Powinniśmy jako pedagodzy reagować na niektóre wypowiedzi w
medialnej publicystyce, skoro niektóre z nich dotyczą m.in. nauki,
szkolnictwa wyższego czy polityki oświatowej w III RP. Nie można bowiem
akceptować upowszechnianych w mediach treści, które wprowadzają w błąd
czytelników. Nie twierdzę, że ich autorzy czynią to intencjonalnie. Wprost
odwrotnie, sami nie wiedzą, nie znają się na rzeczy, ale koniecznie muszą
wtrącić swoje trzy grosze, jakby byli ekspertami i mieli tym samym możność
opiniowania określonych wydarzeń.
Ilu jest w kraju obywateli, tyle jest poglądów na to, co ich
w jakimś momencie zainteresowało. Na szczęście nie publikuje się w sieci
milionów wypowiedzi na ważne dla państwa tematy, tylko redagujący dzienniki,
portale społeczno-oświatowe zapraszają do siebie tzw. ekspertów od wszystkiego.
Takimi są niewątpliwie socjolodzy i politolodzy, bo oni - ponoć z racji
przedmiotu swoich badań - znają się na wszystkim.
O tym, że się znają, świadczy częstotliwość ich udziału w
różnego rodzaju dyskusjach, rozmowach czy komentarzach do programów informacyjnych
telewizji rzekomo publicznej i niepublicznej. Najlepiej, jeśli są członkami
PAN, szczytowej w rankingu uczelni, bo wówczas już nikt nie powinien mieć
wątpliwości, że znają się na rzeczy, która jest przedmiotem ich
wypowiedzi.
Co ciekawe, w trakcie konferencji naukowych narzekają na
populizm, upadek jakości debat politycznych, niski poziom wiarygodności
niektórych swoich koleżanek czy kolegów, ale sami, zgodnie z mechanizmem
obronnym N-1, mówią na każdy temat, a przy tym głoszą takie brednie, że nawet
studenci się dziwią poziomem ich ignorancji. Nie musimy czytać, słuchać,
oglądać. Mamy na szczęście takie prawo i techniczne możliwości.
Jednak, kiedy już trafimy na potoczne wypowiedzi profesorów
od siedmiu boleści, to dostajemy ósmej, na którą nie ma jeszcze innego
lekarstwa jak podejmowanie polemiki, krytyki. Ostatnio dostało się profesorowi
prawa, który uwierzył, że może konkurować w mediach z synem o popularność,
wypowiadając się na temat z zakresu antropologii kulturowej czy nawet
socjologii religii. Trudno mu nawet współczuć po odpowiedzi, jaką uzyskał ze
strony filozofa-agnostyka, gdyż obaj odsłonili jedynie, a nie po raz pierwszy,
swój pogląd na świat, który wymaga merytorycznie głębszych studiów i
analiz.
Odnoszę wrażenie, jakby jedni "eksperci" czyhali na
to, co powiedzą drudzy, wzajemnie definiujący siebie jako antagoniści lub
znakomicie nadający się na worek treningowy Bushido. Można dzięki temu
kopać się po kostkach, uderzać mocą słów, gdyż każdy z nich jest odporny na
otarcia. Każdy z nich jest jednak wykonany z innego materiału i utrzymuje się
na odmiennych łańcuchach swojej dyscypliny naukowej.
Nie musimy się jednak martwić o stan ich zdrowia czy nawet
naukowego życia, bo każdego holują czytelnicy tego samego klubu. Wytwarzają pas
okalający swoich mistrzów, dzięki czemu są oni dodatkowo zabezpieczeni podczas
uderzeń. Czekam na kolejną bitwę, bo każdy z "zawodników" już zwiększa
masę swego "worka", by był odporny na rozerwania podczas kolejnych
obciążeń treningowych w mediach.