Nie każdy nauczyciel może być wychowawcą klasy szkolnej,
a zdarza się, że dyrekcja szkoły obsadza go w tej roli wraz z dodatkiem do
pensji, którego nie potrzebuje, bo jest niski. Nikt nie podejmuje się tej roli ze względów finansowych. Nie przypuszczam, by któryś nauczyciel był lepszym/wspaniałym wychowawcą, gdyby
dodatek do podstawowej pensji nauczycielskiej wynosił 6 tys. złotych. Nie każdemu
nauczycielowi powinna dyrekcja szkoły powierzać tak ważną rolę pedagogiczną.
W jednej ze szkół podstawowych powierzono ją nauczycielce
klasy ósmej, która nie tylko nie wie, co to znaczy pełnić rolę wychowawczyni,
nie rozumie istoty tej funkcji, ale traktuje ją jedynie jako obowiązek. Musi
się z niego wywiązać pod względem formalnym, żeby mieć święty spokój ze strony
dyrekcji.
Nie
można powiedzieć złego słowa, bo rzetelnie prowadzi dokumentację klasy,
przygotowuje dla dyrekcji sprawozdania i prowadzi - z wielkim
"cierpieniem" - zebrania z rodzicami. Oczywiście, tych ostatnich jest
tylko tyle, ile być musi, a byłoby najlepiej, gdyby ich w ogóle nie musiała
prowadzić. Nikt zresztą nie narzeka na spełnianie przez nią powyższej roli, bo
właściwie wszystko, co czyni, jest administracyjnie poprawne.
Nastolatkowie
jednak mają już większą zdolność do rozumienia świata i ludzkich zachowań. Są
wnikliwymi obserwatorami postaw także swojej wychowawczyni, toteż w tak
minimalistycznym jej podejściu do ich spraw i problemów mają poczucie bycia
niejako osieroconymi. Porównują bowiem swoją sytuację do równoległych klas
ósmych, którym przypadł w roli wychowawcy znacznie lepszy - osobowościowo nauczyciel.
W innych klasach widać, słychać i czuć nie tylko świetną atmosferę współpracy ich wychowawcy z uczniami, ale także z wszystkimi nauczycielami, którzy prowadzą w danej klasie lekcje przedmiotowe. To są wychowawcy, którzy konfrontują opinię uczniów o wewnątrzszkolnych uwarunkowaniach ich sukcesów i porażek z tym, jak klasa jest postrzegana przez część członków rady pedagogicznej. Bywa, że nawet interesują się ich osobistymi problemami.
Postrzegani
przez uczniów jako znakomici wychowawcy klasowi zachęcają swoich podopiecznych
do współorganizowania klasowych wydarzeń, jakimi są kilkudniowe wycieczki,
wyprawy do teatru, filharmonii, kina, a nawet na koncerty artystów czy zespołów
rockowych. Co tydzień tętni życie w czasie godziny wychowawczej, bo wszyscy
widzą, czują i cieszą się kolejnym spotkaniem, które nie podlega żadnym ocenom,
nie wiąże się ze sprawdzianami, klasówkami, odpytywaniem uczniów przy tablicy,
wymówkami itp. To jest czas ofiarowany uczniom z wzajemnością, który przebiega
w atmosferze szacunku, zaufania, otwartości, ba! radości bycia ze sobą.
Tylko
w tej jednej klasie wychowawczyni jest "sztywna", "zimna",
jakby wyalienowana przesyłając uczniom sygnał, że w czasie godziny wychowawczej
traci czas, a oni przeszkadzają jej w pracy. Najlepiej, gdyby ich nie było a
ona nie musiałaby zajmować się nimi. Tyle tylko, że "musi", chociaż nie
chce. Uczniowie to czują, widzą, toteż z każdym tygodniem narasta w nich gorycz
bycia niechcianymi dziećmi. Zamykają się w sobie i nawet cieszą, kiedy w wyniku
doraźnego przejścia na edukację zdalną mogą wyłączyć kamerę, by nie patrzeć, a
nawet i nie słuchać swojej pseudo-wychowawczyni.
Przed nimi jest pierwszy, poważny egzamin
zewnętrzny. Wychowawczyni jest zainteresowana tylko ilością nieusprawiedliwionych
nieobecności, negatywnych ocen z kluczowych przedmiotów
Zapytani, czy lubią szkołę, odpowiadają, że tak, ale nie ze względu na tę instytucję, tylko na możliwość spotykania się w niej z rówieśnikami oraz niektórymi nauczycielami, pasjonatami wiedzy i sztuki jej przekazywania. Nic dziwnego, że mogliby ich określić mianem homo amans. A jak określić tę wychowawczynię, której los powierzonych jej uczniów jest właściwie obojętny? Może homo iners?