11 stycznia 2022

W PAN bez zmian

 




Upłynęło już trochę czasu, żeby z dystansu spojrzeć na to, co od kilkudziesięciu już lat ma miejsce w Polskiej Akademii Nauk. Ta społeczność, niestety, nie jest wzorem cnót niewieścich ani tym bardziej naukowych, którymi powinni kierować się jej członkowie. Nie kieruje się bowiem rzeczywistymi osiągnięciami kandydatów rekomendowanych przez uczelnie do jej składu. 

Przewodniczący PAN wprawdzie mówił zaraz po uzyskaniu fotela prezesa, że przeprowadzane w wydziałach Akademii wybory na członków korespondentów wymagają zmian proceduralnych, ale słowa nie dotrzymał. Tymczasem ówcześni przewodniczący niektórych, a marginalizowanych w takich wyborach komitetów naukowych w Wydziale Nauk Humanistycznych i Społecznych PAN od lat informowali o nierzetelnych regułach i praktykach wyborczych. 

Na czym polega nierzetelność wyborcza? 

Na podtrzymywaniu zjawiska, które socjolodzy określają mianem takich wspólnot, które zawsze wybierają "swoich", jeśli tylko pozwala im na to prawo przez nie stanowione. Czynią tak bez względu na to, czy kandydujący z innych dyscyplin naukowych mają ewidentnie wyższe osiągnięcia naukowe od "swoich" kandydatów, a w tym przypadku reprezentujących dyscypliny naukowe mające więcej wyborców wśród członków korespondentów i członków rzeczywistych PAN. 

Jak to z wyborami bywa. Nie o meritum chodzi, tylko o tzw. "szable". W PAN nie mają być najlepsi, zasłużeni dla polskiej nauki i nadal rozwijający poszczególne dyscypliny w ramach dziedzin nauk, tylko poszerzający sferę wpływów i wzajemnego namaszczania "swoich". Kto ma więcej szabel, ten powiększa własne grono o kolejne osoby.  

Być może w ten sposób spłaca się różne długi, zobowiązania (?) Czy tak jest? Tego nie wiem i nawet mnie to nie interesuje.    

Wiem natomiast, że w wyborach na członków korespondentów, które odbyły się pod koniec 2021 roku, posunięto się nawet do złamania w tym celu obowiązującego w PAN prawa, by wprowadzić na listę kandydatów osobę, która nie uzyskała poparcia komitetu naukowego własnej dyscypliny. Popierali ją w tej nieuczciwej procedurze trzej członkowie zwyczajni PAN. 

Wprawdzie ta osoba nie została wybrana, gdyż zabrakło jej tylko jednego głosu. Szkoda, bo przynajmniej środowisko naukowe wiedziałoby, jak załatwia się takie sprawy, a tak, to niby nikt nic nie wie.  No cóż, martwi mnie jedynie to, że duża liczba członków PAN, jak poinformował mnie członek rzeczywisty PAN, uczestniczyła w tym procederze wraz z nim.    

W PAN zatem jest od kilkudziesięciu lat bez zmian.    



10 stycznia 2022

Jak politycy niszczyli polskie szkolnictwo. Czy tylko w PRL?

 


Kontynuuję wspomnienie prof. Czesława Kupisiewicza: 


DZIEKANAT I  OBRZEŻA 

13 września 1973 roku rektor Rybicki zaproponował mi stanowisko dziekana Wydziału Psychologii i Pedagogiki po zmarłym niedawno profesorze Maruszewskim. „Mógłbym o to prosić kogoś innego, ale dość już mamy na Uniwersytecie Warszawskim dyrektorów z zawodu”.  Tym razem nie mogłem, powiedzieć „nie”, wskutek czego nominację na stanowisko dziekana otrzymałem 6 października, a obowiązki objąłem trzy dni później. 

Kolejny raz wypadło mi więc podjąć pracę, która mi nie odpowiadała nie tylko z powodu związanych z nią czynności biurokratycznych, lecz również ze względu na niełatwą sytuacją kadrową Wydziału, zwłaszcza  tzw. młodej kadry pedagogów. Wśród nich sporą część stanowili bowiem tzw. „przeterminowani” – jak ich nazywano – adiunkci, podlegający bliskiej  rotacji, a nawet tacy, którzy powinni już być  zwolnieni  z racji słabych postępów w działalności naukowo-badawczej, oraz nikłego zaawansowania rozpraw habilitacyjnych. 

Dodatkowym problemem były „odśrodkowe” dążenia psychologów, którzy podjęli starania o  utworzenie osobnego Wydziału Psychologii. Profesorowie Jan Strelau i Tadeusz Tomaszewski nie ukrywali, że liczą w tej sprawie na poparcie rektora Z. Rybickiego i rzeczywiście mieli rację.

13 października 1973 roku Sejm podjął „Uchwałę w sprawie dalszego rozwoju systemu oświatowego w PRL”. Prasa poinformowała, że posiedzenie Sejmu wieńczyło pracę Komitetu Ekspertów dla Opracowania Raportu o Stanie Oświaty w PRL  oraz otwierało drogę  przygotowywanej przez resort oświaty i wychowania reformie szkolnictwa „z 10-latką w tle”, jak nadmieniono. Nie wróży to dobrze tej reformie, napisałem w moim notatniku.

14 października obchodziliśmy dwustulecie powołania Komisji Edukacji Narodowej w budynku przy ulicy Brzozowej 1, który był jej siedzibą. Okolicznościowy referat wygłosił minister Kuberski. Zostałem uhonorowany medalem tej Komisji.

24 listopada  minister Kuberski wręczył mi dwa srebrne lichtarze z XVIII wieku jako wyraz uznania – jak oświadczył – za moją owocną pracę w Komitecie Ekspertów. Profesor J. Szczepański napisał pochlebną recenzję o moich Podstawach dydaktyki ogólnej.

Grudzień 1973 roku przyniósł dwa ważne, odnotowane przeze mnie wydarzenia: 4  miałem ostre starcie z J. Wołczykiem, wiceministrem Oświaty i Wychowania, który podczas dwudniowej narady pedagogów w Zarządzie Głównym ZNP oświadczył, że „nauki pedagogiczne zostały zdydaktyzowane, a przez to odideologizowane”. Przyczyną tego szkodliwego zjawiska jest, jego zdaniem, . „przemycanie na nasz grunt obcych socjalizmowi  ideowo  koncepcji pedagogicznych, czemu należy  położyć kres”, grzmiał pod koniec swojego wystąpienia. Wykazałem bezzasadność tej tezy, ale tylko profesor Michał Godlewski miał odwagę podejść do mnie pod koniec zebrania i pożegnać się ciepło ze mną.

21 grudnia obchodzono uroczyście w Sali Złotej Pałacu Kazimierskiego 70-lecie urodzin profesora Suchodolskiego. Były ciepłe przemówienia Jerzego Kuberskiego i Ryszarda Wroczyńskiego, były kwiaty, toasty oraz Gaudamus igitur.

W roku 1973, który był dla mnie na ogół dobry, napisałem obszerną część Raportu o stanie  oświaty w PRL, opublikowałem podręcznik dydaktyki ogólnej, zdecydowałem się na budowę dwurodzinnego segmentu mieszkalnego przy ulicy Śmiałej na Starym Żoliborzu, uporządkowałem pracę dziekanatu, ale także – gdy chodzi o pasywa − popadłem w ostry konflikt z Wołczykiem, który chce sterować polską pedagogiką w duchu, jak to nazwał cytowany wyżej profesor M. Godlewski, „politycznej indoktrynacji i propagandy sukcesu, oczywiście własnego”.


09 stycznia 2022

Rok Marii Grzegorzewskiej i 100 rocznica utworzenia Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie

 


Rektor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie
prof. APS dr hab. Barbara Marcinkowska zakomunikowała w imieniu całej społeczności tej wyjątkowej w Europie Uczelni: 
Uroczyście rozpoczynamy Nowy Rok, w którym zbiegają się dwa wyjątkowe dla naszej Uczelni wydarzenia – ogłoszenie w Polsce roku 2022 Rokiem Marii Grzegorzewskiej oraz Jubileusz 100-lecia istnienia Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej.

Zgodnie z uchwałą Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej „w 100. rocznicę utworzenia Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, w uznaniu wybitnych zasług jej założycielki, dyrektorki i patronki prof. Marii Grzegorzewskiej” rok 2022 został ogłoszony w Polsce Rokiem Marii Grzegorzewskiej.

W Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej pragniemy, aby rok 2022 był świętem nie tylko naszej Uczelni, ale świętem pedagogiki specjalnej - świętem ludzi, którzy na co dzień wspierali wspierają osoby o różnych potrzebach edukacyjnych. Miło nam przy tym podkreślić, że obchody Jubileuszu 100-lecia Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej (APS) objął Fundusz Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci UNICEF.

- Mamy nadzieję, że rok 2022 – pisze Rektor APS Barbara Marcinkowskaliście z okazji ogłoszenia Roku Marii Grzegorzewskiej – będzie inspirował nas wszystkich do refleksji i działań - z jednej strony na rzecz rzeczywistego docenienia codziennej pracy specjalistów wspierających osoby o różnych potrzebach, a z drugiej strony - na rzecz nieustannej dbałości o jakość prowadzonych badań naukowych oraz jakość działalności dydaktycznej.

 


MARIA GRZEGORZEWSKA 

to 

Ikona kształcenia nauczycieli, emancypacji kobiet, działaczka na rzecz praw człowieka


Jako społeczność APS mamy głębokie przekonanie, że tak jak i my, tak i opinia publiczna w naszym kraju może dostrzec w Marii Grzegorzewskiej ikonę kształcenia nauczycieli oraz ikonę emancypacji kobiet i odbudowy edukacji w Polsce po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, działaczkę na rzecz praw człowieka w zakresie pedagogiki specjalnej oraz wybitną akademiczkę oddaną problematyce integracji społecznej poprzez wysokiej jakości edukację i przygotowanie nauczycieli. 

Zapraszamy serdecznie do włączenia się w nasze działania i do uczestniczenia w wydarzeniach, które przygotowaliśmy dla uświetnienia obchodów 100-lecia istnienia Akademii i Roku Marii Grzegorzewskiej.


Strona obchodów 100-lecia



Zachęcamy przede wszystkim do odwiedzenia i obserwowania specjalnie przygotowanej przez nas strony - 100.aps.edu.pl, gdzie prezentujemy kalendarium wydarzeń obchodów Jubileuszu 100-lecia Uczelni, dorobek Marii Grzegorzewskiej oraz sylwetki osób znaczących ze względu na historię APS, jak i współczesne oblicze pedagogiki specjalnej w Polsce.


Profil Marii Grzegorzewskiej w mediach społecznościowych


Poza stroną obchodów 100-lecia APS, zapraszamy do obserwowania profilu o naszej Patronce na Facebooku. Znajdziemy tutaj treści przybliżające biografię i dorobek Marii Grzegorzewskiej, w tym wiele mało znanych, a bardzo ciekawych faktów z życia Patronki APS, które będą publikowane cyklicznie w ciągu całego roku.

Profil o Marii Grzegorzewskiej prowadzić będą studentki i studenci Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej. Zachęcamy gorąco nie tylko do obserwowania go, ale i do komentowania publikowanych wiadomości oraz współtworzenia profilu przez tworzenie i nadsyłanie własnych treści związanych z postacią i działalnością Patronki APS.

08 stycznia 2022

Powracamy do źródeł albo o nich zapominamy i narzekamy

 


Potrzeba pedagogiki podmiotu u progu transformacji ustrojowej Polski nie wynikała jedynie z braku wolności obywatelskich w okresie PRL, nieposzanowania godności ludzkiej przez ówczesny "reżim”, ale była sinusoidalnie powracającą do humanistyki światowej polską pedagogiką kultury,  pedagogiką duchową, która od powstania Komisji Edukacji Narodowej poddawana jest próbom zachowania własnej tożsamości zarówno w czasach autorytaryzmów, totalitaryzmów, jak i w okresach szeroko  pojmowanej demokracji.  

 

O polskim szkolnictwie po rozbiorach w odrodzonej w 1918 r. Polsce napisał ks. prof. EDWARD WALEWANDER, zaś recenzja jego studium historycznego pt. SZKOŁA W DOBIE EKSPERYMENTU (LUBLIN 2021) właśnie wczoraj ukazała się na łamach "Przeglądu Historyczno-Oświatowego" 2021 nr.3-4. Jej autorka Elżbieta Orzechowska tak podsumowała wartość aktualnych „reform” szkolnych w porównaniu z tymi, jakie miały miejsce w okresie II Rzeczpospolitej:

 

Książka ks. prof. Walewandra zasługuje na szczególną uwagę. Autor pisał na temat już, wydawałoby się, dobrze znany, wykorzystany w licznych opracowaniach przez wielu badaczy. Okazało się jednak, że zgromadzone w zwartej publikacji wszystkie ogłoszone drukiem dotąd rozproszone rozważania o problemach edukacji pozwalają czytelnikowi zapoznać się z nadal aktualnymi problemami majsterkowania i eksperymentowania na żywym organizmie, jakim jest szkoła, a zwłaszcza uczeń i nauczyciel. Współczesna szkoła i towarzyszące jej zasady wychowawcze, jak również wyposażenie młodego


człowieka w niezbędną dla niego wiedzę, powinny mieć na uwadze przede wszystkim jego dobro i być jedynym kryterium, które decyduje o kształcie szkoły i oświaty. Im szybciej zrozumieją to decydenci i reformatorzy oraz z Bożej łaski edukatorzy, tym prędzej nadejdzie czas oraz proces jej naprawy i uzdrowienia (podkreśl. bloger)

 

Otóż to, od lat mamy reformy takich właśnie edukatorów. Walka polskiego społeczeństwa w dobie PRL o autonomię, w tym o profesjonalizm i uczciwość naukową w interesującej mnie dziedzinie oświaty, wychowania na wszystkich szczeblach szkolnictwa państwowego/publicznego została - jak wydawało się Polakom w 1989 roku - wreszcie zakończona. Tak jednak nie jest. Polska demokracja wciąż jest na początku wychodzenia z jej zdewastowanej inżynierią społeczną wersji demokracji pozorowanej, manipulowanej przez sprawujących władzę i opozycję.   

Zachwyt odzyskaną wolnością był wówczas przejawem autentycznej radości i nadziei, że rzeczywiście zaczynamy być współgospodarzami własnej Ojczyzny, że jesteśmy we własnym kraju, z którego po kilku latach wyprowadziły się wojska rosyjskiego dyktatora a w kilkanaście lat później stałą się członkiem Wspólnoty Europejskiej, wspólnoty wartości zachodnioeuropejskich, w tym także chrześcijańskich. Zostały one utrwalone jako imperatyw społeczno-moralny także w ustawach dotyczących oświaty , szkolnictwa wyższego i nauki.  

Pedagogika wpisywała się w kreowanie podmiotowego społeczeństwa (obywatelskiego) nie tylko w okresie okupacji (tajne nauczanie), ale także w ramach, podziemnej aktywności w czasach PRL, by wraz z transformacją ustrojową wspierać środowiska oświatowe, pozaszkolne, akademickie i rodzące się samorządy terytorialne w wychodzeniu społeczeństwa z syndromu "homo sovieticus". 

Jak pisał Aleksander Nalaskowski, był to czas, w którym trzeba było odejść od celów wspólnych dla całej zbiorowości, a ja dodawałem, by oświata stała się "wielokwiatowym miodem" na serca nauczycieli wyzwolonych z ideologicznej i administracyjno-prawnej opresji. Dlaczego było to tak ważne? Co stało się z ponadczasową myślą pedagogiki humanistycznej po trzech dekadach zmian politycznych, społecznych, gospodarczych i kulturowych?  

Zdaniem Nalaskowskiego odchodzenie od teleologii uwzględniającej potrzeby, wartości zróżnicowanego społeczeństwa pociągałoby (...) za sobą rezygnację z tych działań pedagogicznych, które stawiają sobie za cel wpojenie uczniowi szeroko rozumianej akceptacji pryncypialnych zasad i założeń funkcjonowania społeczeństwa. Jest to jednocześnie rodzaj oswajania jednostek z istniejącą już paletą ofert intelektualnych, kulturowych, zawodowych etc. 

Dobrze wyedukowana jednostka wie, gdzie są granice możliwych wyborów, dostrzega przetarte przez innych ścieżki, którymi można podążać, i potrafi wyrazić zgodę na bycie "detalem" w społecznej całości. Jeżeli tak nie jest, społeczeństwo dysponuje niemałym repertuarem środków zaradczych. Zaczyna funkcjonować społeczna kontrola i w życiu jednostki pojawia się różnorodnie zobrazowany dyskomfort (s. 139-140).

Profesor pedagogiki był założycielem pierwszego Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Toruniu, które przetrwało 25 lat chwiejnej demokratyzacji. Słusznie zatem zwracał uwagę w swojej monografii habilitacyjnej z 1989 roku na to, jak trudno jest być dobrym i uznanym twórcą. Ba, pytał, czy twórczość nauczycielska jest potrzebna, skoro bycie twórczym wcale nie oznacza bycie szczęśliwym nauczycielem? 

Jednak przekonywał: 

 

Jeżeli bowiem kiedykolwiek zdecydowalibyśmy się na próby z "pedagogiką podmiotu" czy też z twórczą socjalizacją, musielibyśmy wpierw zdobyć przekonanie, że wszelkie zabiegi wokół twórczości uczniów nie obrócą się przeciw nam, nie będą kolejną ideologiczną utopią, która może się w praktyce okazać twórczym terrorem. 

Najbardziej ogólne pytanie związane z tym zagadnieniem dotyczy potrzeb ludzkości. Jeśli bowiem uznalibyśmy, że społeczeństwo (ludzkość) jest homeostatem i "samo sobie" reguluje liczbę osób twórczych, to stymulacja twórczości okaże się nieprzydatna lub szkodliwa. (...) 

Jeżeli jednak uznalibyśmy, że tak nie jest, istnieje natomiast sens i możliwość zwiększenia liczby twórców w społeczeństwie, to musielibyśmy się zastanowić, czy społeczeństwo jest ich w stanie przyjąć. Cóż to oznacza?     

Chyba to, że obserwowany zewnętrznie los twórców, jak wszystkich, którzy nie godzą się z koniecznościami, jest dość trudny. Taki obraz osób twórczych wyłonił się między innymi w moich badaniach (1989). Być może wzrosłaby represyjność i swoista kontrola społeczna nad osobami twórczymi. Może nawet społeczeństwa jako ogół wolałyby wolniejszy postęp, ale za to pozbawiony tak wielu ludzi oryginalnych, niepokornych czy nieobliczalnych? (s. 144; podkreśl. bloger)

Po ponad trzydziestu latach zmian w systemie oświaty i naukowych dowodów empirycznych, eksperymentalnych na temat twórczych nauczycieli, właśnie tych niepokornych, oryginalnych i nieobliczalnych w swoich działaniach marzycielach, utopistach, ale też kreatorach transformatywnych wysp edukacji podmiotowej widzimy, jak po raz kolejny tracimy wielki kapitał kulturowy nie w wyniku oporu społeczeństwa, ale tej jego mikroskopijnej części, jaką są politycy sprawujący władzę oświatową. To jest dopiero prawdziwy dramat i nieszczęście polskiego społeczeństwa.      


07 stycznia 2022

Centralizm oświatowy i niszczenie autonomii szkół oraz nauczycieli

 


Wraz z powrotem do władzy komunistycznej formacji postpezetpeerowskiej (SLD ramię w ramię z PSL) w 1993 roku oraz wraz reformą w 1999 roku skończyła się autonomia szkół publicznych i nauczycieli. Wprawdzie Internet zasypywany jest zarzutami, jakoby to Prawo i Sprawiedliwość miało dopiero zamiar centralizować szkolnictwo i pozbawiać nauczycieli ich autonomii

Obecna władza czynić tego nie musi, bowiem dokonała tego zdradziecka Akcja Wyborcza "Solidarność" wraz z ministrem śp. Mirosławem Handke na czele, a potem kontynuowali to z dużą satysfakcją zmieniający się ministrowie edukacji w resorcie edukacji, któremu coraz dalej było do kreowania nowoczesnego modelu kształcenia i wychowywania młodych pokoleń zgodnie z konstytucyjną zasadą subsydiarności państwa wobec rodziców.

Nie tylko obecny minister, ale i jego poprzedniczki oraz poprzednicy czynili dokładnie to samo! Nie rozumiem, skąd teraz jest takie oburzenie? Może należałoby jednak zacząć od tych formacji politycznych, które skwapliwie niszczyły polską edukację, nie pomijając rzecz jasna władz z lat 2015-2021?! Przyjmuję do wiadomości, że wreszcie coś już pękło w części polskiego społeczeństwa. Po prawie trzydziestu latach rodzice i politycy budzą się z przysłowiową "ręką w nocniku".

Sprawujący władzę nigdy nie martwili się o jakość (wy-)kształcenia własnych dzieci, bo dla nich mieli i mają do dyspozycji elitarne szkoły prywatne (niepubliczne) oraz studia poza granicami kraju. W końcu do władzy nie idzie się dla pieniędzy tylko dla poprawy sytuacji własnych dzieci. Z tych samych zresztą powodów powstawały i powstają szkoły niepubliczne. Uczniowie tych szkół są tylko potwierdzeniem sensu takiego działania, a zarazem swoistą osłoną dla ekskluzywności rozwiązań edukacyjnych, dzięki czemu korzystają na dobrodziejstwie nomenklatury partyjnej, rządzącej czy ustawodawczej.       

Wolność, twórczość, kreatywność nauczycielska była możliwa do 1995 roku. Potem sprawujący władzę wraz z "elitami" sejmowymi z ZNP zaczęli ją niszczyć. Napisałem o tym i udokumentowałem to perfidne zjawisko w swoich książkach, gdyby ktoś nie wierzył, że mogło tak się stać w naszym kraju. A jednak! Skończył się rozwój szkół, klas i programów autorskich w szkolnictwie publicznym!

Znaczącą rolę w tej niszczycielskiej działalności odegrało nie tylko ZNP, nie tylko oświatowa "Solidarność", ale także duża część samych nauczycieli, którym najzwyczajniej było na rękę ulec ministerialnym nakazom, dać się prowadzić na "smyczy", bo wówczas nie musieli się wysilać. Przychodzili do szkoły, odtrąbili to, co powinni i wracali do domu, a uczniowie musieli sami szukać pomocy, wyjaśnień, korzystać z korepetycji. 

Są liczne raporty z badań, rozprawy odsłaniające tę grę pozorów, hipokryzji zarówno władz resortu edukacji, jak i części nauczycielskiego środowiska. To, że w tej grze świetnie czują się związkowcy, nie wymaga już kolejnych uzasadnień. Wystarczy sprawdzić, dlaczego nie zgodzili się w latach 1999-2003 na powołanie ustawą sejmową samorządu zawodowego nauczycieli? Jak to się stało, że postanowili czerpać własne korzyści z intratnych dla własnych kadr rzekomych negocjacji, akcji pseudo-protestacyjnych itp., itd?  Gdzie są teraz związkowcy "Solidarności"? 

Populizm, pozoranctwo, hipokryzja, szeroko pojmowana korupcja niszczą polski ustrój szkolny, pozbawiając nauczycieli tego, co stanowi istotę ich profesji, autonomii do autonomii. Nie jest prawdą, że nauczycieli można pozbawić autonomii, bo tego nikt nikogo pozbawić nie może. To jest jak z godnością osobistą, z wolną wolą. Mamy je wraz z przyjściem na świat do końca własnego istnienia.  

Żaden minister edukacji nie zdobędzie władzy nad nauczycielami, przynajmniej nad tymi, którzy mają poczucie własnej autonomii, potrafią, chcą i korzystają z niej niezależnie od tego, kto był, jest i będzie szefem tego resortu. Przypominam trafną konstatację profesora pedagogiki - Aleksandra Nalaskowskiego, którego tekstów niektórzy już się wyparli, nie czytają lub marzą o ich wyparciu z bibliotek (ksiązka ukazała się dwukrotnie w 1989 r. i 1998, a więc na początku transformacji i szczytu przygotowań Handkego do reformy):

Jeżeli więc uznamy, że to, co istnieje, jest dla jednostki pewną koniecznością (przez to, że jest zastane, że już istnieje), to wytworzenie dla tego "czegoś" alternatywy będzie możliwością wyboru (pomiędzy tym, co jest, a tym, co być może). Twórczość zatem będzie działaniem, którego celem jest zmiana stanu konieczności na stan wyboru. 

Koniecznością może być też wiele wariantów danego przedmiotu (w sensie logicznym: przedmiotu istnienia), które jednostka zastaje. Na skutek pewnych operacji dochodzi do podjęcia aktywności, która zmierza do zmiany konieczności przyjęcia jednego z istniejących wariantów na możliwość wybierania wariantu jeszcze nieobecnego. Istotą tak pojmowanej twórczości jest uwalnianie się jednostki od tego, co zawarte w danej sytuacji jako konieczne, do tego, co okazuje się w jej świadomości jako możliwe (s. 11).      

   



Nauczyciele, którzy chcą zachować własną godność, a zatem postępować zgodnie z własnym sumieniem i profesjonalnym wykształceniem, wiedzą, że kluczowym czynnikiem warunkującym ich działanie w szkole, w czasie prowadzonych lekcji/zajęć dydaktycznych oraz znaczącym dla ich uczniów jest RYZYKO, ale nie pojmowane jako nastęstwo lęku przed władzą, ale jako kompetencja przewidywania szans na powodzenie lub ewentualną porażkę dydaktyczną.   

Nauczyciele w społeczeństwie demokratycznym byli, są i będą wolni, ale nie od tak rozumianego ryzyka. Ci, którzy obawiają się w swojej pracy edukacyjnej władz, już są zniewoleni, a więc będą odtwórczy, bierni, mierni i jej wierni. Atrybutem autonomii, w tym twórczości jest zawsze nowa forma generowania najwyższych wartości w edukacji: PRAWDY - DOBRA i PIĘKNA. Jak ktoś chce służyć kłamstu, fałszowaniu świadomości, promowaniu kiczu, to niech opuści szkołę z pomocą interweniujących na taką postawę rodziców. Rodzice! CZYJE SĄ WASZE DZIECI?    


06 stycznia 2022

Pomóżmy sygnalistom

 





Bardzo mnie to zmartwiło, że rektorzy nie wiedzą, w jaki sposób wdrożyć w życie zarządzanie donosicielstwem. Problem tkwi chyba w tym, co zrobić, kiedy ktoś doniesie np. na władze. PEGASUSA już u nas nie ma, bo ponoć służby Izraela odcięły polski rząd od możliwości korzystania z niego. 

Może warto skorzystać z osiągnięć polskiej oświaty lat 2005-2007, kiedy to innowacyjnym rozwiązaniem w szkolnictwie publicznym były 'SKRZYNKI NA DONOSY".  Z jakąż to radością i poczuciem dumy szczyciły się nimi niektóre nauczycielki? 

Nie doczekaliśmy się od tamtego okresu nowoczesnych rozwiązań sygnalistycznych żadnych raportów, doniesień i wyciąganych z nich wniosków, a może i konsekwencji. 

Wyręczę SYGNALISTÓW. DONOSZĘ NA SIEBIE, że:

1. Wysyłam do moich pracowników maile o różnych porach, np. o godz. 0.15 albo 1.28, ale o godz. 9.40 czy 16.56. Wprawdzie nie zobowiązuję ich do natychmiastowego odczytania i zareagowania na treść, ale kto wie, co taki sygnalista wymyśli i wmówi mojej Rektor? Może doniesie, że naruszam sferę prywatną, gdyż dochodzące maile wybudzają ją/go ze snu, albo odwracają uwagę od właśnie oglądanych Wiadomości w TVP? 

2. Ustawicznie apeluję do moich współpracowników, by składali wnioski do Narodowego Centrum Nauki, uczestniczyli w szkoleniach, warsztatach, konferencjach i kongresach, a przecież jest to jakaś forma mobbingu.   

3. Wyrażam niepokój z powodu niskiego wskaźnika cytowań publikacji moich koleżanek i kolegów, co może wywoływać psychosomatyczne zaburzenia, mniejsze poczucie wartości, akademicką nerwicę czy scjentometryczną fobię.

4. Zarzucam studentów dziesiątkami tytułów książek i artykułów, a nawet im je wysyłam w pdf., by zaczęli poważnie studiować. Tymczasem oni mają poważniejsze sprawy na głowie. 

5.  Sprawdzam w pracach dyplomowych moich studentów poziom kopiowania treści różnych autorów bez wskazania źródła. To jest niedopuszczalne, bo osłabia  kapitał społeczny w uczelni. 

6. Nie reaguję na anonimowe skargi, donosy, plotki czy intrygi, a przecież powinienem, skoro jest to w zaleceniach unijnej dyrektywy w sprawie ochrony osób zgłaszających naruszenia prawa Unii (Dz.Urz. L 305/17 z 26 listopada 2019 r.). 

Więcej grzechów nie  pamiętam, ale liczę na sygnalistów i pokornie proszę i najmniejszy wymiar kary.    



04 stycznia 2022

Jak odwoływano z funkcji Prorektora UW profesora Czesława Kupisiewicza (wspomnienie)

 



POŻEGNANIE  Z  REKTORATEM. 

23 stycznia 1972 roku Senat zaakceptował kandydaturę Rybickiego na stanowisko rektora UW na następną kadencję. Rektor in spe  chciałby utrzymać dotychczasowy skład kolegium, zmieniając tylko przydziały zadań dla prorektorów. Mnie zamiast kadr, miałyby przypaść sprawy studenckie, Biblioteka Główna, Dział Wydawnictw oraz sprawy zagraniczne. 

Moje obciążenia byłyby więc znacznie większe niż w poprzedniej kadencji. Nie mogłem na to przystać. W związku z tym na kolejnym posiedzeniu Senatu w dniu 10 lutego nie wyraziłem zgody na objęcie planowanego dla mnie stanowiska, o czym powiadomiłem również ministra. Rybicki  zaakceptował ostatecznie moją prośbę.

 „Takiego obciążenia pracą, jakiego Czesław ostatnio doświadczał, koń by nie wytrzymał. Rektorat, praca w ZNP, zajęcia dydaktyczne, a ostatnio jeszcze Komitet Ekspertów. To ponad siły jednego człowieka”, starał się usprawiedliwić moją „dezercję” J. Plebański.

Odwołanie z funkcji prorektora otrzymałem z rąk Rybickiego 10 maja 1972 roku. Byłem wolny! Wolny od biurokratycznej mitręgi i niekończących się zebrań! Miałem nadzieję, że teraz będę mógł spokojnie i bardziej intensywnie pracować naukowo, ponieważ pozbyłem się również obowiązków wiceprezesa do spraw nauki w Zarządzie Stołecznym ZNP. Życie nie potwierdziło niestety tych nadziei.

W marcu tegoż roku odbyło się kolejne głosowanie do Sejmu, właśnie głosowanie, a nie wybory.  Komu potrzebna jest ta wyborcza farsa poza kręgiem amatorów  intratnych posad? Kto wierzy w tę  − jak to głosi prasa − jednomyślność Polaków? Nic dziwnego, że młodzi ludzie stają się cyniczni lub udają się na tzw. wewnętrzną emigrację.

J. Kuberski miał zostać nowym ministrem resortu oświaty i wychowania. 20 marca odbyłem z nim długą rozmowę na tematy edukacyjne. Na swojego zastępcę i równocześnie dyrektora Instytutu Pedagogiki na Górczewskiej chce powołać J. Wołczyka. Znowu „sami swoi” i równocześnie niekompetentni. I jak tu ma być dobrze?

Profesor Jabłoński został przewodniczącym Rady Państwa, S. Gucwa z ZSL marszałkiem Sejmu, a J. Kaczmarek ministrem Szkolnictwa Wyższego i Nauki.