05 stycznia 2025

Akademicy nie palą opon

 


 

 

Koniec 2024 roku był okazją do przeprowadzenia remanentu wśród artykułów, które zalegały w uniwersyteckim gabinecie, więc powinienem je już wyrzucić do kosza. Trochę żal, bo to jest jednak jakaś cząstka historii opisanej przez dziennikarzy, publicystów a nawet osoby ze stopniem naukowym jako reakcja na patologie w szkolnictwie wyższym i nauce. Dziś zatem zacznę od przypomnienia  tych problemów, które były i się nie skończyły, bo w jakimś zakresie są nadal obecne w naszym środowisku. 

Będzie to spojrzenie na wywrócenie do góry nogami polskiej nauki i uniwersytetów przez rządy Donalda Tuska (ministry: Barbara Kudrycka i Lena Kolarska-Bobińska, a obecnie Dariusza Wieczorka) oraz Jarosława Kaczyńskiego   (ministrowie: Jarosław Gowin, Przemysław Czarnek). Zaimportowali oni z Zachodu a następnie utrwalili system, "(...)w którym uprawianie nauki zależy od konkurencji o granty i pieniędzy spoza budżetu" (Adam Leszczyński, GW, 18-19.12.2010, s. 18). Udam się zatem tropem wypowiedzi na ten temat w debatach publicznych, które sondowały i częściowo sprzyjały zagnieżdżaniu się w szkolnictwie wyższym niepokojących zjawisk:  

1) WYNAGRODZENIA

dr prawa Łukasz Kierznowski  Uniwersytetu w Białymstoku w wywiadzie dla DGP (3-5.02.2023, s. A21) stwierdził: 

"Obserwacja polskiego systemu szkolnictwa wyższego i nauki skłania do jednego wniosku - jesteśmy w zapaści.  (...) Wprawdzie już od wielu lat sektor akademicki mierzył się z chronicznym brakiem pieniędzy, co sprawiało, że możliwości jego rozwoju nie były adekwatne do ambicji naszego narodu i wyzwań współczesności. Jednak obecnie skala tego niedofinansowania przybrała postać tak skrajną, że uczelnie mają trudności  z wykonywaniem podstawowych zadań, a także z odtwarzaniem kadr naukowych - na takich warunkach, jakie proponują, dobrzy absolwenci szkół wyższych nie chcą zostawać i podejmować pracy naukowej (...) żadnych podwyżek nie było, jedynie na papierze podciągnięto wynagrodzenia minimalne do stawki, którą i tak w praktyce wypłacano dotychczas. Ale nawet gdyby podwyżki były, to dodatkowe 5,10 czy 15 proc. niewiele zmienia, bo pensje akademickie i rynkowe dzieli przepaść".

Minimalne wynagrodzenie w 2025 roku to 4666 zł brutto, natomiast średnia płaca krajowa to 8673 zł brutto.  Pensja adiunkta w dn.1.01.2025, a więc osoby ze stopniem naukowym doktora, wynosi (bez dodatku stażowego) 7 946 zł. brutto. To student III roku informatyki w ramach praktyki zawodowej otrzymuje wynagrodzenie w wysokości 10 tys. zł brutto. 

Na 3- ocenił tę sytuację w Raporcie "Rząd pod lupą. Ranking polityk publicznych 2024 Jacek Lewicki z Klubu Jagiellońskiego: 

"Biorąc pod uwagę sytuację sektora w ostatnich latach, wszystkie podwyżki pozwoliły jedynie uzupełnić braki, nie zaś ustanowić punkt wyjścia do działań rozwojowych. Na 2025 r. zaplanowano zwiększenie budżetu o ok. 8% w stosunku do 2024 r., a w ostatnich dniach listopada ogłoszono, że uczelnie otrzymają obligacje warte 1,5 mld zł, a NCN 500 mln zł z budżetu" (s.93).

Praca na uniwersytecie jest zatem dla młodych, zdolnych, pasjonatów, ale utrzymywanych przez rodziców, o ile mają oni odpowiedni kapitał ekonomiczny. 

2) Parametryzacyjna i korporacyjna PATORYWALIZACJA: 

Damian Nowicki pisał w artykule pt. "Z akademii do baru" (Tygodnik Powszechny, 1.12.2022, s. 22-25) o sytuacji studentów studiów III stopnia (szkół doktorskich) na podstawie raportu PhD Mental Health" z 2021 roku: 

"Dzisiejsze uczelnie bywaj a połączeniem najgorszych cech korporacji i folwarku. Wyścigowi szczurów towarzyszy atmosfera, w której profesorowie traktują młodszych pracowników jak subiektów". 

Wprawdzie z w/w raportu nie wynikają takie oceny, ale redakcja, chcąc dobrze sprzedać tekst dziennikarza, który nie prowadzi solidnego researchu danych, tylko cytuje wypowiedzi kilku sfrustrowanych doktorantów, nadaje atrakcyjny tytuł i puszcza go w świat. Tym niemniej nie ulega wątpliwości, że państwowe uczelnie mają ustawowo przypisaną korporacyjność, zaś za patologiczne postawy niektórych profesorów wobec ich doktorantów resort nie ponosi odpowiedzialności. Doktoranci nie są dziećmi, toteż mogą wnioskować o zmianę promotora pracy doktorskiej, jeśli ten im z jakiegoś powodu nie odpowiada.      

W podobnym tonie pisała w "Polityce" (nr 51/2022, s. 36-37) Martyna Bunda w artykule zatytułowanym "Nauczka" o trudnej sytuacji finansowej wykładowców uniwersyteckich, którym pensja wystarczała do piątego ze względu na wysokie koszty utrzymania w wielkim mieście. Doktoranci żalili się:

"Sami nie wiedzą, jaki jest ich status. Nawet w nomenklaturze naukowej nie ma zgody, czym właściwie jest doktorat - zaawansowaną formą studiów  la wąskiej, elitarnej grupy młodych ludzi (albo życiowych ekstrawagantów), czy też etatowym zajęciem dla profesjonalisty. Już karierą, czy przepustką do niej. (...) 

Doktoranci opowiadają o punktozie, specjalnych zajęciach, na których - często w ramach wykładów wysłuchują, jak profesjonalnie pracować nad doktoratem. Uczy się ich  nie eksplorowania wiedzy, ale właśnie kalkulowania punktów; to zrobić warto, tamtego nie ma po co, choćby to drugie wynikało z autentycznej pasji" (...). I wieczne poczucie obciachu. Śmieszności.  Lekceważenia w środowisku naukowym i braku zrozumienia poza nim (tamże, s.37). 

Przeciwnymi parametryzacji i patologicznej rywalizacji z nią związanej są autorki artykułu pt. "Parametryzacja to nie zachęta. To upuszczanie krwi" (DGP, nr 49/2023 s.A29) profesorki - Monika Kostera i Anna Musiała, których krytyka punktozy uruchomiła teksty polemiczne. Ich zdaniem parametryzacyjne "zachęcanie" naukowców do pracy sprawia, że: "Taka motywacja nie polega na "zachęcaniu", lecz raczej na "zaganianiu" poprzez strach albo koncentrację na indywidualnych "osiągach", podsycanie ducha szkodliwej dla nauki i potencjalnie jadowitej dla kultury pracy w akademii rywalizacji .(...)

Parametryzacja do niczego nie zachęca. Ona podkreśla sytuację  zależności, niepewności. (...) im bardziej sukces parametryczny jest nagradzany, tym bardziej grupy posiadające większą władzę nagradzają same siebie. W efekcie kolejny raz mamy do czynienia z demonstracją klasycznej już zasady Charlesa Goodharta z 1975 r.: "Kiedy miara staje się celem, przestaje być dobrą miarą" (tamże). 

 

3. PUNKTOZA - za a nawet przeciw? 

 

Prof. UW Konrad Werner przekonywał w polemicznym tekście w DGP (nr 49/2023, s. A28), że "Punkty nie muszą być złe".  Autor uważa, że problemem współczesnej nauki nie jest jej parametryzacja, gdyż "(...) punktowa ocena czasopism, wydawnictw i dorobku naukowego powinna stanowić element szerszego  systemu - służyć jako  źródło informacji dla podmiotów podejmujących decyzje , tj. samych naukowców, studentów, pracodawców i otoczenia nauki ( w tym biznesu) oraz jako dodatkowa zachęta do pracy. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że żadna zachęta  e jest dość silna, aby  wymusić konkretne kroki". 

 

Innymi słowy, gdyby nie przymus punktozy, to naukowcy w ogóle by  nie pracowali naukowo, nie prowadziliby badań i nie publikowaliby wyników własnej pracy. Autor ten wprawdzie przyznaje, że w uczelniach parametryzacyjny przymus skutkuje patologicznym, karygodnym marnotrawstwem pieniędzy publicznych, ale odpowiedzialność za to spoczywa nie w systemie ewaluacji nauki, lecz w postępowaniu samych naukowców. 

       cdn.