20 grudnia 2024

Zasada Kalego w postępowaniu habilitacyjnym

 




Niektórzy twierdzą, że są w bardzo trudnej sytuacji, kiedy przewodniczący rady dyscyplin naukowych i ich członkowie w uniwersytetach czy na politechnikach pozaprawnie sprzyjają tym, którym nie powinni, bo nie uzyskali pozytywnych recenzji. Jak się okazuje nawet w jednym z badawczych uniwersytetów "koszula habilitanta" okazała się "bliższa ciału rady dyscypliny". 

Przewodniczący/-a rady dyscypliny naukowej był(a)by oburzony/-a, gdyby podważyć jego/-j negatywną w konkluzji recenzję wniosku o nadanie komuś stopnia czy tytułu naukowego, ale ,,jak w grę wchodzi sprawa kolegi/koleżanki, współpracownika z własnej jednostki, to bezczelnie włącza się taki/-a profesor do procesu podważania wiarygodności co najmniej dwóch recenzji negatywnych wniosku habilitacyjnego! 

W sytuacji, gdy wpływają do organu negatywne recenzje "osiągnięć " habilitacyjnych kandydata/-ki, rada dyscypliny powinna podjąć uchwałę o odmowie nadania stopnia naukowego doktora habilitowanego. 

Nie ma tu nad czym deliberować, kombinować. Poruszony negatywnymi recenzjami może przecież odwołać się do RDN, jeśli ma ku temu powód. Jednak, niektórym profesor(k)om wydaje się, że ich prawo nie obowiązuje. No, ale taki mamy klimat w kraju. 

Pojawia się zatem precedens, bo oto  jedna z takich rad podjęła uchwałę, by to RDN rozpatrzyła pozaprawną polemikę habilitanta z treścią co najmniej dwóch negatywnych w konkluzji recenzji (sic!).  

Negatywnie ocenione publikacje  habilitanta stają się powodem do ubierania się przez niego/nią -  wraz z wsparciem takiej rady dyscypliny - w togę recenzenta recenzentów! Fantastycznie! Ciekawe, czy członkowie tej rady życzyliby sobie podobnego postępowania wobec ich opinii, gdyby to dotyczyło wystawionych przez nich recenzji negatywnych habilitantowi spoza ich jednostki?             

Do tego już doszło, że w nauce przestają się liczyć merytoryczne argumenty, tylko szuka się wszelkich możliwości, by je podważyć, najlepiej deprecjonując recenzentów. Profesor/-ka jednego z centralnych uniwersytetów w kraju nie miał/-a najmniejszego oporu, by włączyć się do tak nieuczciwej manipulacji, co tylko daje środowisku do zrozumienia, że w postępowaniu o nadanie stopnia naukowego nie liczą się względy naukowe. 

Ważne jest to, w czyim interesie podejmuje się obrony kogoś, kto w świetle treści recenzji nie tylko na nią nie zasługuje, ale jeszcze usiłuje wywrzeć pozorną presję na swoich zwierzchników, z pełną świadomością ich życzliwości, by wbrew obowiązującym w nauce standardom i prawu, zachęcić ich do działań podważających kulturę universitas. 

Nie po raz pierwszy okazuje się, że w pedagogice odgrywa istotną rolę "moralność Kalego".  

Proponuję zatem, by habilitanci zamieścili w sieci ankietę, kto jest za tym, by nadać im stopień doktora habilitowanego. Taki plebiscyt będzie nie tylko prostym rozwiązaniem, ale i redukującym koszty publicznych instytucji. Po co jacyś profesorowie mają czytać ich rozprawy? Po co mają uzasadniać zawarte w nich błędy czy zalety? Nie byłoby lepiej nadawać stopnie każdemu, kto ma takie pragnienie? Będzie tanio, bezkosztowo i populistycznie. 

No i nasi profesorowie nie będą musieli troszczyć się o poziom nauki, gdyż wystarczy, że załatwią awans swojej koleżance czy koledze za pomocą takiego sondażu.  Co za różnica?! Prawda? Mamy takie sms-owe sondaże na nauczyciela danego miasta. 

Teraz rozumiem, dlaczego lewica usunęła z wykazu lektur szkolnych "W pustyni i w puszczy" Henryka Sienkiewicza. Uniwersytecka obłuda ma się całkiem dobrze.    

         

                      

 

19 grudnia 2024

Pseudonaukowe narzędzia diagnostyczne

 



W ostatnim czasie nazbierało się zbyt dużo danych na temat bezmyślności w pracy niektórych polskich psychologów i pedagogów ubiegających się o awans naukowy czy prowadzących badania w ramach własnych projektów, którzy korzystają z gotowych, rzekomo wystandaryzowanych i przetłumaczonych na język polski narzędzi diagnostycznych lub własnych a zawierających kardynalne błędy. W czym przejawia się ów bezkrytycyzm? 

Właśnie otrzymałem drogą mailową prośbę jednego z psychologów młodszego pokolenia, który prowadzi badania z zastosowaniem skali Likerta do uzyskania wskazań (odpowiedzi) od poprawnie dobranej próby respondentów. Do mojej jednostki wpłynęła prośba o wypełnienie ankiety przez 12 pracowników naukowych i administracyjnych. 

Badanie polega na wypełnieniu ankiety, która zawiera krótką część socjodemograficzną, Kwestionariusz X, Kwestionariusz Y, Kwestionariusz do badania W oraz Kwestionariusz Z. Badanie jest anonimowe i dobrowolne. Zajmie około 15 minut. W każdej chwili można zrezygnować z wypełniania ankiety, co nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami.

Dane z ankiety zbierane są na spersonalizowanym, chronionym hasłem dysku One Drive znajdującym się na bezpiecznym serwerze …, do którego tylko ja jako autor badania mam dostęp. Dane w ograniczonej formie, z zachowaniem poufności (pozwalającej na ponowne dokonanie analiz) będą udostępnione w repozytoriach (np. OSF) bezterminowo. Udział w badaniu nie jest związany z żadnymi ryzykami, w tym np. pogorszenia stanu zdrowia. Zawarte w ankietach pytania nie dotyczą kwestii wrażliwych. Na życzenie osób biorących udział w badaniu, udostępnię artykuł opisujący uzyskane wyniki. W tej sprawie, jak i we wszystkich innych sprawach dotyczących badania, proszę o kontakt mailowy… .

 Postanowiłem zatem pozytywnie odpowiedzieć na prośbę. Jednak nie każdy z tych kwestionariuszy spełniał wymogi poprawności metodologicznej, toteż wysłałem do badacza list z zapytaniem, czy nie sądzi, że aż trzy sądy są we wskazanych przeze mnie narzędziach błędnie skonstruowane! Zostały one oznaczone numerami: 

40. Rozwijałem(am) nowe kompetencje lub zdobyłem(am) informacje, które pomogły mi.. . .

Badany miał jedynie zaznaczyć,  w jakim stopniu (skala pięciostopniowa) ten sąd akceptuje lub nie. 

Psycholog nie widzi w tym błędu, toteż odpowiedział: 

Dziękuję za wiadomość i wskazanie ww. pytań. W moich badaniach wykorzystuję opracowane już narzędzia, więc zmiana/modyfikacja pytań jest niemożliwa. Jednocześnie dostrzegam trudność związaną ze sposobem formułowania ww. pozycji (zastosowanie koniunkcji lub alternatywy). Wezmę to pod uwagę przy analizie odpowiedzi i dyskusji wyników. 

Dla równowagi podam przykład badań też doktora tylko pedagogiki, który nie tylko przeprowadził już badania za pomoc błędnego a wystandaryzowanego narzędzia diagnostycznego, ale  na moją odmowę rekomendacji pracy do druku wraz z wyjaśnieniem  w recenzji wydawniczej, że uzyskane wyniki nie mają w związku z błędami wartości poznawczej, wcale się tym nie przejął. Wybrał inną recenzentkę, z Uniwersytetu Jagiellońskiego, która albo nie prowadziła badań ilościowych, albo nie nabyła odpowiednich kompetencji, więc zapewne spodobały się jej liczne tabele ze statystycznym opracowaniem zawartych w nich danych liczbowych i kolorowe wykresy. 

W mojej szkole podstawowej widniało na ścianie hasło: "Najpierw pomyśl, potem zrób". Zdaje się, że brakuje tego pierwszego wśród autorów i tłumaczy narzędzi diagnostycznych oraz u osób bezmyślnie stosujących je w badaniach społecznych. Skoro jakieś narzędzie krąży w przestrzeni naukowej, to znaczy, że można je wykorzystać. Niektórzy uważają, że im więcej zastosują wyskalowanych narzędzi, tym lepiej będzie oceniona ich praca badawcza.       

 


18 grudnia 2024

Czyżby opinia na temat polityki oświatowej MEN była już wyeksploatowanym tematem?

 




W dniu 26 listopada br. autoryzowałem rozmowę nagraną przez dziennikarza "Gazety Wyborczej". Kiedy po ponad dwóch tygodniach nie dał oznak życia na temat publikacji mojej wypowiedzi, zapytałem o przyczynę, bo mogła umknąć mojej uwadze.  

Redaktor odpowiedział z wielką kulturą, za co jestem mu wdzięczny, bo redaktorka innej gazety ogólnopolskiej (DGP) nagrała wywiad, autoryzowała jego treść 8 listopada, po czym opublikowała tylko trzy zdania, które pasowały do własnej narracji. Czyżby była zmowa mediów, by nie publikować opinii na temat działań polityków obecnej władzy?    

"Bardzo dziękuję za wartościową rozmowę i poświęcony czas. Niestety, podjęto decyzję, że w ostatnim czasie – zarówno na łamach „Gazety Wyborczej”, jak i w innych mediach – temat został szeroko omówiony i uznany za wyeksploatowany".

Skoro tak, to publikuję treść tego wywiadu, żeby czytelnicy sami osądzili, czy rzeczywiście jest już wyeksploatowany.  

"Prof. Bogusław Śliwerski, kierownik Katedry Teorii Wychowania na Uniwersytecie Łódzkim miał okazję uczestniczyć w spotkaniu interdyscyplinarnym, podczas którego omawiano wprowadzenie nowego przedmiotu – edukacji zdrowotnej. Jak zaznacza, proces ten został przygotowany przez zespół naukowców pod przewodnictwem prof. Zbigniewa Izdebskiego, co z naukowego punktu widzenia zapowiadało solidne podstawy merytoryczne. Jednak zdaniem prof. Śliwerskiego, obecne działania Ministerstwa Edukacji Narodowej odbiegają od założeń, na których powinno opierać się konstruowanie i wdrażanie każdego przedmiotu kształcenia.

– Minister Barbara Nowacka, mimo dobrych intencji, popełniła błąd, wprowadzając zmiany motywowane przede wszystkim deklaracjami politycznymi – zauważa profesor. W jego opinii, takie decyzje niosą ryzyko instrumentalnego traktowania edukacji, podporządkowując ją bieżącym interesom politycznym zamiast naukowym. Jak podkreśla, edukacja zdrowotna, która ma obejmować zarówno kwestie zdrowia fizycznego, jak i psychicznego czy społecznego, wymaga dobrze przemyślanego programu oraz odpowiednio przygotowanej kadry.

Brak przygotowania i kadry

Prof. Śliwerski zwraca uwagę na kluczowe braki, które mogą wpłynąć na skuteczność realizowania nowego przedmiotu. – Nie można wprowadzać tak kompleksowych zmian bez odpowiednio wykwalifikowanych nauczycieli. W Polsce od lat brakuje biologów, matematyków, a teraz dodatkowo będziemy potrzebować specjalistów, którzy zintegrowaliby wiedzę z różnych dziedzin – mówi. Dodaje, że szybkie kursy czy szkolenia mogą jedynie doraźnie wypełnić luki, ale nie zastąpią solidnego przygotowania merytorycznego i metodycznego.

Jego zdaniem, edukacja zdrowotna powinna obejmować zarówno aspekty biologiczne, jak i społeczne, ale bez popadania w skrajności. – Nie można ani nadmiernie biologizować tego przedmiotu, ani ograniczać go do kwestii kulturowo-społecznych. Taki zbalansowany program wymaga jednak czasu na stworzenie i wdrożenie, a tego niestety brakuje – ocenia.

Polityka zamiast nauki

W opinii profesora, polska edukacja od lat cierpi na podporządkowanie jej bieżącej polityce. – Brakuje nam narodowej strategii edukacyjnej, która byłaby wolna od wpływów partyjnych. To, co obserwujemy teraz, to kolejny przykład, jak ideologia przesłania merytoryczne podejście do reform – zaznacza. Zdaniem Śliwerskiego, taki sposób działania prowadzi do konfliktów społecznych oraz nieufności wobec systemu oświaty.

Profesor podkreśla, że brak odpowiednich badań nad skutecznością dotychczasowego przedmiotu WDŻWR dodatkowo utrudnia ocenę zasadności wprowadzenia edukacji zdrowotnej w obecnej formie. – Nie wiemy, jakie były faktyczne efekty nauczania WDŻWR, bo nikt tego nie zbadał. Wprowadzanie zmian w oparciu o przypuszczenia i populistyczne argumenty jest niewłaściwe – zaznacza.

Konflikty wśród nauczycieli

Według prof. Śliwerskiego, nowy przedmiot może spotkać się z oporem części nauczycieli. – Wielu z nich nie będzie gotowych do realizacji programu zgodnie z założeniami. Niektórzy z przekonania będą pomijać pewne treści, inni po prostu nie będą wiedzieć, jak je przekazać. To zapowiedź chaosu, a nie merytorycznego wdrażania zmian – podsumowuje.

Profesor podkreśla, że edukacja zdrowotna jest potrzebna, ale wymaga odpowiedniego przygotowania, dialogu i czasu na wdrożenie. Bez tych elementów grozi nam powielanie błędów przeszłości i dalsza instrumentalizacja systemu edukacji".


Wkrótce opublikuję Stanowisko Sekcji Pedagogiki Zdrowia Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN w sprawie projektu wprowadzenia nowego przedmiotu. 

17 grudnia 2024

Ministerstwo sprzątania?

 


Nie przypuszczam, by środowisko akademickie podziwiało samozachwyt ministra nauki z racji opublikowania sprawozdania, któremu nadano podtytuł: „rekordowe nakłady, wsparcie dla studentów i rozwój nauki". 

Nie wiem, gdzie są te rekordowe nakłady? Chyba dla wymienionych kadr w resorcie nauki? W czym wyraża się wsparcie nauki? Chyba też w wymianie kadr w instytucjach podległych resortowi? 

A co do wsparcia dla studentów? Rzeczywiście, uzyskali je studiujący w szkółkach dla tumanów, którym ministerstwo pozwoliło na zmianę szyldu i dalsze drenowanie kieszeni naiwnych studentów. Owszem, trzeba przyznać, że gdyby nie zmiana władz politycznych w Polsce, to dalej przestępczo hulałby facet, którego już wypuszczono z aresztu. Ciekawe, czy jeszcze jest w Polsce, czy może już poza zasięgiem systemu sprawiedliwości? 

Nie wiemy, jak postępuje dochodzenie w sprawie przestępczej działalności niektórych urzędników Polskiej Komisji Akredytacyjnej, którzy czerpali korzyści z korupcji w w tej instytucji państwowej? 

Jak na rok działalności ministerstwa pod nową batutą, to dowiadujemy się raczej o wątpliwych decyzjach ministra w odniesieniu do ewaluacji naukowej czy kwestii nieposzanowania prawa do ochrony danych sygnalistki z Uniwersytetu Szczecińskiego. 

Wreszcie, nie wiem, na jakiej podstawie minister przypisuje sobie i jego administracji zasługę w kwestii: "Działania Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego w pierwszym roku funkcjonowania pokazują, że polska nauka i szkolnictwo wyższe zmierzają w kierunku nowoczesności oraz większej dostępności". Czyżby? Jakie to były konkretne działania?  

Kto jest zachwycony wskaźnikiem, w świetle którego podobno zwiększono "nakłady finansowe na szkolnictwo wyższe w stosunku do roku 2023 o 22%". Nas nie interesuje kreatywna księgowość i statystyka. Tak można wciskać kit społeczeństwu, które w swej większości ma prawo nie znać i nie rozumieć specyfiki pracy akademickiej, ale nie naukowcom. 

To statystyczna informacja, że: "- Ten rok to wsparcie uczelni, czyli 30% podwyżek dla nauczycieli akademickich, 30% dla doktorantów oraz 20% dla pracowników administracyjnych". Jednak naukowcy, których wynagrodzenia wynoszą 20 proc. płac koleżanek i kolegów z uczelni zachodnioeuropejskich, nie wspominając już o amerykańskich, nadal prowadzą badania kosztem jakości życia własnych rodzin i na prywatnym sprzęcie domowym, bo w uniwersytecie go nie otrzymają. 

Czytam zatem w "Gazecie Wyborczej": 

"Łączne wydatki na naukę osiągną historycznie najniższy (1,07 proc.) poziom w relacji do PKB w XXI wieku" - komentują zaplanowane wydatki rektorzy, zrzeszeni w KRASP. Związkowcy alarmują, że zaplanowane 5-procentowe podwyżki dla pracowników uczelni są niższe niż prognozowana inflacja. A naukowcy od kilku tygodni apelują, by zwiększyć środki na badania" 


Śmiesznie brzmi w tym pseudoraporcie MNiSW stwierdzenie, że: "Minister nauki przywrócił dialog ze środowiskiem akademickim, odwiedzając 16 największych ośrodków akademickich w Polsce. (...)- Odbudowaliśmy relacje ze środowiskiem akademickim, ponieważ jest to podstawowa kwestia w budowaniu i rozwijaniu współpracy, poszukiwaniu wspólnych rozwiązań i możliwości". 

Dziękujemy za podróże pana ministra, z których nic nie wynika dla naukowców w uczelniach państwowych. Nie interesuje nas robienie sobie publicity i fotografowanie się przez ministra z powołanymi na nowa kadencję rektorami czy senatami. Nie uczestniczymy bowiem w walce o władzę, tylko chcemy wykonywać swoje zadania naukowo-badawcze i dydaktyczne w warunkach, które doprowadzą wreszcie do likwidacji ustawowej, a więc strukturalnej korupcji ewaluacyjnej dyscyplin naukowych i nędzy finansowej. 

Infrastruktura uniwersytecka, wyposażenie dziekanatów, katedr, instytutów w nowoczesne narzędzia ICT wymaga radykalnych inwestycji. Pracujemy na sprzęcie sprzed 10-15 lat! a nie ma za co kupić nowy. Aktualizacja oprogramowania, zakup dostępu do czasopism zagranicznych i koszty wydań rozpraw naukowych są tak wysokie, że coraz mniejsze są szanse na utrzymanie współpracy międzynarodowej i jakości kształcenia studentów. 

Nie poprawi się poziom badań naukowych w Polsce od tego, że ministerstwo stało się firmą sprzątającą. Cytuję: 

"- Jednocześnie przeprowadziliśmy proces sprzątania po poprzednich rządach. Likwidujemy Centrum GovTech i Instytut Badań nad Renesansem i Barokiem. To konkretne oszczędności w budżecie ministerstwa. Zmniejszyliśmy także finansowanie Akademii Kopernikańskiej". 

Humorystycznie brzmią zapewnienia ministra dotyczące promowania kobiet w nauce oraz zapewnienia im "równych szans na rozwój kariery akademickiej. W ramach tych działań uruchomiono platformę „Kobiety w nauce”, która prezentuje ich osiągnięcia ale też wspiera je w realizacji badań. Ponadto został opublikowany raport, prezentujący wyzwania, z jakimi borykają się kobiety w polskim środowisku naukowym, a także propozycje rozwiązań na rzecz poprawy ich sytuacji zawodowej". 

Od tego, że ktoś zarobił na uruchomieniu portalu lub przygotował raport z diagnozy o marnej poznawczo wartości nie poprawiła się równość szans kobiet w nauce. Kobiety zawierają związki małżeńskie, rodzą dzieci, opiekują się nimi i je wychowują, a zatem nie wyjadą na dłuższy zagraniczny staż naukowy, nie mają tożsamych z mężczyznami możliwości prowadzenia badań terenowych, itp. Żaden minister nie zapewni im równych szans z mężczyznami. Komu ma służyć ta propaganda?       


16 grudnia 2024

Słowacki bumerang

 



Otrzymałem list od jednego z profesorów, który dotyczy przewidywanych przeze mnie przed laty następstw turystyki habilitacyjnej niektórych Polaków na Słowację. Jak pisze:   

"Tak, o to doczekaliśmy się sytuacji, w której osoba z habilitacją z Katolickiego Uniwersytetu w Rużomberoku promowana jest do władz krajowego stowarzyszenia. Tymczasem to jego władze w 2008 roku jako pierwsze zaalarmowały środowisko akademickie i uruchomiły protest przeciwko turystyce habilitacyjnej z pracy socjalnej na Słowację.

Jeszcze do niedawna odmawiano słowackim docentom z formalnie uznaną równoważnością ich dyplomów nawet członkostwa tego stowarzyszenia. Tak było dotąd...,  a teraz?

Potwierdza się powiedzenie, że na wszystko potrzebny jest czas. W kilku krajowych uniwersytetach czy państwowych wyższych szkołach zawodowych osoby takie pełnią ważne funkcje administracyjne, a nawet zostały "wybrane" do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, chociaż to także ten Komitet wraz z Komitetem Socjologii PAN  wspierał konieczność zerwania przez polski rząd umowy bilateralnej ze stroną słowacką ze względu na nieuczciwie uzyskiwane na Słowacji stopnie naukowe przez niektórych Polaków. 

Dlaczego tak się dzieje? Bo ktoś jest miły, lubiany, ponoć nawet pracowity,.., ale tyle i tylko tyle.  Ma dyplom".  


Zwracam jednak uwagę, że są wśród takich docentów akademicy, którzy przeprowadzili powtórne postępowanie habilitacyjne w Polsce m.in. z pedagogiki, by odciąć się od tych, którzy uzyskali docenturę na Słowacji na podstawie... pracy doktorskiej czy z innego, ale pozanaukowego powodu. Takich osób w pedagogice nie ma więcej, niż dających się policzyć na palcach jednej dłoni, co tylko potwierdza trafne rozpoznanie także przez samych Słowaków, że części "turystów" nie o naukę chodziło.


Jak pisze do mnie ów profesor: 

"Kandydat do władz stowarzyszenia... ma stanowisko kierownicze w jednym z uniwersytetów. Jest aktywny akademicko, to prawda ale ... . Nic więcej. Czyżby młodsze pokolenie było mniej wrażliwe, zupełnie nie rozumiejące problemu? A może już nie mam racji przejmując się tą sytuacją? Może właśnie z uwagi na dowody aktywności akademickiej tych osób, także w konferencjach m.in. z pedagogiki społecznej, należy sprawę ich pseudonaukowej habilitacji " puścić" w zapomnienie?" 

Nie wiem, jak jest naprawdę, bo nie śledzę już tej sytuacji. Wiem jednak, że poziom zniszczenia kodu etycznego w polskim i słowackim środowisku akademickim sprzyja koleżeńskiemu, interesownemu podtrzymywaniu działalności pozornej. Założyciel Collegium Humanum habilitował się w powyższym słowackim uniwersytecie...,  z tego samego kierunku kształcenia.   

       



  


15 grudnia 2024

Jak mawiał Tadek, dziwny to przypadek ...

 



Raz pewien dziadek

win gruby spadek,

przysporzył gadek,

czyniąc wypadek.

 

Przepadł, aliści,

mimo zawiści,

bo się nie ziścił

stan podłej myśli.

 

Ów sygnalista,

fałsz sieje w listach.

Kłamstw pełne usta,

to jego gusta.


 

(foto: BŚ) 


14 grudnia 2024

Co dobrego słychać w szkole?



Najprościej można byłoby powiedzieć: to zależy, gdzie się ucho przyłoży. 

Umożliwił to jednak Złoty Jubileusz prof. Józefy Bałachowicz, który dopełnił panel naukowy liderek wczesnej edukacji. Członkinie Sekcji Edukacji elementarnej przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN nie zamierzały narzekać na szkołę. Jako zaproszone panelistki dowiodły swoim zaangażowaniem, że zmiana wymaga aktywności a nie usprawiedliwianej bierności przez większość nauczycieli, którzy zasłaniają się chaosem i prowizorką reform MEN.



Jego uczestniczki zaproszono do udzielenia odpowiedzi na pytanie: Co dobrego jest w polskiej szkole? Na scenie zaistniały znakomite aktorki oddolnych innowacji w edukacji wczesnoszkolnej:

 

Katarzyna Krasoń - profesor tytularna Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, kreatorka edukacji artystycznej, wychowania przez sztukę, upomniała się o kształtowanie u uczniów w szkole kompetencji odbiorczych sztuki literackiej, muzycznej, teatralnej i filmowej. Młodzi powinni swobodnie myśleć tą narracją, wypowiadać się poprzez sztukę, używać języka teatru, rozumieć i posługiwać się przekazem kulturowym. Ważna jednak jest także sztuka milczenia, o czym pisze w swojej najnowszej książce "Biała elegia" noblistka Han Kang.

 


 

 

Marzena Kędra - dyrektorka wielkopolskiej szkoły publicznej „Cogito”, mówiła o swojej drodze przejścia od pedagogiki nowej szkoły Celestyna Freineta, przez ruch klas autorskich wg założeń Śliwerskich, po szkołę z własnym obliczem, szkołę własnych marzeń. Opowiedziała o prof. J. Bałachowicz jako empatycznej  zarazem wymagającej  przewodniczącej Komisji ds. stopni kwalifikacyjnych nauczycieli, która doceniła jej pracę na temat szkoły autorskiej. Wzmocniła ją zatem w tym zakresie, potwierdzając zarazem, jak ważna jest autonomia twórczego i odpowiedzialnego dyrektora szkoły nie przed kimś, ale dla kogoś, kto przychodzi do szkoły, by się rozwijać. 



Po latach doświadczeń w wiejskiej szkole mogła wreszcie zatrudniać w kierowanej przez siebie szkole tylko takich nauczycieli, którym chciało się chcieć być kreatywnymi dla dzieci, otwartymi na wspomaganie ich rozwoju. To oczywiste – jak mówiła M. Kędra - że tacy pedagodzy wczesnoszkolni będą potrzebowali wsparcia, pomocy w sytuacji współtworzenia zupełnie nowej przestrzeni edukacyjnej w pierwszych latach swojej nauczycielskiej pracy. Ona jako dyrektor szkoły rozumiała, że trzeba tworzyć im jak najlepsze warunki. Autonomiczny dyrektor, to autonomiczni nauczyciele i autonomiczni uczniowie. Tak więc, to nauczyciele są ZMIANĄ, a nie minister z przedłużonym ramieniem w postaci nadzoru pedagogicznego.

 

Zyta Czechowska - dyrektorka Niepublicznego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli w Poznaniu skupiła się na edukacji inkluzyjnej, która jest sprawdzianem zmiany kulturowej polskiego społeczeństwa.  Od kilkunastu lat pokonuje ono obawy o jakość kształcenia w sytuacji włączania do szkół ogólnodostępnych dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych. Są dysfunkcje, z którymi dzieci uczą się żyć zdecydowanie lepiej dzięki pedagogom szkół specjalnych. Nie ma już takich szkół powszechnych, w których nie byliby uczniowie o specjalnych potrzebach edukacyjnych. 



Trzeba już w bardzo wczesnym wieku życia dzieci rozpoznawać dysfunkcje rozwojowe, by je eliminować, by usprawniać dzieci, terapeutyzować. Zmienia się też mentalność społeczeństwa, które coraz bardziej rozumie i akceptuje potrzeby włączania dzieci niepełnosprawnych do życia w nim bez poczucia bycia gorszymi. Zachęcała do obejrzenia filmu "Matki pingwinów".

 

Marzenna Nowicka profesor Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie mówiła o tym, by przestać obrażać się na cyberprzestrzeń, na doświadczanie świata równoległego, skoro dzieci żyją w monolitycznym świecie cyfrowo-realnym. Tym samym należy włączać do edukacji kształcenie multimedialne, z wykorzystaniem nowych narzędzi IT. One nie mogą być kwiatkiem do bardzo starego kożucha. Dobrze, że jest coraz więcej szkół, których nauczyciele wiedzą, jak mają korzystać z nowej skrzynki z narzędziami, jak rozwijać możliwości dynamicznego i kreatywnego uczenia się dzieci. 


 

 

Ewa Pytlak – wicedyrektorka Zespołu Szkół STO na Bemowie podzieliła się przykładami dobrych praktyk w zakresie wychowania i kształcenia w duchu wartości nie tylko do, ale i w odpowiedzialności, sprawczości, partnerstwie, samodzielności i uczciwości dzieci, ich rodziców i nauczycieli. Mała szkoła społeczna cieszy się dużym zaufaniem rodziców i radością uczenia się dzieci w warunkach bliskości, szczerości i autoodpowiedzialności za dokonywanie wyborów, podejmowanie decyzji.  



 

Małgorzata Żytko - profesor Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Warszawskiego podkreślała rolę akademickiej więzi z nauczycielami-nowatorami, która nie sprowadza się do recenzowania nauczycielskiej praktyki, ale pozyskiwania ich do profesjonalnego kształcenia studentów. Liderzy polskiej szkoły są bowiem najbardziej wiarygodnymi narratorami zmian, które sami wprowadzali w życie bez względu na to, jak politycy zarządzali szkolnictwem. Mądrzy praktycy potrzebują mieć kontakt z nauką. Tworzy się między nimi szczególna relacja wzajemnego wsparcia.  



Było to inspirujące spotkanie z tymi, którzy w ramach własnych ról społeczno-zawodowych, akademickich i oświatowych dowodzą tego, że niezależnie od uwarunkowań społeczno-politycznych i administracyjno-prawnych można stworzyć przestrzeń do zmian w edukacji. Te zaś zaczynają się od nas i w nas.     


(źródło foto: BŚ)