30 maja 2022

Kogo obchodzi nauczycielskie dobro?

 


Kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.  Tak długo, jak długo będzie traktować się w Polsce sferę oświatową jako przedmiot walki politycznej między partiami politycznymi (władza vs opozycja) oraz między związkami zawodowymi, tak długo polskie szkolnictwo nie wyjdzie z głębokiej zapaści. Ta zaś ma wymiar kadrowy i dydaktyczny. 

Każdy z ministrów edukacji - z wyjątkiem dwóch pierwszych, których oddzieliłem od pozostałych (H. Samsonowicz i R. Głebocki) -  traktował oświatę szkolną i pozaszkolną jako polityczną zdobycz, dzięki której można będzie realizować własne, bo partyjne interesy. 

Od kierownictwa śp. Andrzeja Stelmachowskiego po kolejnych ministrów edukacji utrzymywano kadry nauczycielskie w permanentnym szachu finansowym. W sferze budżetowej nie chciano dopuścić do tego, by NAUCZYCIELE jako edukatorzy przyszłych elit społecznych, państwowych, zawodowych mogli zarabiać godnie i zgodnie z własną profesją. W końcu na kształceniu i medycynie zna się każdy, więc niby dlaczego mieliby zarabiać więcej niż policjant, związkowiec ZNP i Solidarności, poseł, senator, strażak, pielęgniarka, żołnierz, urzędnik, itd., itp.?        

Nauczyciel ma być posłusznym wykonawcą dyrektyw władzy, a jak mu się nie podoba, to wolna droga do...  kasy w hipermarkecie czy - jeśli ma odpowiednie kwalifikacje rynkowe - do własnego biznesu lub pracy w korporacji.  Jeszcze długo nie będziemy mieli edukacji na poziomie Finlandii, ani Singapuru czy Francji. Trudno zatem, by szkolnictwo wyższe pozyskiwało przyszłych/potencjalnych Noblistów, bo tym zapewniają adekwatne wykształcenie poza granicami kraju ich rodzice. 

Elity polityczne dbają o elitaryzm kształcenia własnych dzieci, a nie polskich dzieci. Kogo obchodzi w takim systemie   DOBRO DZIECKA? Kogo obchodzi DOBRO NAUCZYCIELA? Związkowców? nie rozśmieszajcie mnie taką tezą. Oni traktują swoje role jako trampolinę do świetnie finansowanych (jawnie i pod stołem) karier politycznych w kraju i w Unii Europejskiej. Podobnie ministrowie troszczą się o własny sukces partyjny, bo tylko w ten sposób mogą zapewnić SOBIE godne życie. 




Ciężko pracują? Tak. Nie stoją w klasie przed uczniami czy w sali dydaktycznej przed studentami, nie muszą zabiegać o awans zawodowy czy naukowy, bo są ponad wszelkimi wymaganiami pracy zawodowej, w ramach której albo powinni coś wytwarzać, albo komuś służyć swoimi kompetencjami. Teraz nie muszą. Służbowy kierowca zawiezie ich, członków ich rodzin na zakupy, na spotkanie partyjne, poselskie, wyborcze, na posiedzenie gremium, które i tak nic nie znaczy, bo przecież i tak zrealizują to, co wynika z programu partii, a rzekome konsultacje mają być przykrywką dla pozoranctwa. 

Środków budżetowych musi starczyć dla polityków, wszystkich tych kadr, które zapewnią im trwanie u władzy lub jej odzyskanie. A NAUCZYCIELE? Niech narzekają, niech się angażują, niech wyczerpują własne siły, zdrowie i domowy kapitał, by nie czuć się upokorzonymi w relacjach z uczniami, ich rodzicami, środowiskiem lokalnym. Już przyzwyczaili się do postrzegania ich z politowaniem, za którym kryje się Schadenfreude tych, którym powiodło się w życiu, bo nie zostali nauczycielami. Duża część społeczeństwa cieszy się, kiedy nauczycielom jest gorzej, bo wielu w szkole także doświadczało upokorzeń. 



Szkoła wciąż jest jak zakład karny (panoptykon), w którego celach lekcyjnych zamyka się dzieci na 45 minutowe lekcje. Sfrustrowani nauczyciele w gorsecie władztwa zakładowego mogą co najwyżej odegrać monodram, który części z nich ma także sprawić radość i satysfakcję, ale części dać okazję do odegrania się na dzieciach czy młodzieży za własny los. "Czarna pedagogika" jest wszędzie - w domu, w szkole, ale i w sali sejmowej, kiedy możemy obejrzeć, jak bawią się ludzkim losem posłowie różnych partii. 

My już nawet kształcimy przyszłych nauczycieli w warunkach więziennopoobnych. Jak widzę sale dydaktyczne już nawet nie z lustrem weneckim w ścianie, ale z typową dla korporacyjnych budynków szybką do podglądu, to myślę sobie, że jeszcze dłuuuuugo nie wyjdziemy z totalitarnej pedagogii w polityce oświatowej, kadrowej, architektonicznej i dydaktycznej. W końcu ktoś i coś dba o to, by nauczyciele nie byli godnie wynagradzani, bo jeszcze nie daj Boże sami najlepsi absolwenci studiów wyższych garnęliby się do tej pracy. A tak, to mamy już tysiące niedoborów kadrowych na rynku pracy.



Ci, co zdecydowali się przejść na emeryturę, wrócą, jak tylko zobaczą, że ta nie pozwoli im na godne cieszenie się "złotą jesienią" życia. Dorobią do emerytury. Ministrowie, nomenklatura związkowa nie muszą dorabiać. Oni sami zadbają o siebie dzięki naszym podatkom. W końcu nauczycielski prekariat nie może być obciążeniem dla interesów partii władzy.          

Przed prawie stu laty Jan Władysław Dawid pisał: 

W żadnym zawodzie człowiek nie ma tak wielkiego znaczenia, jak w zawodzie nauczycielskim. Architekt może być złym człowiekiem i zbudować dom ładny i wygodny; inżynier, który przebił tunele, przeprowadził wielkie drogi, pobudował mosty – mógł być człowiekiem lichym. Już mniej jest to możliwe u lekarza; zapewne nie chciałby nikt leczyć się u takiego, o którym wiedziałby na pewno, że jest złym człowiekiem. A już nauczyciel – zły człowiek jest sprzecznością w samym określeniu, niemożliwością. Nauczyciel taki może tego lub innego czasem nauczyć, rzeczy oderwanych, przypadkowych, ale pozostanie dla ucznia kimś obcym, w jego życiu żadnego wpływu nie odegra.


 


29 maja 2022

Toksyczna polityka ministrów edukacji

 



Czy sprawujący władzę politycy mogą nie przestrzegać Konstytucji III RP? Mogą, bo już poseł PO Stefan Niesiołowski wykrzykiwał do ówczesnej opozycji (PiS) w okresie rządów PO/PSL (2007-2015), że jak zdobędzie władzę, to będzie mogła robić, co tylko zechce. Były profesor Uniwersytetu Łódzkiego, z zarzutami prokuratorskimi, o których wciąż jest dziwnie cicho, zachęcał swoją arogancją do tego, czego doświadczamy przez kolejne lata rządów. 

Odnoszę się tylko i wyłącznie do kwestii polityki oświatowej, bo o innych sferach życia publicznego niech mówią i piszą specjaliści, którzy są ekspertami np. od prawa (praworządności, systemu sprawiedliwości, bezpieczeństwa itp.), gospodarki, służby zdrowia, samorządności terytorialnej, kultury, pomocy socjalnej czy obronności. 

Polityka oświatowa jest w totalnym rozkładzie od 1993 roku, a od przyjęcia nowej Konstytucji w 1997 roku w widocznym zakresie, a więc mój wpis ma historyczno-problemowy charakter. O tym, jak miało być i jak powinno dziać się w polskiej oświacie publicznej pisali eksperci różnych dyscyplin i dziedzin nauki, ale sprawujący władzę od tego czasu politycy rządzących partii cynicznie łamali i nadal łamią kod moralny oraz zobowiązania wobec polskiego społeczeństwa! Kilka tez, które znajdują swoje potwierdzenie w badaniach naukowych: 

EDUKACJA W III RP NIE JEST DOBREM OGÓLNOSPOŁECZNYM.         

MINISTROWIE EDUKACJI REALIZUJĄ TYLKO i WYŁĄCZNIE INTERESY PARTII WŁADZY - IDEOLOGICZNE/POLITYCZNE, KADROWE, PROPAGANDOWE itp.

ODRWACANIE UWAGI OPINII PUBLICZNEJ OD POZORÓW REFORM VIA KONCENTROWANIE INFORMACJI I ŚRODKÓW W ZAKRESIE ODGÓRNYCH REFORM NA KWESTIACH TECHNOLOGICZNYCH np. cyfryzacja, szafki/tornistry, monitoring, odżywianie itp. 

SZKOLNICTWO BYŁO I JEST USTAWICZNIE NIEDOFINANSOWANE, BY MOŻNA BYŁO MAMIĆ SPOŁECZEŃSTWO OBIETNICAMI POPRAWY. 

TRAKTOWANIE FUNKCJI MINISTRA, WICEMINISTRA JAKO TRAMPOLINY DO OSOBISTEJ KARIERY POLITYCZNEJ.

UTRZYMYWANIE SCHIZOFRENICZNEJ - PATOLOGICZNEJ STRUKTURY ZARZĄDZANIA SZKOLNICTWEM (ORGANY PROWADZĄCE vs ORGANY NADZORU PEDAGOGICZNEGO); 

POŁOWICZNOŚĆ SAMORZĄDNOŚCI USTROJOWEJ SZKOLNICTWA PUBLICZNEGO I POZORANCTWO SAMORZĄDNOŚCI WEWNĄTRZSZKOLNEJ. 

NISZCZENIE ŚRODOWISKOWEJ, LOKALNEJ FUNKCJI EDUKACJI SZKOLNEJ.   

NAUCZYCIELE KSZTAŁCĄCY TAKŻE ELITY SPOŁECZEŃSTWA POLSKIEGO SĄ DEPRECJONAWANI FINANSOWO (PROLETARYZACJA) I POZBAWIANI JAKO PROFESJONALIŚCI INNOWACYJNOŚCI ORAZ PRAWA DO REFORMOWANIA EDUKACJI W RAMACH SWOICH PRZEDMIOTÓW.      

UTRZYMYWANIE RODZICÓW W NIEŚWIADOMOŚCI POTENCJALNEGO USPOŁECZNIENIA EDUKACJI SZKOLNEJ I ICH PARTYCYPACJI W PROCESIE SPOŁECZNO-WYCHOWAWCZYM ICH DZIECI. 

UWSTECZNIENIE  ROZWOJU DYDAKTYKI SZKOLNEJ PARTYJNYMI OGRANICZENIAMI WŁADZ MEN/MEiN

ZERWANIE WIĘZI Z NAUKĄ DLA REALIZOWANIA CELÓW POPULISTYCZNYCH I TOKSYCZNYCH DLA JAKOŚCI KSZTAŁCENIA ORAZ WYCHOWANIA MŁODYCH POKOLEŃ.     

 

28 maja 2022

FINO, czyli niepubliczna szkoła przyszłości w teraźniejszości

 



W trakcie Kolokwia Witeloniana, które odbyły się w Collegium Witelona Uczelni Państwowej w Legnicy, mogliśmy zapoznać się z prezentacją prawniczki mgr Magdy Lipińskiej z Autorskiej Szkoły Podstawowej "Fino" w Legnicy. Jak się okazuje, twórcze, innowacyjne podejście do edukacji jest możliwe przede wszystkim w przestrzeni niepublicznej, bo sprawujący władzę oświatową nie życzą sobie tego, by w szkołach publicznych nauczyciele byli autorami niezależnych, twórczych rozwiązań dydaktyczno-wychowawczych. 

Miło było zatem posłuchać referat o tym, jak może realizować swoje marzenia ktoś, kto ma wizję, pomysł na zupełnie inną, humanistyczną edukację. Nadal wielu nauczycieli zastanawia się nad tym, co zrobić, żeby uczęszczające do szkoły dzieci nie miały traumatycznych przeżyć oraz by miejsce codziennego uczenia się było dla nich przestrzenią radości, budzącą zaciekawienie, odkrywającą ich potencjał rozwojowy i zaspokajającą ich potrzeby oraz zainteresowania.  


Oczywiste jest, że współtworzona z rodzicami szkoła będzie kontynuować postawy szacunku i miłości wobec każdego ucznia, by doświadczało w niej tego, czego nie może mu już zapewnić dom rodzinny. Rodzice muszą być spokojni, a zarazem przeświadczeni o tym, że oddając dziecko pod opiekę nauczycieli, mogą im zaufać i być wdzięczni za wsparcie rozwoju ich dziecka. 

Jak mówiła metaforycznie M. Lipińska - nie można mieć głów w chmurach a nogi utaplane w błocie, a więc w systemie, w którym sami zostaliśmy uformowani, wyrośliśmy z niego. Tworząc zatem szkołę niesystemową - uczniowie, ich rodzice i nauczycielska kadra zapewne wnoszą to "błoto" złej pamięci o szkole państwowej (publicznej) do środka także tej nowej placówki. Nie jest tak, że jak stworzymy szkołę niesystemową, nowoczesną, szkołę własnych marzeń, to otrzymamy inne dzieci, innych rodziców i nauczycieli, bo oni wcześniej też uczęszczali do szkoły systemowej.

Padł przykład matki, która postanowiła zapisać swoją córkę do tej szkoły, ale oczekiwała, że otrzyma te same rozwiązania, jakie są w szkołach publicznych zorientowanych na tzw. "wyścig szczurów". Tu jednak jej córka będzie uczyć się w mniej licznej klasie, no i nauczyciele będą musieli zapewnić dziecku najwyższe osiągnięcia. Za to przecież zamierza płacić czesne. Jakież było jej zdziwienie, kiedy dyrektorka Fino odmówiła przyjęcia jej dziecka uświadamiając matce, że nie jest w stanie spełnić jej oczekiwań. 


W szkole, która powstała dwa lata temu, ważny jest rozwój i dobrostan dziecka, a nie to, jaka będzie średnia ocen z egzaminu zewnętrznego.  Autorska Szkoła Podstawowa "Fino" częściowo wzoruje się na fińskim podejściu do edukacji, a więc nie wystawia się uczniom stopni. Tym samym nie ma tu także e-dziennika oraz tradycyjnych wywiadówek, gdyż ważna jest wzajemna bezpośrednia komunikacja nauczycieli z dziećmi i ich rodzicami. O osiągnięciach uczniów rozmawia się wraz z nimi i ich rodzicami w czasie oddzielnych spotkań. 

Dzieciom nie zadaje się prac domowych, nie ma klasówek, zaś zamiast lekcji realizowane są przez uczniów projekty edukacyjne, zadania, prowadzone są warsztaty, gry i zabawy dydaktyczne. Nie ma zatem dzwonków. Codziennie ustala się z dziećmi zakres zadań i metody ich realizacji.     

Jak rodzic ma przeświadczenie, że jego dziecko niczego się nie uczy, to przecież można z nim porozmawiać. Przyznanie się do niewiedzy na ten temat, także w wyniku braku e-dziennika i stopni szkolnych z poszczególnych przedmiotów, obnaża zatem poziom relacji z własnym dzieckiem. Mozna jednak przyjść do szkoły, by obserwować własne dziecko na tle klasy i realizowanych zadań i/albo porozmawiać o nim z nauczycielami. 



W "Fino" nie ma konserwatora, sprzątaczki, jeśli więc dziecko coś zniszczy, to musi samo to naprawić.  Nie ma potrzeby ukrywania tego przed nauczycielami czy rodzicami, gdyż nie wystawia się uczniom oceny zachowania, nie stosuje kar, których mieliby się obawiać. Oni mają odpowiadać za stan miejsca i przestrzeni, w której się uczą, gdyż jest to "ich" szkoła, szkoła finansowana przez ich rodziców. Muszą czuć się w niej tak, jak u siebie w domu. 

Zastanawiałem się, jaka jest geneza nazwy tej autorskiej szkoły. Na Facebooku jest wyjaśnienie: Fino jest wprawdzie częścią Centrum Edukacji Fischer (od nazwiska autora metody nauczania dzieci języka angielskiego), ale założycielkę zachwycił fiński model kształcenia, toteż podjęto tu próbę jej aplikacji w prywatnej placówce.

Na facebookowej stronie szkoły nie znajdziemy jednak informacji wskazujących na związek kształcenia w ASP "Fino" z tym, jaki jest model dydaktyki w fińskich szkołach. Obawiam się, że chyba go nie znają, bo wszystkie rozwiązania, które zostały w legnickiej placówce zaimplementowane, są zgodne z polskim porzekadłem - "cudze chwalicie, swego nie znacie". Niewiele bowiem mają wspólnego z autorstwem, własną, twórczą koncepcją odwołującą się do fińskiej pedagogiki szkolnej.

Dobrze, że jednak istnieje alternatywna szkoła. Odciąża bowiem systemowe szkolnictwo od kosztów a swoich uczniów od rzekomo systemowego "błota".

        

(źródło memów Fino i foto)  

 


27 maja 2022

Wartość człowieka jest najcenniejszą wartością świata

 


Tą frazą z tekstu Marii Grzegorzewskiej rozpoczęła laudację z okazji nadania przez Akademię Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej godności doktora honoris causa Siostrze Małgorzacie Chmielewskiej  prorektor APS -, wybitna profesor pedagogiki w zakresie pedagogiki specjalnej Joanna Głodkowska. Gorąco polecam zapoznanie się z treścią tej wypowiedzi na cześć jakże wyjątkowych dokonań (w ciągłym procesie) w sferze troski o humanum siostry Małgorzaty Chmielewskiej. 


To było wielkie święto nie tylko jakże wyjątkowej na świecie Akademii Pedagogiki Specjalnej, wyróżnionej najwyższą godnością akademicką OSOBY-INSTYTUCJI POMOCOWEJ, SPOŁECZNEJ, ale tak naprawdę było to też święto wielu tysięcy pedagogów specjalnych, ich nauczycieli, mistrzów, bohaterów codziennych zmagań z trudami, barierami, bolączkami osób doświadczonych przez los, ale i ofiar toksycznych postaw ludzkich, także spowodowanych przez własne działania, których następstwa są dramatyczne, bolesne, tragiczne.

Doktor honoris causa APS przyjechała wraz z jednym ze swoich podopiecznych - p. Arturem, by w cudownie stworzonej aurze bycia z OSOBĄ, która nie powinna być postrzegana czy traktowana przez obserwatorów, wchodzących w interakcję z nią jako niepełnosprawna, ale najzwyczajniej w świecie INNA. Jak mówiła przed stu laty M. Grzegorzewska - Nie ma kaleki. Jest człowiek. W czasie tego święta Siostra M. Chmielewska była wraz z OSOBĄ, która mogła być sobą, przeżywać wraz z Nią całe wydarzenie na swój, inny sposób. W auli obecni byli Jej współpracownicy, wolontariusze, sojusznicy, w tym także absolwenci APS, ludzie wielkiego serca, z którymi reperuje światceruje aporie setek tysięcy ludzkich istnień.  


Już na wstępie swojego wystąpienia przed zgromadzonym w auli APS wysokim Senatem, gośćmi (także w ramach transmisji internetowej) dr h.c. Siostra M. Chmielewska przypomniała komentarz św. Jana Pawła II z czasu jednej z wielu pielgrzymek do kraju: "Ale mi się przytrafiło".  Skromność tak oddanej w służbie  ludziom postaci była zapewne dla wielu osób bezpośrednią okazją do jej doznania, ale także do zastanowienia się nad sobą samym, własnym statusem, komfortem czy trudem życia w porównaniu z tymi, którymi od dziesiątek lat zajmuje się z wielkim oddaniem Siostra M. Chmielewska. Dzięki Jej refleksji można było zrozumieć, jak wiele trzeba czasu, starań, bywa, że i upokorzeń, by móc pozyskiwać środki i tworzyć warunki do godnego życia człowieka z jakichś powodów ich pozbawionego. 

Wyróżniona prosiła wszystkich uczestników tej uroczystości, żeby wspólnie spojrzeć na sytuację ludzi wykluczonych w naszym społeczeństwie,  a więc osób bezdomnych, niechcianych, niepełnosprawnych, pokrzywdzonych przez innych, a nie tylko przez rzekomy system. Kilkadziesiąt lat temu, kiedy zaczynała swoją pracę jako nauczycielka w LASKACH, a więc w zakładzie dla osób niewidomych i niedowidzących, doświadczyła po raz pierwszy sytuacji pozbywania się przez niektórych rodziców własnego dziecka, które przez kilka lat było przechowywane w piwnicy, ze wstydu przed opinią innych. Obecnie jesteśmy na szczęście na zupełnie innym etapie rozwoju społecznego, co jednak wcale nie oznacza, że ludzie słabsi, ci, którzy z różnych powodów są inni, nie pasują do większości, mają wreszcie swoje miejsce, a ich obecność nie jest zagrożona

Stworzyliśmy bardzo dobrze systemy pomocy społecznej, które są tak genialne i szczelne, że wyrzucają poza margines kolejne grupy ludzi, ludzi słabszych, ludzi, którzy z różnych powodów (fizycznych, psychicznych, rasowych, kulturowych, płciowych itp.) do tych systemów nie pasują. Tymczasem - jak mówiła Grzegorzewska, ale i Janusz Korczak: Nie ma dziecka. Jest człowiek. Nie ma osoby niepełnosprawnej. Jest człowiek, tyle tylko, że inny. 

Nie wolno zatem dzielić ludzi na lepszych i gorszych, ani na tych, którzy są na granicy polsko-ukraińskiej, jak i na tych na granicy polsko-białoruskiej, tybetańskiej itd. Z czego bierze się to, że jednak wyrzucamy niektóre jednostki poza systemowe rozwiązania?

Prawdopodobnie wynika to z tego, jak mówiła M. Chmielewska, że (...) chcemy w tych systemach ulokować i uspokoić własne wyrzuty sumienia, okazać innym uczucie litości, a nie empatii, współcierpienia. Chcąc przyjąć bezdomnego, chorego do schroniska trzeba mieć decyzję administracyjną!  Stwarzamy zatem systemy, w których również część osób niepełnosprawnych w ogóle się nie mieści. Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o.... pieniądze.

Gdyby nie strajki rodziców i organizacji osób niepełnosprawnych, to by dla tego tu pana renta socjalna wynosiła nie ponad 700 złotych, ale - jak dzisiaj - już ok. 940 zł. Spróbujcie jednak utrzymać przy godnym życiu osoby z taką "pomocą" finansową. ZUS dzisiaj wydaje osobie niepełnosprawnej na miesiąc 719 zł. to obrazuje nasze społeczeństwo, którego los i życie zależy od decyzji polityków, a politycy będą kierowali się tylko tym, co lubią wyborcy. 

Walka o godne warunki życia, o godność osób najsłabszych, wykluczonych trwa, gdyż ich los wcale nie uległ poprawie. Jeśli ktoś chce być samarytaninem, to musi mieć pieniądze, ale też ważny jest sprawiedliwy społecznie podział budżetu państwa.  Jest jeszcze mnóstwo do zrobienia, żeby tacy ludzie, jak Artur mogli godnie żyć. INNY niż JA, to nie znaczy GORSZY czy LEPSZY. Nie uszczęśliwiajmy ludzi według naszego wzorcajeśli nie wiemy, co jest tak naprawdę najbardziej potrzebne temu drugiemu człowiekowi.

Dostąpiliśmy w czasie Uroczystego Senatu APS wyjątkowego zaszczytu spotkania z Siostrą Małgorzatą Chmielewską - doktor honoris causa wspólnie z Nią radując się Jej obecnością i możliwością wyrażenia własnych podziękowań  za Jej wyjątkową misję i poświęcenie. Byliśmy wdzięczni  za uświadomienie nam nowych wymiarów, aspektów, kontekstów życia dla innego życia. 

Rektor prof. APS Barbara Marcinkowska zapewniła nam jeszcze jedno przeżycie w czasie tak pięknej uroczystości. Było ono wywołane trzema etiudami filmowymi, które zamówiła u młodych filmowców, reportażystów, którzy - zainspirowani wybraną myślą Marii Grzegorzewskiej - poruszyli w nich egzystencjalne problemy ludzkości na świecie oraz życia osób INNYCH. To była dla nas wszystkich duchowa lekcja człowieczeństwa.   


 

26 maja 2022

Testowanie wirtualnej edukacji

 


Collegium Witelona - Uczelnia Państwowa w Legnicy zaoferowało uczestnikom tegorocznego Kolokwium Witeloniana doświadczenie wirtualnej edukacji w kilku dziedzinach wiedzy: chemia, biologia, technika. Najpierw wyjaśniano, że wirtualna rzeczywistość, którą większość kojarzy z gamingiem, jest tworzeniem symulacji środowisk przy użyciu komputerów.  

Dzięki odpowiedniemu interfejsowi jesteśmy niejako zapraszani do środka zjawisk, procesów, zdarzeń. Istotą edukacji VR jest uczenie się przez doświadczanie. Prezentujące nowe programy poparły wartość takiej edukacji wynikami badań, które przeprowadzono na próbie 400 osób uczących się stacjonarnie, online i za pomocą VR. 

Odczucia wirtualnej rzeczywistości były dla uczących się jednoznacznie pozytywne ze względu na zapamiętywanie i utrwalanie wiedzy. Badani czterokrotnie szybciej przyswajali wiedzę, czterokrotnie silniej byli związani emocjonalnie z poznawaną treścią, gdyż przebywanie w nowym środowisku było dla nich dużym przeżyciem. 

 


Na różnych poziomach kształcenia i w różnych grupach wiekowych oraz społeczno-zawodowych w naszym kraju są już wdrażane nowe programy edukacji wirtualnej, co lokuje naszych programistów w czołówce światowej. Korzysta bowiem z ich programów oświata szkolna, akademicka i biznesowa edukacja dorosłych. 

Istnieją zatem aplikacje zarówno do nauki programowania dzieci w wieku przedszkolnym, jak i uczenia się anatomii przez studentów medycyny.  Biorący udział w Kolokwium uczniowie liceum ogólnokształcącego i technikum, jak i ich nauczyciele oraz akademicy z kraju mogli te aplikacje przetestować na sobie w ramach stworzonej im ku temu okazji edukacyjnej. Tę konferencję z pewnością zapamiętają, a może będą też oczekiwać udostępnienia im w toku szkolnej edukacji kolejnych, nowych aplikacji. 



Znakomicie, że wydawca podręczników szkolnych do szkoły podstawowej zainwestował w powstanie aplikacji do wirtualnego uczenia się chemii bez potrzeby kupowania drogich odczynników. Dzięki stworzonej aplikacji uczniowie mogą wykonywać doświadczenia w wirtualnym laboratorium doświadczają błędów bez ich negatywnych następstw dla zdrowia czy nawet życia, gdyby przeprowadzali eksperyment w realnych warunkach. 

 


Konfrontacja z nową technologią uczenia się potwierdziła, że zmieniają się narzędzia, środki dydaktyczne, dzięki czemu człowiek może z nich korzystać szybciej i trwalej zapamiętywać treści, o ile ma do nich dostęp. W wirtualnym świecie możemy jedynie manipulować awatarami i środkami na tyle, na ile pozwolili nam na to programiści. Natomiast nie ma w nim realnego życia np. ważnego dla naszych zmysłów zapachu, możliwości poznawania przez dotyk, doświadczania naturalnych reakcji innych osób, których żaden programista nie jest w stanie przewidzieć. Manipulujemy interfejsem, który symuluje naszą aktywność, ale nie odczuwamy jej sobą. To nie jest de facto nasza aktywność tylko jej symulacja.

Poziom atrakcyjności zajęć dydaktycznych, szkoleniowych zapewne będzie na początku bardzo wysoki, ale też wraz z częstotliwością wchodzenia do VR zaczniemy się nie tylko nią nudzić, ale i odczuwać psychiczne zmęczenie. Manipulująca ręka nie będzie przecież naszą ręką tylko jej protezą, bez czucia, bez potu czy innych odczuwalnych reakcji fizjologicznych. 

Przypomina mi to odległy w czasie eksperyment psychologiczny Harry'ego Harlowa wśród nowonarodzonych rezusów. Jedne miały atrapę „matki" pluszowej, a drugie drucianej. Jaki był tego efekt? Okazało się, że potrzeba dotyku, ciepła była pięciokrotnie silniejsza od głodu. Tym samym bliskość okazała się ważniejsza niż jej pozór. 

 Nie neguję potrzeby i wartości wirtualnej gamifikacji uczenia się, ale oby nie wypierała ona osobistych relacji nauczyciela z uczniem. Chyba, że ów dydaktyk jest jak druciana postać- zimny, sztuczny, obojętny. 

 

 

24 maja 2022

O projekcie "EDUKACJA DLA PRZYSZŁOŚCI"

 


Przemysław Staroń, dr Monika Bielska, Michalina Bojanowska, Tomasz Brzostowski, Hanna Gill-Piątek, dr Michał Gramatyka, Agata Guza, Agnieszka Jankowiak-Maik, Mateusz Mielczarek, Marta Młyńska, dr hab. Dawid Sześciło, Miłosława Zagłoba, Stanisław Zakroczymski i Izabela Ziętka są autorami zamieszczonej w sieci publikacji 'EDUKACJA DLA PRZYSZŁOŚCI". 

Projekt został przygotowany dla pozasejmowej formacji politycznej "Polska 2050", co może rodzić przeświadczenie o oczekiwanych zmianach w polityce oświatowej po 2023 roku. Nie wiadomo, czy ta formacja wprowadzi do Sejmu "swoich" posłów. Być może kandydować będą z jej list wyżej wymienieni autorzy projektu z nadzieją, że staną się autorami zmian w edukacji szkolnej. Niezależnie od wszystkiego, dobrze się dzieje, kiedy twórczy nauczyciele upominają się o konieczność reform wyzwolonych z pęt ideologii partii władzy. 

Punktem wyjścia do własnego zarysu reform edukacyjnych jest przekonanie autorów, że w ostatnich latach szkolnictwo w Polsce uległo dewastacji, gdyż: 

"(...) mamy do czynienia z systemem nauczania, który nie stawia w centrum wychowania i nauczania ani ucznia, ani nauczyciela – a dokumentację i testy. Z systemem, którego wciąż podstawę stanowi kontrola, zajmująca miejsce zaufania społecznego i wsparcia".  

Odnoszę wrażenie, że autorzy posługują się terminologią, której sami dobrze nie potrafią osadzić w wiedzy naukowej, nadając jej potoczne, powierzchowne, banalne znaczenie. Z tego powodu dokument wyraża opinie nauczycieli, którzy - podobnie jak sprawujący władzę w resorcie edukacji i nauki - nie zamierzają korzystać z literatury naukowej, z najnowszej wiedzy na temat reformowania edukacji szkolnej. Być może zależało im na komunikatywności treści, bo taką funkcję mają spełniać wszelkie dokumenty polityczne. Nie może to jednak usprawiedliwiać niespójności idei, niekonsekwencji i banalizacji problemów oświatowych.  

Co ciekawe, twórcy tego projektu korzystali z konsultacji, wypowiedzi, komentarzy czy publikacji oświatowych lub naukowych wielu osób, w tym ponoć także moich. Nie byli ciekawi, co o nim sądzę. Na końcu wymienili nazwiska kilkudziesięciu osób, by potwierdzić, że do swojego raportu wykorzystali bogactwo myśli, idei, pomysłów, zaleceń, wniosków z czyichś badań itp. To rzecz jasna cieszy, bo znaczy, że jesteśmy jakoś obserwowani, a nasze wypowiedzi są przez kogoś rejestrowane i wykorzystywane do różnych projektów.   

Uczciwie stwierdzają: "(...) w żadnym wypadku pojawienie się tych Osób na poniższej liście nie oznacza na mocy tego faktu popierania ruchu, w środowisku którego powyższy dokument powstał, tj. Polski 2050" (s. 143). 

Niestety, po wczytaniu się w treść projektu dochodzę do wniosku, że albo nie przeczytali, albo nie zrozumieli treści wypowiedzi i publikacji osób przywołanych w powyższym dokumencie. 

Każdej ze skrótowo omawianych ośmiu tez głównych przypisano rekomendacje, które mają wskazywać na potrzebę podjęcia w przyszłości konkretnych zmian w polskim szkolnictwie:

I. Szkoła dla równego startu. 

II. Edukacja proinnowacyjna.

III. Zapewnienie dobrego samopoczucia uczniów i uczennic. Pedagog i psycholog oraz psychoedukacja w każdej szkole.

IV. Rzetelna edukacja ekologiczna i klimatyczna. 

V. Szkoła jako przestrzeń kształtowania świadomego obywatela i świadomej obywatelki.

VI. Edukacja prozdrowotna.

VII. Niezależna Komisja Edukacji Narodowej zamiast kuratoriów. Odbiurokratyzowanie edukacji.

VIII. Przedefiniowanie roli nauczyciela. Płaca nauczyciela: minimum średnia krajowa gwarantowana przez budżet państwa. 

Zastanawiałem się nad tym, które idee czy rozwiązania praktyczne autorzy tego projektu mogli zaczerpnąć z moich doświadczeń i publikacji.  Być może w tym miejscu, kiedy postulują: 

Szkoła musi zachowywać pluralizm ideowy i być miejscem kształtowania postaw przyszłych obywateli demokratycznego państwa i członków społeczeństwa obywatelskiego.

Niewiele jednak przeczytali, a jeśli, to zrozumieli, że kształtowanie postaw obywatelskich nie może być redukowane tylko do wiedzy na ten temat, gdyż zmieni się władza, która dojdzie do przeciwnego wniosku i nawet interesująca oferta programowa trafi do kosza. To błąd. Postawy obywatelskie kształtuje się w działaniu, a nie w edukowaniu o działaniu. Tym bardziej nie jest efektywną edukacja do demokracji, bo odmian tego ustroju jest kilkanaście. Do jakiej zatem demokracji chcieliby edukować młode pokolenie? 

Piszą o potrzebie upodmiotowienia rad szkół, jakby one w nich istniały. Nie wiedzą, że takich rad jest zaledwie ok. 2 proc. w całym szkolnictwie publicznym? Co i kogo chcą zatem upodmiotowić? Co to w ogóle jest za język? 

Zapewne mogli posiąść z moich rozpraw i komentarzy potrzebę powołania niezależnej od władz państwowych Komisji Edukacji Narodowej, by podporządkowane partii władzy kuratoria oświaty przekształcić w centra wsparcia jako oddziały Komisji. Co do KEN jestem ZA, natomiast diabeł tkwi w szczegółach, a więc w określeniu: kto miałby taką radę powołać, jaki miałby być jej konstrukt personalno-zadaniowy i czy dysponowałaby takimi prerogatywami, że musiałby się z liczyć z jej uchwałami każdy minister edukacji (o ile w ogóle takowy jest potrzebny). 

Katarzyna Hall powołała w 2008 roku Krajową Radę Oświatową i co? Niektórzy jej członkowie nawet nie wiedzieli, że do niej należą, zaś wprowadzane odgórnie przeze MEN pseudoreformy szkolne nie były z ową Radą w ogóle omawiane. Pozoranctwo jest wrodzoną cechą instytucji centralnego nadzoru "pedagogicznego".   

Generalnie muszę stwierdzić, że Liczący ponad 140 stron projekt jest napisany nieprofesjonalnie, niekompetentnie, zawierając potoczne imperatywy, które nie znajdują uzasadnienia naukowego, pedagogicznego (dydaktycznego) ani też w sferze koniecznych zmian administracyjno-prawnych. Polskie szkolnictwo powinno przejść przez porządnie naukowo i w porozumieniu z nauczycielstwem  skonstruowaną reformę, a nie być nasycane kolejnymi pseudoedukacyjnymi pomysłami. 

Domyślam się, że całość powstała w dobrej wierze, ale tą można jedynie piekło brukować lub budować na niej populistycznie brzmiące obietnice przedwyborcze. Dokument rozczarowuje potwierdzając zarazem, że kiedy czyta się komentarze na Facebooku czy Twitterze wypowiedzi osób z własnej "bańki informacyjnej i towarzyskiej", a nie sięga się do poważnych publikacji i wyników badań psychologicznych, neurofizjologicznych, biomedycznych, socjologicznych i pedagogicznych, to tworzy się pomysły na zmianę, które nie tylko nie mają szans, ale i sensu na ich realizację. 

Brak poważnych studiów, lektur i niewyciąganie z nich racjonalnych wniosków sprawia, że powstaje materiał, który nie posłuży do poważnych i sensownych zmian w polskim szkolnictwie. Szkoda. Nie oznacza to jednak, że wszystko w tym projekcie jest pozbawione postulatywnych racji. 

Zapewne niektórzy czytelnicy znajdą w nim coś dla siebie. Polityka oświatowa wymaga jednak synchronizacji zmian w skali makr-, mezo- i na końcu mikrooświatowych, potężnych nakładów finansowych związanych z zainwestowaniem w nauczycieli i radykalną zmianę architektury wewnątrzszkolnej. 

   


To, co proponują autorzy tego projektu, nie jest edukacją dla przyszłości, ale edukacją niedoszłości i reprodukowania wciąż niskoenergetycznych innowacyjnie rozwiązań. Pudrowanie szkolnictwa trwa od prawie 33 lat. Czas na prawdziwą zmianę, by edukacja nie była dla przyszłości tylko przyszłością. Zmiany muszą być głębokie, także w nas samych.    

23 maja 2022

Bezwiedny plagiaryzm studentki w poszukiwaniu męża

 

 


Kiedy otrzymałem od studentki fragment rekonstrukcji wiedzy z psychologii rozwojowej dziecka w wieku przedszkolnym, który to tekst powinien być podstawą do napisania przez nią koncepcji własnych badań w ramach przygotowywanej pracy dyplomowej, nie przypuszczałem, że może on posiadać błędy merytoryczne z naruszeniem prawa autorskiego. W przywołanym nazwisku był ewidentny błąd. Potem pojawił się w drugim i jeszcze kolejnym, toteż postanowiłem sprawdzić, czy aby nie jest to tekst z internetu. 

Nauczyciele publikują bowiem w sieci artykuły na rózne tematy w ramach procedury awansowej na wyższy stopień zawodowy. Ważne jest upowszechnienie rzekomo własnych doświadczeń czy analiz przeczytanych lektur na jakimś portalu dla matek, przedszkolanek, na web-stronie placówki itp. Wklejam fragment pracy dyplomowej do Google i po sekundzie wyskakuje kilkadziesiąt linków do tego samego tekstu. 

Seminarzystka postanowiła skopiować czyjeś "wypociny" nie sprawdzając nawet, czy ich zawartość jest wiarygodna. Gdyby podała przypis do strony internetowej, z której przekopiowała tekst, to pewnie sądziłbym, że jest to parafraza czyjejś wypowiedzi czy analizy. Tak jednak nie było. Ctrl+C posłużyła studentce do bezmyślnej operacji Ctrl+V. 

Sprawdziłem u "wujka Google" wpisy różnych osób i instytucji, na których stronach był ten sam tekst, jaki znalazł się w pracy studentki. Nigdzie nie było odnośnika do pierwotnego źródła. W następstwie powyższych praktyk kierownictwo placówek oświatowo-wychowawczych, administratorzy portali i innych źródeł wiedzy, informacji w sieci stają się rozsadnikami plagiaryzmu bez ponoszenia z tego tytułu odpowiedzialności. 

Studentka została ostrzeżona, że jeśli nie zacznie sama czytać literaturę naukową i pisać na tej podstawie pracę dyplomową z zastosowaniem obowiązującej aparatury naukowej, to czeka ją komisja dyscyplinarna, a nie dopuszczenie do egzaminu dyplomowego. To jest ostatni moment, by w toku studiów młodzi dorośli zostali ostrzeżeni przed, być może bezwiednym, naruszaniem norm prawnych i obyczajowych.       

Przeczytanie odpowiednich podręczników z psychologii rozwojowej, w tym z psychologii edukacji, powinno być nie tylko łatwe, ale i przyjemne, gdyż są to najczęściej bardzo dobrze, klarownie, z wieloma przykładami z badań napisane studia empiryczne z wskazaniem na prawidłowości, które powinny być wzięte pod uwagę przez wychowawców, nauczycielki przedszkolne itp. 

Rodzice czytają bowiem głównie poradniki, literaturę potoczną, bez naukowej aparatury, gdyż są one wystarczającą lekturą w sprawowaniu opieki i wychowywaniu własnych dzieci w tym wieku. Przeważa jednak międzypokoleniowy przekaz i intuicja, stąd nauczycielki przedszkoli rozpoznają w tym zakresie niekonsekwencję, sprzeczności, a bywa, że i toksyczność postaw czy zachowań niektórych rodziców.  

Od kandydatek do nauczycielskiego zawodu oczekujemy profesjonalnego przygotowania, a więc zapoznania się z wynikami najnowszych badań z psychologii rozwojowej i pedagogiki przedszkolnej wraz z jej zróżnicowanymi metodycznie podejściami do wspomagania dzieci w ich rozwoju. Zadaniem nauczycieli nie jest przecież koncentrowanie uwagi tylko na "Podstawie programowej wychowania przedszkolnego", ale uwzględnianie w relacjach z podopiecznymi naukowych podstaw do integralnego rozwoju dzieci. 

Niestety, nie wszystkie studentki pedagogiki przedszkolnej/wczesnej edukacji są zainteresowane studiowaniem wiedzy, dzięki której mogłyby w sposób odpowiedzialny, profesjonalny kształtować odpowiednie dla rozwoju swoich podopiecznych środowisko wychowawcze. Nieliczne z nich studiują dla dyplomu, jeśli jest im potrzebny do zatrudnienia się w placówce drugiego wyboru. Pierwszym celem studiowania jest bowiem pozyskanie przyszłego partnera życiowego, bo - jak stwierdziła jedna z nich - nie ma czasu na czytanie tylu książek, gdyż musi znaleźć sobie męża.