10 czerwca 2019

Jak sobie uzbierasz, to wydasz




Pojawił się ciekawy projekt, który może mieć swoje dalsze następstwa nie tylko w środowisku studenckim, ale także naukowym. Rzecz dotyczy inicjatywy studentów (chyba już absolwentów) pedagogiki, którzy postanowili wydać książkę pt. "Studiowanie jako Strefa Nie-domówień. Autoetnograficzne opowieści studentów pedagogiki", w której opisują własne doświadczenia z czasu studiowania.

Jak o niej piszą:

Książka jest nie tylko niezwykłą podróżą między uniwersyteckimi salami, zajęciami czy rozsianymi po Polsce uczelniami. Jest również wyprawą w głąb siebie, próbą dotarcia do doświadczeń z czasu studiowania i rozpoznania przeróżnych uwikłań kształtujących ‘ja’. Piszemy o nadziejach, radościach i smutkach, rozczarowaniach i zachwytach, relacjach z administracją, wykładowcami i innymi studentami.

Studentki i studenci stali się na badaczami samych siebie. Opowieści, które powstały są zróżnicowane. To zbiór pojedynczych głosów, zapraszających do wspólnego namysłu i dialogu. Zamieszczone teksty łączy troska: o jednostkę w maszynie edukacyjnej, o uczelnie, proces kształcenia. Są one próbą interwencji, aby czynić uniwersytet i nas samych lepszymi. (...)

W efekcie powstała książka, na której publikacje teraz zbieramy. Jeżeli nam pomożecie, zostanie ona wydana przez Wydawnictwo Naukowe Katedra. A my przemówimy o tym, jak widzimy studiowanie, studentów, wykładowców, różne uczelnie, praktyki. O naszych smutkach i radościach. (...)

Powstanie książki kosztowało wiele czasu i energii. Pomimo różnych zabiegów przez kilka lat nie udało nam się zdobyć wystarczających funduszy. Wpierając nas sprawisz, że marzenie o jej publikacji się spełni. Wydawnictwo wyceniło dofinansowanie publikacji na 5 000 złoty. Biorąc pod uwagę typową kwotę dofinansowania książki naukowej, nie jest to wygórowana cena.

Osoby, które wesprą naszą niezależną inicjatywę i wyrażą zgodę otrzymają imienne podziękowania zamieszczone w książce oraz zniżkę na zakup publikacji na stronie Wydawnictwa Naukowego Katedra.


Pomysł na wydanie książki jest wart dostrzeżenia i wsparcia, chociaż - rzecz jasna - niejako finansujemy ją "w ciemno". Nie wiemy bowiem, jaki jest układ treści, kto ją redaguje, czy była recenzowana pod kątem wartości poznawczej w świetle przyjętego podejścia autoetnograficznego itd.

Wydawanie opowieści studentów bez spełnienia warunków książki naukowej, gwarantującej nie tylko źródło czyjejś samowiedzy, autorefleksji, wspomnień czy doświadczanych zdarzeń, ale zarazem mającej przynajmniej naukowe wprowadzenie czy omówienie stanie się publicystyką.

Ufam, że redaktor tomu wyjaśni czytelnikom kategorię "studiowania jako strefy nie-domówień". Chyba, że zamierza się za tą kategorią ukryć brak auto- czy metaanalizy zawartych tekstów, autonarracji. Wówczas wartość poznawcza będzie miała charakter subiektywnych ciekawostek, które mógłby ktoś dopiero poddać naukowej analizie.

Za dużo jest tu niewiadomych. Tym samym przydałaby się jakaś "zajawka", zachęcenie do czytania "nie-domówienia", by wydając na ten projekt nawet złotówkę nie mieć poczucia (bez-)wartościowej inwestycji.

Kiedy dziekani zorientują się, że można niejako zobowiązać naukowców do zbierania jałmużny na projektowane przez nich do wydania książki naukowe, to staniemy się bractwem żebraczym. Może to i słuszny kierunek "pozagowinowych" zmian akademickich, a sięgających modelu "reforma -1"?

09 czerwca 2019

Pseudouczeni - kopiści


Ten tydzień przyniósł kolejne, jakże kompromitujące nie tylko aktorów pseudonauki, ale także ich środowiska akademickie, doniesienia o nieuczciwości polskich naukowców, którzy zdobywali swoje stopnie naukowe poza granicami kraju. Od kilkunastu lat red. Marek Wroński walczy z metaforycznie rzecz ujmując "plewami" polskiej nauki, ale bezskutecznie. Chwasty wyrastają wszędzie, gdzie tylko się na to pozwoli, o czym wie każdy, kto jednak kosi trawę i pieli grządki.

Nasiona zła są jednak przenoszone, a nawet kultywowane, by jeszcze inni mogli się nimi nacieszyć. To, że niszczeje etos niektórych nauczycieli szkół wyższych, niewielu już dzisiaj obchodzi, bo wciąż słyszymy, że to tylko margines, jakieś pobocze, mało istotne plewy. Oswoiliśmy się z patologią na politechnikach, w akademiach czy uniwersytetach, bo przecież najważniejsze, że ktoś ma dyplom.

Skoro tak, to przecież się przyda, chociażby formalnie, do zachowania lub otrzymania akademickich uprawnień, do kształcenia inżynieryjnego, licencjackiego czy magisterskiego. Straty wydają się małe. Ktoś, gdzieś, kiedyś, w jakiejś gazecie opublikuje krytyczny artykuł, ale wówczas obrońcy "dzikiej natury" staną w jej obronie.

Czy ktoś, kto podnosi rękę na księdza-plagiatora, w dodatku rektora państwowej wyższej szkoły zawodowej, to podnosi ją na Kościół katolicki w Polsce, czy może jednak w obronie tego Kościoła? Dlaczego tolerujemy oszustów, kłamców? Czy dlatego, że są w sutannie, czy może skoligaceni lub rodzinnie powiązani z jakąś władzą?


A może dlatego, że to nasza koleżanka czy kolega pełniący funkcję władczą, a więc dysponująca także jakąś kasą, z której możemy skrzętnie skorzystać udając, że wszystko jest w porządku, że to jest jakiś naukowiec? Czy nadal nikomu to nie przeszkadza, że pseudonaukowca nie da się ani słuchać, ani czytać ze względu na niski poziom jego/jej narracji?

W recenzji rozprawy habilitacyjnej ks. S. Gulaka pt. "Etos w dydaktyce wychowania chrześcijańskiego w przygotowaniu do zawodu pielęgniarskiego" (Rużomberok 2014) jednego z polskich ks. profesorów (po stylistyce zaczynam wątpić, czy aby na pewno napisał ją prof. H. Skorowski) czytam:

"W tym miejscu podkreślić należy, że Autor podejmuje zagadnienie interesujące, aktualne i jakościowo ważne w sferze naukowych docieka, ale także praktycznych rozstrzygnięć w ramach współczesnego życia społeczno--zawodowego. Jest to także zagadnienie nowatorskie ponieważ nie ma dotychczas w literaturze całościowego ujęcia tego problemu. Mamy zatem do czynienia z zagadnieniem nie tylko interesującym, aktualnym i naukowo ważnym, ale także nowatorskim. W tym sensie jest to bez wątpienia zagadnienie godne rozprawy habilitacyjnej

(...) Ogólnie zatem należy podkreślić, że Autor wykonał znaczącą i uczciwą pracę dotycząca nie tylko odpowiedniego zestawu szeroko rozumianej bazy źródłowej i bibliograficznej, ale także gruntownej analizy. O dobrej analizie świadczy bowiem faktycznie jej wykorzystanie w rozprawie
".

Po co nam Polska Komisja Akredytacyjna, skoro przymyka oczy na kompromitujący kontrolowaną szkołę wyższą poziom niektórych jej kadr? Czy rzeczywiście wystarczy odnotować, że ktoś jest rektorem, ktoś dziekanem, ktoś prowadził takie czy inne zajęcia, ale to, że jest akademickim kłamcą już nie mieści się w trosce o jakość akademickiego kształcenia?

Proszę bardzo, zapoznajcie się z artykułem o ks. rektorze z PPWSZ w Nowym Targu – ks. Stanisławie Gulaku, który ukazał się w "Tygodniku Podhalańskim". Kłamstwo ma krótkie nogi. Prędzej czy później prawda je dogoni.

A co sądzicie o plagiatach i pracach habilitacyjnych bronionych za granicą na początku XXI w. w Rosji? Oto trójka polskich "profesorów", którzy uzyskali habilitację na podstawie dysertacji bronionych w Rosji, została ujawniona przez wpływową rosyjską organizację Dissernet. Ona to opublikowała ich prace w swojej bazie naukowych oszustów. Chyba nie są to fejknewsy, skoro temat podjęli także polscy, śledczy dziennikarze?

Kto nie wierzy, niech przeczyta opracowania Dissernetu, które są opublikowane w ciekawej formie. Jak pisze polska dziennikarka: Każda rozprawa jest rozebrana na części pierwsze, dlatego trudno jest podważyć rzetelność tych wyników. W Rosji ugięto się tylko w sprawie Medinskiego, czyli ministra kultury, ale poza tym działalność Dissernetu doprowadziła do wielu postępowań o pozbawienie tytułu naukowego i bardzo mocno przyczynia się do poprawy jakości prac naukowych.

https://www.dissernet.org/expertise/sljusazhb2004.htm?fbclid=IwAR0JeR8u17iIdVH1tLdHIQNiHcY_dDMPGLLv7Mn2MWHRtSwyaK_IqYyKljU
https://www.dissernet.org/expertise/karchevskijl2005.htm
https://www.dissernet.org/expertise/gitlingm2005.htm

Może jakaś pozorująca związek z nauką fundacja wstawi się za oszustami czy pseudonaukowcami? Ważne jest tu właściwe doświadczenie nieprzyjmowania do wiadomości, że szkodzi się nauce.

08 czerwca 2019

Dziecko w montessoriańskim świecie


W dniu dzisiejszym odbędą się w Łodzi obchody 25.lecia Polskiego Stowarzyszenia Montessori, któremu od ćwierćwiecza przewodniczy pani dr Małgorzata Miksza, em.wykładowca Katedry Teorii Wychowania Uniwersytetu Łódzkiego, autorka wielu rozpraw poświęconych pedagogice włoskiej lekarki i twórczyni integralnego wychowania dzieci.

W czerwcowym wydaniu miesięcznika "Bliżej Przedszkola" zamykam dziesięcioletni okres współpracy felietonem o pedagogice montessoriańskiej. Jak mnie poinformowała redakcja BP w Krakowie - wraz z nowym rokiem przedszkolnym 2019/2020 zmienia profil pisma, co rzutuje na zakończenie naszej współpracy. VII Polskie Dni Montessori stają się zatem dla mnie nieprzewidzianą okolicznością podkreślenia szczególnej roli tej właśnie orientacji wychowawczej nie tylko w światowej, ale przede wszystkim w polskiej pedagogice jako nauce i praktyce edukacyjnej.

Jak piszę w swoim ostatnim felietonie, trzydzieści lat temu nastąpił w edukacji przedszkolnej postsocjalistycznych krajów renesans wychowania montessoriańskiego w duchu filozofii personalistycznej i pedagogicznych zasad konstruktywizmu dydaktycznego. Każda z fal ponownego zainteresowania się tą pedagogiką brała się z faktu jej wykluczenia z polskich placówek oświatowych w okresie dwóch totalitaryzmów – nazistowskiego i sowieckiego w latach 1939-1989.


Niedopuszczalna była dla ówczesnych władz koncepcja dziecka jako istoty autonomicznej w swoim rozwoju, której trzeba pomóc w sztuce odkrywania własnej wolności i odpowiedzialnego z niej korzystania. Dopiero transformacja ustroju politycznego w 1989 r., a wraz z nią likwidacja cenzury politycznej, ideologicznej sprawowanej przez Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk sprawiła, że można było wreszcie przekładać na język polski lub wydobywać z archiwów zbiorów zakazanych rozprawy naukowe oraz metodyczne o aplikacji pedagogiki Marii Montessori w kraju i na świecie.

O niepokojącym tradycjonalistów w okresie międzywojennym w Polsce zachwycie pedagogią Nowego Wychowania pisała w swojej rozprawie Ewa Łatacz z Uniwersytetu Łódzkiego . Wielu przeciwników tej pedagogii musiało zaskoczyć odkrycie łódzkiej historyk wychowania zachwytu m.in. bł. siostry Urszuli Ledóchowskiej, ale i przełożonych zakonu Jezuitów w naszym kraju tą koncepcją, a nawet powoływaniem do życia ochronek czy przedszkoli dla dzieci, w których wykorzystywano nie tylko metody wychowawcze Decroly’ego czy Froebla, ale i Montessori.

Dzięki wynikom badań dr Ewy Łatacz z Katedry Teorii Wychowania UŁ
zostało przywrócone na początku lat 90. XX w. wyjątkowe znaczenie myśli włoskiej lekarki i funkcjonujących już na świecie doświadczeń nauczycieli przedszkolnych oraz współpracujących z nimi producentami pomocy dydaktycznych, które są jednym z kluczowych czynników stymulowania samodzielności dzieci w poznawaniu świata.


Wkrótce pojawiło się w Łodzi pierwsze niepubliczne przedszkole montessoriańskie, a koleżanka z tej samej katedry UŁ – dr Małgorzata Miksza doprowadziła do powstania w tym mieście pierwszego publicznego przedszkola pracującego zgodnie z tą pedagogią (dyrektorką była Katarzyna Płoszajska). Po dzień dzisiejszy odbywają się w nim kursy, szkolenia i warsztaty dla zainteresowanych alternatywną edukacją, zaś dyrekcja ma poważny kłopot, jak poradzić sobie każdego roku z ogromną presją setek rodziców oczekujących przyjęcia ich dziecka do tej placówki.


Przedszkoli montessoriańskich jest wciąż za mało w stosunku do oczekiwań i potrzeb. Nie chodzi jednak o to, żeby wszystkie przedszkola czy nawet ich większość pracowały w oparciu o ten model edukacji. Doprowadziłoby to do „zniszczenia” pedagogicznej wartości tej alternatywy. Pedagogika montessoriańska nie jest podejściem antagonistycznym, rywalizacyjnie wykluczającym inne modele przedszkolnej edukacji.



VII Polskie Dni Montessori w Łodzi stają się okazją do skierowania słów najwyższego uznania do wszystkich członków Polskiego Stowarzyszenia Montessori w Polsce z tytułu jakże pięknego Jubileuszu 25-lecia ich działania w kraju i poza jego granicami. Tak się bowiem stało, że polscy mistrzowie tej pedagogii z różnych ośrodków akademickich i oświatowych w naszym kraju stworzyli własne przedszkola, szkoły i placówki pedagogiki specjalnej, które stały się środowiskami spełnionych marzeń o maksymalizowaniu własnego potencjału rozwojowego dla dzieci różnych klas społecznych.


Pozwolę sobie przy tej okazji podziękować montessoriańskim nauczycielkom i pozapedagogicznym pracownikom Przedszkola Miejskiego Nr 220 w Łodzi przy ul. Jaracza 68 oraz Przedszkola Miejskiego Nr 106 w Łodzi na ul. Astronautów 17 za wspaniały dar, jakim jest ich wyjątkowy wkład w rozwój moich córek – Ani i Hani. Życzę wszystkim rodzicom tak wspaniałych nauczycieli, jakimi są pedagodzy preferujący w duchu tej pedagogii wartości dobra, prawdy i piękna we współtworzeniu z podopiecznymi świata przyjaznego wszystkim ludziom.

Jak pisała Maria Montessori: "Nowe pokolenia muszą zrozumieć, że każdy człowiek jest zależny od innego człowieka i każdy musi przyczyniać się do istnienia wszystkich".

07 czerwca 2019

Partyjny nadzór oświatowy preferuje ubeckie metody wychowawcze



Podobno z kuratoriów słane są do szkół oczekiwania, by zachęcać uczniów do podejmowania nowej roli społecznej - anonimowego sygnalisty. "MEN zwrócił się do wszystkich kuratorów oświaty o zobowiązanie dyrektorów szkół i placówek w ramach sprawowanego nadzoru pedagogicznego do przeprowadzenia rad pedagogicznych na temat obowiązków w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa uczniom, wynikających z przepisów prawa oświatowego, procedur zachowania w sytuacjach kryzysowych i nadzwyczajnych. Jednym z postulatów kuratorów jest tworzenia tzw. skrzynek dla sygnalistów."

Któż to taki? SYGNALISTA – to nowe słowo, którego znaczenie niesłusznie przypisuje się koordynatorowi służb specjalnych Mariuszowi Kamińskiemu. Miano sygnalisty przypisuje się osobie, która poinformuje kierownictwo instytucji publicznej, przedsiębiorstwa, spółki itp. o mających w niej miejsce nadużyciach i korupcji.

Jak wynika z definicji sygnalisty ma to być: "(...)osoba zgłaszająca wiarygodne informacje o podejrzeniu popełnienia przestępstwa korupcyjnego dotyczące urzędu lub przedsiębiorstwa, w którym lub dla którego, świadczy pracę. Osoba, której prokurator przyzna taki status, uzyska od państwa ochronę i pomoc prawną polegającą m.in. na ochronie zawodowej oraz prawnej."

Nihil novi. Już mieliśmy takie pseudopedagogiczne odkrycia w czasach ministra edukacji Romana Giertycha (2006-2007).

Teraz ktoś postanowił odgrzać stary kotlet. W MEN znajdzie się w każdej kadencji taki urzędnik, który usilnie będzie chciał przekonać ministra o potrzebie swojego istnienia. Być może w tym urzędzie panuje donosicielstwo jako jeden ze sposobów komunikacji, skoro postrzega się szpiclowanie jako złoty środek na...? No właśnie, na co? Przed jesiennymi wyborami jest jak znalazł.

O skrzynce dla sygnalisty pisał już w swoim blogu Dariusz Chętkowski.

Szkoła publiczna zamiast wychowywać, staje się środowiskiem demoralizującym. Proponuję, by MEN używało bardziej czytelnych określeń dla swoich pomysłów rodem z totalitarnego systemu kreując takie role, jak:

- donosiciel,

- szpicel,

- kolaborant,

- szpieg,

- denuncjator,

- kabel,

- gumowe ucho,

- kapuś,

- kompars,

- konfident,

- inwigilator,

- bezpieczniak,

- kret

- wtyczka

- ogon?

Drodzy kuratorzy, wykorzystajcie te synonimy, żeby upozorować pluralizm w waszej polityce nadzoru pedagogicznego. Zapewne znajdzie się partyjny koleś, który zacznie produkować skrzynki na donosy. Można też ogłosić konkurs na najciekawsze skrzynki drewniane. Niech kapusie będą ekologiczni.

Może też zainstalować co najmniej trzy rodzaje skrzynek sygnalistów: jedną na nauczycieli (oczywiście w kolorze czerwonym), drugą na dyrektora szkoły (w kolorze czarnym), a trzecią na uczniów (w kolorze zielonym). Na lekcjach informatyki w szkołach ponadpodstawowych uczniowie mogliby skonstruować skrzynki elektronicznych donosów z możliwością dźwiękowego nagrania, ale zniekształcającego głos nadawcy. Tu jest szerokie pole do PO-PiSu.

Szkoła staje się miejscem donosów, bo nie można z niej już niczego wynieść. Może zamierza się jeszcze powoływać szkolnego świadka koronnego, wybierając po makarenkowsku najgorszego ucznia, łobuza, szkolnego dręczyciela czy bandyty, by zaproponować mu promocję do następnej klasy, jeśli złoży na kogoś donos?

W końcu przykład idzie z góry. Niech dzieci uczą się w szkole świata mafijnej cooltury. Nie wierzycie? Przeczytajcie wpis na fb:

06 czerwca 2019

Oralna edukacja w szkołach publicznych



Wraz z początkiem tego tygodnia właściwie skończył się rok szkolny 2018/2019, mimo że oficjalnie nastąpić ma to dopiero 19 czerwca. Przez 2,5 tygodnia uczniowie szkół publicznych będą pozbawieni podręczników szkolnych, bowiem rozpoczęła się procedura ich zwrotu do szkolnej biblioteki.

W przypadku zgubienia, uszkodzenia lub zniszczenia podręcznika czy innych materiałów edukacyjnych wypożyczonego z biblioteki szkolnej, konieczne będzie pokrycie kosztów zaistniałych strat. Rodziców prosi się o zainteresowanie się stanem podręczników używanych przez ich dzieci oraz o dopilnowanie terminowego ich zwrotu do biblioteki szkolnej.

Ciekawe, jak będą wyglądały lekcje bez podręczników? Czy nauczyciele przejdą na edukację oralną? Czy może pojawią się hiperatrakcyjne formy i metody uczenia się, które nie wymagają korzystania z podręczników szkolnych? O ile możemy się domyślać, niektórzy nauczyciele będą teraz niemalże na każdej lekcji informować uczniów, że mogą robić to, co chcą, byle im tylko nie przeszkadzali, bo oni muszą wypełniać dzienniki elektroniczne, pisać sprawozdania, odpowiadać na pytania ankietowe z kuratorium oświaty i wypełniać świadectwa szkolne.

Najwięcej pracy będą mieli nauczyciele kształcenia zintegrowanego w szkołach podstawowych, gdyż muszą każdemu uczniowi wystawić świadectwo z oceną opisową. Konieczna jest zatem indywidualizacja gęstego opisu każdego ucznia, jego sukcesów i niepowodzeń, uzdolnień i braków, zachowań i aktywności pozaszkolnej oraz pozalekcyjnej. Nauczycieli przedmiotów szkolnych w klasach IV-VIII i w szkołach ponadpodstawowych wpiszą na świadectwach stopnie, co nie pochłonie im tak dużej ilości godzin, jak tym od wczesnej edukacji.

Uczniom zaczyna się zatem raj. Mogą sobie poplotkować, pośmiać się, pograć z wykorzystaniem smartfonów, serfować po sieci lub pospać w oczekiwaniu na dłuższą przerwę obiadową. W szkole może zatem być bardzo nudno albo niezwykle interesująco, ciekawie. W ostatnich dwóch tygodniach szkołach odchodzi od swoich tradycyjnych form przymusu czasu, dyscypliny zachowań i kontroli wiedzy oraz sprawdzania umiejętności uczniów.

Szkoła może być w tym okresie - jak pisze w szczerej aż do bólu książce Krystian Ostrowski - do du*y. O niej jednak napiszę osobno.


05 czerwca 2019

Kolejny minister edukacji nie ma najlepszego otwarcia



O nominacji posła PiS Dariusza Piontkowskiego na ministra edukacji narodowej rozpisywały się wczoraj niemalże wszystkie media. Ministerstwo Edukacji Narodowej opublikowało jego życiorys a w Facebooku pojawił się klip z krótką wypowiedzią ministra wskazującą na kontynuowanie przez niego deformy edukacji.

Minister w żadnej mierze nie odniósł się do rozgoryczenia tegorocznych absolwentów szkół podstawowych i gimnazjów ani też do innych, jakże gorących problemów polskiej oświaty. Mówił tak, jakby nic w niej istotnego nie wydarzyło się w ostatnich miesiącach. Nie wspomniał o problemach, które będzie musiał rozwiązywać.

Strajk nauczycielski został jedynie zawieszony, a w rzeczywistości już trwa jego miękka - bo niewidoczna dla innych - forma włoskiego strajku. Dla ministra, jakby go w ogóle nie było.

Ciekawe, jak poradzi sobie nowy minister z następstwami pozoranctwa swojej poprzedniczki w sferze rzekomych konsultacji i debat czy w zakresie finansowania zadań, za których realizację wprawdzie odpowiadają samorządy, ale to rząd powinien zabezpieczyć na nie środki? Samorządy składają pozwy sądowe w związku z niewyrównaniem strat, jakie wynikają z braku koniecznych środków finansowych na restrukturyzację szkolnictwa, jak i z tytułu wydatków, jakie będą jeszcze musiały ponieść w wyniku przejścia zwalnianych nauczycieli?

Kluczowe będzie także to, jak osoba z wyeksponowaną przez media rysą na własnej osobowości będzie komunikować się z nauczycielami, dla których nie byłoby miejsca w szkołach, gdyby zostali tak, jak ona skazani prawomocnym wyrokiem sądu za przestępstwo urzędnicze?

Zastanawiam się, czy decyzja o powołaniu na ten urząd takiej właśnie postaci nie jest swoistego rodzaju "policzkiem", "zemstą" na nauczycielach za ich bunt, niezgodę na lekceważenie przez rząd warunków ich pracy i płacy? Czy ktoś z takim wyrokiem mógłby być dzisiaj dyrektorem przedszkola czy szkoły? Ne wiem. Kieruję to pytanie do prawników, bo etyków nie ma co o to pytać, gdyż w tej dyscyplinie nauk filozoficznych światopoglądowy podział jest wyraźny.

Nie słyszałem, by nowy minister czymkolwiek zasłużył się dla polskiej edukacji, ale i jego poprzednicy, także z innych partii politycznych, mieli w tym zakresie marny dorobek. Jak widać, poprzednia formacja (PO i PSL) traktowała swoje ministry jak "zderzaki". Minister PiS ponoć jest "żołnierzem PiS", czyli iść na wojnę, tylko z kim?

Jak pisze Anna Kolet-Iciek: Mamy nowego ministra edukacji narodowej. Co prawda, nie została nim Barbara Nowak, jak chciał jeden z profesorów, ale jej poglądy na wiele kwestii światopoglądowych będą od dziś silnie reprezentowane w resorcie oświaty. Czyżby zatem kroiła się światopoglądowa krucjata oświatowa?

04 czerwca 2019

Rocznica pierwszych, częściowo wolnych wyborów w postsocjalistycznej Polsce w cieniu hipokryzji polityków


Z ogromną przyjemnością wysłuchałem w TVN24 niedzielnej "Debaty o wolności" z udziałem uczonych, humanistów - Ewą Łętowską, Timothym Gartonem Ashem, Stefanem Chwinem i Michałem Rusinkiem, którą poprowadzili Katarzyna Kolenda-Zaleska i Jacek Stawiski.

Najbardziej poruszającą dla mnie była wypowiedź Stefana Chwina, który stwierdził poproszony o wypowiedź na temat wolności ducha w wolności stwierdził: Nie jest to łatwy temat. Zapytałem niedawno młodą kobietę, czy czuje się ograniczona w swojej wolności. Moja rozmówczyni odpowiedziała z uśmiechem: "Ograniczona? Nie czuję się niczym ograniczona, mogę robić co chcę".

Ciekawe, że nie odpowiedziała "mogę myśleć co chcę". - Wolność ducha jest darem, bez którego doskonale obywa się większość ludzi. Istotą wolności jest konflikt z innymi. Wolność zaczyna się od słów: nie chcę być taki jak ty, nie chcę żyć tak jak ty, chcę czegoś innego niż ty. (...) Wolność ducha zawsze narusza spokój ducha, rodziny, narodu, Kościoła, państwa, wszelkiego kolektywu, który od wolności woli posłuszeństwo
.

Rzeczywiście, od początku transformacji ustrojowej zmagamy się w kształceniu i wychowywaniu młodych pokoleń z dylematem swoboda czy przymus, samostanowienie czy posłuszeństwo mimo świadomości tego, że zakres ludzkich postaw nie powinien być redukowany do tak zantagonizowanych kategorii jako czarno-biały, binarny. To politycy czynią wszystko, by polska scena polityczna została utrwalona w dających się jednoznacznie przeciwstawić orientacjach i zachowaniach przejawiających się albo autorytaryzmem determinującym wśród poddanych posłuszeństwo albo liberalizmem otwierającym dla wszystkich przestrzeń wolności, z której trzeba umieć odpowiedzialnie korzystać.


Budowana już od trzydziestu lat demokratyczna Rzeczypospolita wciąż nie radzi sobie z politykami, którzy już nie pamiętają albo nie chcą pamiętać o źródłach i intencjach twórców solidarnościowego ruchu oporu przeciwko ówczesnemu reżimowi. Od 1992/1993 r. sukcesywnie zdradzano przesłanie moralne i polityczne "Solidarności" lat 1980-1981 zabiegając o własny byt i korzyści.

Coraz rzadziej towarzyszy nam refleksja nad tym, w jakim zakresie i kierunku polityka oświatowa zaprzecza wyjściowym deklaracjom, które rozbudziły wśród twórczo zaangażowanych w transformację szkolnej edukacji nauczycieli nadzieje na „lepsze jutro”. Uległ już zapomnieniu List Otwarty Towarzystwa Kursów Naukowych do Nauczycieli i Wychowawców z 14 czerwca 1980 r., którego treść po prawie 30 latach nie zdezaktualizowała się, potwierdzając permanentny dramat i chaos ról jakie w tym systemie spełniają zarówno politycy oświatowi, jak i nauczyciele.

Intelektualiści tej miary, co: Władysław Bartoszewski, Władysław Bieńkowski, Marian Brandys, Stanisław Hartman, Władysław Kunicki – Goldfinger, Marian Małowist, Tadeusz Mazowiecki, Jan Józef Szczepański czy Jacek Woźniakowski wskazywali wówczas środowisku pedagogów na konieczność dostrzeżenia wreszcie faktu, że pierwszym obiektem manipulacji centralnych władz oświatowych jest nauczyciel.

Wspierał ten proces zniewolenia PRL–owski system kształcenia nauczycieli, kursów, konferencji, zarządzeń, kontroli i biurokratycznych udręczeń, by wychowawcy młodej generacji zrezygnowali z wewnętrznej wolności i przyzwyczaili się do zakreślania im z zewnątrz granic samodzielności, twórczej inicjatywy i bezwzględnego posłuszeństwa wobec władzy.

Zwracano uwagę na to, że w całym szkolnictwie panował przerost obciążeń administracyjnych, dominowało pomniejszanie znaczenia prawdziwych norm pedagogicznych na rzecz norm sztucznych, sprawozdawczych, stwarzano splot uzależnień i kontroli, prowadzący do zastraszania i zakłamania w stosunkach międzyludzkich w szkołach, zaś poprzez pauperyzację zawodu nauczycielskiego redukowano poczucie powołania i etyczności zawodowej. Przypominano zarazem ową duchową moc, o której mówił właśnie Stefan Chwin.

"Nie przestaliśmy być narodem, który chce oddychać i żyć w wolności – głosił ów list TKN – u. Ale by wychowanie spełniało swoją rolę drogi do wolności i prawdy – trzeba by każdy nauczyciel i wychowawca postępował jak człowiek wewnętrznie wolny. By czuł i rozumiał, że w jego powołaniu i zawodzie – instancją najwyższą jest nie urzędnik administracji oświatowej, lecz własne sumienie; że za stan systemu edukacyjnego i wychowania ponosimy wszyscy odpowiedzialność nie przed rządzącymi, lecz przed narodem" (Towarzystwo Kursów Naukowych, List Otwarty do Nauczycieli i Wychowawców, Zakłady Graficzne NOWA, lipiec 1980, s. 7 – 8).

W spadku po socjalizmie otrzymaliśmy nie tyle zdewastowaną kadrę oświatową, chociaż częściowo taką była, ale niszczące szanse na demokrację i auodegradujące się kadry polityków, którzy z każdym rokiem zapominali o wartościach i normach "Solidarności". Rację zatem miała w czasie niedzielnej debaty prof. Ewa Łętowska, że żyjemy w zakłamaniu prawnym, ale także moralnym. Nie ma wolności bez solidarności, bez odpowiedzialności, bez samodyscypliny społecznej, bez dbałości o proporcjonalność w relacjach społecznych, politycznych, administracyjno-prawnych i kulturowych.

Profesor filozofii z Uniwersytetu Wrocławskiego Adam Chmielewski wyraził to w jednym z wywiadów bardziej dobitnie: "- Bezwstyd stał się wręcz przepustką do polityki, w Polsce i gdzie indziej. Bezwstydne zachowania i czyny polityków, upowszechniane przez media, stają się przykładem wyzwalającym bezwstyd w działaniach innych ludzi. Wszechogarniające upolitycznienie naszego życia sprawia, że polityczna nikczemność odbija się głośnym echem w sferze społecznej i prywatnej".


Timothy Garton Ash zacytował w czasie debaty słowa Goethego: "Ten tylko zasługuje na wolność i życie, kto codziennie walczy o wolność".