Lektura esejów Hannah Arendt pod tytułem
"Myślenie bez poręczy. Eseje o rozumieniu świata" powinna być
obowiązkowa dla polityków, którym wydaje się, że wystarczy zdobyć w wyborach
parlamentarnych mandat posła czy senatora, by służyć społeczeństwu a nie sobie
czy interesom własnej formacji politycznej. Jak przypomina uczona "(...)
zamiast rozróżniać wiele form rządów, można by stwierdzić, że istnieją tylko
dwie (linie rozumowania - dop. BŚ), mianowicie rządy konstytucyjne, czyli
praworządne, bez względu na to, kto lub jak liczni posiadają władzę, oraz
panowanie despotyzmu" (s.83). Wszystkie pozostałe formy rządzenia są
formami panowania.
Posłowie
na stanowiskach w rządzie są nie tylko przedstawicielami większości parlamentarnej, w związku z czym są apriori skonfliktowani z opozycją sejmową, ale muszą pamiętać, że reprezentują w Sejmie inter-esse społeczeństwa, a więc powinni być także pomiędzy ludźmi. Niech pamiętają, że w
samozachwycie pełnionej przez siebie roli politycznej mogą bardzo szybko
doprowadzić do załamania się formy władztwa i upadku, jeśli podejmowane przez
nich decyzje będą podporządkowane nie tyle wiedzy, racjonalności, ile wynikom
sondaży opinii publicznej.
Jak
pisze Arendt: "Zwykle skłaniamy się do wiary, że wolność zaczyna się tam,
gdzie polityka się kończy, ponieważ byliśmy świadkami, jak wolność znikała,
kiedy polityka zaczynała nad wszystkimi dominować i stawała się
wszechobecna. Dlatego wydaje się, że im mniej polityki tym więcej wolności, czy
też: im mniejsza przestrzeń zawłaszczona przez politykę, tym większy zakres
sfery wolności.
W
rzeczy samej, jest dla nas czymś całkiem naturalnym że zakres sfery wolności w
danym społeczeństwie określamy na podstawie wielkości wolnego miejsca, jakie
zapewnia ona obywatelom na działalność o charakterze niepolitycznym, taką jak
na przykład rozwijanie wolnej przedsiębiorczości, a także nauczanie akademickie
w niezależnych uczelniach czy aktywność w sferze kulturalnej, intelektualnej i
religijnej. Sądzimy, że polityka jest kompatybilna z wolnością jedynie o tyle,
o ile zapewnia możliwą wolność od polityki" (s. 288).
Początkiem,
celem i sensem działalności politycznej powinna być zatem racjonalna troska o
dobro wspólne, a ta wymaga jedynie bezstronności. Dobrem wspólnym powinna być
przykładowo edukacja, zdrowie, problem standardu życia obywateli, trwanie
świata, a nie własny interes. "Interes publiczny zawsze wymaga poświęcenia
interesów indywidualnych, które są określone przez konieczności życiowe i przez
ograniczony czas, jaki został dany śmiertelnikom" (s. 624).
Amerykańska
uczona podejmuje w swoich esejach także problem wojny. Jeszcze nie zginęła
cywilizacja na tej Ziemi, ale panujący na większej jej części pokój jest
kruchy, gdyż świat nie przejął się milionami ofiar I i II wojny światowej,
zamordowanymi przez hitlerowców w obozach koncentracyjnych. W XXI wieku nie
przeciwdziałał wojnom na Bałkanach, w Syrii, w Ukrainie czy w Strefie Gazy.
Najeźdźcy na obce terytorium usprawiedliwiają wojnę czasów od rzymskiej starożytności,
co przypomina za Tytusem Liwiuszem autorka esejów:
"Kto
prowadzi wojnę konieczną, prowadzi wojnę sprawiedliwą i bez winy jest oręż
tych, którym nic prócz oręża nie pozostało" (s. 320). Tym samym nie ma
wojny sprawiedliwej, jeśli podbój innego państwa powodowany jest interesem
władzy najeźdźcy a "agresja jest rodzajem przestępstwa"
(s.321).
Zbiór
esejów zawiera też wywiady z H. Arendt, których prowadzący nawiązywali do jej
filozoficznej refleksji w związku z jej udziałem w Jerozolimie w procesie
hitlerowskiego zbrodniarza Adolfa Eichmanna. "Totalitaryzm zaczyna się od
pogardy dla tego, co jest. Drugim krokiem jest stwierdzenie: „Aktualny stan
rzeczy musi ulec zmianie - wszystko jedno jak. Cokolwiek by to nie było i tak
będzie lepsze od tego, co jest" (s. 644). Podążając za analizą
totalitaryzmu, możemy zrozumieć, do czego prowadzi ślepe posłuszeństwo władzy,
czym jest banalizacja zła, milczenie świadków jego zaistnienia oraz jaki
zachodzi związek między polityką a zbrodnią.
Nie
wolno - zdaniem Arendt - już dłużej usprawiedliwiać wojny "(...) na
podstawie racjonalnych powodów czy też w oparciu o zasady rządzące polityką
siły. Oczywiście nie zapobiega to wybuchowi wojny, jednak wyklucza większość,
jeśli nie wszystkie, uświęcone tradycją usprawiedliwienia. Ani starożytna
mądrość, głosząca, że "lepsza śmierć niż życie w niewoli", ani
dziewiętnastowieczna definicja wojny jako "kontynuacji polityki innymi
środkami" nie mogą mieć zastosowania wobec tego rodzaju masowej zagłady, z
którą być może przyjdzie nam się skonfrontować" (s. 431). Konieczne jest
zarazem osądzanie zbrodniarzy politycznych bez względu na to kiedy i gdzie
stanie się to możliwe.
Współczesnych
mogą zaskoczyć podjęte w esejach jakże odległe w czasie kwestie cybernetyzacji
naszego życia, re-ewaluacji działalności intelektualnej, problem czasu
niezagospodarowanego, próżnowania, ale i czasu wolnego czy wreszcie kwestię
"kryzysu wartości", który sprzyja nieufności wobec nauki i jej
osiągnięć.
W
1972 roku wyraziła publicznie przekonanie, "(...) że naprawdę dobrzy
nauczyciele nie cieszą się dostatecznie dużym szacunkiem i uznaniem
społeczności akademickiej. Ta cała sprawa z "publikuj albo giń"
("publish or perish"), to prawdziwa katastrofa. Ludzie piszą rzeczy,
które nigdy nie powinny zostać napisane, a tym bardziej trafić do druku. Nikt
się tym nie interesuje. Ale oni, aby móc zachować stanowiska na uczelni i
ewentualnie awansować, muszą to robić. To zniewaga dla życia intelektualnego
jako takiego" (s. 564).
Wielokrotnie
powraca uczona w swoich rozprawach do kwestii wolności negatywnej i pozytywnej,
polemizuje z tezą o rzekomo dających się ustalić cechach narodowych osób
dorosłych, o przypisywaniu każdemu człowiekowi potencjalności bycia Eichmannem
czy z przeświadczeniem, że badania naukowe w humanistyce muszą być mierzone
miarą ich użyteczności.
W
tekście "Punkt Archimedesowy" upomina się o szanowanie wielkości
nauki bez względu na to, co jest przedmiotem jej odkryć. Jak słusznie twierdzi:
"Punktu Archimedesowego, który rzeczywiście pozwalałby człowiekowi
wiedzieć wszystko i dokonywać wszystkiego, nigdy nie będzie można
osiągnąć" (s. 532).
Uczona
nie popiera centralizacji , a nawet zachęca do buntowania się przeciwko jej
biurokratycznym formom, gdyż "(...) biurokracja to w rzeczywistości rządy
sprawowane przez nikogo. Z tym że ów nikt nie jest dobroczynnym nikim. Nikogo
nie możemy pociągnąć do odpowiedzialności za to, co sie dzieje, ponieważ w
rzeczywistości nie ma nikogo, kogo można uznać za sprawcę danych czynów i
zdarzeń, a to jest zatrważające" (s. 590).
Afirmatorom
tak modnego ostatnio pojęcia "symetryzm" polecam odpowiedź Arendt na
pytanie, kim jest i jakie zajmuje stanowisko wobec współczesnego układu sił
politycznych:
"(...) ci na lewicy uważają, że jestem konserwatystą, a konserwatyści czasami myślą, że jestem lewicowcem, albo jakimś dysydentem albo Bóg wie co. I muszę powiedzieć, że zupełnie mnie to nie obchodzi. Uważam, że naprawdę ważne kwestie tego stulecia niczego nie zyskają na tego rodzaju deklaracjach" (s. 596-597) i dalej wzmacnia swoje stanowisko, któremu nadaje miano "myślenia bez poręczy" (ang. thinking without a banister), mówiąc: "Nie jestem w głównym nurcie współczesnej czy jakiejkolwiek innej myśli politycznej. Ale nie dlatego, że chcę być za wszelką cenę oryginalna - po prostu tak jakoś się składa, że ja nigdzie nie pasuję" (s. 598).
Przywołany w tym miejscu zbiór esejów wybitnej uczonej sprawi niewątpliwą satysfakcję politologom, filozofom polityki, socjologom i historykom idei oraz pedagogom. Ci ostatni znajdą w części rozpraw znakomite analizy istoty kształcenia odwołujacego się do działania i myślenia, do wyobraźni izdziwienia dzieci czy młodzieży, ale także znajdą tu argumenty na rzecz świata wartości, obowiązywania norm społęczno-moralnych i wychowania bez przemocy.