Językoznawca i politolog zarazem
wziął na warsztat swoich badań kulturę języka współczesnej polityki. Jak jednak
ją opisywać, wyjaśniać, komentować, skoro nadawcy nie grzeszą kulturą wysoką, a
zajmują w przestrzeni i instytucjach publicznych, państwowych wysokie
stanowiska?
Język, jakim od trzydziestu lat
transformacji posługują się nasi politycy i rządzący w dużej mierze
zaprzecza kulturze wysokiej, nie wspominając już o kulturze politycznej, o czym
przekonamy się dzięki lekturze rozprawy naukowej Tomasza Rawskiego.
Podwójne wykształcenie autora, który jest absolwentem Wydziału Polonistyki oraz
Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu
Warszawskiego oraz doktorem nauk społecznych w dyscyplinie nauki o polityce
sprawiło, że otrzymaliśmy pasjonujące kulturowo i społecznie studium języka
polityki.
Książkę czyta się z zapartym
tchem, a przy tym mogą z niej korzystać nie tylko przedstawiciele nauk o
polityce, socjolodzy polityki, socjolodzy edukacji, pedagodzy porównawczy i
badacze polityki oświatowej, specjaliści w zakresie nauk o komunikacji, mediach
czy psycholodzy społeczni, ale być może w głównej mierze dziennikarze oraz ci,
o których jest tu mowa, a więc politycy i rządzący wszystkich formacji
politycznych trzech ostatnich dekad. Wypowiedzi wielu nadawców (nie wszyscy są
bowiem ich autorami świecąc światłem odbitym) odnajdziemy na kartach
monografii naukowej, której autor dokonał deskrypcji struktury, gramatyki,
(braku) logiki języka, ale przede wszystkim jawnie luk skrycie konstruowanej za
jego pośrednictwem treści jako nośnika określonych interesów czy/i wartości.
Kluczowym dla badań filtrem
stała się dla autora kategoria komizmu i śmiechu, za pomocą których przygląda
się językowi ścierających się ze sobą wypowiedzi polityków afirmujących jedną z
dwóch stref światopoglądowych podzielonej Polski na Polskę solidarną
(konserwatywną, prawicową, chadecką, nacjonalistyczną) i Polskę liberalną
(liberalno-lewicową). W moim przekonaniu przyjęta dychotomia nie jest adekwatna
do istniejących w kraju podziałów, gdyż nie mamy jeszcze dwupartyjnego systemu
politycznego, ale co najmniej trójpartyjny.
Nie łączyłbym zatem lewicy z
liberałami, gdyż wprawdzie jest to marzenie obecnie rządzącej polskiej prawicy,
by tak właśnie się stało, ale liberałowie wcale nie chcą być włączeni do lewicy
czy prawicy wciąż miotając się na skrzydłach tych partii lub - mówiąc
kolokwialnie - siedząc okrakiem na barykadach. W tej jednak
rozprawie autor łączy liberałów z lewicą, skoro obie formacje znalazły się w
opozycji parlamentarnej i częściowo pozaparlamentarnej wobec rządzącej koalicji
prawicowych partii.
Jak pisze we Wstępie: Po
jednej stronie politycznego sporu znajdują się patrioci, w
dodatku prawdziwi,
po drugiej zaś są zdrajcy, a
nawet obóz zdrady narodowej [s. 7 - podkreśl. autor].
Rawski dokonuje
politolingwistycznej analizy ewolucji języka polityków spolaryzowanych stron,
starając się wyjaśnić zarówno jałowość prowadzonych sporów o słowa i na słowa,
jak i ich zamierzony charakter, by odwrócić uwagę Polaków od znacznie
poważniejszych problemów w rządzeniu krajem. Jego badanie ma charakter
deskryptywny, rekonstruujący język polityków takim, jakim on jest faktycznie
oraz eksplikacyjnych, kiedy krytycznie docieka powodów jego antagonistycznego
zaistnienia oraz skutków. To następstwa owego języka są kluczową dla badacza
kategorią estetyczną i etyczną zarazem czy wartościującym filtrem, skoro są
komiczne i jako takie wzbudzają w narodzie śmiech.
Poczucie humoru nie jest
bowiem pojedynczym fenomenem właściwym konkretnej jednostce. Jest powtarzalne,
modelowe, co tworzy sympatię, specyficzny rodzaj więzi społecznej między
ludźmi, których bawi i śmieszy to samo, wytwarza się specyficzna więź [s.10]. Każda z partii
politycznych ma zatem nie tylko swoją wspólnotę wartości, ale i wspólnotę
śmiechu (określenie za Kazimierzem Żygulskim), który wykorzystuje do
walki z oponentem.
Fenomen oryginalności podejścia
badawczego, niezależnie od politolingwistycznej metody badań polega na
odsłonięciu, odkryciu stosowania przez obie strony sporu politycznego potęgi
śmiechu jako broni ofensywnej lub obronnej, a więc stosowania inżynierii
społecznej, manipulacji, którą można odczytać przez pryzmat stosowania chwytów
komizmu. Te zaś mają już swoje teoretyczne uzasadnienie: 1) teoria cechy
ujemnej podmiotu, 2) teoria degradacji, 3) teoria kontrastu, 4) teoria
sprzeczności, 5) teoria odbiegania od normy i 6) teoria motywów krzyżujących
się [s. 16-17].
Śmiech jako narzędzie walki jest dwoisty, bowiem można za jego
pomocą podważać autorytet renomowanej osoby, znieważać ją, dokonać na niej
publicznego "linczu", jak i zakrywać własne manipulacje, błędy,
patologie jako ich sprawców. Tymi ostatnimi są najczęściej przedstawiciele
różnego rodzaju władz, a więc autorytetów formalnych, instytucjonalnych, ale i
liderzy opozycyjnych stronnictw politycznych. O sile śmiechu świadczy satyra, z
jaką spotykamy się w wypowiedziach werbalnych, jak i w dowcipach, memach
politycznych, które krążą w sieci internetowej.
Antagonistyczny podział Polaków
odzwierciedla się także w języku mediów i ich afiliacją, bowiem (...) wraz
ze swojskim "my" zawsze musi występować obce, a nawet wrogie
"oni" bądź "wy". Zaimek pełni więc funkcje selekcjonującą i
stygmatyzującą. "Wy" wytycza granice politycznej obcości, wskazuje na
grupy, które stoją po przeciwnej stronie sporu politycznego, a nawet są
hamulcowymi zmiany. Należy zaznaczyć, że stosowanie dychotomii my-wy w
dyskursie prawicy kumuluje wyżej omawiane wyróżniki stylu. Pod zaimkiem
"wy" kryją się pogrobowcy PRL-u, scenarzyści narodowych spisów,
donosiciele, skorumpowane łże-elity czy historyczni kłamcy [s.32].
Z doniesień dziennikarzy śledczych
wynika jednak, że owi pogrobowcy PRL-u są po obu stronach walki
politycznej. Dychotomia my-wy, a raczej my - oni, jest lingwistycznym
utrwaleniem społecznego podziału, który z jednej strony skutecznie definiuje
wspólnotę i przeciwników, z drugiej strony ujawnia paletę emocji rządzących
środowiskiem prawicy [tamże].
Uczony odsłania bogatą gamę
komicznych, śmiesznych wypowiedzi polityków prawicy i liberałów (rzadziej
lewicy), by czytelnik uświadomił sobie, że w grę toczonych sporów nie chodzi o
dobro wspólne, ale o te dobra, które są niepodzielne, a zatem zysk jednych
zawsze jest kosztem straty drugich. Pedagodzy powinni dostrzec wychowawczy czy
edukacyjny potencjał śmiechu, który wykorzystywany jest przez sprawujących
władzę do zabezpieczenia własnych interesów oraz jej systemu
politycznego.
Poznajemy zatem jakże znane nam
z codziennych przekazów w mediach państwowych i prywatnych leksemy o
pejoratywnym i prześmiewczym znaczeniu typu "lewak" ,
"lewactwo" , "wypierPOL", "nachodźca" czy
"pisior", "kaczyzm", "lepperyzm",
"cieniasy", "ciamciaramcie", "dyplomatołki",
"żulia", "pisiewicze", "pislamista",
"eurokołchoz", "moher" itp. a przy tym także w
wyniku analizy morfologicznej poznajemy mechanizm słowotwórczy danego
neologizmu, przykładowo:
A: pisowiec
B: Misiewicz
___________
c: pisiewicz
[s. 79].
Katalog słownego komizmu
poszerza komizm charakterologiczny wypowiadających się w mediach polityków,
który osiąga się za pomocą prześmiewczo-poniżajacych wyrażeń w mianowniku
liczby mnogiej np. "Michniki", "Kosiniaki".
"Tuski", "Kaczory", "Macierewicze",
"Sasiny" itp. Jak pisze T. Rawski: (...) kreacja śmiechu słownego
wewnątrz wspólnoty politycznej jest conditio sine qua non powstania, a na
dalszym etapie także percepcji komizmu charakterów. Przecież wyśmianie
danej osoby, a nawet obiektu i grup, gdyż komizm charakterów nie ogranicza się
wyłącznie do jednostki, nie jest możliwe bez uprzedniego wytworzenia
prześmiewczego kodu. Odbiorcy muszą podzielać wspólny smak, który spowoduje,
że "przebranie" politycznego oponenta wszyscy zrozumieją [s.
84].
Przy okazji drwi się z
różnych cech charakteru atakowanych osób, ale i ich cech fizycznych (wzrost,
figura, oblicze itp.), byle tylko możliwe było osiągnięcie celu. Śmiech jako
narzędzie walki politycznej stosowany jest z lewa, prawa i z centrum tak, jakby
było to kulturowo uprawnione. Wspólnoty śmiechu tak, jak wspólnoty nienawiści
ośmieszają w ten sposób siebie i swój elektorat, który chętnie upowszechnia
czyjeś bon moty, błędy itp. dla wzmocnienia poczucia własnej wartości lub
leczenia swoich kompleksów. Skłonność do naruszania za pomocą języka zakazów,
norm kulturowych, a przede wszystkim etycznych dotyczy już każdej formacji
politycznej.
Autor książki zauważa,
(...) że inflacja śmiechu, będąca wynikiem złożonych procesów
polityczno-kulturowych, jest elementem reprodukcji ogólnego języka polityki.
To, że komizm znajduje się na usługach polityki, zwiększa żywotność samego
języka polityki, co z kolei, na mocy praw językowych, wpływa na żywotność samej
polityki [s.105].
Bardzo łatwo i chętnie przechodzą
politycy od niechęci i złośliwości do eskalowania nienawiści w swoich
wypowiedziach wobec swoich antagonistów. Już oswoiliśmy się z "mową
nienawiści", którą szermują nie tylko pseudodziennikarze,
pseudopublicyści, prymitywni kulturowo politycy, ale czerpiąc przykłady u
swoich pracodawców, zwierzchników politycznych także prawnicy,
socjologowie, psycholodzy, politolodzy jako medialni komentatorzy
wydarzeń politycznych.
Trudno jest zmagać się z tym
zjawiskiem, skoro nie występuje ono jako niepożądane w polskiej legislacji jako
kategoria prawna. To, że Komitet Ministrów Rady Europy rekomendował w 1997 r.
rządom państw UE zwrócenie uwagi na tak niebezpieczne zjawisko podżegania do
nienawiści, propagowania i usprawiedliwiania jej w stosunku do osób, które
politycy mogą określać i wskazywać jako "zasługujące" na takie
traktowanie, nikogo de facto i do niczego nie zobowiązuje. Wówczas
Polska nie była członkiem UE, a nietolerancja jest dla polityków znakomitą
okazją do podtrzymywania podziałów społecznych w państwie, które w Konstytucji
ma odmienny do tego stosunek.
Polityk nigdy nie jest
niezależny i bezstronny, występuje w imię jakiegoś interesu, reprezentuje
konkretną grupę. Jest uwikłany w konflikt wartości i interesów, toteż komiczny
chwyt w jego wykonaniu będzie czysto intencjonalnym działaniem, zawierającym
podskórnie partykularne pobudki [s. 175].
Bardzo dobrze, że autor
niniejszej książki przybliża nam fakty polityczne i społeczne nie tylko w skali
Zjednoczonej Europy, ale i świata, które wiążą się z podejmowaniem prób nie
tyle nawet definiowania, co uświadamiania obywatelom różnych państw zagrożeń,
jakie niesie z sobą "mowa niebezpieczna" (dangerous speech),
"mowa strachu" (fear speach) czy prościej określana mowa nienawiści,
"przemysł pogardy", hejt jako mająca komuś służyć do wykluczania
INNYCH.
Nie jestem przekonany, że
"śmiech jest weryfikatorem jakości demokracji" [s. 113],
skoro wprawdzie potwierdza wolność słowa, ale zarazem usprawiedliwia jego
zakresowo częściową moc niszczącą, dyskryminującą, a nawet zabijającą osoby,
które stają się ofiarami czyjejś nienawiści, także ze względu na jakąś
przynależność (religijną, polityczną, partyjną, światopoglądową, społeczną
itp.).
Mowa nienawiści służy
antagonizowaniu konfliktów między przynajmniej dwiema grupami społecznymi.
Selekcja społeczna dokonywana przez mowę nienawiści jest tylko jednym z
wielu zastosowań tego zjawiska. Agresja werbalna może zostać wykorzystana jako
narzędzie promocji celebryty lub polityka w jego wyborczej strategii (...) jest
szansą na zaistnienie w mediach, a także na budowanie wspólnoty, elektoratu [s. 115].
Warto zatem przyglądać
się nie tylko politykom, celebrytom, mediom, ale także organizacjom
pozarządowym, fundacjom, które są nośnikiem tworzenia owej mowy nienawiści pod
pretekstem troski o wartości, które w swej istocie wiążą się z czyimiś
prywatnymi interesami. Niestety, ale nawet osoby ze stopniem naukowym doktora
czy tytułem profesora włączają się w ten proces dehumanizacji i dyskredytacji
"swoich prywatnych wrogów", starając się wskazać odbiorcom
konieczność ich wykluczania z nauki, instytucji oświatowych, publicznych
itp.
Rozprawa T. Rawskiego powinna
być uważnie przeczytana przez środowiska naukowe, bowiem to od nich zależy, czy
w procesie kształcenia, edukowania, ale i udziału w socjalizacji różnych grup społeczeństwa
polskiego nie należy zacząć przeciwstawiać się powyższym, a niegodnym nie tylko
w sensie humanistycznym, ale i kulturowym praktykom siania i usprawiedliwiania
obecności nienawiści w języku, w tekstach, recenzjach, artykułach.
Ma rację autor tej książki, że
niektórzy wykorzystują swoje koligacje społeczne, lokalne, instytucjonalne czy
naukowe do prowadzenia prywatnych wojenek z tymi, którzy zatrzymali ich w
drodze do okłamywania społeczeństwa, środowiska, a nawet członków własnych
rodzin. Znajdziemy ich po lewej i po prawej stronie sceny politycznej, toteż dziwię
się, że nie mają poczucia wstydu, zażenowania w uprawianiu mowy nienawiści w
swoich prywatnych wojenkach.
Mowę nienawiści można nie
tylko traktować jako zjawisko językowe czy przestępstwo, ale także należy na
nią patrzeć przez pryzmat stosunków społecznych i struktury współczesnego
państwa. Analiza politycznych wspólnot śmiechu pokazała , że pozornie błahy i
nieistotny śmiech może determinować procesy polityczne, a także zwiastować
trendy i mody polityczne [s. 131-132].
Jak mają zachować się atakowani
przez stosujących podły język nienawiści ci, którzy stają się wbrew swoim
zasługom, postawie i faktom ofiarami "lingwistycznej zbrodni"? Mają
odpowiadać tym samym na to samo? Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie?
"Zdradzieckie mordy" są szeroką kategorią, bo dotyczącą tych, którzy
zdradzili swoją pozycję społeczną, kulturową, naruszyli etos nauki,
uniwersytetu, byle tylko odreagować za własne powstrzymane prze kogoś skryte
interesy.
Autorami jeżyka nienawiści są
osoby pozbawione sumienia, anomijne moralnie, dzięki czemu mogą być lojalnymi
sprzedawczykami postprawdy i hejtu. Zarabiają na tym, toteż konieczne jest
demaskowanie ich aktywności i treści jako niszczących. Środki miękkiego
przekazu na zasadzie ironii są nieskuteczne. Milczenie, udawanie, że nic się
nie stało, także nie ma sensu, bo utrwala fałszywy przekaz.
Trzeba zatem walczyć językiem nieprawdziwych
faktów i dekonstruowania czyjejś manipulacji nimi, językiem dyskredytacji,
które mają zaciemniać rzeczywistość i odwracać uwagę od prawdziwych intencji mówców
nienawiści. Skoro dyskredytacja uwikłana jest w niszczenie, w walkę, to nie
pozostaje nic innego, jak podjęcie jej środkami zgodnymi z prawdą, etyką i
kulturą. Jeśli pedagodzy nie podejmą tego, to nadal będą niezamierzonymi
współsprawcami wspólnoty nienawiści, stygmatyzacji i postprawdy.
Artykuły i analizy krytyczne
mogą bowiem tworzyć złudzenie oddania ich autora misyjności, za
którą kryje się próba odreagowania własną nienawiścią wobec osób
przeciwstawiających się nieprawdzie, pseudonauce, grze nie fair o polityczne
czy ekonomiczne interesy itp.
Nie można pozwalać na
przekraczanie granicy umownej grzeczności czy dobrego wychowania tak w universitas, jak
i w życiu publicznym, gdyż stosowana językowa strategia przemocy niszczy
edukację, naukę i kulturę. Makiawelistyczny styl uprawiania polityki przeniósł
się do uczelni, gdzie nepotyzm i mechanizmy nieformalne skrywania pozanaukowych
interesów zaczynają górować niszcząc najwyższe wartości i podważając autorytet
nauki i naukowców, którzy sprzeciwiają się tym procesom.
Mam nadzieję, że refleksja i
poważna dyskusja wokół treści rozprawy Tomasza Rawskiego pozwoli na uniknięcie
"zaorania" świata wartości, kultury, nauki i edukacji. Może
przestaniemy tolerować tych, którzy udają, że troszczą się o dobro wspólne,
sprawiedliwość, prawo, a w rzeczy samej łamią je na niemalże każdym
kroku.