Koniec 2024 roku był okazją do przeprowadzenia remanentu wśród artykułów, które zalegały w uniwersyteckim gabinecie, więc powinienem je już wyrzucić do kosza. Trochę żal, bo to jest jednak jakaś cząstka historii opisanej przez dziennikarzy, publicystów a nawet osoby ze stopniem naukowym jako reakcja na patologie w szkolnictwie wyższym i nauce. Dziś zatem zacznę od przypomnienia tych problemów, które były i się nie skończyły, bo w jakimś zakresie są nadal obecne w naszym środowisku.
Będzie to spojrzenie na wywrócenie do góry nogami polskiej nauki i uniwersytetów przez rządy Donalda Tuska (ministry: Barbara Kudrycka i Lena Kolarska-Bobińska, a obecnie Dariusza Wieczorka) oraz Jarosława Kaczyńskiego (ministrowie: Jarosław Gowin, Przemysław Czarnek). Zaimportowali oni z Zachodu a następnie utrwalili system, "(...)w którym uprawianie nauki zależy od konkurencji o granty i pieniędzy spoza budżetu" (Adam Leszczyński, GW, 18-19.12.2010, s. 18). Udam się zatem tropem wypowiedzi na ten temat w debatach publicznych, które sondowały i częściowo sprzyjały zagnieżdżaniu się w szkolnictwie wyższym niepokojących zjawisk:
1) WYNAGRODZENIA -
dr prawa Łukasz Kierznowski Uniwersytetu w Białymstoku w wywiadzie dla DGP (3-5.02.2023, s. A21) stwierdził:
"Obserwacja
polskiego systemu szkolnictwa wyższego i nauki skłania do jednego wniosku -
jesteśmy w zapaści. (...) Wprawdzie już od wielu lat sektor akademicki
mierzył się z chronicznym brakiem pieniędzy, co sprawiało, że możliwości jego
rozwoju nie były adekwatne do ambicji naszego narodu i wyzwań współczesności.
Jednak obecnie skala tego niedofinansowania przybrała postać tak skrajną, że
uczelnie mają trudności z wykonywaniem podstawowych zadań, a także z
odtwarzaniem kadr naukowych - na takich warunkach, jakie proponują, dobrzy
absolwenci szkół wyższych nie chcą zostawać i podejmować pracy naukowej (...)
żadnych podwyżek nie było, jedynie na papierze podciągnięto wynagrodzenia
minimalne do stawki, którą i tak w praktyce wypłacano dotychczas. Ale nawet gdyby
podwyżki były, to dodatkowe 5,10 czy 15 proc. niewiele zmienia, bo pensje
akademickie i rynkowe dzieli przepaść".
Minimalne
wynagrodzenie w 2025 roku to 4666 zł brutto, natomiast średnia płaca krajowa to
8673 zł brutto. Pensja adiunkta w dn.1.01.2025, a więc osoby
ze stopniem naukowym doktora, wynosi (bez dodatku stażowego) 7 946 zł.
brutto. To student III roku informatyki w ramach praktyki zawodowej
otrzymuje wynagrodzenie w wysokości 10 tys. zł brutto.
Na 3- ocenił tę sytuację w Raporcie "Rząd pod lupą. Ranking polityk publicznych 2024 Jacek Lewicki z Klubu Jagiellońskiego:
"Biorąc
pod uwagę sytuację sektora w ostatnich latach, wszystkie podwyżki pozwoliły
jedynie uzupełnić braki, nie zaś ustanowić punkt wyjścia do działań
rozwojowych. Na 2025 r. zaplanowano zwiększenie budżetu o ok. 8% w stosunku do
2024 r., a w ostatnich dniach listopada ogłoszono, że uczelnie otrzymają
obligacje warte 1,5 mld zł, a NCN 500 mln zł z budżetu" (s.93).
Praca
na uniwersytecie jest zatem dla młodych, zdolnych, pasjonatów, ale
utrzymywanych przez rodziców, o ile mają oni odpowiedni kapitał ekonomiczny.
2) Parametryzacyjna i korporacyjna PATORYWALIZACJA:
Damian
Nowicki pisał w artykule pt. "Z akademii do baru" (Tygodnik
Powszechny, 1.12.2022, s. 22-25) o sytuacji studentów
studiów III stopnia (szkół doktorskich) na podstawie raportu PhD
Mental Health" z 2021 roku:
"Dzisiejsze
uczelnie bywaj a połączeniem najgorszych cech korporacji i folwarku. Wyścigowi
szczurów towarzyszy atmosfera, w której profesorowie traktują młodszych
pracowników jak subiektów".
Wprawdzie
z w/w raportu nie wynikają takie oceny, ale redakcja, chcąc dobrze sprzedać
tekst dziennikarza, który nie prowadzi solidnego researchu danych, tylko cytuje
wypowiedzi kilku sfrustrowanych doktorantów, nadaje atrakcyjny tytuł i puszcza
go w świat. Tym niemniej nie ulega wątpliwości, że państwowe uczelnie mają
ustawowo przypisaną korporacyjność, zaś za patologiczne postawy niektórych
profesorów wobec ich doktorantów resort nie ponosi odpowiedzialności.
Doktoranci nie są dziećmi, toteż mogą wnioskować o zmianę promotora pracy
doktorskiej, jeśli ten im z jakiegoś powodu nie odpowiada.
W
podobnym tonie pisała w "Polityce" (nr 51/2022, s. 36-37) Martyna
Bunda w artykule zatytułowanym "Nauczka" o trudnej sytuacji
finansowej wykładowców uniwersyteckich, którym pensja wystarczała do piątego ze
względu na wysokie koszty utrzymania w wielkim mieście. Doktoranci żalili się:
"Sami
nie wiedzą, jaki jest ich status. Nawet w nomenklaturze naukowej nie ma zgody,
czym właściwie jest doktorat - zaawansowaną formą studiów la wąskiej,
elitarnej grupy młodych ludzi (albo życiowych ekstrawagantów), czy też etatowym
zajęciem dla profesjonalisty. Już karierą, czy przepustką do niej. (...)
Doktoranci
opowiadają o punktozie, specjalnych zajęciach, na których - często w ramach
wykładów wysłuchują, jak profesjonalnie pracować nad doktoratem. Uczy się
ich nie eksplorowania wiedzy, ale właśnie kalkulowania punktów; to zrobić
warto, tamtego nie ma po co, choćby to drugie wynikało z autentycznej
pasji" (...). I wieczne poczucie obciachu. Śmieszności. Lekceważenia
w środowisku naukowym i braku zrozumienia poza nim (tamże, s.37).
Przeciwnymi
parametryzacji i patologicznej rywalizacji z nią związanej są autorki artykułu
pt. "Parametryzacja to nie zachęta. To upuszczanie krwi" (DGP, nr
49/2023 s.A29) profesorki - Monika Kostera i Anna Musiała, których krytyka
punktozy uruchomiła teksty polemiczne. Ich zdaniem parametryzacyjne
"zachęcanie" naukowców do pracy sprawia, że: "Taka motywacja nie
polega na "zachęcaniu", lecz raczej na "zaganianiu" poprzez
strach albo koncentrację na indywidualnych "osiągach", podsycanie
ducha szkodliwej dla nauki i potencjalnie jadowitej dla kultury pracy w
akademii rywalizacji .(...)
Parametryzacja
do niczego nie zachęca. Ona podkreśla sytuację zależności, niepewności.
(...) im bardziej sukces parametryczny jest nagradzany, tym bardziej grupy
posiadające większą władzę nagradzają same siebie. W efekcie kolejny raz mamy
do czynienia z demonstracją klasycznej już zasady Charlesa Goodharta z 1975 r.:
"Kiedy miara staje się celem, przestaje być dobrą miarą"
(tamże).
3.
PUNKTOZA - za a nawet przeciw?
Prof.
UW Konrad Werner przekonywał w polemicznym tekście w DGP (nr 49/2023, s. A28),
że "Punkty nie muszą być złe". Autor uważa, że problemem
współczesnej nauki nie jest jej parametryzacja, gdyż "(...) punktowa ocena
czasopism, wydawnictw i dorobku naukowego powinna stanowić element
szerszego systemu - służyć jako źródło informacji dla podmiotów
podejmujących decyzje , tj. samych naukowców, studentów, pracodawców i
otoczenia nauki ( w tym biznesu) oraz jako dodatkowa zachęta do pracy. Trzeba
zdać sobie sprawę z tego, że żadna zachęta e jest dość silna, aby
wymusić konkretne kroki".
Innymi
słowy, gdyby nie przymus punktozy, to naukowcy w ogóle by nie pracowali
naukowo, nie prowadziliby badań i nie publikowaliby wyników własnej pracy.
Autor ten wprawdzie przyznaje, że w uczelniach parametryzacyjny przymus
skutkuje patologicznym, karygodnym marnotrawstwem pieniędzy publicznych, ale
odpowiedzialność za to spoczywa nie w systemie ewaluacji nauki, lecz w postępowaniu samych naukowców.
cdn.