Każda formacja rządząca, która zamierza wprowadzać nowy polski ład, powinna zacząć od rzetelnej diagnozy istniejącego stanu rzeczy. Z przedłożonego dokumentu nie wynika żaden nowy ład dla polskiej edukacji. Wprost odwrotnie, szykuje się stary ład, bowiem autorzy rzekomej zmiany piszą wprost: "Reformujemy polskie szkoły, przywróciliśmy 8-letnią szkołę podstawową".
Nie rozumiem, jak można zdewastowany przez Annę Zalewską system szkolny wpisywać w proces reformowania, skoro także część elit prawicowych partii już uświadomiła sobie, jak poważnym błędem było przywrócenie 8-letniej szkoły podstawowej. Cofanie zmian ustrojowych nigdy nie służy lepszej jakości kształcenia i wychowania. Jest wprost odwrotnie.
Wracają te stany patologii oświatowej, której mogła, choć nie poradziła sobie z nimi, pierwsza głęboka reforma pod kierunkiem Mirosława Handkego w 1999 roku. Wprawdzie była poprzedzona różnymi ekspertyzami środowisk politycznych, bo takowe przygotowało środowisko lewicowe wraz z podporządkowanym mu ZNP, jak i liberalne za czasów PO/PSL. Zmieniono wówczas priorytety kształcenia na rzecz dostosowania go do systemów szkolnych w innych krajach Europy popełniając zarazem poważny błąd ustrojowy, strukturalny, do którego bezmyślnie nawiązywała ostatnia koalicja. Arogancja władz oświatowych została wzmocniona socjotechniką w służbie pozaedukacyjnych interesów.
Obecna władza, zamiast zwrócić się do naukowców o dokonanie rzetelnej diagnozy popełnionych błędów i zaniechań poprzedników, postanowiła przywrócić stary ustrój, gdyż popierający ją elektorat mógł z resentymentem go poprzeć. Zawsze łatwiej jest odwołać się do doświadczeń szkolnych starszego elektoratu, aniżeli przeprowadzić solidne badania. Stary/Nowy Ład ma przecież służyć władzy politycznej a nie rozwojowi młodego pokolenia, które nie przyszło na świat w PRL, tylko w wolnym państwie semidemokratycznym.
Błąd obecnej władzy polega na tym, że wpisuje jego kontynuację w program wydatkowania środków pomocowych UE na sprawy, które mają rzekomo poprawić kondycję uczniów dotkniętych lockdownem. Tyle tylko, że zamknięcie szkół i wymuszone ich przejście na formę zdalnej edukacji nie jest żadną katastrofą oświatową. Wprost odwrotnie. Nareszcie edukacja stacjonarna doświadczyła świeżego powiewu środków dydaktycznych, nowych form komunikacji, które są bliższe dzieciom i młodzieży, zaś "groźne" dla każdej autorytarnej władzy.
Szkoła pojawiła się w środowiskach domowych, zaś te mogły przywrócić edukacji spersonalizowany charakter, większą troskę o humanum, a nie tylko o treści kształcenia. Fatalnym zatem jest komunikat, jakoby Narodowy Edukacyjny
Program miał dokonać wyrównywania szans po COVID-19 sprzyjając zniwelowaniu wzrostu luki edukacyjnej. Nie ma żadnych reprezentatywnych wyników badań w skali całego kraju, z których miałaby wynikać jakaś luka edukacyjna.
Jeszcze większym błędem jest pisanie o potrzebie uniknięcia efektu straconego pokolenia, skoro nie podano rzeczywistych wskaźników dla tego zjawiska. Skonstruowano mit straconego pokolenia, by na tej podstawie wydawać pieniądze publiczne, które nie tylko niczego nie wyrównają, ale też nie wyeliminują fikcyjnego efektu. Owszem, można wydać pieniądze na setki czy tysiące różnego rodzaju zajęć pozaszkolnych czy warsztatowych, ale nie skorzystają z nich ci, którym mogłyby się przydać.
W każdym roczniku, nie tylko adekwatnie do
krzywej Gaussa, mamy odsetek uczniów o niskim poziomie wiedzy, umiejętności, a także o bardzo niskim poziomie aspiracji do uczenia się. Skoro nie chcieli się uczyć, to wspomniane w programie zajęcia nie będą dla nich. Owszem, skorzystają z ofert zajęć sportowych w najpopularniejszych dyscyplinach, gdyż te są atrakcyjne dla każdej warstwy uczniowskiej.
Wpisywanie do programu rzekomych zmian termomodernizacji szkół, która ma podwyższyć efektywność energetyczną budynków, a także wyposażenie ich w instalacje ogrzewania ekologicznego i energooszczędne oświetlenie oraz lepsze systemy wentylacyjne, nie ma nic wspólnego z reformowaniem szkolnej edukacji. To świetna okazja dla firm budowlanych, a nie dla uczniów. Oczywiście, że trzeba to czynić, ale nie można twierdzić, że ma to związek z tworzeniem lepszych warunków do uczenia się czy rozwoju naszych uczniów.
Kolejny punkt pseudoreformy, to "Program Świetlica". Jak piszą jego autorzy: Będziemy dążyć do tego, aby szkoły opiekowały się dziećmi w czasie, w którym rodzice
pracują. Aby jednak dzieci rzeczywiście chciały zostać po lekcjach, należy zaproponować wartościową ofertę na pograniczu edukacji i rekreacji. Czy któryś z urzędników w kuratoriach oświaty poinformował MEiN o stanie świetlic w szkolnictwie publicznym, o braku przestrzeni do zajęć w tej "dworcowej przechowalni"? Kolejny bullshit.
Jest jeden element nowoczesności, którym posługują się politycy od ponad dwudziestu lat, a mianowicie: Kompetencje cyfrowe (nie tylko młodego pokolenia). Jak zapowiadają twórcy programu:
Polska szkoła wzbogaci się o „latarnika cyfryzacji”. To
wybrani nauczyciele, którzy przejdą odpowiednie szkolenie z kompetencji cyfrowych i skoordynują rozwój takich kompetencji wśród uczniów. Będą uczyć poruszania
się w gąszczu informacji, zachowania bezpieczeństwa
w sieci oraz odporności na fake newsy.
Latarnikami cyfryzacji są uczniowie, i to w większym stopniu niż ich nauczyciele. Potwierdziły to wycinkowe diagnozy w okresie zamknięcia szkół. Zapowiedź wprowadzenia w roku szkolnym
2021/2022 jednolitego standardu elektronicznego dziennika dla polskich szkół wszystkich
szczebli, który będzie wysoko wydajną platformą komunikacji uczniów i rodziców ze szkołą z możliwością tworzenia
klas wirtualnych, jest dobrym rozwiązaniem. Pod jednym wszakże warunkiem, że każdy nauczyciel, a nie wyimaginowany latarnik będzie efektywnie korzystał z narzędzi dla klas wirtualnych.
Zgadzam się, że (...) nie będzie nowoczesnej szkoły bez wykorzystania nowych technologii w systemie edukacji. Dlatego mam nadzieję, że powstanie wartościowe dydaktycznie (...) repozytorium materiałów elektronicznych w postaci
filmów i nagrań omawiających podstawę programową
dla klas szkół podstawowych i średnich. Pozwolą one
nauczycielom poświęcić więcej czasu na indywidualną
pracę z uczniami. W szczególny sposób wspomogą naukę uczniów, którzy z różnych powodów nie mogą uczestniczyć w zajęciach szkolnych (np. z powodu choroby).
Wreszcie kolejny moduł rzekomych zmian ma dotyczyć wsparcia
psychologicznego dla uczniów dzięki utworzeniu w każdej szkole gabinetu psychologiczno-pedagogicznego. To jest ruch pozorny i nieefektywny psychopedagogicznie, a przy tym kosztowny i nieadekwatny do stanu wiedzy psychologicznej i pedagogicznej na temat tego typu wsparcia. Ile jest szkół publicznych - prowadzonych przez jednostki samorządu terytorialnego - w polskim systemie oświatowym?
Szkół podstawowych było w roku szk. 2019/2020 ok. 12,2 tys., liceów ogólnokształcących - ok. 1.7 tys. a branżowych szkół I stopnia i techników ok. 3 tys. We wspomnianym roku szkolnym ok. pół miliona uczniów skorzystało z różnych form pomocy poprzez zajęcia psychologiczno-pedagogiczne, jak zajęcia dydaktyczno-wyrównawcze, korekcyjno-kompensacyjne, logopedyczne czy rozwijające kompetencje społeczno-emocjonalne. To tylko potwierdza, że wsparcie psychologiczno-pedagogiczne było możliwe i potrzebne niewielkiemu odsetkowi uczniów.
Nie wiemy, ilu uczniów potrzebuje w/w pomocy a ilu chce z niej skorzystać? Tego nikt nie zdiagnozował. Nie ma wykształconej kadry psychologów szkolnych, gdyż na tym kierunku studiów nie prowadzi się zajęć z pedagogiki szkolnej i dydaktyki. Dla psychologów praca w szkołach nie jest żadną atrakcją ani wartością, podobnie jak dla informatyków, matematyków, fizyków, chemików, filologów języków obcych czy biologów.
Po co zatem zatrudniać w szkołach psychologów, skoro dla uczniów i ich rodziców korzystniejszym miejscem są specjalistyczne poradnie? Uczniowie nie będą chcieli uczęszczać na terapię w szkolnym gabinecie, bo tym samym odsłanialiby przed rówieśnikami swoje problemy psychiczne. Jeśli zatem jakaś część zechce skorzystać z takiej "pomocy", to chyba z zupełnie innego powodu. Tak jak dawniej uczniowie uciekali z lekcji do gabinetów lekarskich pod pozorem bólu brzucha, by uniknąć klasówki lub odpytania, tak i teraz znajdzie się każdy powód, by w czasie zajęć lekcyjnych udać się do gabinetu psychologa.
Wreszcie pojawia się jeszcze Akcja „Poznaj Polskę”. Jak piszą autorzy:
Edukacja nie może być prowadzona wyłącznie w ścianach budynków szkolnych. W środkach na realizację programu znajdzie się także dofinansowanie wycieczek dla
uczniów szkół ponadpodstawowych na Kresy Wschodnie
oraz do innych miejsc dziedzictwa I Rzeczpospolitej. Ministerstwo Edukacji i Nauki wesprze finansowo i opracuje
merytorycznie programy przykładowych wycieczek edukacyjnych.
Nihil novi. Wycieczki szkolne były, są i będą. Nie przypuszczam, by w budżecie MEiN były środki na finansowe wsparcie wycieczek dla kilku milionów uczniów! Nie starczy nawet na sfinansowanie chociaż jednej wycieczki dla jednej klasy w każdej szkole. Po co zatem mamić takim kitem?
Jedynym rozwiązaniem, które jest tu zapowiedziane jako wartość dodana, to - jak rozumiem - obowiązek powoływania w każdej placówce rady szkoły złożonej z przedstawicieli nauczycieli, rodziców i uczniów – w równej liczbie. Od 1991 roku rady takie mogły powstawać, ale nie dochodziło do ich upowszechnienia. O powodach tego stanu rzeczy piszę w książce "Diagnoza uspołecznienia szkolnictwa publicznego w IIIRP w gorsecie centralizmu" (Kraków 2013).
Teraz minister zapowiada wariant czeski, który sprawdza się u naszych południowych sąsiadów od połowy lat 90. XX w. Rada będzie aktywnie uczestniczyć w rozwiązywaniu spraw wewnętrznych
szkoły. To rada będzie uchwalać statut szkoły, a także
opiniować projekt planu finansowego. Z własnej inicjatywy będzie mogła wystąpić do organu sprawującego
nadzór pedagogiczny o zbadanie poprawności działania szkoły oraz oceniać jej sytuację i stan. Obowiązek
powołania rady będzie wprowadzany stopniowo – na
początek w szkołach średnich.
Jeśli jednak rady szkół mają mieć sens, to muszą odzyskać uprawnienia, których pozbawiały je kolejne rządy od 1999 roku.
Kwestia poszerzenia oferty programowej nie budzi moich zastrzeżeń, gdyż jest pochodną polityki normatywnej władzy. To, co jedni politycy wprowadzali do planów kształcenia, ich następcy usuwali lub poszerzali. Wiedza nikomu nie zaszkodzi, podobnie jak możliwość bliższego poznawania małych ojczyzn.
Podoba mi się pomysł powoływania w każdym powiecie Edukacyjnej Pracowni Przyszłości - ośrodków
edukacyjnych oferujących specjalne zajęcia rozwijające
w zakresie nauk przyrodniczych, matematyki i technologii. Planuje się udostępnienie takich centrów we wszystkich powiatach zapewniając równy dostęp do zajęć dla
wszystkich uczniów. Ośrodki te prowadzić będą zajęcia
laboratoryjne dla uczniów w ramach obowiązującej podstawy programowej, a dodatkowo zajęcia rozwijające dla
uczniów uzdolnionych w poszczególnych dziecinach.
Takie rozwiązanie może uatrakcyjnić uczenie się i rozwijanie zainteresowań dzieci i młodzieży, o ile będzie szeroko dostępne i znakomicie wyposażone. Byłoby wskazane otoczenie naukowym patronatem tych Pracowni przez uniwersytety czy politechniki, by badać wartość odbywających się tam zajęć.
Osobiście uważam, że korzystniejsze byłoby przebudowywanie szkół-więzień w Centra konstruktywistycznej edukacji, ale to jest pieśń przyszłości, która w wielu krajach Zachodu stała się już w latach 90. XX w. teraźniejszością.
Reasumując, znowu będzie konsumpcja finansów publicznych, która w niczym nie poprawi ani kondycji uczniów, ani nauczycieli, ani szkół. W wyniku postcovidowej pomocy beneficjentami będą politycy i lobbyści powiązani z administracją rządową. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.