18 stycznia 2021

Długo oczekiwany zbiór tekstów i dokumentów Bogdana Nawroczyńskiego

 


Każdemu pedagogowi akademickiemu powinno zależeć na poznaniu dziejów polskiej pedagogiki przez pryzmat życia i działalności naukowej profesora Bogdana Nawroczyńskiego (1882-1974), które dokumentuje znakomicie przygotowany przez Lecha Witkowskiego wybór w większości nieopublikowanych dotychczas dokumentów (korespondencja, recenzje) i tekstów Uczonego, humanisty, świadka i aktora  kilku okresów historycznych Polski: ostatnich lat pod zaborami, dwudziestolecia międzywojennego, okupacji hitlerowskiej oraz Polski Ludowej z jej fazami stalinowskiego totalitaryzmu i narzucania społeczeństwu polskiemu dewastującego system gospodarczy,  narodową kulturę, tradycje, edukację, szkolnictwo wyższe i naukę doktrynalnego socjalizmu. 

Dokonany wybór dokumentów, ich opracowanie, opatrzenie komentarzami oraz istotnymi z historycznego punktu widzenia porównaniami faktów zostało znakomicie przygotowane i opracowane edytorsko oraz wydane przez Oficynę Wydawniczą "Impuls" w Krakowie. Podoba mi się metaforyczny tytuł, jaki  został nadany temu opracowaniu - "Oddech myśli. Archiwalia główne. Wybór, komentarze i redakcja naukowa Lech Witkowski". Jak pisze autor tego wyboru i opracowania: 

Pora zaczerpnąć świeżego powietrza dla życia duchowego nowej epoki w polskiej pedagogice, by oddech myśli stał się głębszy, a jednocześnie byśmy  na plecach czuli wagę odpowiedzialności za te pokolenia, które zostały przez okresowe (a wydawałoby się, że bezpowrotne) wyroki historii i nierzetelne gry środowisk akademickich dotknięte najbardziej [s.41].   

Nie jestem przekonany, że dzięki temu opracowaniu oddech młodych pokoleń III RP będzie głębszy a środowisko akademickiej pedagogiki nie zostanie dzięki temu dotknięte nierzetelnością, gdyż te zjawiska są ponadpokoleniowe, uniwersalne, naturalne. Młodzi nie będą czytać Nawroczyńskiego, tak jak nie czytał go Witkowski, kiedy miał lat 25 czy 40.  To przychodzi z wiekiem, z wchodzeniem w okres rozstawania się z nauką i światem. Wówczas historia, przeszłość, wspomnienia nagle stają się kluczowe dla własnego systemu "oddechowego".  

Jak dzisiejsi młodzi zestarzeją się, to być może przeczytają tak dzieła Nawroczyńskiego, jak i Radlińskiej czy Korczaka. Teraz czytają teksty liczące do 10 stron, bo dla rozpraw większej objętości nie mają nie tylko cierpliwości i chęci, ale także odpowiedniego przygotowania naukowego. 

Przeczytałem to opracowanie z ogromną przyjemnością. Wykonane przez Witkowskiego zadanie przekraczało możliwość pracy badawczej jednej osoby, a mimo to zostało świetnie zrealizowane. Zapewne mógłby nad nim pracować interdyscyplinarny zespół, by dotrzeć nie do jednego - jak w tym przypadku - Archiwum PAN w Warszawie, ale do wielu archiwów, w tym koniecznie do IPN, uczelni, z którymi współpracował Nawroczyński, do czasopiśmiennictwa z lat 1919-1974 i po jego śmierci. Jednak nawet bez tego mamy fantastyczny dostęp do źródeł, od poszukiwania których uwolnił historyków ich naukowy redaktor i komentator.  

Witkowskiemu należą się wyrazy uznania za merytorycznie znakomity efekt jego samotnej, tytanicznej pracy z źródłami, bowiem stworzył - zarówno historykom wychowania, jak i pedagogom innych subdyscyplin pedagogicznych - doskonałe podstawy do dalszych badań i analiz.  Całe szczęście, że w patologicznej parametryzacji osiągnięć naukowych wreszcie uwzględniono tego typu publikacje, toteż w tym także wymiarze ich redaktor będzie administracyjnie i akademicko doceniony.  

Lech Witkowski przyjął bardzo oszczędną, mniej natarczywą w komentarzach i interpretacji postawę, a więc odmienną od swoich włąsnych publikacji, by kolejne pokolenia podjęły trud pogłębionych studiów i analiz wydobytych na światło dzienne tekstów Nawroczyńskiego. Największą wartością historyczno-pedagogiczną jest wydanie "Wspomnień starego pedagoga", a więc autobiografii Nawroczyńskiego, do której w tej wersji nie sięgnęli jak dotychczas historycy wychowania i oświaty, a powinni. 

Dotychczas ukazały się z grona najbliższych Nawroczyńskiemu uczniów autobiograficzne wspomnienia Wincentego Okonia (Samo życie osiemdziesięciolatka z autobiografią naukową autora, 2005) i  Czesława Kupisiewicza (Okruchy wspomnień 2004; Lata wojny i robót przymusowych 2008; Okruchy wspomnień z lat 1940 – 1969 - 2008). 

Jak każdy tego typu pamiętnik powstający pod koniec życia (pisał go w latach 1969-1972) ma swoje zalety, ale i wady, które nie  dotyczą jedynie stosowanej przez autora cenzury, powierzchowności relacji, pomijania koniecznych wyjaśnień, uzasadnień zaistnienia określonych zdarzeń, ocen lub opinii osób w nie zaangażowanych, ale także faktów historycznych i ich kontekstu społecznego, politycznego, kulturowego itp. Wiele danych wymagałoby skonfrontowania z innymi źródłami, także osobowymi, ale - niestety - nie żyją już ich świadkowie i (współ-)sprawcy. Nadal zatem będziemy skazani na hipotezy, domniemania, a może i kwestie wykorzystywane do pozanaukowych celów.  Jak słusznie pisze L. Witkowski w swoim "Postsricptum do "Wspomnień starego pedagoga":

Tekst wspomnień Bogdana Nawroczyńskiego, tu po raz pierwszy udostępniony, czyta  się, jak sądzę, nie tylko jako relację i świadectwo frapującej indywidualnej biografii, uwikłanej w rodzinne niuanse i prywatne okoliczności, ale także jako opis losu całego "pokolenia historycznego", jak je rozumiała Helena Radlińska, oraz jako przyczynek do ważnych akcentów w historii polskiej szkoły i losów pedagogiki [s.397]. 

Możemy dziś porównywać autonarrację Nawroczyńskiego z wspomnieniami innych wybitnych uczonych tamtego pokolenia, jak chociażby Wincentego Okonia, Józefa Pietera czy Czesława Kupisiewicza. Niestety, tajemnice i szczegóły wspólnych spotkań, rozmów i wydarzeń zabrali ze sobą do grobu. Nie da się zatem zweryfikować zasadności pewnych opinii, odczuć czy interpretacji, gdyż zawsze jest ich tyle, ile uczestniczyło w nich osób. Większość w ogóle nie została zarejestrowana i opublikowana. 

To po części wyjaśnia nieobecność na kartach pamiętnika wątków wnikliwiej obnażających krzywd i blokady, jakie dotknęły zasłużonego pedagoga w okresie PRL-u do tego czasu; a przecież i później, aż do śmierci, nie wszystkie rachunki zostały wyrównane [s.400].  

Wykształcony i wypromowany naukowo przez Nawroczyńskiego dydaktyk i komparatysta prof. Czesław Kupisiewicz przywołując syntetycznie błędy swojego pokolenia stwierdził:

Kryteria podziału opisywanych tutaj błędów w działalności niektórych polskich pedagogów współczesnych mają subiektywny charakter. Autor tego opracowania nie rości sobie przy tym prawa, by uchodzić za osobę upoważnioną z jakiegokolwiek tytułu do  wytykania innym ich słabości, ponieważ sam też nie był od nich wolny. Nie uważa ponadto prezentowanego tutaj zestawu owych błędów ani za pełny, ani za bezdyskusyjny. Załóżmy przy tym, że błędy popełniane przez niektórych polskich pedagogów utrudniają rozwój polskich nauk o wychowaniu, a niekiedy wręcz go uniemożliwiają. Gdyby je ułożyć w porządku alfabetycznym – co jest wskazane, ponieważ nie przesądza à priori o dominacji jednych nad drugimi – wówczas powinny nimi być: autopromocja; autoreklama oraz błędy terminologiczne.   [Kupisiewicz, Moje pedagogiczne credo

Wydane przez Witkowskiego archiwalia zawierają także rozprawę Nawroczyńskiego z 1938 r. zatytułowaną "Polska myśl pedagogiczna", którą zdążyła już wydać w 2018 r. Agnieszka Skulimowska. Nie ma to jednak znaczenia, gdyż jest to nie trzecie, a - ze względu na powyższe - już czwarte wydanie wzbogacone o noty autorstwa Witkowskiego, w których uściśla pewne kwestie. O trzecim wydaniu i komentarzu do niego pisałem już w blogu. Redaktor tego wydania nie podjął się analiz czy interpretacji tej rozprawy. 



Część trzecia niniejszego tomu została zatytułowana "Ojciec chrzestny pedagogiki polskiej", co brzmi mafijnie, ale może i ma to jakiś ukryty czy podświadomie wyzwolony sens. Okres PRL był niewątpliwie czasem "mafijnego" promowania w nauce "swoich" i wykluczania "obcych", odmawiających podporządkowania się marksistowsko-leninowskiej ortodoksji, której mentalne pozostałości i mechanizmy rozdawnictwa różnych członkostw tkwią jeszcze w Polskiej Akademii Nauk i w wielu uniwersytetach. 

Całość oprtacowania Witkowski zamyka brakiem zakończenia, usprawiedliwiając się niespożytkowaniem załączonego w tomie dorobku do własnych interpretacji. One w istocie mają w nim rozproszone miejsce. Myśl Nawroczyńskiego była też przedmiotem wcześniejszych studiów i własnych rozpraw Witkowskiego (chociażby w "Przełom dwoistości w pedagogice polskiej" 2013) a także zapowiadał przygotowanie niniejszego tomu w czasie konferencji naukowej zorganizowanej w Humanitas w Sosnowcu z okazji setnej rocznicy urodzin klasyka polskiej pedagogiki. Lada moment ukaże się tom z tej debaty zawierający także referat L. Witkowskiego. 

 


Każdy badacz myśli pedagogicznej i jej twórców może stosować własną typologię, klasyfikację uczonych od tych naj, naj, naj do tych nieco lub o wiele słabszych, mniejszej rangi, znaczenia itp. Powinien jednak uzasadnić kryterium takich porównań. Lech Witkowski tego nie czyni. Stwierdza zaś we wprowadzeniu, że Nawroczyński nie był wybitnym teoretykiem

Kim zatem był Nawroczyński, jak nie wybitnym teoretykiem? Jego zdaniem (...) był z pewnością postacią wybijającą się w swoim pokoleniu wielowymiarową interakcją, która jeszcze przed II wojną zaowocowała jego istotną rolą w kształtowaniu trzonu tworzących się środowisk pedagogicznych (Wilna, Lwowa, Warszawy, Poznani), oraz gestami uznania, w tym powołania w 1939 roku do Polskiej Akademii Umiejętności. Zapewne chyba nikt z czołowych pedagogów nie był tyle razy targany sprzecznymi wichrami historii, przekładanymi na dramatyczne decyzje  niszczące nadzieje i wizje, zabierające motywację, ale i późniejsze powroty w aurze szacunku i gestów honorujących [s. 13-14].

Musimy zatem poczekać na dalsze, względnie rzetelne badania historyczne, biograficzne i naukową interpretację dzieł oraz dokonań Nawroczyńskiego w pedagogice oraz dla pedagogiki. Jest to o tyle istotne, że otrzymaliśmy sygnały o niegodnych naukowca postawach Bogdana Suchodolskiego, Heliodora Muszyńskiego, Ignacego Szaniawskiego, Aleksandra Lewina czy Zygmunta Mysłakowskiego w okresie rozwijającego się stalinizmu i nasilającej się w latach 70. XX w. sowietyzacji pedagogiki polskiej.  

Witkowski pomija jednak przejęcie katedry Nawroczyńskiego przez Wincentego Okonia, natomiast niesłusznie wymienia nazwisko Stefana Baleya (s. 598) jako tego, który rzekomo składał stalinowskiej władzy wiernopoddańcze hołdy. Tymczasem podręcznik Baleya został ordynarnie zdewastowany po jego śmierci w 1952 r. (wbrew jego odmowom owej władzy za życia) odwołaniami do bolszewickich psychologów przez psycholog Marię Żebrowską. To ona dopisała po jego śmierci akapity i przypisy z radzieckiej pedagogiki, które miały nadać podręcznikowi Baleya prosowiecką aktualność, a być może owej redaktorce chwałę w bolszewickiej wersji uprawiania tzw. nauki. Warto zatem być ostrożniejszym w formułowaniu takich osądów.  

Warto posiąść tę książkę i zapoznać się z jej treścią, żeby także przekonać się o tym, jak pisane były w tamtym ustroju wydawnicze recenzje rozpraw naukowych, osiągnięć kandydatów do habilitacji lub opinie na stanowisko profesora oraz jak odbierane były przez środowisko naukowe niektóre prace Bogdana Nawroczyńskiego, Lech Witkowski stworzył znakomity fundament do dalszych badań historyczno-pedagogicznych oraz analiz genezy i ewolucji polskiej myśli pedagogicznej w XX wieku. Zaszczepieni tą treścią naukowcy mają szansę na "rehabilitację".     

 

          


             

              

              

17 stycznia 2021

Barometr zdalnej edukacji w I i II fali pandemii w Niemczech

 



Trzysta dni temu wszystkie szkoły w Niemczech znalazły się w pierwszej fazie pandemii z zajęciami zdalnymi. Nadszedł moment poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czego nauczyły się w tym czasie władze szkolne, nauczyciele i uczniowie. Jak dzisiaj szkoły  przygotowane do zdalnej edukacji? 

Muszę przyznać, że nauczyciele niemieccy mają znakomicie przygotowane środowisko dydaktycznych ofert do kształcenia na odległość. Tylko na tym jednym portalu pedagogicznym znajduje sieę w bezpłatnym dostępie 271 058 profesjonalnie opracowanych przez dydaktyków materiałów do lekcji z wszystkich przedmiotów na odległość oraz 511 875 materiałów dydaktycznych, które zostały przygotowane i zamieszczone przez samych nauczycieli.    

Są jeszcze takie portale, jak: www.unterricht.de; www.schultools.de czy www.digitalplan.de, których twórcy oferują nauczycielom, uczniom i rodzicom bezpłatne szkolenia, kursy i materiały dydaktyczne. Nic tylko się uczyć.  Znakomite są tam materiały wideo  z zajęć zdalnych i stacjonarnych. 

W grudniu 2020 r. przeprowadzono we wszystkich krajach związkowych Niemiec badania na reprezentatywnej próbie 1.015 nauczycieli. Badania sponsorowała Fundacja Roberta Boscha. Ostatnie takie badania miały miejsce z końcem kwietnia ubiegłego roku. Postanowiono zatem porównać dane z tych dwóch okresów, by zobaczyć jak szkoły wykorzystały czas Corona-pandemii. 

Przyjrzyjmy się bardziej szczegółowym danym. Badania mają charakter poprzeczny, a zatem nie obejmują tej samej próby respondentów, która była diagnozowana w kwietniu ub. roku. Z pierwszych analiz danych wynika, że:  


  • Nie uległo istotnej poprawie wyposażenie w cyfrowe media, natomiast znacząco poprawiono możliwości komunikacji między uczącymi się a platformami edukacyjnymi.

 

Zaledwie 27 proc. szkół podstawowych może pochwalić się bardzo dobrym wyposażeniem i przygotowaniem do edukacji zdalnej. Znacznie lepiej jest w szkołach ponadpodstawowych, bo tu wskaźnik bardzo dobrego wykorzystania edukacji cyfrowej wynosi 40 proc., zaś w gimnazjach jako szkołach średnich II stopnia jest on jeszcze większy i wynosi 56 proc.   

Jeśli chodzi o wyposażenie szkół w media cyfrowe, to jest ono wysoko oceniane przez 58 proc. nauczycieli. Natomiast 80 proc. uważa, że nie mają z tym problemu ich uczniowie.  

  • Nauczyciele sami bardzo dużo nauczyli się w stosowaniu cyfrowych programów, aplikacji, narzędzi, z czego będą mogli korzystać efektywnie także w przyszłości, jeśli tylko będą chcieli.

W stosunku do sytuacji w kwietniu 2020 r. aż 73% nauczycieli potwierdza, że bardzo dobrze radzą sobie w komunikacji z uczniami za pośrednictwem platform edukacyjnych. 

 Niestety, tylko 23 proc. nauczycieli potwierdza gotowość do stosowania mediów cyfrowych w edukacji szkolnej. Być może wynika to z faktu, że tylko 57proc. badanych posiada kompetencje medialne do stosowania narzędzi elektronicznych w edukacji oraz z tego, że tylko 58 proc. przyznaje, iż posiada właściwe, wystarczające do komunikacji medialnej wyposażenie w swoim domu. 

Już teraz prawie 40 proc. nauczycieli ma wymierne efekty i bardzo dobre kontakty we własnej pracy dydaktycznej z ponad połową uczniów. Jednak tylko 48 proc. potwierdza, że dostępne są na platformach edukacyjnych właściwe treści do realizacji programu kształcenia.   

Nauczyciele pytani o to, w jakim stopniu korzystna jest edukacja hybrydalna, a więc stacjonarna stosowana naprzemiennie z kształceniem na odległość, odpowiadali: 

 * 60 proc.  uważa, że jest wystarczająca do kontaktu z uczniami i ich rodzicami; 

* 41 proc. uważa, że  służy udzielaniu informacji zwrotnej, opiniom, udzielaniu ocen; 

* 23 proc. uważa, że  nie ma możliwości wsparcia uczniów mających trudności i niepowodzenia szkolne; 

* 22 proc. uważa, że można wspomóc uczniów w samodzielnym planowaniu celów uczenia się.

 W czasie badań w kwietniu aż 39 proc. szkół, w tym wylosowanych do diagnozy uczniów i ich rodziców w ogóle nie udzieliło odpowiedzi na skierowane do nich pytanie, w jakim zakresie należałoby udoskonalić system edukacji zdalnej. 


 Nadal problemem jest właściwe wyposażenie szkół w przygotowanie nauczycieli do stosowania mediów cyfrowych w edukacji, na co zwróciło uwagę 61 proc. pedagogów, w stosunku do respondentów z kwietnia (66 proc.). 
   
Zobaczmy jeszcze dane dotyczące kluczowych  kwestii dla przyszłej edukacji zdalnej:

 


















Nastąpiła natomiast zdecydowana poprawa  w zakresie:

 * współpracy nauczycieli z 39 proc. w kwietniu do 64 proc. w grudniu; 

* dostosowania treści kształcenia do tłumaczących je wykładów wideo, z 36 proc. do 62 proc. 

 * samodzielnego wykonywania ćwiczeń z 37 proc. do 58 proc. 

* przekazywania informacji zwrotnej  uczniom  z 17 proc. do 49 proc. 

* przydzielania i korygowania zadań wykonywanych w domach z 13 proc. do 48 proc.

* prowadzenia lekcji per Stream, wideokonferencji z 1 proc. do 24 proc.

* oferowania zadań wymagających współpracy między uczniami z 8 proc. do 20 proc. 

* uzyskania wyższych not z testów, sprawdzianów osiągnięć z 6 proc. do 11 proc. 

 

Na co najbardziej uskarżają się nauczyciele, co ich szczególnie obciąża? 

79 proc. mniej planowania

74 proc. zbyt wysokie obciążenie pensum dydaktycznego;    

72 proc. obawa o własne zdrowie; 

66 proc. trudność oddzielenia czasu pracy od czasu prywatnego

61 proc. brak wsparcia w edukacji zdalnej 

44 proc. brak kwalifikacji

56 proc. obawia się bycia zainfekowanymi w szkole.  

 

(źródło: Anette Kuhn, Sind Schulen jetzt besser auf den Fernunterricht vorbereiten? Schulportal  13.01.2021) 


16 stycznia 2021

W jakim składzie musi obradować komisja habilitacyjna?

 



W piątek odbyło się posiedzenie Sejmowej Komisji rozpatrującej projekt nowelizacji ustawy  Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Od października 2019 r. rozpoczął się proces wszczynania postępowań habilitacyjnych w świetle tej ustawy. Pierwsze doświadczenia wskazują na to, że pojawiają się liczne wątpliwości natury proceduralnej, administracyjnej. Kwestie merytorycznej oceny wniosków habilitacyjnych są klarowne, bo pozostają w gestii profesorów-rzeczoznawców.     

Zapewne posłowie pochylili się wraz z zaproszonymi ekspertami nad sprawami, które dotyczą postępowań habilitacyjnych wszczynanych na podstawie powyższej ustawy z 2018 r. Dowiemy się zatem, które regulacje prawne mogą ulec zmianie i w jakim zakresie. Dzielę się problemami, które pojawiły się w komisjach habilitacyjnych pedagogów.   

SKŁAD KOMISJI HABILITACYJNEJ A WAŻNOŚĆ JEJ UCHWAŁ 

Ustawodawca nie określił, w jakim składzie ma procedować komisja habilitacyjna, co sprawia, że niektóre uczelnie określiły w ramach własnych uprawnień szczegółowe zasady w tym zakresie. Na podstawie poprzedniej ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym z 14.03. 2003 r. (ze zmianami) komisja mogła odbyć posiedzenie, jeżeli uczestniczyło w nim co najmniej 6 członków, w tym koniecznie przewodniczący komisji habilitacyjnej i sekretarz. 

W nowej ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce nie ma takiej regulacji. Art.221 w ogóle nie obejmuje tej kwestii. Skoro ustawodawca nie wskazał tzw. minimalnej liczby członków komisji habilitacyjnej, żeby podjęta uchwała była prawomocna, to w posiedzeniu komisji habilitacyjnej muszą uczestniczyć wszyscy jej członkowie, a więc siedem osób. 

Dyskusyjne jest jednak to, czy senat uczelni nie może zmienić tego stanu rzeczy, skoro w art.221.14 jest następująca regulacja:

Senat albo rada naukowa określi: 

1) szczegółowy tryb postępowania w sprawie nadania stopnia doktora habilitowanego (...).  

Ubiegający się o stopień doktora habilitowanego powinni zatem zapoznać się z szczegółowymi regulacjami senatu, gdyż mogą występować różnice w tym zakresie  u różnych podmiotów habilitujących.             

Proszę nie traktować mojego wpisu jako komentarza prawnego, bo od tego są profesorowie nauk prawnych, tylko jako głos w dyskusji, będący następstwem toczących się już postępowań.   


15 stycznia 2021

PO CO JEST KOLOKWIUM HABILITACYJNE W NAUKACH HUMANISTYCZNYCH, SPOŁECZNYCH I TEOLOGICZNYCH?

 



Powracam do tego pytania, chociaż już jakiś czas temu podjąłem w blogu to zagadnienie. Nadal jednak rodzą się wątpliwości, które wynikają z bardzo ogólnych regulacji ustawowych. W wydanych komentarzach do Prawa o szkolnictwie wyższym, a mamy tu aż dwie publikacje, kwestie te nie są wyjaśnione. Rzecz dotyczy kolokwium habilitacyjnego, które jest obowiązkowe w trzech dziedzinach nauk. 

Komisja habilitacyjna jest zobowiązana do przeprowadzenia kolokwium habilitacyjnego, a zostało to określone w art. 221.9. 

Komisja habilitacyjna może przeprowadzić kolokwium habilitacyjne w zakresie osiągnięć naukowych albo artystycznych osoby ubiegającej się o stopień doktora habilitowanego. Kolokwium przeprowadza się w przypadku osiągnięć w zakresie nauk  humanistycznych, społecznych i teologicznych.   

Przeprowadzający kolokwium nie mogą  wykraczać poza wskazany w ustawie zakres i odpytywać habilitanta z innych kwestii. Podmioty mające uprawnienia do habilitowania w ramach poszczególnych dyscyplin naukowych mogą jednak określać warunki, w jakich to kolokwium ma przebiegać np. po wpłynięciu 4 recenzji. 

Niektóre jednostki umożliwiają udział w kolokwium habilitacyjnym członków rady dyscypliny/rady instytutu czy senatu, którzy mogą w trakcie jego przebiegu zadawać pytania habilitantowi/-ce. Jednak w analizie i dyskusji dotyczącej osiągnięć naukowych habilitanta udział biorą tylko i wyłącznie członkowie komisji habilitacyjnej. 

Przebieg kolokwium habilitacyjnego nie ma formalno-prawnego znaczenia dla oceny osiągnięć naukowych habilitanta/-ki, gdyż nie stanowi odrębnej sprawy wymagającej głosowania o jego przyjęciu czy odmowie przyjęcia. Można przypuszczać, że ustawodawca chciał zapewnić habilitantom możliwość odniesienia się do uwag, zastrzeżeń, jakie mogą pojawić się w recenzjach. 

W nieco dyskomfortowej sytuacji znajdą się te osoby, które otrzymają co najmniej dwie negatywne recenzje swoich osiągnięc naukowych. W świetle art.221.10 (...) Opinia nie może być pozytywna, jeżeli co najmniej 2 recenzje są negatywne.

Od habilitanta/-ki zatem zależy, czy w tej sytaucji skorzysta z prawa do udziału w kolokwium habilitacyjnym, skoro w żadnej mierze nie może ono zmienić wuniku uchwały komisji habilitacyjnej. Ten musi być bezwzględnie negatywny. Może to jednak mieć znaczenie dla zainteresowanej osoby, by przynajmniej wizerunkowo wyjaśnić kwestie, które jej zdaniem nie zostały ujęte w publikacjach, w związku z czym zostały negatywnie ocenione przez rzeczoznawców.                                 

Proszę nie traktować mojego wpisu jako komentarza prawnego, bo od tego są profesorowie nauk prawnych, tylko jako głos w dyskusji, będący następstwem toczących się już postępowań.   

12 stycznia 2021

10 najdroższych książek świata

 

(źródło) 

Profesor Viktor Lechta przesłał mi prezentację poświęconą 10 najdroższym książkom świata. 

  I -  Biblia wydana przez Gutenberga 

Biblia wydana w 1455 r. przez Johanna Gutenberga. Dochowało się na świecie 48 jej egzemplarzy, ale tylko 31 jest w doskonałym stanie. Tylko jedna strona z tego wydania sprzedawana jest za 2 mln czeskich korun. Całość zatem, gdyby ktoś chciał ją zakupić, wyniosłaby setki milionów  , a może i kilka miliardów korun. Dwa egzemplarze są w Bibliotece Brytyjskiej a jeden  w Bibliotece Kongresu Amerykańskiego.



Pierwsze dzieło Szekspira zawierające jego komedie, tragedie i historyczne dramaty wyszło w 1623 r. , a więc w siedem lat po jego śmierci. W 2001 r. księga ta została sprzedana za rekordową cenę  w przeliczeniu na czeską walutę - 150 mln. korun. Dzisiaj byłaby już droższa o ok. 40 mln. korun. 


III -   Don Kichot (Don Quijote de la Mancha, czyli Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manchy

Historia Don Kiszota jest bardzo dobrze znana w naszym kraju, któż bowiem nie czytał w swoim dzieciństwie o przygodach rycerza walczącego z wiatrakami?  Powieść została wydana przez Francisca de Robles na początku 1605 roku w  Madrycie w oficynie Juana de la Cruesta.  Ostatnie pełne wydanie tej książki autorstwa Cervantesa zostało sprzedane w 1989 r. za 37 mln korun.  


IV - Bay Psalm Book (Psalmy znad zatoki)




Angielski przekład Księgi Psalmów jest pierwszej książki wydrukowanej w Ameryce Północnej w nakładzie 1700 egzemplarzy. Do dziś zachowało się 11 egzemplarzy tego dzieła. Pierwsze wydanie ukazało się w 1640 r. Psałterz został sprzedany na aukcji Sotheby's za ponad 352 mln. korun (ok. 14.2 mln dolarów) w dn. 26 listopada 2013 roku 

 
V - Amerykańskie ptaki 

Pięknie ilustrowana ornitologiczna książką Johna Jamesa Audubona wyszła w latach 1827-1838. Jedno z najdroższych wydań zostało sprzedane za ok. 276 mln. korun w 2012 r. w ramach ekskluzywnej aukcji  najbardziej luksusowych książek. 

Francuski ornitolog Audubon preparował obiekty swoich ilustracji stawiając je w naturalnej pozycji za pomocą wspornika drucianego i malował je w środowisku, w którym one się pojawiały.  

Pierwsze ilustrowane wydanie atlasu na podstawie przekazów autorskiego rękopisu z ok. 150 r.n.e. Klaudiusza Ptolemeusza ukazało się w 1478 r.  Autor twierdził, że Ziemia jest okrągła, wyrażając swoją tezę odpowiednimi ilustracjami. Nabywca tego dzieła w 2006 r. zapłacił ponad 75 mln. korun.   





Pierwsze wydanie angielskiego zbioru opowiadań ukazało się w 1477 r., a zostało sprzedane osiemnaście lat temu za 173 mln. korun. Obsceniczne opowieści Geoffreja Chaucera przyciągnęły na aukcję wielu chętnych. Są tu bowiem "historie opowiadane przez grupę pielgrzymów, zmierzających z Southwark do grobu Thomasa Becketa w Canterbury. Opowieści te zostały napisane w języku średnioangielskim"





Leonardo da Vinci prowadził bardzo szczegółowe notatki naukowe, przemyślenia i szkice projektowe. Po jego śmierci notatki te zostały zebrane i opublikowane. Na zbiór Kodeksu Leicester składa się 18 arkuszy. W 1994 r. zostały one sprzedane za nieprawdopodobnie wysoką cenę 766 mln. korun (30,8 ml. dolarów).  Zakupił je Bill Gates. 






Kodeks z VII w. zawiera łaciński tekst Ewangelii św. Jana  został oprawiony w cielęcą skórę.  Został on umieszczony w grobowcu św. Kutberta w północnej Anglii przed najazdem Wikingów w 687 r. W 1104 r. został wydobyty z grobu i traktowany był jak relikwia. W XVIII w. stał się własnością angielskich jezuitów. W 2012 r. został wykupiony przez Bibliotekę Brytyjską dzięki narodowej zbiórce za 340 mln.korun (9 mln. funtów).



Zbiór baśni napisany w 2007 roku przez brytyjską pisarkę Joanne Kathleen Rowling miał swoje specjalne wydanie w oprawie skórzanej ze srebrnymi ozdobami i księżycowymi kamieniami. Ukazało się tylko 7 egzemplarzy przewidując, że sprzeda się za 2 mln. korun. Tymczasem książkę zakupił w 2007 r. Amazon za 73,5 mln korun (1,9 mln funtów). 


Może nasze władze wydadzą książkę jakiegoś polityka, oprawią ją w skórę, złote ozdoby  oraz klejnoty z Marsa?  Za 150 lat będzie na ZUS. 

09 stycznia 2021

Co będzie z Wrocławską Szkołą Przyszłości?

 

 


Sytuacja w oświacie niepublicznej jest niepokojąca. Wygasają w tej przestrzeni alternatywne szkoły, które powstawały na początku lat 90. XX w. W 2017 roku dowiedzieliśmy się o zakończeniu działalności SZKOŁY-LABORATORIUM prowadzonej przez 25 lat przez profesora pedagogiki ALEKSANDRA NALASKOWSKIEGO, a z początkiem 2021 r. otrzymałem niepokojący list od profesora pedagogiki RYSZARDA MACIEJA ŁUKASZEWICZA - założyciela, współtwórcy powstałego ponad 40 lat temu projektu  WROCŁAWSKIEJ  SZKOŁY PRZYSZŁOŚCI, że właśnie musi się wyprowadzić z Wrocławia. 

Najpierw kilka związanych z tym faktów: 

Wrocławska Szkoła Przyszłości działała we Wrocławiu na ul. Skwierzyńskiej 34a. Jej założycielem, podmiotem prowadzącym była Fundacja Wolnych Inicjatyw Edukacyjnych prowadząc działalność edukacyjną do 2020 r. W niej odbywały się po zajęciach z dziećmi liczne szkolenia, warsztaty, spotkania dla tych osób, które były zainteresowane alternatywną koncepcją kształcenia młodych pokoleń. Przyjeżdżali do szkoły nie tylko nauczyciele z kraju, ale i z całego świata. 

Mogliśmy wszyscy być dumni z tego, że Telewizja Japońska produkując serię filmów o najlepszych, najciekawszych szkołach alternatywnych na świecie, pierwszy odcinek poświęciła Wrocławskiej Szkole Przyszłości. Z dumą odtwarzałem moim studentom i nauczycielom profesjonalnie zarejestrowany proces kształcenia w tej placówce. 

Nigdy nie byłem w tej Szkole osobiście, ale nie dlatego, żebym jej nie doceniał, tylko z powodu licznych obowiązków służbowych, akademickich. Poznałem założenia modelowe w 1978 roku na I Letniej Szkole Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, w czasie której prof. R. Łukaszewicz mówił o niej jako projekcie, gdyż ówczesne władze PRL nie wyrażały zgody na jej działanie. 

Na początku transformacji przegadaliśmy w Łodzi wiele godzin na temat alternatywnej edukacji. optowałem za tym, by wprowadzać ją do szkół wówczas państwowych, zaś profesor przekonywał mnie, że to nie ma sensu, bo rządzący nie odpuszczą i prędzej czy  później zabronią mi upowszechniania tzw. szkolnych wysp oporu edukacyjnego wobec schematyzmu, dydaktycznego archaizmu itp. 

Miał rację. Partie - SLD z PSL, a potem AWS, PO z PSL i PiS z LPR/Samoobroną zniszczyły ruch oddolnych innowacji  nauczycielskich w szkolnictwie publicznym.  Jeszcze do 2012 roku prowadziłem międzynarodowe konferencje edukacji alternatywnej, ale i to musiało się skończyć, bo nie było po co drażnić nauczycieli nękanych i zdradzanych przez kolejne formacje sprawujące w Polsce władzę.     

Powróćmy jednak do WSP. 

Dopiero zmiana ustroju politycznego w naszym państwie sprawiła, że WSP mogła wreszcie zaistnieć na mapie alternatywnych szkół niepublicznych. Nie, nie jest to oksymoron. Wiele bowiem szkół niepublicznych powstawało i nadal działa niczym nie różniąc się od szkół publicznych, z wyjątkiem liczby uczniów w klasach i komercyjnym rozszerzeniem programu kształcenia. Nadal jednak pracują one w systemie klasowo-lekcyjnym z XIX wieku. 

Nie ma tu miejsca na przywoływanie odmienności dydaktyczno-wychowawczej WSP Ryszarda Łukaszewicza, ale każdy może ją odnaleźć tak na YouTube, jak i poznać swoistość alternatywnej edukacji w znakomitych publikacjach pedagogicznych tego profesora. 

Co zatem wydarzyło się w 2019 i 2020 roku? Tak pisze Profesor: 

Kończy się czas ul. Skwierzyńskiej i WSP; Gmina podała nas do sądu wnioskując o rozwiązanie użytkowania wieczystego, argumentacja wielce pokrętna; Sąd Okręgowy odrzucił wniosek Gminy, a teraz dla odmiany - Sąd Apelacyjny wydał decyzję wręcz odwrotną; 

mamy 2 miesiące na "spakowanie" 25 lat i udanie się... "do historii". 

 

    

     A miało być  tak pięknie. Powstał projekt architektonicznej przebudowy WSP na ul. Skwierzyńskiej. Wrocław mógł mieć nadal wyjątkowy skarb oświaty niepublicznej, który był przez ćwierć wieku obiektem nie tylko westchnień i marzeń wielu polskich oraz zagranicznych nauczycieli, ale przede wszystkim także ambasadorem polskiej, autorskiej myśli pedagogicznej oraz miasta Wrocławia. 




Urzędnicy/politycy sprawujący władzę chyba mają to w "genach", by pozytywnie zakręconym odmieńcom, odszczepieńcom, twórcom różnych rozwiązań nie tylko oświatowych kłaść kłody pod nogi, utrudniać, często z bezinteresownej lub stricte interesownej zawiści przeszkadzać oraz doprowadzać skutecznie do ich zniszczenia. 

ALE ... Na szczęście tacy pedagodzy, jak profesor R. Łukaszewicz mają naturalny,  chociaż rzadko występujący - gen pozytywnego myślenia i działania. W sierpniu 2020 r. powołał do życia ALE, czyli Fundację ALTERNATYW LEPSZEJ EDUKACJI. Gościniec czterech żywiołów.  Będzie działać w Świeradowie Zdrój, a więc tam, gdzie R. Łukaszewicz prowadził z dziećmi i dorosłymi od kilkudziesięciu już lat NATURAMY. 

Czy będzie zatem nowa energia edukacji i dla edukacji, dla ziemi i rodziny człowieczej?  

    

   

 

    


08 stycznia 2021

Czy powstanie Polska Partia Niezaszczepionych Nauczycieli?


Jak tweetuje Ministerstwo Edukacji i Nauki - minister Przemysław Czarnek ma dzisiaj poinformować środowisko oświatowe o przygotowaniach do ewentualnego powrotu uczniów do szkół.  Najważniejsze jest podtrzymywanie wrażenia, że ów resort jest niezbędny polskiemu szkolnictwu. Tymczasem nauczyciele słusznie pytają, kiedy zaczną się szczepienia przeciwko koronawirusowi, skoro Związek Nauczycielstwa Polskiego uzyskał gwarancje, że znajdą się w tzw. grupie Number One? 

Nie wiem, czy wszyscy zainteresowani czytają tweety szefa resortu, które zmieniają się z godziny na godzinę. Już nawet TVP 1 nie nadąża z ich aktualizowaniem, nie mówiąc o opozycyjnych mediach. Na szczęście nie pracuję w oświacie, ale jako rodzic jestem zainteresowany tym, czego mogę się spodziewać? Polecić dziecku pakowanie plecaka szkolnego czy może jednak wzmocnić usługę internetową, by nie zanikał głos, obraz itp.? 


Na temat edukacji szkolnej najczęściej wypowiadają się ci, którzy nie  mają z nią nic wspólnego, bowiem ani nie są nauczycielami, ani rodzicami dzieci objętych obowiązkiem szkolnym. Traktują tę sferę jako okazję do wzmacniania swojego światopoglądowego przekazu, czyli albo afirmowania partii władzy, albo wyrażania kosztem edukacji swojego sprzeciwu. 

O szczepieniach nauczycieli mówiono w obozie zbliżonym do władzy, że będą warunkiem otwarcia szkół, ale w mediach społecznościowych podzieleni Polacy wzajemnie informują się z bolesną i cierpiąca miną, któż to wcześniej wskoczył do kolejki spośród nieprzewidzianych do tej procedury osób. 

Nie rozumiem tego oburzenia, protestów, kpin czy interpelacji, skoro jest to kolejny wskaźnik reprodukcji w III RP syndromu homo sovieticus. On replikuje się skuteczniej niż COVID-19, bo nie ma przeciwko niemu żadnej szczepionki. W czasach PRL wpychali się do kolejek przed sklepami liczni obywatele, zaś sprawujący władzę mieli w komitetach PZPR, w wojskowych kantynach, w urzędach państwowych własne sklepiki, dostęp do niedostępnych dla ludności towarów, nawet bez potrzeby pokazywania kartek na żywność.

Nic się w Polsce nie zmieniło. Każda władza najpierw troszczy się o siebie, o swoich, bo bliższa jest ciału koszula. Jakoś publicyści słusznie krytykujący osoby wciskające się lub zaproszone od zaplecza do szczepiennej kolejki poza zapowiedzianą przez premiera typologią - nową kategoryzacją warstw społecznych - też dzielą się na prawo- i lewoskrętnych, a zatem reprodukujących powyższy syndrom. Dostrzegają bowiem tylko tych z drugiej strony ulicy, jak z przysłowiowym źdźbłem trawy w czyimś oku. 

Zawsze przyjemniej jest przymknąć oko na uprzywilejowanych "swoich", bo ci są najważniejsi, prawdziwi, wierni, rzetelni, oddani sprawie, aniżeli na "obcych", "innych". Krążą nawet kopie zaświadczeń wydanych działaczom partyjnym, samorządowym, z administracji państwowej, ale nikt nie może potwierdzić, czy są to fałszywki, fake newsy czy autentyki. Nie ma to zresztą znaczenia. Ważne, by każda strona podzielonego społeczeństwa miała dowody na przeciwnika.    

Na tym też polega hidden curriculum każdego rządu i zbliżonych do niego elit - tak z  lewicy, prawicy, jak i liberalnego centrum. Przypomniał mi się pewien epizod z początku lat 90. XX w. , kiedy  zaczęła radykalnie pogarszać się sytuacja finansowa nauczycieli. W 1992 r.  działacze Zarządu Okręgowego ZNP w Wałbrzychu postanowili powołać do życia POLSKĄ PARTIĘ GŁODUJĄCYCH NAUCZYCIELI.  

W rzeczy samej, zamiast we własnym oddziale zajmować sprawami nauczycieli, znaleźli sposób na wciśnięcie się do kolejki, by znaleźć się w gronie uprzywilejowanych. Skoro nie starcza dla wszystkich, to musi znaleźć się dla wybrańców. 

Partia powstała, została zarejestrowana, podobnie jak szereg  innych partyjek, których działacze zapewnili sobie miejsce w Parlamencie. W latach 1993-1997, kiedy rządziła w Polsce postpezetpeerowska lewica wraz z (post-)socjalistycznym PSL do Sejmu weszło w wyniku przyspieszonych wyborów prawie 100 nauczycieli. 

Już nie głodowali. Zatwierdzali w ustawach na kolejne lata bardzo niski poziom środków budżetowych na oświatę, w tm niskie płace dla nauczycieli, ale dla wzmocnienia dobrego samopoczucia organizowali w terenowych oddziałach ZNP protesty uliczne przeciwko takiej polityce władzy. Łódzki Oddział ZNP był tu jednym z pierwszych do strajkowania pod wodzą posła Krzysztofa Baszczyńskiego.   

W Statucie Polskiej Partii Głodujących Nauczycieli zapisano m.in.

- pomoc władzom Rzeczypospolitej Polskiej w wyborze kandydatów na stanowiska we władzach oświatowych i państwowych (rozdz. II pkt.2). 

Po uzyskaniu poselskiego mandatu głodni już nie byli. Ciekawe, że w 2011 r. , a więc za rządów PO i PSL ktoś założył na Facebooku grupę Partii Głodujących Nauczycieli w połączeniu z Partią Posiadaczy Magnetowidów. Tylko po co, skoro magnetowidy wychodziły już z uzytku, a za tamtej władzy nauczyciele mieli ponoć znakomite pobory?  


Program Polskiej Partii Głodujących Nauczycieli może komuś przydać się do powołania zbliżonej do niej organizacji, tylko zmieniłbym jej nazwę na 
POLSKA PARTIA NIEZASZCZEPIONYCH NAUCZYCELI. Jej członkami powinni zostać w pierwszej kolejności nauczyciele przedszkoli i przedszkolnych oddziałów w szkołach oraz nauczyciele klas I-III, kl. VIII i klas maturalnych, bo zdaje się, że będą pierwszymi "skazanymi" na powrót do pracy offline. 



Po trzydziestu latach transformacji ustrojowej widzimy to samo w ukrytym zakresie. Po co pisać w statutach, że po to powołuje się fundację X, by załatwiać własne interesy? Zawsze pod szyldem troski o innych, można wciskać się do kolejki po dobra, które nie są dla wszystkich dostępne w ogóle, albo przez jakiś czas. 

Na zainstalowanie telefonu w czasach PRL musiałem czekać 12 lat. Inni mieli to od ręki. Na talon na samochód w ogóle nie miałem szans, za to zatrudniony w Komitecie Wojewódzkim PZPR pracownik UŁ otrzymał nie tylko talon, ale i samochód wraz z mieszkaniem,  

To może i doczekam się szczepienia za kilka lub kilkanaście miesięcy, aż zaspokoją swoje potrzeby w tym zakresie jawnie i skrycie uprzywilejowani oraz "zerówkowicze" (pacjenci grupy 0). W końcu rząd ponoć zamówił 60 mln dawek. Spokojnie. Bądźmy cierpliwi.