Matka uczennicy w klasie trzeciej szkoły podstawowej A.D. 2022 stwierdza:
nauczyciele wczesnoszkolni zamiast towarzyszyć dziecku w odkrywaniu siebie, wchodzą w ten rytm prac klasowych, sprawdzianów, klasówek. Moja córka w drugiej klasie miała z końcem roku szkolnego kilka sprawdzianów. Patrzenie na dziecko, które dosłownie karłowacieje zamiast wzrastać jest męczarnią. "Mamusiu, ja tak marzyłam o tym, żeby uczyć się w szkole, a teraz płacze, gdy muszę tam iść"...
Zastanawiam się, w jakim celu taka ilość ocen, czemu ma to służyć? Czy w taki sposób wychowamy człowieka mądrego?
W tomie pierwszym "Pisma i przemówienia Stanisława Szczepanowskiego"
czytam:
Zdawałoby
się, że ten wykształconym, dojrzałym człowiekiem, jest tylko doktor
Uniwersytetu; uczeń szkoły ludowej jest po prostu niedoszłym uczniem szkoły
średniej; uczeń szkoły średniej jest niedoszłym słuchaczem uniwersytetu; uczeń
uniwersytetu jest niedoszłym doktorem.
Gdybym chciał przyrównać
do pracy rzeźbiarza, to tak jak rzeźbiarz bierze kawałek marmuru i z niego
stosownym obrabianiem najpierw robi szkic, a potem dopiero stopniowo wykańcza
dzieło, to tak samo tutaj, każdy, kto przebył te dolne stopnie, jest takim
nieokrzesanym, niezupełnym okazem ludzkości i dopiero staje się kompletnym
człowiekiem, jak ma dyplom doktora uniwersytetu.
Na takie pojęcie
wychowania jednak ja zupełnie a zupełnie zgodzić się nie mogę. - Najpierw
te dyscypliny, te nauki, których się udziela w szkole ludowej, wyglądają teraz
po wielkim postępie cywilizacji tak nadzwyczaj łatwe, jasne, że zowiemy je
elementarnymi, tak jakby ten, kto te nauki posiada, tak w ogóle tylko posiadał
coś bardzo małej wartości. A jednak zastanawiając się nad historią, każdy
przyjść może do przekonania, że sztuka pisania była o wiele doroślejszym
wynalazkiem jak sztuka drukarska; sztuka pisania i czytania, te rudymenta
arytmetyki, których uczą w szkole ludowej, to są zdobycze cywilizacji, oparte
na wiekowej pracy ludzkości.
Historia powszechna
dostarcza ilustracji, że rzeczywiście te elementarne wiadomości są już wielką
zdobyczą ducha ludzkiego; tak na przykład, czytając w historię Karola Wielkiego
widzimy, że on dopiero w późniejszym wieku nauczył się pisać i czytać, że sprowadził
sobie z Anglii uczonego Aleuina, który urządzał na jego dworze, jakby teraz
nazwali kurs dla dorosłych. I te kursa na dworze Karola, obejmowały jako wyższą
matematykę, tę sumą tabliczkę mnożenia, która jest podstawą rachowania w każdej
szkole ludowej. (...)
Ja więc zakresu
wykształcenia ludowego wcale nie cenią tak nisko, jak ci, co ją nazywają nauką
elementarną; a tym mniej, że tę naukę pojmuję nijako pewną sumę wiedzy, tylko
uważam jako dostarczenie narzędzia i broni, które temu, kto je posiada, dają
możliwość zdobycia całego obszaru wiedzy. Bo kto posiada te “elementa”, może
sam nad sobą i uzupełnić te braki wiedzy, których z konieczności szkoła ludowa
dostarczyć mu nie mogła. Nie mogę się zgodzić z tym zapatrywaniem, aby całe
wykształcenie było jedynie w uczeniu się szeregu lekcji, bo stawiam ponad
egzaminy we wszystkich szkołach i uniwersytetach, tą najniższą szkołę: szkołę
życia samego i dlatego robię stanowczością różnicę pomiędzy dwoma metodami
oceniania skutków wychowania i rozróżniam mądrość od uczoności.
Śmiem twierdzić, że
społeczeństwo nie potrzebuje się wcale składać z samych tylko uczonych ludzi to
jest specjalistów, którzy podjęli wszystkie te szczegóły i skomplikowane
zadania, które są potrzebne do wykształcenia, np. lekarza, urzędnika lub
profesora. Ale twierdzę, że całe społeczeństwo powinno się składać z mądrych
ludzi i dlatego nie wyobrażam sobie, aby ta mądrość była tylko dostępną na
podstawie tych najrozmaitszych egzaminów i dyplomów, które pociąga za sobą
hierarchia szkolna. A a nawet wątpię, czy jakikolwiek dyplom dla mądrości
może istnieć, czy może istnieć egzamin z mądrości?
Bo cóż to jest mądrość? Mądrość
to jest zrozumienie przez człowieka tego miejsca, które zajmuje w życiu, na
świecie, w swej ojczyźnie, rodzinie, społeczeństwie. Mądrość to jest
zrozumienie tych obowiązków, które człowiek posiada naprzód, jako sen, lub
córka rodziców, później jako głowa rodziny, które posiada jako obywatel kraju,
jako obywatel wobec innych obywateli. Kto zrozumiał obowiązki wypływające z
tych obowiązków i kto przystosował swój charakter do tych obowiązków, kto
zrozumiał tę busolę, tą igłę magnetyczną, którą Każdy człowiek posiada w swoim
sumieniu, która nim kieruje w labiryncie życiowym – ten jest człowiekiem mądrym
(...)” (Szczepanowski
1903, s. 116).