Redaktor Jan Wróbel opublikował
w Gazecie Prawnej (2021 nr 171, s.A5) ważny tekst pt. "Potrzeba
nowej Komisji Edukacji Narodowej". Już sam tytuł wprowadza czytelników
w błąd, bo sugeruje, że istnieje taka Komisja, tylko jest niedobra,
dysfunkcyjna, patologiczna, nie na te czasy, itp.
Otóż tak nie jest. W Polsce nie ma
Komisji Edukacji Narodowej. Nie ma też, mimo prawnego przyzwolenia
(pozornego), Krajowej Komisji Oświatowej. Nie ma żadnego organu na szczeblu
ogólnokrajowym, który spełniałby wymogi merytokratyczne. Trudno bowiem uznać za
taki organ sejmową Komisję Edukacji..., w której od 1993 r.
liczebną przewagę ma (strukturalnie) zawsze strona rządząca.
Co to zatem za organ kontroli poselskiej,
skoro może sobie jedynie ponarzekać, ale nie ma możliwości przeprowadzenia
pożądanej zmiany ustawowej, ustrojowej, rozliczenia władz z patologii rządzenia
czy zablokowania destrukcyjnych rozwiązań dla edukacji? Pozoranctwo stało się
już cechą politycznie utrwaloną w naszym kraju, toteż już mało kto wierzy, że
cokolwiek może się zmienić ze względu na racje uzasadnione naukowo
(pedagogiczne, psychologiczne, ekonomicznie itp.).
Przypomnę zatem, że były już w Polsce próby
powołania Krajowej Rady Oświatowej. W czasie I Walnego Zjazdu NSZZ
„Solidarność” we wrześniu 1981 r. zapisano w uchwale, co następuje:
Zgodnie z ideą Polski „samorządnej” - praktyka szkolna powinna stanowić
wypadkową postanowień demokratycznie wybranej Rady Oświatowej, samorządów
terytorialnych, nauczycielskich, rodzicielskich i uczniowskich, które by
wzajemnie wpływały na ostateczne decyzje programowe i finansowe, wzajemnie się
kontrolując i ograniczając.
Szkoły powinny działać
na zasadzie samorządności wewnętrznej, czyli decyzje powinni podejmować zarówno
wychowawcy jak młodzież. Funkcje kontrolne sprawowałaby Społeczna Rada
Oświaty i Wychowania, powoływana przez Sejm.
Po 1989 r. elity I fali "Solidarności" oraz powołujący się na jej
programowe dziedzictwo politycy różnych formacji ideowych, nie spełnili tego
postulatu. Autorytaryzm i etatystyczną politykę zarzucali sobie wzajemnie tylko
po to, by zachować peerelowskie zasady nadzoru pedagogicznego w stosunku
do oświaty publicznej.
W grudniu 1997 r. członek Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego Kazimierz Marcinkiewicz przypomniał w związku wygranymi przez AWS wyborami do Sejmu, że z początkiem lat 90. pojawiła się propozycja powołania rad szkół i odpowiadających im w regionie rad wojewódzkich i rady krajowej.
"Litera prawa pozostała martwa. Dlatego
warto znowelizować ustawę w taki sposób, aby wykorzystać polityków i ekspertów
oświatowych, zarówno na poziomie centralnym, jak i lokalnym do przeprowadzenia
reformy oświaty. W gronie – nazwijmy to – Komisji Edukacji Narodowej, powołanej
przez Premiera RP powinni znaleźć się politycy i eksperci oświatowi różnych
opcji politycznych, reprezentanci samorządów terytorialnych i stowarzyszeń
prowadzących szkoły niepubliczne oraz reprezentanci dużych stowarzyszeń
nauczycielskich i związków zawodowych."
Kiedy kilka lat później K. Marcinkiewicz został premierem rządu koalicyjnego PiS-LPR-Samoobrona, jednak nie miał nawet
najmniejszego zamiaru wprowadzić w życie powyższy postulat. Ministrem w jego
rządzie został prof. prawa Michał Seweryński, b. rektor UŁ.
Natomiast tylko formalnie powiodło się powołanie Rady, chociaż
niezgodnie z założeniami "Solidarności" lat 1980-1989 przez poseł Platformy
Obywatelskiej, ministrzycę edukacji KATARZYNĘ HALL. Ta jednak
nie znosiła żadnej krytyki, a tym bardziej naukowej, specjalistycznej,
eksperckiej. Nie zgodziła się zatem na to, by jakiekolwiek gremium społeczne,
obywatelskie, reprezentujące nauczycieli, uczniów i ich rodziców mogło
partycypować w polityce oświatowej państwa lub miało wpływ na politykę
oświatową rządu.
Powołała w 2008 r. marionetkową
Radę Edukacji Narodowej, by ta wskazywała społeczeństwu na troskę władzy o
demokratyzację systemu szkolnego. Medialny zachwyt nad powołaniem tej Rady był jednak nieuzasadniony.
Do składu Rady K. Hall powołała byłych wiceministrów edukacji lat minionych, m.in. peeselowskiego prof. Tadeusza Pilcha, eseldowskiego Franciszka Potulskiego i prof. Stefana Pastuszkę, "solidarnościowego" prof. Andrzeja Janowskiego, awuesowsko-platformerskie wiceministrzyce - Annę Radziwiłł i Irenę Dzierzgowską i przeskakującego z ekipy solidarnościowej do eseldowsko-peeselowskiej formacji władzy - Mirosława Sawickiego, by spotkać się z nimi na wręczeniu nominacji i na tym zakończyć merytoryczną współpracę.
Nie o żadną [R]adę tu chodziło. Po kilku latach prof. T. Pilch potwierdził, że
nie uczestniczył w żadnych konsultacjach, rozmowach czy dyskusjach w REN, a
przecież była to pierwsza kadencja platformersów z peeselowcami, w trakcie
której podejmowano kluczowe decyzje na temat reform oświatowych.
Jak pisze red. J. Wróbel (w końcu b.
nauczyciel i b. dyrektor Liceum na Bednarskiej w Warszawie):
Samo w sobie rozwiązanie
ustrojowe, w którym państwem demokratycznym rządzą partie a Ministerstwem
Edukacji rząd, nie jest ani tragedią, ani polską specyfiką (...) Trzymanie w rękach systemu oświaty zawsze rodzi pokusę
wprowadzenia własnej, jak to się mówi, agendy (brrr!) kosztem wrażliwości i
etyki sił z innych obozów, bo przecież Teraz My. (...) "Kto
nie z Mieciem, tego zmieciem" (...).
Oczywiście byłoby
inaczej, gdybyśmy żyli w rzeczywistości, w której edukacja podlegałaby
szerokiemu ponadpartyjnemu konsensusowi. Nie jest tak jednak i nie będzie,
szkoda się na ten temat rozpisywać. (...) Gdyby taka
społeczna, ale umocowana w strukturach demokratycznego państwa Komisja Edukacji
Narodowej pełniła funkcje zbiorowego sternika okrętu edukacji, mielibyśmy
stabilizację kursu - gdyby założyć, że środowisko aktywnych nauczycieli
byłoby w miarę grane co do podstawowych celów istnienia szkoły. I że
byłoby silne poparciem środowiska.
Gdyby babcia miała wąsy...
Tymczasem rządzący wszystkich partii politycznych od 1992 r. podejmowali działania mające na celu uszczelnienie procesu immunizacji oświaty od partycypacji społecznej. Dzięki temu władza może podejmować działania na niekorzyść nauczycieli, uczniów i ich rodziców, bez szansy odwołania się przez nich do opinii publicznej wspólnoty edukacyjnej oraz do ekspertów, specjalistów.
Władza powołuje ciała, organy, zespoły,
które pod pozorem prowadzenia dialogu społecznego wpływają na kształt ustaw,
promują centralistyczne rozwiązania MEiN oraz podtrzymują zdolność polityków do
socjotechnicznej manipulacji oświatą.