Jeszcze dobrze nie przyjrzano się w uczelniach
wynikom badań PISA-2022, które dotyczą umiejętności piętnastolatków, tym razem
z dominantą na kompetencje w zakresie matematyki, a już pojawiają się wywiady
zagranicznych dziennikarzy z naukowcami Finlandii, której system edukacji był
okrzyknięty w ostatnich dekadach jako jeden z najlepszych na świecie, a
pierwszy w Europie.
Klasyczne
pytanie publicysty brzmi, jak to jest możliwe, że fińcy uczniowie byli
najlepsi, a w 2022 roku osiągnęli najgorszy wynik od 2006 roku?
Docent Jari
Salminen jest fińskim historykiem oświaty, który ma za sobą
wieloletnie doświadczenia jako nauczyciel szkoły podstawowej w Helsinkach, a
następnie edukator nauczycielskich kadr. Kształcąc studentów na Uniwersytecie w
Helsinkach przez ostatnie lata towarzyszył zarazem Erasmusowym turystom
oświatowym z różnych krajów, którzy odwiedzali jego kraj, by poznać czynniki
prowadzące do sukcesów młodzieży szkolnej.
Teraz
zapewne będą jeździć do Finlandii, by zebrać dowody na temat tego, dlaczego nie
warto zmieniać ustroju szkolnego, reformować go systemowo, architektonicznie,
programowo i metodycznie, skoro rzekomy progresywizm skutkuje
"powszechną" porażką. Wkrótce społeczeństwo, w tym elity polityczne,
mogą odwrócić się od nauczycielstwa, które jest w tym kraju od lat hołubione i
wysoko nagradzane, skoro w międzynarodowych badaniach porównawczych odnotowano
po raz pierwszy wyraźny, dramatyczny spadek wyników.
Salminen
obciąża za ten stan rzeczy zmiany ustrojowe w polityce oświatowej, które
doprowadziły w ostatnich dwóch dekadach do decentralizacji nadzoru
pedagogicznego. Od końca lat 90. XX wieku szkoły, nauczyciele i prowadzący
placówki samorządy suwerennie decydują o tym, jak ma być realizowany proces
kształcenia. Rządzący nie kontrolują jakości tego procesu, a organizację i
plany kształcenia mogą być zróżnicowane. Jak stwierdza Salminen:
"Od końca lat 90. XX wieku – a tendencja ta utrzymuje
się aż do dzisiaj – programy kształcenia są formułowane coraz bardziej
abstrakcyjnie. Rząd odstąpił od nauczania konkretnych przedmiotów na rzecz
bardziej abstrakcyjnych umiejętności, które są trudne do zrozumienia tak przez
uczniów, jak i nauczycieli. Curriculum zawiera wprawdzie wiele ambitnych celów
– na przykład dotyczących tak ważnych dla przyszłości kompetencji, jak
kreatywność uczniów. Każdy by potwierdził, że jest to cel pożądany.
Brakuje jednak konkretnych przykładów, jak go realizować. Istnieją oczywiście
wytyczne programowe, ale są one również dość niejasne. Jeden nauczyciel może
zdecydować się na to, by poświęcić na dany temat dziesięć godzin, inny może
zająć się nim w ciągu dwóch godzin".
Zbyt powszechne wdrażanie paradygmatu dydaktyki
konstruktywistycznej do procesu kształcenia sprawia, że nie wszyscy uczniowie
są w stanie samodzielnie kierować własnym procesem uczenia się. Szczególnie
dotyczy to tych dzieci, które mają problemy z koncentracją uwagi, z
zaburzeniami emocjonalnymi czy w zachowaniach społecznych. One nie są w stanie
uczyć się samodzielnie, a tego wymaga się od nich w szkole. "Dzieci z
trudnościami w koncentracji mają duże trudności z podjęciem decyzji, czego chcą
się uczyć, ze znalezieniem odpowiednich materiałów (auto-)dydaktycznych i
zarządzaniem własnym czasem".
Po przeczytaniu wywiadu z doc. Salminenem dochodzę do
wniosku, że Finowie mają do czynienia z problemem wdrażania reform
edukacyjnych, których modele dydaktyczne inicjowane są przez środowiska
naukowe, ale nie są właściwie aplikowane przez część nauczycieli. Dopóki nie
przeprowadzi się w samej Finlandii badań naukowych dotyczących efektywności czy
sensowności realizowania w szkołach zróżnicowanych podejść dydaktycznych,
dopóty tego typu krytyka będzie pozamerytoryczna, populistyczna, sprzyjając
ucieczce części nauczycieli od konieczności innej organizacji procesu
kształcenia.
Uniwersytecki docent przywołuje opinie krytyczne jakiejś
(jakiej?) części nauczycieli, bez powołania się na rzetelne diagnozy naukowe,
którym nie podoba się to, że są szkoły i nauczyciele prowadzący proces
kształcenia bez korzystania z podręczników szkolnych. Wystarczą im dostępne w
Internecie źródła wiedzy naukowej. Ba, narzeka też, że niektóre szkoły nie są
panoptykonowe, tylko mają postnowoczesną architekturę, z otwartymi
przestrzeniami i laboratoriami do uczenia się.
Jak stwierdza: "Nowo wybudowane szkoły w niczym nie
przypominają szkół – nie ma ścian w klasach, często nie ma normalnych ławek,
tylko są szerokie, otwarte przestrzenie. Szczególnie te szkoły spotkały się z
dużą krytyką. Znam co najmniej trzy szkoły w Helsinkach, które miały takie
problemy, że musiały doposażyć ściany w klasach".
Jestem zaskoczony tym, że przedstawiciel nauki operuje w krytyce potocznymi sądami, odwołuje się jedynie do swoich spostrzeżeń czy doświadczeń, a nie do badań naukowych. Ciekawe, co powiedziałby na temat edukacji we własnym kraju, gdyby wyniki piętnastolatków były utrzymane na dotychczasowym, wysokim poziomie? To, że w krajowej prasie (Helsingin Sanomat) ukazują się krytyczne opinie jakichś nauczycieli, którym nie podoba się cyfryzacja procesu kształcenia, bo woleliby tradycyjne nauczanie w klasie szkolnej, powinno sprzyjać podjęciu badań naukowych w tym zakresie, a nie bezrefleksyjnemu replikowaniu owej krytyki.
Wywiad kończy jednak fiński docent zapewnieniem, że nie jest przeciwnikiem reform w szkolnej edukacji. Uważa jednak, i tu należy się z nim zgodzić, że powinny one być przedmiotem diagnozowania bez samosprawdzającej się hipotezy.
***
(źródło fotografii) i źródło wywiadu)