09 lipca 2011
Założyciel jako właściciel wyższej szkoły prywatnej . Odpowiedź nie tylko założycielce WSP w Łodzi
Pytają mnie czytelnicy, czy założyciel, a wielu przypadkach, będący zarazem kanclerzem czy dyrektorem administracyjnym wyższej szkoły prywatnej, jest jej właścicielem, czy też nie jest? Moim zdaniem powinni z tym pytaniem zwrócić się do prawników. W powszechnej opinii, także medialnej, posługujemy się kategorią właściciela w odniesieniu do instytucji pożytku publicznego. Każda szkoła ma swojego właściciela. Przedszkola i szkoły publiczne, a także wyższe szkoły państwowe mają właściciela mimo, iż tej nazwy się nie używa, stosując zamiennie „organ prowadzący”, jakim są m.in. samorządy, bo mogą być też inne władze publiczne.
Nie wiem zatem, dlaczego wątpliwości pojawiają się w przypadku przedszkoli, szkół niepublicznych i wyższych szkół prywatnych, które w ustawie mają określenie szkół niepublicznych? Każda szkoła niepubliczna, także wyższa, ma swojego założyciela. Nie spadła z nieba, nie objawił jej nam Najwyższy, tylko ktoś musiał złożyć wniosek do zajmującego się szkolnictwem wyższym - ministerstwa (kiedyś Edukacji Narodowej, innym razem Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu, a obecnie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, bo nazwa resortu zmieniała się wielokrotnie, tak jak zmieniają się władze po każdorazowych wyborach parlamentarnych). Uczelnie niepubliczne są zatem tymi, które zostały utworzone przez osobę fizyczną albo osobę prawną niebędącą państwową ani samorządową osobą prawną.
Założycielem wyższej szkoły może być osoba fizyczna, czyli osoba X, albo też osoba prawna. Kandydaci do szkół niepublicznych (a dotyczy to nie tylko tych, którzy chcą w nich studiować, ale także zainteresowanych w nich pracą – w charakterze administracyjnym czy akademickim) powinni zatem wiedzieć, kto jest założycielem, czyli de facto właścicielem tej instytucji.
Może ktoś nie lubić WIKIPEDII, ale nam to wystarczy do wyjaśnienia tej dziwnej różnicy między właścicielami wyższych szkół niepublicznych (w tym prywatnych). Otóż
Osoba prawna jest jednym z rodzajów podmiotów prawa cywilnego, przez którą rozumie się trwałe zespolenie ludzi i środków materialnych w celu realizacji określonych zadań, wyodrębnione w postaci jednostki organizacyjnej wyposażonej przez prawo (przepisy prawa cywilnego) w osobowość prawną.
Osoba prawna jest tworem abstrakcyjnym - nie istnieje namacalnie. Wśród osób prawnych nauka prawa (nie samo prawo!) rozróżnia następujące rodzaje osób prawnych: Skarb Państwa i państwowe osoby prawne, jednostki samorządu terytorialnego oraz ich związki a także korporacje (związki osób) i fundacyjne osoby prawne (masy majątkowe). (…) Prawo również określa organy osoby prawnej, za pomocą których osoba ta działa. Jednostka organizacyjna uzyskuje osobowość prawną z chwilą jej wpisu do właściwego rejestru - w Polsce najczęściej jest to Krajowy Rejestr Sądowy) prowadzony przez właściwy organ (np. sąd rejestrowy). Tak więc każda wyższa szkoła musi być zarejestrowana w KRS i tam każdy dowie się, kto jest jej właścicielem, bo takiego używa się w tym przypadku określenia.
Kto zatem może być właścicielem takiej szkoły, jeśli założył ją jako osoba prawna? Są to w odniesieniu do niepublicznych szkół wyższych m.in.
- spółka kapitałowa –
- spółka z ograniczoną odpowiedzialnością,
- kościół i poszczególne jego jednostki organizacyjne - diecezje, parafie, organizacje kościelne itp. np. Salezjańska Wyższa Szkoła Zarządzania i Ekonomii
- fundacja,
stowarzyszenie rejestrowe - np. Wyższa Szkoła Pedagogiczna TWP w Warszawie
- związek zawodowy np. Wyższa Szkoła Pedagogiczna ZNP w Warszawie.
Natomiast innym właścicielem - w rozumieniu KRS – szkoły wyższej, i te nazywam wyższymi szkołami prywatnymi (choć przynależą do grupy szkół niepublicznych0 są OSOBY FIZYCZNE.
Czytamy zatem: że osobowość fizyczna jest kategorią prawa cywilnego, od chwili urodzenia do chwili śmierci, w odróżnieniu od osób prawnych. Bycie osobą fizyczną pociąga za sobą zawsze posiadanie zdolności prawnej, czyli możliwość bycia podmiotem stosunków prawnych (praw i zobowiązań). Osoby fizyczne mają także zdolność do czynności prawnych, uzależnioną jednak od dalszych warunków. (…) A zatem założycielem wyższej szkoły niepublicznej może być osoba fizyczna w powyższym prawnym rozumieniu człowieka dorosłego, bo tylko jemu przysługuje prawo do takiej działalności. Osoba taka nie uzyska jednak pozwolenia na utworzenie wyższej szkoły, jeżeli została skazana prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne, została wpisana do rejestru dłużników niewypłacalnych Krajowego Rejestru Sądowego lub posiada wymagalne zobowiązania wobec Skarbu Państwa.
Kiedy spojrzymy na mapę i rejestr w Polsce niepublicznych wyższych szkół, to zobaczymy, że większość z nich została utworzona przez osoby fizyczne, a więc konkretnego pana Jasia czy panią Małgosię. To oni, będąc ich założycielami, są zarazem ich właścicielami, co jest jednoznacznie określone w statutach tych szkół. W nich bowiem musi być określone, co stanie się z majątkiem po likwidacji szkoły.
Dlatego większość wyższych szkół prywatnych ma bardzo ogólną nazwę, bo założyciel jako osoba fizyczna nie będzie podawał w nazwie wyższej szkoły swojego nazwiska, jeśli ono nie byłoby kojarzone z jej misją i kierunkami kształcenia. Zawsze lepiej jest nazwać szkołę – wyższą szkoła informatyczną, pedagogiczną, humanistyczną itp., niż wyższą szkołą anonimowego dla całego społeczeństwa – a tu umownie - Jana Kowalskiego. Kto by wówczas chciał w takiej szkole studiować czy pracować? Zdaje się, że kandydatów one by nie miały. Są zresztą tacy założyciele, którzy nawet wolą być w cieniu, nierozpoznawalni, natomiast eksponują wskazane przez siebie osoby ze świata nauki, by ich nazwisko było kojarzone z daną szkołą i „przyciągało” niejako zarówno studentów, jaki nauczycieli.
Są wreszcie tacy założyciele wyższych szkół prywatnych – i tu moim zdaniem jest dobre tego określenie – których nazwisko, biografia, wykształcenie czy inne cechy osobowościowe sprawiają, że jeśli już ktoś podejmuje się z nimi współpracy, to albo dlatego, że należą do osób wiarygodnych, uczciwych, przestrzegających określonych zasad, szanujących swoich pracowników, albo do osób, których osobowość (w sensie psychologicznym i etycznym) budzi wiele zastrzeżeń. Nie ma to jednak nic do rzeczy, gdyż można być największym „chamem”, a prowadzić taką szkołę. Tak też bywa.
Cechy indywidualne założycieli szkół, podobnie jak cechy indywidualne studiujących czy w nich pracujących nie muszą mieć związku prawnie koniecznego, bo przecież szkołę założyć może każda osoba fizyczna, która spełnia formalne, a nie osobowościowe warunki. Jeśli tylko nie ma na sumieniu naruszenia powszechnie obowiązującego prawa, to de facto w sensie osobowościowym nie podlega żadnym sankcjom. Podobnie zresztą jak nauczyciele czy pracownicy administracji takiej szkoły. Oczywiste jest, że czyjeś cechy osobowe mają dla nas znaczenie, ale wtórne, wynikające z wchodzenia w relacje z tymi osobami. Czasami niektórzy komentatorzy w moim blogu piszą (ostatnio chyba Japolan), jak to jest możliwe, że ktoś jest profesorem psychologii, a znęca się nad własną żoną i dzieckiem, albo jest profesorem pedagogiki czy pracownikiem administracji szkoły, a zdradza żonę z własną doktorantką itd. itd. Normy obyczajowe nie mają tu skutku prawnego, aczkolwiek tworzą określoną aurę wokół takiej osoby niezależnie od tego, czy jest ona założycielem wyższej szkoły, pracownikiem dziekanatu czy nauczycielem akademickim.
Rozumiem, dlaczego niektórzy założyciele wyższych szkół prywatnych nie chcą, by byli kojarzeni z właścicielami tych szkół. Ma to miejsce najczęściej wówczas, kiedy chwieją się podstawy takiej instytucji, jest zagrożenie dla jej dalszego działania, o różnym zresztą charakterze. Założyciel szkoły może mieć cofnięte przez ministerstwo pozwolenie na jej prowadzenie (takie zagrożenia są coraz częściej przedmiotem medialnych doniesień), może sam chcieć zgłosić jej upadłość, choć musi mieć w tym przypadku zgodę ministerstwa po zapewnieniu studentom możliwości kontynuowania studiów w innej uczelni (o tym pracownicy i studenci dowiadują się na samym końcu, czego jednym z licznych ostatnio przykładów była w minionych latach Łodzi jedna z wyższych szkół prywatnych) oraz po zadysponowaniu składnikami materialnymi i niematerialnymi majątku szkoły po zaspokojeniu lub zabezpieczeniu wierzycieli, w szczególności pracowników i studentów.
Różnica między niepublicznymi szkołami wyższymi, których założycielami są osoby prawne czy osoby fizyczne sprowadza się nie tylko do prawa dysponowania jej majątkiem, ale także do tego, jak funkcjonują w nich władze akademickie.
W szkołach, których założycielem jest osoba prawna np. związek zawodowy, rektora nie mianuje założyciel, tylko wybiera go środowisko akademickie. W wyższych szkołach prywatnych rektora mianuje założyciel, czyli osoba fizyczna, a zatem tworzone w nich organy władzy akademickiej nie są samorządne, autonomiczne mimo różnych zapisów statutowych. Funkcjonowanie w nich władz uczelni jest ograniczone relacjami między założycielem a mianowanym przez niego rektorem. Jeśli założyciel sam chce rządzić taką szkołą, to może (taki system przy rezygnacji z pełnej odpowiedzialności i autonomii rektora określany jest mianem „zarządzania kanclerskiego” i wielu rektorów na to się godzi; ja natomiast nigdy się na taką rolę jako rektor nie godziłem), bo w każdej chwili może odwołać z funkcji rektora wskazaną przez siebie osobę, i nie ma tu nic do rzeczy, czy uczyni to w grudniu czy w maju, a więc w czasie trwania roku akademickiego. Takie samo jednak prawo przysługuje każdemu funkcyjnemu w takiej szkole – dziekanowi, prorektorom itd.
A teraz odniesienie do sprawy, która została upubliczniona przez samą zainteresowaną:
Pani Małgorzat Cyperling jako założycielka WSP w Łodzi, postanowiła w gazecie edukacyjnej (on-line) odpowiedzieć na mój wpis w blogu z dn.
1 lipca br. Tytuł „Fakty nie kłamią” ma zapewne usytuować ją na pozycji strażnika prawdy.
Niestety, drodzy czytelnicy ta pani z faktami się rozmija, a niektóre celowo przemilcza, choć są przecież - dla poruszonych przez nią kwestii - istotne, potwierdzając nie po raz pierwszy zresztą słuszność mojej decyzji o rezygnacji z współpracy z nią.
Po pierwsze oburza się na stosowanie w moim wpisie w stosunku do założycieli szkół prywatnych określenia „właściciel” (na marginesie - powinna jako właścicielka tej gazety zwrócić uwagę swojemu naczelnemu, który sam tak jej właśnie nie określał w swoich artykułach). Poświęca temu nawet duży akapit, nie wiedzieć dlaczego suponując mi, że twierdzę w blogu (gdzie? niech poda fakt!), że ona jest nastawiona na zysk w celu czerpania indywidualnych korzyści. Protestuję!! - pisze w gazecie. Protestuje czy coś na mnie projektuje?
Wystarczy przeczytać ze zrozumieniem mój wpis z dn. 1 lipca, by nie dostrzec w nim przypisania jej powyższej motywacji. A może powinien to zbadać psychoanalityk? Jej insynuacja mogłaby być podstawą do złożenia - z powództwa cywilnego - oskarżenia jej jako osoby fizycznej. Są jednak poważniejsze ku temu powody, które być może będę rozważał.
Pani Cyperling pisze w swoim tekście, że złożyłem (…) dymisję z funkcji rektora 5 maja 2010 roku, tuż przed sesją egzaminacyjną, obronami prac magisterskich, egzaminem licencjackim... najważniejszymi wydarzeniami w życiu każdej uczelni. Sądzę, że chciał wprowadzić zamęt, destrukcję w organizację pracy uczelni. Jego decyzja była chyba precedensem w skali kraju, nie znam podobnego przypadku. Porzucił swoich studentów, pracowników, bo nie spełniono jego roszczeń finansowych, bo nie pozwolono mu spełnić wybujałych ambicji. Pominę te inwektywy, bo powinna je najpierw skonsultować ze swoim prawnikiem, gdyż uczyniła błąd, naruszając tymi insynuacjami moje dobra osobiste. Nie ma bowiem żadnych przesłanek faktycznych: które upoważniałyby tę panią do zarzutu, że:
- porzuciłem studentów, pracowników , bo nie spełniono moich roszczeń finansowych i wybujałych ambicji.
No cóż, każdy kto przeczyta wpis z blogu z maja i grudnia 2009 r. w książce „Klinika akademickiej pedagogiki” (bo niestety, administrator starsze teksty usunął), w której jest opubilikowane uzasadnieniem mojej rezygnacji z funkcji rektora WSP - przekona się, że było zupełnie inaczej. FAKTY NIE KŁAMIĄ, CO NAJWYŻEJ NIEKTÓRZY JE PRZEINACZAJĄ.
Formułowanie przez założycielkę WSP w Łodzi p. Małgorzatę Cyperling wyrazów oburzenia, że jako mianowany przez nią rektor sam złożyłem rezygnację z funkcji w maju 2010 r. z pełnym dla tego aktu uzasadnieniem merytorycznym, nie został przez nią nie tylko zakwestionowany, ale pismem następnego dnia natychmiast przyjęty. Mogła moje rezygnacji nie przyjąć, jak czyni to np. Premier rządu, kiedy jego minister składa rezygnację z funkcji. Przyjęła tę rezygnację jednak z własnej woli i chyba z radością, a nie odpowiadając na sformułowane przeze mnie zarzuty w stosunku do Niej jako założycielki szkoły, gdyż nie miały charakteru ani finansowego, ani wybujałych ambicji, tylko były upomnieniem się o niewtrącanie się przez założycielkę w zadania rektora i o nie uniemożliwianie mi ich wykonywania.
A zatem przyjmując moją rezygnację przyznała racje co do powodów mojego postępowania. Teraz jest z tego tytułu oburzona??? Stwierdza dzisiaj: "(...) rok temu uznałam za niegodne polemizować z zarzutami, które upubliczniał wówczas B. Śliwerski, teraz, wezwana „do tablicy", skomentuję tamte wydarzenia. Do "tablicy" została wezwana nie tylko rok temu, ale półtora roku temu. Wolała milczeć, a "Milczenie jest złotem" - jak powiadają mędrcy, czyli prawdą, która była niewygodna. Toż to czysta hipokryzja odrwacać teraz "kota ogonem".
Może zatem pani Cyperling powinna sama przyznać publicznie, że to ona postanowiła mnie w środku roku akademickiego – bo w grudniu 2009 r. (zwołując bez uprzedzenia mnie, choć jest to zgodne z prawem) - odwołać z funkcji rektora bez podania żadnego, merytorycznego powodu. Dlaczego nie pisze o tym, że było to w niespotykane w naszym kraju i w historii niepublicznego szkolnictwa wyższego działanie? MOŻE POWINNA OKREŚLIĆ POWODY, SWOJĄ MOTYWACJĘ? Szkoda, że tak wówczas, jak i dzisiaj nie potrafiła podać w swoich wyjaśnieniach powodów tego stanowiska.
Nie pisze też o tym, że jednomyślna postawa członków Senatu WSP i protestów studentów powstrzymała ją przed aktem wykonawczym, gdyż w istocie zaszkodziłaby renomie, z jakiej dotychczas korzystała. A może obawiała się skandalu, że "sama miała wybujałe ambicje"? Bo jak wytłumaczyć się przed opinia publiczną, że nie chce się rektora, który nie godzi się na naruszanie w szkole ustalonych z naukowcami praw, który nie godzi się na skierowanie do ministerstwa wniosku o uruchomienie nowego kierunku, gdyż tego wniosku mu założycielka nie raczyła pokazać? Miałem merytoryczne zastrzeżenia do udostępnionych mi jego fragmentów i projektów, a popierali mnie w tym prorektorzy. Miałem to podpisywać w ciemno? To była odpowiedzialna za całą społeczność decyzja Założycielki szkoły???
To właśnie moja odpowiedzialność za studentów, nauczycieli i pracowników administracji sprawiła, że w grudniu 2009 r.- po tak oburzającym zachowaniu założycielki - nie podałem się do dymisji, tylko postanowiłem dalej odpowiadać za jakość kształcenia i nauki, czego dowodem jest chociażby "wymuszenie - z mocy prawa" na Założycielce złożenia poprawnego merytorycznie wniosku o uruchomienie nowego kierunku studiów czy podejmowanie innych działań statutowych. WOLI PANI CYPERLING TO PRZEMILCZEĆ? TO DLATEGO KAZAŁA ZDJĄĆ ZE STRONY WSP TEKST jednej UCHWAŁY SENATU z dn. 7.12.2011 r. (można to usunięcie zobaczyć na stronie WSP) W IMIĘ JAKICH RACJI TO CZYNIŁA? DLA DOBRA STUDENTÓW, SWOICH WSPÓŁPRACOWNIKÓW? To niech o tym pisze, choć teraz jest to "musztarda po obiedzie". Niech nie ukrywa przed światem swoich decyzji, projektując swoje motywy na mnie!
To doprawdy nie ma związku z moja osobą, tylko stylem zarządzania przez założyciela, który - w uzasadnionych przypadkach, bo i takie mają miejsce - kiedy powołany przez niego dziekan źle wykonuje swoje obowiązki i naraża szkołę na ryzyko utraty uprawnień, słusznie zwalnia go z tej funkcji lub zmusza do złożenia dymisji. Tak było nie tylko w tej szkole. O tym się jednak nie pisze, choć z różnych powodów po latach o tym się zapomina i te same osoby awansuje (paragraf 22?).
Tak samo, jak każdy założyciel wyższej szkoły prywatnej jako osoba fizyczna może w dowolnym czasie odwołać rektora, tak samo i on może z tej funkcji zrezygnować. To jest tylko funkcja, zaś obowiązki dydaktyczne i naukowe wykonywałem do końca pracy w tej szkole, czyli do 30 września 2010 r. promując magistrów i zaliczając zajęcia. Z faktami i niewygodną dla niej prawdą mija się pani Cyperling. Na własną zresztą odpowiedzialność. Każdy niech wnioski z tego wyciąga sam dla siebie. Nie odnoszę się do innych kwestii, które powyższa założycielka formułuje w swoim felietonie (?), gdyż w żadnej mierze mnie nie dotyczą, a są na żenującym poziomie. Z przyjemnnością natomiast zamieszczę wszystkie komentarze, jakie otrzymałem od pracowników WSP, także tych, którzy w tej szkole dalej pracują. To jest - zdaje się - ważny element w dowodzeniu tego, że FAKTY NIE KŁAMiĄ.
Przedstawię je nie tylko Pani Cyperling, ale przypomnę także tym, którzy pisali swoje opinie na ten temat, by zaprzeczyć podłym insynuacjom o "moich roszczeniach i wybujałej ambicji". Nazwisk jednak nie podam (są w odpowiedniej dokumentacji), bo z jednej strony trzeba te osoby chronić, z drugiej zaś niektórzy lubują się w dociekaniu nie tego, co jest istotą sprawy, tylko kto za nią stoi, to niech ma krzyżówkę do rozwiązania.
(http://www.gazeta.edu.pl/Fakty_nie_klamia-98_929-0.html;
http://pl.wikipedia.org/wiki/Osoba_prawna)
08 lipca 2011
Rozstania z pedagogiką?
Z końcem roku rozstania akademickie dotyczą też studentów. Przede wszystkim tych, którzy kończą studia I stopnia (licencjackie) i zastanawiają się, co dalej robić – szukać miejsca pracy czy może jeszcze kontynuować studia II stopnia? W ostatnich latach, w jakiejś mierze także dzięki podziałowi studiów na dwa stopnie i zwiększeniu elastyczności przyjęć na studia magisterskie, ma miejsce dopełnianie licencjatu z pedagogiki studiami na innym kierunku humanistycznym (np. na filozofii, teologii, kulturoznawstwie, dziennikarstwie i komunikacji społecznej) czy społecznym (praca socjalna, nauki o zarządzaniu, nauki polityczne, stosunki międzynarodowe itp.). Pedagogika przedszkolna i elementarna (wczesnoszkolna) jest tym kierunkiem, którego poziom licencjacki w zupełności wystarcza (w świetle standardów MEN) do zatrudnienia się w przedszkolu czy szkole podstawowej.
Tym samym korzystniej jest dla absolwentów, jedynego zresztą nauczycielskiego kierunku na studiach pedagogicznych, uzupełnienie ich o magisterium na pedagogice specjalnej (pisałem o uczelniach dysponujących uprawnieniami do studiów II stopnia w dn. 5 lipca) czy jednym z w/w kierunków humanistycznych lub społecznych. Kontynuowanie ich bowiem na tej samej specjalności może nie zwiększać nie tylko kompetencji, nie poszerzać horyzontów własnego wykształcenia, ale i nie tworzyć nowych perspektyw do pracy zarówno w wyuczonym zawodzie, jak i poszukiwania ich w innym (gdyby nie było takich możliwości w tym podstawowym). Skrócenie studiów zawodowych, nauczycielskich do licencjackich jest zatem możliwością, ale też może być kontynuowane na tej samej specjalności w uniwersytecie czy jakiejś uczelni o statusie akademii, gdzie nastąpić powinno akademickie, a więc o charakterze już naukowym podwyższenie kwalifikacji pedagogicznych. Tylko takie uczelnie zapewnią poznanie zarówno nowoczesnej diagnostyki i metodologii badań, włączą studiujących do kół naukowych, projektów badawczych czy poszerzą wiedzę o przedmioty humanistyczne i społeczne, w tym także o pewne formy warsztatowej aktualizacji metodyki wychowania i kształcenia dzieci w wieku wczesnoszkolnym.
Tak więc, pedagogika może, a nawet powinna łączyć się z rozstaniem z dotychczasowym środowiskiem akademickim czy kierunkiem studiów, by można było wzbogacić swoje umiejętności i wiedzę o nowe szanse konstruowania własnej ścieżki życiowej i zawodowej. O ile licencjat wymagał zatroszczenia się o uzyskanie standardowych kwalifikacji zawodowych, o tyle studia magisterskie powinny włączać studentów w świat nauki i prowadzenie badań naukowych. Nie jest zatem bez znaczenia to, jaką ukończymy uczelnię, z jakim dyplomem i gdzie zostaną nam stworzone najlepsze warunki do życia w pełni akademickiego. Elitarność studiów w ramach wybranego środowiska akademickiego poszerza zarazem naszą sieć kontaktów o ich dotychczasowych absolwentów.
Z jednej strony, nie warto jednak rozstawać się z tymi, których wiedza i umiejętności, powszechny szacunek w środowisku naukowym oraz przyjazna, choć wymagająca postawa wobec studiujących może zaowocować kolejnymi sukcesami, z drugiej zaś nie warto dać się wykluczyć z szans na dobrą pracę pozostając w szkole, która ma złą renomę, niekorzystne opinie, zmieniającą się z roku na rok kadrę, a przy tym skupioną na markowaniu tego, czego w niej nie znajdziemy.
Rozstania zatem są czymś naturalnym, choć wymagającym od nas racjonalnej kalkulacji własnych zdolności i możliwości do dalszej edukacji. Nie każde rozstanie jest stratą.
06 lipca 2011
Cooltura akademickich rozstań pedagogów
Zapewne ktoś podejmie ten problem jako ciekawy dla badaczy w obszarze pedagogiki szkolnictwa wyższego. Proponuję zatem wstępną typologię takich rozstań, które mają przecież różne uwarunkowania, przebieg i skutki. W naukach o wychowaniu wydaje się wciąż istotne to, czy proces rozstań ma wymiar (auto-)edukacyjny, (samo-)wychowawczy i reformatorski, a więc czy i kto wyciąga z nich jakiekolwiek wnioski dla siebie oraz czy następują dzięki temu pożądane zmiany. Oczywiście, kategoria „zmian pożądanych” rodzi pytanie, dla kogo i/lub ze względu na co/na kogo? To właśnie wymaga analiz i dobrych diagnoz. W związku jednak z tym, że w wyższych szkołach prywatnych i uczelniach publicznych pedagogika ma w dużej mierze charakter normatywny, wishfull thinking, a więc opierania decyzji na myśleniu życzeniowym, najczęściej opierającym się o wizje optymistycznego scenariusza, wytwarzane są w różnych jednostkach akademickich mechanizmy i strategie budowania rozwiązań na fikcji, pozorach, a często i zakłamywaniu rzeczywistości, byle tylko sprawujący władzę czy spodziewani klienci edukacji nie rozpoznali ich przedwcześnie i dali się uchwycić w sieć trudną do wyplątania się z niej, kiedy w grę wchodzi obrona własnych praw, racji czy wartości.
Z końcem czerwca każdego roku ma miejsce transfer nauczycieli akademickich z jednych uczelni do innych, z różnych zresztą powodów, a co najciekawsze - ten materialny nie zawsze jest najważniejszym. Oto z wyższej szkoły prywatnej, która wmawia opinii publicznej, że jest jedną z naj… z kolejnym rokiem odchodzą jej najlepsze kadry. Mają prawo. Nauczyciel akademicki nie jest „chłopem pańszczyźnianym przywiązanym do roli” i ma prawo do wyrażenia niezgody na to, z kim musiał współpracować, kto silił się w stosunku do niego na więcej, niż w rzeczywistości mógł sobą reprezentować (najczęściej niczym nie był w stanie ani motywować, ani zaimponować, ani wspomóc, ale pełniona rola kierownicza wydawała mu/jej się jedynym argumentem z kategorii „przewagi”), kto okazał się w tym środowisku zwykłym hipokrytą, cynikiem, fałszywym graczem, bałwochwalcą czy moralizatorem w sytuacji kompromitujących ją//jego postaw, zachowań czy decyzji. Im ktoś był mniejszy, tym bardziej tworzył atrybuty wielkości, które ani z pedagogiką, ani z kulturą pedagogiczną, nie wspominając już o szerszej – humanistycznej, nie mają nic wspólnego.
Oto rozstając się z wyższą szkoła prywatną jej pracownicy postanowili – bo jednak reprezentowali wyższe wartości, niż ci, którym wydawało się, że w ogóle coś reprezentują – zorganizowali spotkanie pożegnalne dla części pozostających w placówce nauczycieli i pracowników administracji.
Nie zaprosili, co oczywiste tych, którzy m.in. stali się powodem ich odejścia. W sferze prywatnej każdy z nas ma prawo zapraszać osoby, z którymi chce się spotkać, wyrazić im w takiej czy innej formie wyrazy wdzięczności za dotychczasową współpracę, podzielić się swoimi wrażeniami i nadziejami. Okazuje się jednak, że i ta sfera może być naruszona przez tych, którym wydaje się, że wciąż są w swoim patologicznym miejscu pracy, w środowisku, wymagającym donosicielstwa, rozgrywania swoich interesów kolejnymi intrygami, byle tylko zasłużyć się tym, od których będzie zależał jego/ich dalszy los. On/-i pozostają, niektórzy, bo nie mają innego na razie wyjścia, inni, bo jest im to na rękę lub dobrze czują się w gnieździe os, w którym można rozgrywać swoje partyjki i manipulacje.
Dworskość wymaga budowania systemu zarządzania jednostką na klikach rozgrywanych przez władcę, dla którego najważniejsze jest lizusostwo (dzień bez wazeliny jest dniem straconym). Mierny, ale wierny – ta zasada toruje wiele „pracowitych” karier w niektórych szkółkach. „Wierny”, czyli schlebiający właścicielowi, rektorowi czy dziekanowi jego „przyjaciel/-ółka”, bezwzględnie tępiący/-a tych, którzy mogliby zagrozić jego/jej pozycji. W takiej szkole istnieje kilka grup nauczycielskich i administracyjnych wzajemnie podgryzających się do tego stopnia, że jedyne co ich łączy, to poczucie satysfakcji z czyjejś porażki, wpadki, zaniedbania czy błędu. Trzeba o tym szybko donieść, to wyolbrzymić, bo tylko w ten sposób można przysłużyć się swojemu /-jej zwierzchnikowi/-czce. Inna rzecz, że jemu/jej to odpowiada, bo może podtrzymując podziały między pracownikami szczuć jednych na drugich i uzależniać ich zatrudnienie od poziomu lojalności, czyli donosicielstwa. Sam tego nie sprawdza, bo nie o prawdę tu chodzi, tylko o panowanie.
Tak więc, po wspomnianym, a prywatnym spotkaniu, znalazła się „szuja”, która postanowiła przekoloryzować swojej /swojemu przełożonej/-nemu to, co tam miało tam miejsce, by tym samym usprawiedliwić swoją obecność. Tajniacy ludzie dwulicowi, są wszędzie, z własnego zresztą wyboru, bo przecież ich świat jest wymyty z wartości moralnych. Ich działania podporządkowane są wyższej racji stanu. Ich hipokryzja jest hołdem, których występek składa cnocie.
Dobrze jest rozstać się z takimi, którym obce jest dobro nauki, studentów, studiowania, rozwoju, skoro ważny jest dla nich doraźny, jak najdłużej dający się wykorzystywać układ korzyści materialnych. Dla nich nie jest ważne, kogo i w czym zdradzają, Nie wiedzą jednak, że sami też zostaną zdradzeni. Bo w tej grze, która ma charakter „zerowy”, zawsze ktoś, kto nie ma realnych zasług, usiłuje budować swoje zyski, kosztem czyichś strat. Jednostronne pasożytnictwo jest możliwe do czasu, aż znajdzie się inny pasożyt, silniejszy, bardziej przebiegły, który ją/jego zrujnuje. Rozstania z ludźmi są często pożegnaniem z środowiskiem ich życia zawodowego czy społecznego, a więc także tego świata, który z humanum niewiele ma wspólnego. Pedagogika jest nauką humanistyczną. Nie dla wszystkich. Są tacy, którzy czerpiąc wzory z machiawelizmu, a dzisiaj określanego w psychologii mianem behawioryzmu, kreują relacje naukowe i wychowawcze na procesach wykluczających wartości moralne. Dla nich liczy się skuteczność, a jeśli jej nie ma, to winni są wszyscy, tylko nie oni.
Na forum „Gazety Wyborczej”
(http://forum.gazeta.pl/forum/w,87574,126330866,126330866,Negatywna_recenzja.html), którego gospodarzami są de facto naukowcy, pojawia się pytanie jednego z doktorantów, czy „negatywna recenzja może skutkować uwaleniem doktoratu? I uzyskuje od kogoś odpowiedź: . Gdyby nie było takiej możliwości, każda zszywka kartek, którą ktoś przedstawi jako doktorat, mogłaby być podstawą nadania stopnia, nie uważasz? Negatywne recenzje się zdarzają - niezbyt często, ale się zdarzają. Istotnie, zdarzały się i zdarzają w uniwersytetach, w których przestrzega się określonych standardów. Niektórym promotorom wydaje się jednak, że jak są profesorami innego uniwersytetu, który ma uprawnienia do nadawania stopni doktorskich, ale spróbują „nędzną” pracę przepchnąć w innej uczelni, notabene nie mając żadnych kwalifikacji merytorycznych do prowadzenia z danej subdyscypliny doktoratów, to uzyskają poparcie. Okazuje się, że nie. Są jeszcze uczciwi recenzenci, którzy nie godzą się na tego typu manipulacje i produkcję pseudonaukowych rozpraw tylko po to, by doktor habilitowany „miał” wypromowanego doktora, jako spełnienie jednego z koniecznych warunków do ubiegania się o tytuł profesora. A że tak postąpił/-a osoba cyniczna, nie licząca się ze stratą doktoranta, który stał się ofiarą jego/jej niekompetencji i arogancji, no cóż… stoicyzm tłumi u niektórych wyrzuty sumienia. To są też akademickie rozstania, których cenę płacą nie ci, którzy powinni. Może taki doktor habilitowany powinien pochwalić się w sowich miejscach pracy kolejnym „osiągnięciem” akademickim? Jego/jej macierzyste władze powinny to docenić, każda na swój sposób.
Cdn.
05 lipca 2011
Gdzie warto studiować pedagogikę specjalną w naszym kraju?
Pedagogika specjalna jest tym kierunkiem studiów, który w ostatnich latach zwraca uwagę coraz większej rzeszy kandydatów na studia. Jest to bowiem ta dyscyplina wiedzy naukowej, która odpowiada na wzrastającą z każdym rokiem liczbę dzieci, osób dorosłych i starszych dotkniętych różnymi dysfunkcjami, będących z jakiegoś powodu niepełnosprawnymi, a zatem wymagającymi profesjonalnego wsparcia, pomocy, w tym także edukacji. Poziom humanizmu mierzy się w rozwiniętych społeczeństwach i demokracjach właśnie troską o dzieci i osoby niepełnosprawne. Jak pisze w najnowszym IV tomie międzynarodowego podręcznika pod moją redakcją „Pedagogika. Subdyscypliny i dziedziny wiedzy o edukacji” (GWP: Gdańsk 2010) wybitny ekspert w zakresie pedagogiki inkluzyjnej prof. Viktor Lechta z Uniwersytetu w Trnawie:
"Transdyscyplinarny sposób rozwiązywania problemów osób niepełnosprawnych nabrał w ostatnich dziesięcioleciach niezwykle intensywnego rozwoju. Trend integratywnej pedagogiki specjalnej, który dominował w początkowym okresie został w ostatnim czasie poszerzony o pedagogikę inkluzywną: t. j. podejmującą troskę na rzecz optymalizacji edukacji wszystkim osobom niepełnosprawnym, dotkniętym czy zagrożonym niepełnosprawnością dzieciom w szkolnictwie powszechnym. Chodzi tu o nową filozofię edukacji „szkoła dla wszystkich“, w ramach której każdy uczeń traktowany jest jak indywidualność ze swoimi specyficznymi potrzebami edukacyjnymi. O ile w ramach filozofii edukacji integracyjnej małe dziecko miało porzystosowywać się do uwarunkowan szkolnych, o tyle filozofia edukacji inkluzywnej eksponuje potrzebę przystosowywania środowiska szkolnego do potrzeb wszystkich dzieci. Ta właśnie filozofia edukacji odnajduje swoje uzasadnienie także we wszystkich najnowszych, a przy tym niezwykle ważnych dokumentach i deklaracjach społeczności międzynarodowych jak np. ONZ i UNESCO, a podejmujących kwestie stwarzania szans edukacyjnych dzieciom z najróżniejszymi typami niepełnosprawności, jak nimi zagrożonym."
Nie jest zatem bez znaczenia to, gdzie zainteresowani przygotowaniem do pracy z osobami niepełnosprawnymi uzyskają najlepsze kwalifikacje. Pierwszą w kraju uczelnią, która spełnia najwyższe standardy w tym zakresie i ma najszerszą ofertę kształcenia w ramach tego kierunku jest Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Dyplom tej Uczelni jest przepustką albo do dalszej kariery naukowej (prowadzone są tu bowiem studia doktoranckie), albo do pracy zawodowej w placówkach i instytucjach nie tylko w kraju, ale i na świecie. Znak tej Uczelni, jej wysoki prestiż jest rozpoznawany i ceniony przez pracodawców. Oferta kształcenia jest najszersza z możliwych, w jednym miejscu i z udziałem najwyższej klasy specjalistów. Można zatem przygotować się do zawodu i pięknej misji edukacyjnej oraz opiekuńczej w zakresie:
PEDAGOGIKI NIEPEŁNOSPRAWNYCH INTELEKTUALNIE /Oligofrenopedagogika/ (specjalność nauczycielska), w ramach której studenci uzyskają wiedzę teoretyczną oraz umiejętności praktyczne umożliwiające im: przeprowadzanie diagnozy właściwości psychofizycznych osób z niepełnosprawnością intelektualną, ustalenie skutecznych metod i technik oddziaływania terapeutycznego na te osoby w środowisku rodzinnym, szkolnym, pozaszkolnym, podejmowanie czynności związanych z programowaniem i realizowaniem oddziaływań edukacyjnych i rehabilitacyjnych w placówkach integracyjnych i szkolnictwa ogólnodostępnego oraz specjalnego, w których przebywają osoby niepełnosprawne intelektualnie. Wybór i ukończenie pedagogiki specjalnej ze specjalnością pedagogika niepełnosprawnych intelektualnie stwarza możliwości zatrudnienia w różnych typach placówek edukacyjno-rehabilitacyjnych obejmujących swoim oddziaływaniem osoby niepełnosprawne intelektualnie w tym szczególnie: przedszkolach i szkołach integracyjnych, szkołach specjalnych i integracyjnych szkołach specjalnych oraz ośrodkach szkolno-wychowawczych.
Można uzyskać kwalifikacje w zakresie SURDOPEDAGOGIKI (pedagogiki osób z zaburzonym słuchem), a więc tej dyscyplinie pedagogiki specjalnej, która zajmuje się teoretycznymi i metodycznymi zagadnieniami rewalidacji osób niesłyszących i słabosłyszących. Studia z zakresu pedagogiki specjalnej o specjalności rewalidacja dzieci z wadą słuchu obejmują szereg przedmiotów ogólnych, stanowiących podstawę wiedzy teoretycznej z zakresu między innymi: nauk medycznych, filozofii, pedagogiki, psychologii oraz przedmioty specjalistyczne, związane z procesem kompensacji, korektury i usprawniania dzieci z uszkodzonym słuchem tj. audiologię, wczesną stymulację rozwoju dziecka z wadą słuchu, surdologopedię, manualne środki porozumiewania się osób niesłyszących, metodykę nauczania przedszkolnego i początkowego dzieci niesłyszących i słabosłyszących. Biorąc pod uwagę wyniki diagnoz polskiej młodzieży, która nie zastanawia się nad negatywnymi skutkami udziału w dyskotekach, gdzie dynamika nagłośnienia jest szkodliwa dla narządu słuchu, czy też która przyzwyczajona jest do słuchania z odtwarzaczy głośno zasilanej muzyki przez kilka nawet godzin dziennie, możemy być spokojni, że będziemy wkrótce mieli pracę w instytucjach diagnostycznych czy korekcyjno-terapeutycznych zaburzeń słuchu.
Inną specjalnością jest PEDAGOGIKA TERAPEUTYCZNA (pedagogika osób przewlekle chorych i niepełnosprawnych ruchowo). W trakcie studiów można zdobyć kwalifikacje do pracy pedagogicznej z osobami chorymi i niepełnosprawnymi, które okresowo przebywają w placówkach leczniczych oraz placówkach integracyjnych dla dzieci i młodzieży, a także w specjalistycznych ośrodkach rehabilitacyjnych i opieki paliatywnej. Jednocześnie absolwenci tej specjalności mogą być zatrudnieni w różnych stowarzyszeniach i fundacjach oraz wspólnotach społeczno-terapeutycznych.
Kolejną specjalnością na studiach z pedagogiki specjalnej jest: TYFLOPEDAGOGIKA (pedagogika osób niewidomych i niedowidzących). Studiujący mają możliwość nabycia umiejętności w zakresie pracy wychowawczej, dydaktycznej i rehabilitacyjnej z osobami niewidomymi i słabo widzącymi w różnym wieku, prowadzenia prac badawczych w obszarze pedagogiki osób z zaburzeniami widzenia, a także udział w wolontariacie w ramach działalności „Banku Lektorów". Przedmioty specjalistyczne obejmują teorię i praktykę tyflopedagogiki, tyflopsychologii, podstaw okulistyki, wczesnej interwencji, metodyki nauczania i wychowania niewidomych i słabo widzących, orientacji przestrzennej, rehabilitacji widzenia, technik brajlowskich, rehabilitacji osób niewidomych z dodatkowymi zaburzeniami, wspomagania komputerowego niewidomych, metodyki praktycznych czynności życiowych. Studenci odbywają praktyki w ośrodkach dla niewidomych na terenie całego kraju, a znający język niemiecki mogą wyjeżdżać do placówek niemieckich.
Warto studiować w ramach pedagogiki specjalnej - PEDAGOGIKĘ RESOCJALIZACYJNĄ, która przygotowuje kadrę pedagogiczną do pracy z osobami niedostosowanymi społecznie. Studenci zdobywają wiedzę z zakresu teorii i metodyki oddziaływań resocjalizacyjnych. Wszechstronne przygotowanie do pracy zapewniają ciekawe przedmioty specjalistyczne, m.in. pedagogika resocjalizacyjna, metodyka pracy resocjalizacyjnej, patologia społeczna, kryminologia, prawo penitencjarne, diagnostyka, profilaktyka społeczna i wiele innych. W toku studiów przewidziane są praktyki w zakładach karnych, poprawczych, ośrodkach wychowawczych, domach dziecka, świetlicach środowiskowych itp. Można tez studiować RESOCJALIZACJĘ PENITENCJARNĄ lub PROFILAKTYKĘ I RESOCJALIZACJĘ SĄDOWĄ
Secjalność, której nazwa może wydawać się zbliżoną do wcześniej tu przywołanej, to TERAPIA PEDAGOGICZNA. Jej absolwenci uzyskają wiedzę i umiejętności do podejmowania czynności zawodowych o charakterze diagnostyczno wspomagającym, rehabilitacyjnym i terapeutycznym z osobami o specjalnych potrzebach edukacyjnych w wieku życia od niemowlęcego do późnej dorosłości (osoby z niepełnosprawnością intelektualną). Będą przygotowani do prowadzenia zajęć specjalistycznych (korekcyjno kompensacyjnych, terapeutycznych, socjoterapeutycznych) psychoedukacyjnych dla uczniów i rodziców.
Wreszcie bardzo modną, gdyż na rynku poszukiwani są jej specjaliści, jest od wielu lat LOGOPEDIA. Absolwent, po zdaniu egzaminu magisterskiego, otrzymuje dyplom licencjata pedagogiki specjalnej ze specjalnością logopedy szkolnego. W ciągu 3 lat student zdobywa wiedzę z zakresu nauk podstawowych dla logopedii, czyli podstaw nauk medycznych, psychologii, pedagogiki, językoznawstwa, wiedzę dotyczącą normy rozwoju mowy i jej patologii u dzieci i osób dorosłych. W czasie ćwiczeń student ma możliwość stykania się osobiście z osobami mającymi różnego typu zaburzenia mowy, uczy się diagnozowania form zaburzeń w językowym porozumiewaniu się oraz prowadzenia usprawniania osób z tymi zaburzeniami. Duży nacisk położony jest na wykształcenie u studenta praktycznych umiejętności pracy terapeutycznej z takimi osobami.
Jedną z najsilniej skorelowanych z oświatą powszechną jest specjalność w zakresie WCZESNEGO WSPOMAGANIA ROZWOJU DZIECKA , przygotowująca specjalistów w zakresie rewalidacji oraz intensywnego wspomagania rozwoju dzieci niepełnosprawnych, począwszy od pierwszych tygodni życia do czasu podjęcia przez nie nauki w szkole. Także do udzielania szybkiej i długotrwałej pomocy rodzinom tych dzieci.
Dużym zainteresowaniem cieszy się też TERAPIA ZAJĘCIOWA , przygotowująca pedagogów specjalnych do prowadzenia rehabilitacji i resocjalizacji poprzez aktywność twórczą. Specjalność proponuje zajęcia warsztatowe z zakresu: pracy-techniki (techniki miękkie i twarde), rozmaitych działań związanych z rzemiosłem artystycznym, szeroko rozumianego wychowania estetycznego oraz technik parateatralnych. Absolwenci specjalności „Terapia zajęciowa” przygotowani będą do pracy jako instruktorzy terapii .
Niezwykle interesującą specjalnością jest ANDRAGOGIKA SPECJALNA I DORADZTWO ZAWODOWE, gdzie w czasie studiów przygotowuje się studentów do pracy z osobami niepełnosprawnymi dorosłymi w zakresie edukacji oraz doradztwa zawodowego i aktywizacji społeczno-zawodowej
REHABILITACJA ZAWODOWA jest natomiast tą specjalnością, w toku której ma miejsce przygotowanie studenta w zakresie: zdobycia wiedzy dotyczącej teoretycznych podstaw współcześnie realizowanej rehabilitacji, ze szczególnym uwzględnieniem poradnictwa zawodowego dla osób niepełnosprawnych; opanowania umiejętności diagnozowania potrzeb zawodowych osób niepełnosprawnych w celu rozwijania ich kompetencji w aktywnym poszukiwaniu własnej drogi zawodowej; przygotowania do poradnictwa całożyciowego jako podstawowego zadania rehabilitacji zawodowej - to jest pomocy osobom poszukującym szkoły, zawodu, pracy, w formie indywidualnych i grupowych porad zawodowych, uwzględniających możliwości psychofizyczne, sytuację życiową, a także potrzeby rynku pracy.
W kraju można studiować pedagogikę specjalną także w innych uniwersytetach, z tym, że wybór w nich specjalności (subdyscyplin pedagogiki specjalnej) jest już dużo, dużo mniejszy. Dysponują one jednak w ramach oferowanych specjalności bardzo dobrą kadrą akademicką i prowadzą badania naukowe w zakresie pedagogiki specjalnej. Co jest przy tym istotne - prowadzą przewody naukowe na stopień doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Są to takie jednostki, jak:
Wydział Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu, Wydział Nauk Społecznych w Uniwersytecie Gdańskim, Wydział Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie, Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, Wydział Pedagogiczny Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie czy Instytut Pedagogiki Specjalnej Dolnośląskiej Szkoły Wyższej we Wrocławiu.
04 lipca 2011
Co zaproponuje polska pedagogika Europie w okresie prezydencji Polski?
Kiedy mowa jest w mediach o tym, jaką rolę odegra w Europie w najbliższym półroczu polska polityka zagraniczna, zdrowe produkty naszego rolnictwa, oryginalną myśl techniczną i medyczną, turystykę, i zabytki, to dodaje się do nich jeszcze miejsca kultu religijnego oraz kulturę, jako swoistego rodzaju „produkty” eksportowe, którymi możemy zaznaczyć swoją wyjątkową obecność wśród krajów członkowskich. Znaczniej mniej eksponuje się rolę nauk humanistycznych i społecznych, a przecież w tych dziedzinach mamy swój wyjątkowy wkład w ich nie tylko kontynentalny rozwój.
Warto zastanowić się nad tym, jakie rozwijają się Polsce „szkoły naukowej pedagogiki”, których dorobek jest nieporównywalny z tym, co ma miejsce w Europie, a zatem jest się czym chlubić i co eksportować do innych krajów? Kilka lat temu „Głos Nauczycielski” zainicjował cotygodniową prezentację przez profesorów-członków Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN tych dzieł współczesnej pedagogiki, które zaliczyliby do kanonu nie tylko lektur, ale i ponadczasowej myśli pedagogicznej, w tym także z zakresu badań historyczno-filozoficznych. Zapewne można zastanowić się nad tym, które rozprawy naukowe umacniają pozycję polskich nauk o wychowaniu w UE.
Nie powinniśmy też pominąć oryginalnych, polskich modeli kształcenia i wychowania z obszaru zarówno szkolnictwa publicznego, jak i niepublicznego. Które rozwiązania są godne promocji, jako wyjątkowe doświadczenia wybitnych liderów rodzimej edukacji szkolnej i pozaszkolnej, modele opieki nad dzieckiem czy rodzime rozwiązania w zakresie pedagogiki specjalnej i resocjalizacji? Czy rzeczywiście tak jest, że Polacy kopiowali jedynie w okresie PRL pedagogikę sowiecką, a w III RP anglo-amerykańską? Czy nie posiadamy własnej pedagogii i studiów teoretycznych, które są niespotykane w innych krajach Europy?
184 dni będzie trwać sprawowanie przewodnictwa Polski w Radzie Unii Europejskiej. Czy pedagodzy wykorzystają je na ujawnienie i wzmocnienie swojej pozycji w obszarze nauki i oświaty w krajach UE?
02 lipca 2011
Czy warto jeszcze rozmawiać?
To tytuł książki-wywiadu Sylwii Krasnodębskiej z Janem Pospieszalskim, Pawłem Nowackim i Maciejem Pawlickim - twórcami programu telewizyjnego, którym najpierw było „Studio Otwarte”, a następnie „Warto rozmawiać”. Publikacja ukazała się w momencie, kiedy już wiemy, że tytułowy program został usunięty z telewizji publicznej bez uwzględnienia opinii tych, którzy płacą za jej utrzymanie w postaci abonamentu. Ja też płacę i nie godzę się na to, by misja publicznego nadawcy w społeczeństwie pluralistycznym i demokratycznym redukowana była, jak w socjalizmie, do jedynie słusznej opcji ideowej partii rządzącej czy także tej, z którą zawarła ona pakt o współpracy. Na szczęście mamy w kraju demokrację, wolność słowa, toteż wykluczani z przestrzeni mediów publicznych intelektualiści mogą udostępnić swoje stanowisko, odsłonić kulisy procesów czy postaw osób sprzeniewierzających się funkcjom założonym czy ustrojowym wartościom tym, którzy zostali pozbawieni kontaktu z nimi.
Można było nie oglądać tych programów, jeśli kogoś one drażniły, wywoływały sprzeciw czy wydawały się mało atrakcyjne (dotyczy to zresztą każdego programu), ale usunięcie z TVP programu, który miał ponad milionową rzeszę odbiorców, jest nie tylko ich lekceważeniem, ale ignorowaniem obywateli, mających prawo do konfrontowania własnych postaw i poglądów z ich przeciwnikami czy afirmatorami. Muszę przyznać rację twórcom tych audycji, że tak nieadekwatna do jakości programu reakcja władz telewizji publicznej wpisuje się w retorykę dzielenia naszego społeczeństwa z wykorzystaniem do tego „przemysłu pogardy” dla inaczej myślących i postępujących w życiu, niż wymaga tego polityczna poprawność.
Wprawdzie, piszący wstęp do tego wydania - Jan Pospieszalski, nie przypomina przejawów takich samych postaw i działań niektórych z przedstawicieli środowisk prawicowych w naszym kraju, szczególnie z okresu, w którym byli oni u władzy, ale zapewne dlatego, że były one publikowane przez media z wyrazistą w stosunku do nich krytyką. Natomiast dobrze, że przytacza to, co niektórzy chcą koniecznie wyprzeć ze społecznej pamięci: Żadne z autorów słów o kartoflu, o prezydencie pijaku, o dorzynaniu watah, o wypatroszeniu, o „dyplomatołkach”, o bydle, o strzelaniu jak do kaczek, o tym, jaka wizyta, taki zamach, nie odwołał tych słów, nie przeprosił. (s.7)
Istotnie, w kraju toczy się już od kilkunastu lat światopoglądowa wojna między stronnictwami politycznymi, które ubiegają się o dostęp do władzy lub ją sprawują, a dla zwiększania skuteczności swoich działań, nie przebierają w środkach, dzieląc Polaków na swoich i obcych. To nie dotyczy tylko polskiej prawicy, ale ma miejsce po każdej stronie sceny politycznej. Jak zatem tworzyć program publicystyczny, żeby poszerzając przestrzeń debaty publicznej, można było wprowadzić do niej argumenty czy racje, do których nie jest i nie musi być przekonana większość odbiorców? Pospieszalski ma świadomość tego, że media (…) będąc sprzężone z władzą, są elementem władzy oraz kreowania i zarządzania rzeczywistością, zarządzania nastrojami ludzi, z których wynikają przecież polityczne wybory, przekładające się na werdykt kartką wyborczą, przy urnie.(s. 17)
Można jednak wywoływać i utrwalać takie emocje, nastawienia czy nastroje, w wyniku których przeważająca część społeczeństwa będzie uznawać za normalne to, co jest niewłaściwe. Co gorsza, można na tyle pośrednio zmanipulować opinię publiczną, że ona sama nie będzie się dopominać się innych racji lub protestować przeciwko tym, które naruszają określony kanon powszechnie obowiązujących wartości. Coraz częściej spotykamy się z negatywna reakcją na tych, którzy ośmielają się krytykować rządzących tak, jakby mieli oni być nietykalnymi, pod szczególną ochroną, gdyż inaczej zagrażamy racji stanu lub „interesowi narodowemu”. Jakbym już kiedyś to słyszał…
Program Pospieszalskiego wpisywał się w proces demokratyzacji sceny publicznej, by poprzez jej rozszczelnianie zaistniała możliwość mówienia własnym głosem tym, którzy mają inny pogląd na świat, odmiennie postrzegają rzeczywistość. U podstaw dobieranych tematów legła leżała fundamentalna zasada poszukiwania prawdy, dociekania jej bez względu na to, w jakim stopniu będzie możliwe jej poznanie. Istotnym bowiem zadaniem i cnotą dziennikarstwa jest nieuleganie naciskom, by nie można było jakiejś prawdy ujawnić.
O pedagogicznych kontekstach usuniętego z TVP programu Jana Pospieszalskiego świadczą przywołane przez niego te audycje, które zostały poświęcone współczesnym uwarunkowaniom socjalizacji dzieci i młodzieży w instytucjach edukacyjnych. Jedna z nich dotyczyła przeprowadzonej przed kilku laty w ramach międzynarodowych badań porównawczych badań postaw młodzieży wobec przemocy seksualnej. Złamana została wówczas neutralność światopoglądowa szkoły oraz naruszone zasady etyki badań pedagogicznych. Program miął wykazać, jak dalece szkoła jest bezbronna na wykorzystywanie jej uczniów do inwazyjnego diagnozowania zjawisk, których dotychczasowe nieuświadamianie sobie przez nią może wywołać niepożądane skutki.
Wystąpili w tym programie profesorowie pedagogiki, których poglądy na ten temat były radykalnie odmienne, odsłaniając zarazem konflikt (…) pomiędzy tym, co nienormalne, a tym, co normalne; co przyjęte i uznane, a co nieuznane (…). (s. 32). Nie jest przecież obojętne to, w jakim języku dokonywane są operacje diagnostyczne, a w jakim perswazyjne, kiedy w grę wchodzi analiza zjawisk w sfery obyczajowej, intymnej czy opisu prawdy historycznej.
Autorzy tych programów mieli jednak swoje przedzałożenia, własną prawdę, która zamazywana w debacie publicznej lub skazywana na bezzasadną, musiała się jakoś do niej przebić. Sięgali zatem po techniki i środki komunikacyjne, których celem było, jak sami przyznają - albo podważenie autorytetu profesora (a takie założenie, niezależnie od intencji, nie ma wiele wspólnego z wartościami poszukiwania prawdy), albo wykazanie, że w sporze ideologicznym o antropologię, o płciowość, chodzi wielkim koncernom farmaceutycznym przede wszystkim o kasę. Zapewne tak, tylko czy można eliminować w ten sposób cały dorobek kogoś, kto uczynił więcej dobra dla osób wykorzystywanych seksualnie, pozostawionych samym sobie, dla diagnostyki i profilaktyki ofiar przemocy seksualnej, niż w wyniku tego jednego sondażu diagnostycznego?
Był też w tym cyklu program o tym, jak finansowani przez wielkie koncerny farmaceutyczne lekarze-lobbyści prowadzili w szkołach gimnazjalnych oświeceniowe wykłady na temat konieczności poddania się dziewcząt profilaktycznym szczepieniom HPV (z podtekstem, że kilkunastoletnie dziewczynki współżyją z kilkunastoma partnerami, więc trzeba je zabezpieczyć przed niepożądaną z tego powodu chorobą nowotworową), czy o wchodzeniu do szkół przedstawicieli środowisk homoseksualnych pod pozorem edukacji antydyskryminacyjnej.
Jak mówi o tym Pospieszalski: Pokazaliśmy też pewne rozdzielenie między tym, czym jest homoseksualizm jako taki, a tym, czym jest wąska, niezwykle idealizowana grupa aktywistów gejowskich, którzy mają program polityczny, bardzo często pokrywający się z hasłami lewicy. (…) Otóż zachowując szacunek dla osób ze skłonnościami homoseksualnymi, które funkcjonują w społeczeństwie, jakoś realizują się i załatwiają swoje sprawy na różny sposób, w co my nie wnikamy, ale nie budują wokół tego nowego języka, nie głoszą haseł politycznej zmiany, próbowaliśmy mówić takim językiem, by nie ranić osób o tych skłonnościach, żeby nie czuły się napiętnowane, ale jednocześnie dezawuować i dekodować strategię środowisk silnie politycznych i ideologicznych, zorientowanych na zmianę prawa i paradygmatu obyczajowego.(s. 59).
Wyjątkowo mało uwagi poświęcono tej audycji, która powinna zainteresować pedagogów wczesnoszkolnych, a mianowicie obniżeniu obowiązku szkolnego i oddolnej akcji rodziców „Ratuj Maluchy” czy członków Stowarzyszenia „Rzecznik Praw Rodziców:” Utrwalono jednak kilka, najbardziej charakterystycznych pytań i wątpliwości, jakie wiążą się z tą decyzją MEN. Wśród nich niewątpliwie centralnym jest pytanie, czy rzeczywiście brane było pod uwagę dobro dziecka przy tworzeniu prawa, które preferuje instytucjonalną opiekę nad małym dzieckiem w miejsce opieki najwłaściwszej, jaką stwarza im rodzina? Szkoda, że marginalnie pojawia się tu wątek ustawy o systemie informacji oświatowej, której realizacja zezwala na zbieranie tzw. danych wrażliwych o każdym dziecku, a więc także przyszłym dorosłym. Ciekawe, jak te dane będą w przyszłości wykorzystywane przez różne służby?
Mamy dzięki tej publikacji dopełnioną własną wizję jakości i wartości audycji o przesłanie moralne, które powinno umożliwiać każdemu ich widzowi czy uczestnikowi osądzanie określonych zdarzeń, ludzkich postaw, rozwiązań czy praktyk w kategoriach dobra i/lub zła. Warto pokazać też, że w kategoriach moralnych istnieją punkty odniesienia. One są ważne dla wspólnoty. Pokazaliśmy też, że prawo jest normotwórcze, co widać było w programie o ustawie chroniącej życie, i jeśli abdykujemy albo świadomie z tych norm rezygnujemy, bo nam tak pasuje, bo tak wyglądał deal polityczny, bo tak została skonstruowana III RP, to popełniamy sabotaż etyczny, który bardzo negatywnie wpływa na następne pokolenia. Społeczeństwo nie funkcjonuje, gdy nie ma tego minimum moralnego. (s. 94)
Odsłaniając kulisy programu telewizyjnego, jego twórcy przybliżają nam zarazem jego efekty, reakcje od pozytywnych po negatywne, w całej skali ich możliwych odcieni. Tego nie moglibyśmy wiedzieć, gdyby nie wspomniany tu, a opublikowany wywiad.
Jan Pospieszalski rozstaje się z odbiorcami swoich programów, dziękując im za ufność i słowa otuchy. Bo niby dlaczego rację mieliby mieć ci, którzy zdecydowali, że nie warto rozmawiać.(s. 180)
01 lipca 2011
Szanowni Studenci, Szanowni Pracownicy WSP w Łodzi
Tak zaczyna się list, jaki został opublikowany na pierwszej stronie Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi. Zapewne nie zapoznałbym się z nim, bo już od ponad roku nie jestem rektorem tej uczelni, a z dn. 30 września 2010 r. zakończyłem w niej swoje zatrudnienie, więc nie interesują mnie problemy i sukcesy, z jakimi borykają się jej obecne władze, ale zwrócili mi nań uwagę pracownicy tej szkoły zdumieni, że podpisana inicjałem jego autorka „MC” (kryje się za nimi właścicielka i zarazem kanclerz tej szkoły) postanowiła wyjawić powody złożenia rezygnacji z pracy dwóch znakomitych pedagogów specjalnych – prof. dr hab. Iwony Chrzanowskiej i dr Beaty Jachimczak. Włączając w to uzasadnienie także moja osobę, zobowiązała tym samym mnie do reakcji, co niniejszym czynię.
Pani MC stwierdza: Kiedy w 2008 roku kilku nauczycieli akademickich podjęło decyzję o przejściu do WSP na pierwszy etat (wśród nich Iwona Chrzanowska i Beata Jachimczak), ówczesny rektor powiedział: będą mieli szansę na sukces. Ja pogratulowałam decyzji, twierdząc że odważne decyzje i mądre działanie zawsze prowadzą do sukcesu. Niewielka uczelnia stwarza swoim pracownikom dużo lepsze warunki do rozwoju niż wielka”.
Jak widać, niewielka uczelnia nie stworzyła dużo lepszych warunków, skoro mimo stworzeniu obu Paniom znakomitych warunków do pracy naukowo-badawczej, do których zaliczyła względy finansowe jak i organizacyjne, „danie im” możliwości działania w zakresie zarządzania „(…) obie (z sukcesami) pełniły funkcje prorektorów WSP” oraz pomimo stworzenia im (…) przez władze WSP bardzo dobrych warunków rozwoju naukowego, obie Panie postanowiły podjąć pracę w innej uczelni.
To wzruszające, publicznie ogłoszone rozstanie ominęło w ubiegłym roku takich naukowców, jak piszącego te słowa, a ówczesnego rektora WSP po 6 latach pracy (piszę o tym w blogu czerwiec, grudzień 2010), wybitnego naukowca - profesora Czesława Kupisiewicza oraz twórczych doktorów – Teresę Wejner i Beatę Owczarską. Prawdopodobnie nie miało to dla właścicielki uczelni żadnego znaczenia. Pani MC nie wspomina o tym, że obie panie nie są prorektorami już od roku (podały się do dymisji z określonych, a przecież znaczących powodów, w czerwcu 2010 r., które nijak się mają do podanych teraz zapewnień o stworzeniu im bardzo dobrych warunków do pracy).
To prawda, że będąc rektorem w 2008 r. zapewniałem każdego zatrudnianego przez panią MC nauczyciela akademickiego, że będzie miał tu sukcesy. Mówiłem o sukcesach naukowych i dydaktycznych, bo tylko za takie mogłem odpowiadać i mieć w nich swój udział. Z zadania wywiązałem się chyba znakomicie, skoro dr hab. Iwona Chrzanowska w tym czasie uzyskała tytuł naukowy profesora a dr B. Jachimczak przygotowała dwie monografie naukowe, ktore dopełniają jej dorobek habilitacyjny. Także inni doktorzy, którzy chcieli rozwijać się naukowo w WSP pod moim kierunkiem, mieli tę możliwość i z tego skorzystali. To nie Pani MC zapewniła im w tym zakresie rozwój. Sam etat nie wystarczy, czego najlepszym dowodem jest to, że zatrudnione są tu osoby, które z rozwojem naukowym niewiele mają wspólnego. Nie były, nie potrafiły lub nie chciały się jemu poświęcić.
Zdaje się, że nie tylko mnie nie odpowiadały wspomniane w powyższym liście „konfitury” Pani MC, skoro postanowiliśmy z nich zrezygnować dla wartości ważniejszych od nich, a dla których nie warto pracować w tak zarządzanej szkole (co nie wyklucza tego, że z wieloma osobami warto było realizować różne zadania). Słusznie, że zapewnia się studentów o spełnieniu, pomimo tych zmian kadrowych, ustawowych wymagań. Gratuluję i szczerze życzę studentom oraz nauczycielom dalszych sukcesów!
(źródło: http://wsp.lodz.pl/ z dn. 30.06.2011)
Pani MC stwierdza: Kiedy w 2008 roku kilku nauczycieli akademickich podjęło decyzję o przejściu do WSP na pierwszy etat (wśród nich Iwona Chrzanowska i Beata Jachimczak), ówczesny rektor powiedział: będą mieli szansę na sukces. Ja pogratulowałam decyzji, twierdząc że odważne decyzje i mądre działanie zawsze prowadzą do sukcesu. Niewielka uczelnia stwarza swoim pracownikom dużo lepsze warunki do rozwoju niż wielka”.
Jak widać, niewielka uczelnia nie stworzyła dużo lepszych warunków, skoro mimo stworzeniu obu Paniom znakomitych warunków do pracy naukowo-badawczej, do których zaliczyła względy finansowe jak i organizacyjne, „danie im” możliwości działania w zakresie zarządzania „(…) obie (z sukcesami) pełniły funkcje prorektorów WSP” oraz pomimo stworzenia im (…) przez władze WSP bardzo dobrych warunków rozwoju naukowego, obie Panie postanowiły podjąć pracę w innej uczelni.
To wzruszające, publicznie ogłoszone rozstanie ominęło w ubiegłym roku takich naukowców, jak piszącego te słowa, a ówczesnego rektora WSP po 6 latach pracy (piszę o tym w blogu czerwiec, grudzień 2010), wybitnego naukowca - profesora Czesława Kupisiewicza oraz twórczych doktorów – Teresę Wejner i Beatę Owczarską. Prawdopodobnie nie miało to dla właścicielki uczelni żadnego znaczenia. Pani MC nie wspomina o tym, że obie panie nie są prorektorami już od roku (podały się do dymisji z określonych, a przecież znaczących powodów, w czerwcu 2010 r., które nijak się mają do podanych teraz zapewnień o stworzeniu im bardzo dobrych warunków do pracy).
To prawda, że będąc rektorem w 2008 r. zapewniałem każdego zatrudnianego przez panią MC nauczyciela akademickiego, że będzie miał tu sukcesy. Mówiłem o sukcesach naukowych i dydaktycznych, bo tylko za takie mogłem odpowiadać i mieć w nich swój udział. Z zadania wywiązałem się chyba znakomicie, skoro dr hab. Iwona Chrzanowska w tym czasie uzyskała tytuł naukowy profesora a dr B. Jachimczak przygotowała dwie monografie naukowe, ktore dopełniają jej dorobek habilitacyjny. Także inni doktorzy, którzy chcieli rozwijać się naukowo w WSP pod moim kierunkiem, mieli tę możliwość i z tego skorzystali. To nie Pani MC zapewniła im w tym zakresie rozwój. Sam etat nie wystarczy, czego najlepszym dowodem jest to, że zatrudnione są tu osoby, które z rozwojem naukowym niewiele mają wspólnego. Nie były, nie potrafiły lub nie chciały się jemu poświęcić.
Zdaje się, że nie tylko mnie nie odpowiadały wspomniane w powyższym liście „konfitury” Pani MC, skoro postanowiliśmy z nich zrezygnować dla wartości ważniejszych od nich, a dla których nie warto pracować w tak zarządzanej szkole (co nie wyklucza tego, że z wieloma osobami warto było realizować różne zadania). Słusznie, że zapewnia się studentów o spełnieniu, pomimo tych zmian kadrowych, ustawowych wymagań. Gratuluję i szczerze życzę studentom oraz nauczycielom dalszych sukcesów!
(źródło: http://wsp.lodz.pl/ z dn. 30.06.2011)
Subskrybuj:
Posty (Atom)