnieni są nauczyciele nie tylko nienawidzący (z wzajemnością) obecnej władzy, ale także oddani swojej profesji nauczyciele-pedagodzy. Tych ostatnich ubywa i będzie ubywać nie dlatego, że obecny szef resortu zapowiedział w rozgłośni radiowej konieczność zwolnienia za rok ok.100 tys. nauczycieli, co zresztą potwierdził w Radiu Maryja, ale dla szerszej grupy odbiorców temu zaczął zaprzeczać orientując się w swojej niestosownej gafie w roku wyborczym, ale dlatego, że stracili już jakąkolwiek nadzieję na profesjonalne zarządzanie polską oświatą. 


(źródło:Fb)


Totalną kompromitacją Ministerstwa Edukacji i Nauki jest odsłona zlekceważenia od stycznia 2023 roku zmian w płacy minimalnej, bo tak bardzo już wiceministrowie już nie cierpią nauczycielstwa, że przestali się o nie troszczyć. W końcu najważniejsza jest teraz kampania wyborcza, dobre usytuowanie się na listach wyborczych PiS czy innej formacji konserwatywnej, a im bardziej dopieką nauczycielom, tym dla nich lepiej, bo być może mają wyniki sondażu opinii, w świetle których społeczeństwo znowu przestało akceptować nauczycieli. 



Złą opinię zawsze generuje ta część środowiska, która nie tylko w tym roku szkolnym, ale już od lat usadowiła się dla siebie wygodnie na pozycji malkontentów zgodnie z zasadą "jaka płaca, taka praca", a że płaca jest marna, to i praca temu odpowiada. Rodzice to widzą, dzieci tego doświadczają, a więcej pracy i wyższe dochody mają z tego powodu psychoterapeuci, pedagodzy specjalni i klinicyści. 

To oznacza, że elektorat Prawa i Sprawiedliwości utrzymywany w szkolnictwie przez zakłamaną "Solidarność" i jeszcze bardziej nieudolny ZNP oraz pozostałe kanapowe związki pseudozawodowe będzie kierował się głównie interesem prywatnym - głównie w sferze światopoglądowej, bo przecież nie ulega wątpliwości, że co najmniej kilkanaście procent nauczycieli popiera obecną władzę, czerpiąc niewidoczne dla pozostałych korzyści z różnego rodzaju tzw. grantów, konkursów, wyposażenia dla szkół w materiały dydaktyczne i ekstra dodatki finansowe, a zatem i tak będzie głosował na tę formację.


Minister ze swoim wiceministrem i posłusznym im aparatem nadzoru pedagogicznego nie będzie zatem zabiegał o większą część nauczycielstwa, tak tę obojętną na politykę władzy, jak i tę jej radykalnie przeciwną, gdyż być może właśnie o to chodzi, by się wykruszyła, zniechęciła, zmęczyła i odeszła na obiecane przejściówki emerytalne. Znamy to z czasów PRL - jak się komuś nie podoba władza, to niech narzeka i sam odejdzie z zawodu. Szkolnictwo nie upadnie tylko dlatego, że jakiejś części społeczeństwa i nauczycielstwa nie podoba się minister i nadzór pedagogiczny, bo przecież jest obowiązek szkolny. 



Niektórzy kuratorzy oświaty już przebierają nogami, by znaleźć się na listach wyborczych do Sejmu, a jeśli nie lub jeśli się nie powiedzie ten manewr ucieczki do przodu, to będą zabiegać o to, by mogli wskoczyć na listę wyborczą w czasie wyborów samorządowych wiosną 2024 roku. Konfitury są tam, a nie w szkole czy przedszkolu. 

Dobrze płatne stanowiska w związkach zawodowych są także opanowane na wiele, wiele lat. Jeszcze świta nadzieja na zapewnienie sobie miejsca w urzędach wojewódzkich, powiatowych itd. Bywa, że im gorszy  jest jakiś nauczyciel, im bardziej zmęczony, znużony, wypalony, tym bardziej angażuje się politycznie. W końcu kiedyś trzeba zarabiać na czyimś wysiłku.

 



08 stycznia 2023

Jak poeta naprowadził mnie na metodologię badań historyczno-krytycznych w Opera Omnia Josepha Ratzingera

 


Ks. prof. UMCS dr hab. Alfred Wierzbicki, filozof, etyk i poeta nadesłał swój pierwszy w tym roku wiersz, któremu nadał tytuł "PAPIEŻ BENEDYKT". Zacytuję go w całości, gdyż przypomniał mi, jak kilka lat temu zainteresowałem się metodologią badań historyczno-krytycznych w najważnjiejszym dziele właśnie J. Ratzingera. Zastanawiałem się wówczas nad tym, czy wolno nam w badaniu historycznej myśli (idei, słowa) mówić o jej aktualności? Lubelski etyk pięknie wyraża w swoim wierszu pamięć spotkania z śp. Papieżem. 

   

"PAPIEŻ BENEDYKT"

Po śmierci papieża emeryta

zastanawiałem się kim był dla mnie

z bliska widziałem go raz

nie był jeszcze kim miał być

kończył 70 lat i chciał pożegnać się z Rzymem

przyjaciele komentowali jego autobiografię

słuchał ze zmrużonymi oczami

czuł się już na ścieżkach lasu w Bawarii

 

Podziwiałem jego wycofywanie się i zdolność powrotu

na łódź która tonęła w brudzie i niewierze

nie żałowałem abdykacji

cóż to za gadanie że nie schodzi się z krzyża

szedł przez prawdziwie ciemną dolinę

nie wiele było w niej wytchnienia

pastwiska wyżarte kielich pełen goryczy

w ornatach i mitrach szakale i wilki

 

Nie mamy boskości w sobie

błogosławiony w którego udręczonym ciele i umyśle

pulsuje miłość pochodząca z Boga

 

07.01.2023

 

Prowadzący w naukach teologicznych, ale także humanistycznych czy społecznych badania nad historią myśli, mogą sięgnąć do wyjątkowego w dziejach kultury dzieła zm. Papieża Josepha Ratzingera pt. OPERA OMNIA. JEZUS Z NAZARETU, przeł. M.  Górecka, W. Szymon OP, (Lublin, 2015).  Jest ono w swej przełomowej wyjątkowości porównywane do dzieł św. Tomasza z Akwinu.  


Jak pisze we wprowadzeniu do polskiego przekładu ks. prof. Krzysztof Góźdź, tekst może posłużyć nie tylko chrystianologom do dalszych badań, ale także do medytacji, gdyż (...) służy nie tylko zaspokojeniu  ciekawości czy dostarczeniu informacji, lecz zaprasza uczestnika do "żywego wejścia"  w tę rzeczywistość Jezusa z Nazaretu (s.2). Rozprawa powstała pod świeckim nazwiskiem Autora, by nie wiązano jej z pełnionym przez Ratzingera najwyższym dla Kościoła katolickiego urzędem.

Szczególnie cenne jest tu uzasadnienie metodologii własnych badań, które są próbą interpretacji dawnych i współczesnych analiz Ewangelii Mateusza i Łukasza o dzieciństwie Jezusa. Tak argumentuje J. Ratzinger  w przedmowie do Opera Omnia, którą wydał w dn. 15 sierpnia 2012 roku:

(...) na poprawną interpretację tekstu składają się dwa kroki. Po pierwsze, należy zapytać, co dany autor chciał powiedzieć w swym tekście; jest to historyczna komponenta egzegezy. Nie wystarczy jednak pozostawienie  tekstu w przeszłości i nadanie mu tym sposobem dawnego charakteru. 

Drugie pytanie prawdziwej interpretacji winno brzmieć: Czy to, co powiedziano, jest prawdą? Czy ma jakieś znaczenie dla mnie? A jeśli tak, to jakie?  W przypadku tekstu biblijnego, którego pierwszym i najgłębszym autorem, zgodnie z naszą wiarą, jest sam Bóg, pytanie o relację przeszłości do teraźniejszości stanowi nieuniknioną część samej interpretacji. Nie umniejsza to znaczenia badań historycznych, lecz je potęguje (s. 37).  

W powyższym dziele powinny zainteresować historyków chrześcijańskiej myśli wskazówki metodologiczne  J. Ratzingera, którymi kierował się w pracy nad książką. Jak pisze: 

Po pierwsze, metoda historyczna, właśnie ze względu na wewnętrzną istotę teologii i wiary, jest i pozostaje nieodzownym wymiarem pracy egzegetycznej. Biblijna wiara ze swej istoty musi się odnosić do autentycznie historycznego wydarzenia. Nie opowiada ona historii jako symboli prawd ponadhistorycznych, lecz zasadza się na historii, która wydarzyła się na naszej ziemi. "Factum historicum"  nie jest dla niej wymiennym symbolicznym szyfrem, lecz stanowi jej  konstytutywną podstawę: "Et incarnatus est" - w tych słowach wyznajemy, że Bóg rzeczywiście wkroczył w realną historię.

Jeśli pominiemy tę historię, to wówczas wiara chrześcijańska zostanie zlikwidowana i przemieniona w inną formę religii. Jeśli więc historia, w sensie faktyczności, należy do wiary chrześcijańskiej, w konsekwencji musi się ona poddać metodzie historycznej - domaga się tego sama wiara.(...) Metoda historyczno-krytyczna - powtórzmy to raz jeszcze - jest ze względu na strukturę wiary chrześcijańskiej nieodzowna. (...) 

Po drugie, ważne jest uznanie granic samej metody historyczno-krytycznej. Ten, kto uznaje, że Biblia kieruje do niego wezwanie dzisiaj, zgodnie z jej istotą musi przyjąć, że słowo to należy do przeszłości - i to jest pierwsza granica. Jako historyczna, metoda ta poszukuje historycznego kontekstu wydarzenia, w którym powstały teksty. Usiłuje możliwie dokładnie poznać i zrozumieć przeszłość - taką, jaką rzeczywiście była- ażeby w ten sposób ustalić także to, co autor w danym momencie, w kontekście swego myślenia i ówczesnych zdarzeń , mógł i chciał powiedzieć. 

Metoda historyczna - aby pozostać historyczną - musi nie tylko analizować słowo jako przeszłe, ale także  w przeszłości je pozostawić. Może przeczuwać jego związki z teraźniejszością i jego aktualnością, próbować je odnieść do teraźniejszości, ale nie może uczynić go "dzisiejszym", bo wtedy przekroczyłaby swą miarę. Właśnie dokładność w objaśnianiu tego, co się wydarzyło, stanowi tak jej siłę, jak i granicę  (tamże, s. 122-123, podkreśl. moje).      

Nawet lewoskretny prof. socjologii Ireneusz Krzemiński dołączył na Fb do tegorocznych życzeń z własną opinią o dokonaniach naukowych zm. Papieża:





07 stycznia 2023

Czy sztuczna inteligencja pisze artykuły, felietony, wypracowania szkolne?

 



Postanowiłem sprawdzić, czy rzeczywiście ChatGPT może napisać tekst, który ma swoją logikę i sens. Zadałem mu pracę na 500 słów, aczkolwiek mogłem poprosić o znacznie obszerniejszą analizę tematu. Ten, który zadałem ChatGTP brzmiał: 

Napisz  rozprawkę na temat "Jak reformować szkołę"  na 500 słów. Wynik jest na poziomie artykułu Gazety Prawnej, Nasz Dziennik, Do Rzeczy, Sieci, Rzeczpospolitej czy Gazety Wyborczej. Oto wynik: 

Temat reformowania szkoły jest bardzo ważny i aktualny, ponieważ szkoła odgrywa kluczową rolę w rozwoju młodzieży i przygotowaniu ich do dorosłego życia. W ostatnich latach pojawiło się wiele pomysłów na reformę szkolnictwa, ale nadal istnieją poważne problemy związane z edukacją, takie jak niska jakość nauczania, brak motywacji u uczniów, brak równości szans edukacyjnych i wysokie koszty utrzymania szkół.

Jednym z pomysłów na reformę szkolnictwa jest zwiększenie nacisku na praktyczne nauki i umiejętności, takie jak informatyka czy technologia, które są coraz bardziej pożądane na rynku pracy. Można to osiągnąć poprzez wprowadzenie nowych przedmiotów lub zmianę istniejących programów nauczania tak, aby lepiej odpowiadały potrzebom rynku pracy. Innym sposobem jest zwiększenie współpracy szkół z przedsiębiorstwami i instytucjami, co pozwoli uczniom zdobyć cenne doświadczenie zawodowe i lepiej przygotować się do wejścia na rynek pracy.

Kolejnym ważnym aspektem reformy szkolnictwa jest poprawa jakości nauczania poprzez lepsze wynagrodzenie i szkolenie nauczycieli. Niestety, w wielu krajach nauczyciele są nisko wynagradzani i brakuje im odpowiednich szkoleń, co prowadzi do słabej jakości nauczania i braku motywacji u uczniów. Poprawa warunków pracy nauczycieli i zapewnienie im lepszych szkoleń mogłoby pomóc poprawić jakość nauczania i zwiększyć motywację u uczniów.

Równość szans edukacyjnych jest kolejnym ważnym aspektem reformy szkolnictwa. Niestety, w wielu krajach... 

AI zatrzymała się, bo miała polecenie, by ograniczyć się do 500 słów.  Jaki mam podać przypis do tego tekstu? 

Może ktoś zapyta ChatGPT, jakie przewiduje zmiany w polskiej oświacie po wyborach  parlamentarnych w 2023 roku?  

 

06 stycznia 2023

Filozofia publiczna prymarnej "Solidarności" w polityce oświatowej po 1989 roku

 



Indoktrynacja, fałszowanie historii, cenzura polityczna, przemoc wobec obywateli i ich rodzin oraz środowisk socjalizacji antysocjalistycznej skutkowała w latach 1956, 1968, 1970, 1981 i 1989 podejmowaniem przez opozycję walk o narodową wolność, prawa człowieka do samostanowienia, demokracji, do zmiany ustroju politycznego, gospodarczego, a zatem i do reform w zakresie socjoekonomicznych warunków życia, w nadziei ku wymarzonej przyszłości o państwie prawa, sprawiedliwej dystrybucji dóbr oraz odzyskaniu tożsamości wspólnoty. 

Romantyczna retoryka, traktująca naród jako podmiot dziejów, nie mogła też pozostać obojętna dla projektu ustroju wyobrażonej i pożądanej wspólnoty społecznej i politycznej (…) (E. Ciżewska, Filozofia publiczna Solidarności. Solidarność 1980-1981 z perspektywy republikańskiej tradycji politycznej, Warszawa: 2010, s. 45).

U podstaw filozofii publicznej dziesięciomilionowej „Solidarności” legła idea budowania społeczeństwa obywatelskiego, a więc społeczeństwa ludzi moralnych mających prawo do wyrażania protestu przeciwko niemoralnej władzy państwowej, a zarazem będącego inicjatorem zmian społecznych i stania się jej pierwszoplanowym aktorem (tamże, s. 46). 

Projektowany i konsekwentnie upełnomocniony ustawą oświatową w 1991 roku przez pierwsze postsocjalistyczne władze resortu oświaty nowy ustrój szkolny miał być forpocztą powstawania społeczeństwa obywatelskiego, skoro wpisano możliwość (a nie przymus) powoływania do życia na wszystkich poziomach ustroju szkolnego organy społeczne, które miały nie tylko stać na straży możliwego uspołecznienia, demokratyzacji edukacji w szkolnictwie publicznym, ale też stać się społecznym laboratorium oddolnego zaangażowania w tworzenie prawdziwej wspólnoty etycznej, wspólnoty ukierunkowanej na dobro wspólne.

W skali makro miały o nie zadbać lokalne i regionalne rady oświatowe, których powstanie miało oddolnie doprowadzić do wyłonienia w skali kraju Krajowej Rady Oświatowej. Ich powstanie było uzależnione od powoływania rad szkół obok działających w tych placówkach: rady pedagogicznej, rady rodziców (dawniej komitetu rodzicielskiego) i samorządu uczniowskiego. 

Jak pisał Ireneusz Krzemiński: „Społeczeństwo obywatelskie” jest bowiem oparte na idei, że każdy członek społeczności, bez względu na to, kim jest i jak ważną dla wspólnoty rolę odgrywa, ma prawo decydować o swoim losie i zabierać głos we wszystkich sprawach, które go dotyczą (za: Ciżewska, s. 52).


Po raz pierwszy w dziejach polskiego szkolnictwa zostały zapisane w prawie oświatowym możliwości budowania wzajemnego zaufania, ale zarazem i zobowiązywania się do działania na rzecz dobra wspólnego, a więc w równym stopniu, ale nieco zróżnicowanym merytorycznie, kompetencyjnie zakresie nauczycieli, uczniów i rodziców na rzecz dobra wspólnoty szkolnej, republiki szkolnej, która miała stawać się praformą społeczeństwa obywatelskiego. 

Powoływanie tak zróżnicowanych organów życia społecznego miało stwarzać szanse każdemu z podmiotów edukacji do zaangażowania się na rzecz samostanowienia jednostek w dążeniu do rozwoju autonomii społeczno-moralnej w warunkach wzajemnego zaufania, szacunku i działania we wspólnocie szkolnej. Miały one sprzyjać sprawowaniu kontroli nad losem całej społeczności szkolnej oraz projektowaniu zmian koniecznych dla poprawy jej warunków uczenia się i samowychowania. 

Prawna możliwość oddolnego powołania do życia rady szkoły uruchamiało nową przestrzeń i miejsce dla przedstawicieli trzech środowisk szkolnych: nauczycieli, uczniów i ich rodziców do mediowania, opiniowania, wnioskowania, oceniania tych procesów, zdarzeń i osób, które były sprzeczne z założonymi funkcjami szkolnej edukacji, ale także otwierała im szansę na wyrażenie pragnień, marzeń, nadziei i dążeń, które wynikała z zachodzących nie tylko w szkole czy środowiskach rodzinnych, ale także w gospodarce, nauce, technice, życiu społecznym, kulturowym i obyczajowym. Jak wynika z moich badań, rady te powstały w zaledwie dwóch procentach szkół publicznych.

A przecież pragnienie nowej edukacji było pochodną tego, (…) co łączyło ludzi, co nadało impet „Solidarności” czytanej w duchu republikańskim, (…) było tym, czym (…) był świat i wspólne umiłowanie wolności, a tym, co ich poruszało, była namiętność wyróżniania się, która (…)  jest jedną z najważniejszych i znaczących ludzkich zdolności. (…) wyrastała tedy nie tyle z uczuć negatywnych, z postawy krytycznej, z nieufności czy nienawiści, ale przede wszystkim z pragnienia obywateli bycia widzianymi, szanowanymi i uznawanymi przez innych, z pragnienia, by wyjść z anonimowości tłumu i z ukrycia, jakie daje prywatność, by wyjść ku innym, ukazując siebie samego (Ciżewska, op.cit., s. 60). 


Dopełnieniem zatem możliwego samospełnienia się w zawodzie nauczycielskim było na początku transformacji ustrojowej otwarcie się administracji centralnej i terenowej oświaty na profesjonalną twórczość nauczycieli, której przejawem stało się powoływanie do życia w szkołach publicznych klas autorskich, programów autorskich czy tworzenie szkół autorskich. Tak lewica, pseudoelity postsocjalistycznej "Solidarności", AWS i partie prawicowe zniszczyły nie tylko etos niepodległościowy polskiej oświaty, ale także zdewastowały możliwość jej rozwoju zgodnie z osiągnięciami wspólczesnych nauk o wychowaniu i kształceniu. 

To, że nauczyciele po dwóch - trzech dekadach transformacji ustrojowej wrażliwi na potrzebę autentycznego zaangażowania się w proces dydaktyczny w szkołach piszą listy otwarte, spersonalizowane, publikują w sieci komentarze lub memy dobitnie potwierdza zapaść systemu szkolnego, z której będziemy wychodzić przez kolejne dekady bez szans na szybkie odrobienie strat. Zmarnowano miliony złotych na infrastrukturę, wysposażenie szkół, które za Anny Zalewskiej likwidowano bez jakiejkolwiek analizy naukowej strat materialnych i inwestowania w kapitał ludzki. 

Odwraca się znaczenie idei i modeli kształcenia w kraju i na świecie, by - jak w czasach PRL - wykazać ich niezgodność z ideologią partii władzy, co ma legitymizować jej działania lub opór wobec nich części jej środowiska politycznego. Kto odpowie za niegospodarność finansową polityki oświatowej kolejnej ekpiy MEiN (dawniej MEN i MNiSW)? 

Jak długo jeszcze edukacja będzie targana sporami partyjnych frakcji kosztem koniecznego inwestowania w naukowo uzasadniony i wspomagany rozwój młodych pokoleń oraz nauczycieli? Kiedy skończy się farsa obietnic dotyczących rzekomej troski o nauczycieli i jakość edukacji?     

    


04 stycznia 2023

Do pracy, rodacy! Profesorowie do produkcji!

 

Prof. dr hab. Marek Kwiek (Institute for Advanced Studies in Social Sciences and Humanities (IAS) UAM w Poznaniu) wraz z dr. Wojciechem Roszką (Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu) informuje mnie o złożeniu do druku w czasopiśmie PAN "NAUKA" artykułu pt. "Zawsze wysoce produktywni? Zawsze nisko produktywni? Dynamiczne ujęcie dorobku naukowego profesorów tytularnych wykorzystujące klasy produktywności".  Tekst ukaże się w numerze 1/2023, toteż już go zapowiadam dzięki udostępnieniu go przez najlepiej zorientowanych w metadanych badaczy - scjentometrystów. 

Analizą danych objęto na podstawie OPI PIB  79 027 publikacji w dyscyplinach Science, Technology, Engineering, Mathematics - STEM)  a opublikowanych  i zarejestrowanych w bazie Scopus przez 2326 profesorów tytularnych. Dokonano klasyfikacji profesorów po kątem ich produktywności badawczej w ciągu ostatnich 40 lat, dzieląc ją na trzy kategorie: 

I. klasa top, 

II klasa middle,  

III klasa bottom. 

To świetnie, pomyślałem, bo chociaż mnie nie dotyczy to badanie, to jednak ciekaw jestem, jak tytularni profesorowie w/w nauk ścisłych wypadli w tym rankingu zasobów danych z czterdziestu lat wstecz. Jak rozumiem nie uwzględniano wieku życia, w którym ktoś uzyskał tytuł profesora w naszym kraju, tylko punktem granicznym w doborze próby było to, czy ktoś będąc obecnie profesorem wyprodukował (publikował) tyle samo, mniej czy więcej swoich rozpraw naukowych w ciągu ostatnich czterdziestu lat. 

Tak na marginesie, przypomniało mi to piosenkę Wałów Jagiellońskich do pracy rodacy.    

Uczeni poszukiwali odpowiedzi na pytanie: Czy najbardziej lub najmniej produktywni profesorowie dzisiaj - zawsze tacy byli? Ba, idąc wstecz w tej analizie, autorzy odpowiadają na pytanie Czy najbardziej produktywni doktorzy habilitowani – to w przeszłości najbardziej produktywni doktorzy? Każdy z nas doskonale orientuje się w tym, jaki jest stan rzeczy we własnym środowisku, natomiast nie mamy oglądu tej rzeczywistości w skali kraju. Dopiero takie studium pozwala na zarysowanie mapy produktywności profesorów, doktorów habilitowanych a wcześniej doktorów przez pryzmat wydanych przez nich rozpraw w scopusowych czasopismach.    

Z powyższego punktu widzenia można było założyć, że jeśli ktoś z pasją traktuje naukę, to niezależnie od uwarunkowań zawsze będzie starał się systematycznie prowadzić swoje badania, a ich kumulacyjnym, często ubocznym efektem, będzie także istotny wzrost publikacji w specjalistycznym czasopiśmiennictwie. 


Ciekawe by było to, czy można odnieść kategorię produktywności do każdej dyscypliny naukowej, a w niej do często bardzo wąskich, specjalistycznych sfer (przedmiotów) badań, które w żadnej mierze nie pozwalają nawet najwybitniejszym na świecie badaczom na "produkowanie" rozpraw tak, by następował ich ilościowy wzrost ku uciesze scjentometrystów. W naukach humanistycznych i społecznych jest to tylko częściowo możliwe. No, ale to badanie nie dotyczyło tych nauk, co nie oznacza, że samo w sobie jest mniej interesujące.   

Jak piszą autorzy: 

Okazało się, że najbardziej produktywni naukowcy w 50% zawsze należeli do grupy najbardziej produktywnych. Przez całe życie, od doktoratu do profesury i do dzisiaj, ponad połowa wysokoproduktywnych naukowców - było właśnie w tej grupie. A w matematyce taka stabilizacja klas produktywności obejmowała 65-70% naukowców. Mobilności w górę prawie nie widać - a 69% najbardziej produktywnych matematyków przed habilitacją - jest nimi nadal po habilitacji. Natomiast ponad połowa najmniej produktywnych matematyków przed habilitacją (58,6%) należy do tej samej kategorii również po habilitacji... .

Przejścia od niskoproduktywnych naukowców do wyskokoproduktywnych naukowców niemal się w Polsce nie zdarzają (100 przypadków na 2300). A zatem, przyjmujemy do pracy naukowców o małym potencjale (lub o bardzo dużym potencjale) - i tak już pozostaje przez 30-40 lat. 

W trakcie tych analiz odkryto, że „publikacja publikacji jest nierówna”, a zatem najbardziej liczą się publikacje w wysokopunktowanych, trudno dostępnych czasopismach globalnych, zaś najmniej w czasopismach o wysokim odsetku przyjęć. Wysokocytowane i niskocytowane według Scopus (0-99 percentyl w bazie).

Do młodych pokoleń autorzy kierują istotne przesłanie: aby jutro być top profesorem, warto być dziś top doktorem, a wkrótce top doktorem habilitowanym. Chyba, że zostanie w RP całkowicie zlikwidowana habilitacja, to wystarczy być top doktorem. 

Polecam ostatnie rozprawy prof. Marka Kwieka i dr. Wojciecha Roszki, bo może ktoś, kiedyś uwzględni także ich "produktywność" w swoich analizach i przypisze do I kategorii:

M. Kwiek, W. Roszka (2022). "Academic vs. Biological Age in Research on Academic Careers: A Large-Scale Study with Implications for Scientifically Developing Systems. Scientometrics.

M. Kwiek, W. Roszka (2022). "Are Female Scientists Less Inclined to Publish Alone? The Gender Solo Research Gap". Scientometrics.

M. Kwiek (2022). "The Globalization of Science: The Increasing Power of Individual Scientists". Oxford Handbook of Globalization and Education (Oxford UP).

M. Kwiek, W. Roszka (2022). “Once Highly Productive, Forever Highly Productive? Full Professors' Research Productivity from a Longitudinal Perspective”. ArXiv preprint.

M. Kwiek, W. Roszka (2022). "The Young and the Old, the Fast and the Slow: Age, Productivity, and Rank Advancement of 16,000 STEMM University Professors". ArXiv preprint.

M. Kwiek (2021). "The Prestige Economy of Higher Education Journals: A Quantitative Approach". Higher Education.

M. Kwiek (2021). "What Large-Scale Publication and Citation Data Tell Us About International Research Collaboration in Europe". Studies in Higher Education.

M. Kwiek, W. Roszka (2021). "Gender-Based Homophily in Research: A Large-Scale Study of Man-Woman Collaboration". Journal of Informetrics.

więcej:

www.cpp.amu.edu.pl; www.ias.amu.edu.pl 

 

03 stycznia 2023

Po co nam tylko jednolite pięcioletnie studia z pedagogiki specjalnej i wczesnoszkolnej?

 


Od końca lat 90. XX wieku prowadzone były wielomiesięczne, a nawet wieloletnie rozmowy, dyskusje i negocjacje w Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego, a później, kiedy już powstała - także w Państwowej Komisji Akredytacyjnej (od 2002 roku, obecnie Polskiej Komisji Akredytacyjnej) z udziałem urzędników Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, by wydzielić z kierunków studiów, mimo podpisanej Deklaracji Bolońskiej, kilka, których ukończenie w ramach pięcioletniego, ciągłego procesu jest konieczne ze względu na jakość kwalifikacji, postaw i kompetencji ich absolwentów. W grę w końcu wchodziły takie kierunki studiów, które dotyczą życia, zdrowia i bezpieczeństwa oraz jak najlepszej jakości usług na rzecz klientów przyszłych profesjonalistów, absolwentów tych studiów. 

W naukach społecznych najgłośniej upominała się o to PSYCHOLOGIA, no bo psychologiem nie może być jakiś na połowicznie wykształcony "zbawca ludzkich dusz". To jednak jest wiedza tajemna, o szczególnych wymaganiach od profesjonalistów. W Kodeksie etycznym psychologa czytamy m.in.: 

Psycholog:

osoba uprawniona do wykonywania działań psychologicznych na podstawie dyplomu ukończenia pięcioletnich jednolitych studiów magisterskich z psychologii lub licencjatu z psychologii i magisterium z psychologii. W tekście niniejszego kodeksu termin ten odnosi się do wszystkich przedstawicieli zawodu, niezależnie od płci.

Nie będę rozwijał tego wątku, bo znajdziemy wiele rozpraw na temat etyki i profesjonalizmu psychologów autorstwa m.in. profesora Jerzego Brzezińskiego. Psychologów miano zatem kształcić tylko w ramach jednolitych, pięcioletnich studiów. 

Miano,  ale do czasu...., aż nie powstał prywatny uniwersytet, którego władze przestały się tym przejmować, bo doszły do wniosku, że jednak trzeba podejść do tej kwestii biznesowo. Znaleziono zatem ideologiczną furtkę wskazującą rzekomo na konieczność wyjścia naprzeciw tym studentom, którym nie odpowiada polska kadra profesorska i chcieliby po trzech latach kontynuować swoje kształcenie poza granicami kraju, a w innych krajach kształci się rynkowo... . 

Dwustopniowy model kształcenia jest zgodny ze standardami przyjętymi na świecie, dzięki czemu studentom z dyplomem studiów I stopnia łatwiej kontynuować naukę za granicąTak więc bardzo szybko odstąpiono od jednolitości studiów pięcioletnich, by każdy absolwent studiów licencjackich mógł studiować psychologię w trybie przyspieszonym, skróconym i redukującym praktykę do zaledwie 60 godzin.  

Pedagodzy pozazdrościli psychologom, bo w wyniku podziału studiów na dwa stopnie (3+2) zorientowali się, że poziom kompetencji, kwalifikacji nauczycieli wczesnejedukacji jak i pedagogiki specjalnej jest niezadowalający. Wywalczyli zatem kilka lat temu, by ministerstwo zatwierdziło wreszcie powinność studiowania na tych dwóch kierunkach studiów nieprzerwanie przez pięć lat. 

Siegamy do sąsiadów, którzy przekonują: Psychologia pomaga wyłączyć automatycznego pilota i zacząć żyć uważnie, by maksymalnie rozwinąć posiadany potencjał", to dlaczego nie pedagogika wczesnoszkolna i pedagogika specjalna? 

Odpowiedzialność za "grzebanie" w ludzkich (dziecięcych) duszach jest tu mniejsza, a i poziom manipulacji sterowany przez partyjny nadzór pedagogiczny, więc po co męczyć się przez pięć lat, skoro można tak, jak czynią to psycholodzy, dostosować program kształcenia do indywidualnych zainteresowań i planów zawodowych studenta. W końcu tyle piszemy o podmiotowości, różnicowej dydaktyce, a tu nagle wszyscy mają być kształceni pod linijkę? Włączmy automatycznego pilota... .

           Bądźmy ponowocześni jak psycholodzy, którzy zapewniają: Studia I stopnia są skierowane do osób, które nie wiedzą jeszcze, czy w przyszłości będą chciały pracować w zawodzie psychologa. Na studiach zdobędą umiejętności przydatne w wielu innych obszarach zawodowych. Po uzyskaniu tytułu licencjata będą mogły zdecydować, czy chcą kontynuować studia psychologiczne, czy wolą zgłębić wiedzę z innej dziedziny i zdobyć w ten sposób wielokierunkowe i interdyscyplinarne wykształcenie.

Pedagodzy mają być gorsi, bardziej zniewoleni od psychologów?  Dlaczego nie mieliby studiować tylko przez siedem semestrów po innych studiach licencjackich, jak to proponują psycholodzy „swoim” klientom?  

 Studenci nie muszą zaliczać przedmiotów ogólnoakademickich oraz lektoratów (udokumentowanych certyfikatem na poziomie B2), które zrealizowali podczas wcześniejszych studiów. Uznanie wybranych kursów oraz intensywny plan zajęć umożliwiają im zdobycie pełnego wykształcenia psychologicznego w 3,5 roku.

Zobaczcie, jaka to "oszczędność" i elastyczność. Ktoś studiował trzyletnia filozofię. Rejestruje się na pedagogikę wczesnoszkolną na studia "dydaktycznego turbodoładowania" i zdobywa kwalifikacje konieczne do pracy w przedszkolu czy klasach I-III. Wszystkie inne przedmioty, jak filozofia, psychologia, socjologia, historia, metdody badań itd., itp. miałby zaliczone na podstawie studiów licencjackich. Mógłby wówczas specjalizować się np. w filozofii dla dzieci. Po filologii nagielskiej mógłby być nauczycielem przedszkolnym czy wczesnoszkolnym. 

Podobnie z pedagogiką specjalną. Ktoś studiował 3-letnie prawo albo biologię kryminalistyczną, to jako licencjat  mógłby w 7 semestrów dopełnić swoje kwalifikacje w ramach pedagogiki resocjalizacyjnej, itp., itd.  Nie trzeba o to prosić ministra nauki i edukacji, bo skoro prywatnemu uniwersytetowi wolno nieprzestrzegać obowiązujacych ponoć norm kształcenia akademickiego, to tym bardziej powinno być wolno państwowym uniwersytetom. 

A tyle było hałasu i pretensji, że jakaś prywatna szkółka kształci tysiące psychologów w krótkich cyklach? No i po co psycholodzy tak się burzyli, skoro sami też skracają cykl edukacji? Pedagodzy uniwersyteccy, akademii pedagogicznych - pójdźcie zatem "na rękę" klientom i skróćcie im czas studiowania do dwóch stopni 3+3,5. Inna rzecz, czy 6,5 roku studiowania to jest krócej niż uczyć się przez 5 lat?        


 

02 stycznia 2023

Eksperci od wszystkiego i Nietzschego

 


Powinniśmy jako pedagodzy reagować na niektóre wypowiedzi w medialnej publicystyce, skoro niektóre z nich dotyczą  m.in. nauki, szkolnictwa wyższego czy polityki oświatowej w III RP. Nie można bowiem akceptować upowszechnianych w mediach treści, które wprowadzają w błąd czytelników. Nie twierdzę, że ich autorzy czynią to intencjonalnie. Wprost odwrotnie, sami nie wiedzą, nie znają się na rzeczy, ale koniecznie muszą wtrącić swoje trzy grosze, jakby byli ekspertami i mieli tym samym możność opiniowania określonych wydarzeń. 

Ilu jest w kraju obywateli, tyle jest poglądów na to, co ich w jakimś momencie zainteresowało. Na szczęście nie publikuje się w sieci milionów wypowiedzi na ważne dla państwa tematy, tylko redagujący dzienniki, portale społeczno-oświatowe zapraszają do siebie tzw. ekspertów od wszystkiego. Takimi są niewątpliwie socjolodzy i politolodzy, bo oni - ponoć z racji przedmiotu swoich badań - znają się na wszystkim. 

O tym, że się znają, świadczy częstotliwość ich udziału w różnego rodzaju dyskusjach, rozmowach czy komentarzach do programów informacyjnych telewizji rzekomo publicznej i niepublicznej. Najlepiej, jeśli są członkami PAN, szczytowej w rankingu uczelni, bo wówczas już nikt nie powinien mieć wątpliwości, że znają się na rzeczy, która jest przedmiotem ich wypowiedzi. 

Co ciekawe, w trakcie konferencji naukowych narzekają na populizm, upadek jakości debat politycznych, niski poziom wiarygodności niektórych swoich koleżanek czy kolegów, ale sami, zgodnie z mechanizmem obronnym N-1, mówią na każdy temat, a przy tym głoszą takie brednie, że nawet studenci się dziwią poziomem ich ignorancji. Nie musimy czytać, słuchać, oglądać. Mamy na szczęście takie prawo i techniczne możliwości. 

Jednak, kiedy już trafimy na potoczne wypowiedzi profesorów od siedmiu boleści, to dostajemy ósmej, na którą nie ma jeszcze innego lekarstwa jak podejmowanie polemiki, krytyki. Ostatnio dostało się profesorowi prawa, który uwierzył, że może konkurować w mediach z synem o popularność, wypowiadając się na temat z zakresu antropologii kulturowej czy nawet socjologii religii. Trudno mu nawet współczuć po odpowiedzi, jaką uzyskał ze strony filozofa-agnostyka, gdyż obaj odsłonili jedynie, a nie po raz pierwszy, swój pogląd na świat, który wymaga merytorycznie głębszych studiów i analiz. 

Odnoszę wrażenie, jakby jedni "eksperci" czyhali na to, co powiedzą drudzy, wzajemnie definiujący siebie jako antagoniści lub znakomicie nadający się na worek treningowy Bushido.  Można dzięki temu kopać się po kostkach, uderzać mocą słów, gdyż każdy z nich jest odporny na otarcia. Każdy z nich jest jednak wykonany z innego materiału i utrzymuje się na odmiennych łańcuchach swojej dyscypliny naukowej. 

Nie musimy się jednak martwić o stan ich zdrowia czy nawet naukowego życia, bo każdego holują czytelnicy tego samego klubu. Wytwarzają pas okalający swoich mistrzów, dzięki czemu są oni dodatkowo zabezpieczeni podczas uderzeń. Czekam na kolejną bitwę, bo każdy z "zawodników" już zwiększa masę swego "worka", by był odporny na rozerwania podczas kolejnych obciążeń treningowych w mediach.  

           

(źródło foto