20 lipca 2011

Informacyjny chaos w sprawie sześciolatków w szkołach a czterolatków w przedszkolach

Pisze do mnie zdezorientowany rodzic z województwa wielkopolskiego, którego syn w lipcu br. rozpoczyna, a nie kończy, piąty rok swojego życia. Tymczasem jego ojciec jest "straszony" przez dyrekcję rejonowej szkoły, że powinien ją poinformować o tym, gdzie jego dziecko odbywa obowiązkowe przygotowanie do edukacji szkolnej. Chaos informacyjny idzie z góry - kuratorium oświaty upowszechnia przekonanie, że rodzice dziecka urodzonego w roku 2006, które nie zacznie obowiązku przedszkolnego w roku 2011, zostaną poddani egzekucyjnemu postępowaniu administracyjnemu. Rodzice pięciolatków muszą do 30 09 2011 zgłosić dyrektorowi szkoły rejonowej dziecka (tej, w której hipotetycznie zacznie ono obowiązkową naukę) miejsce, gdzie jego pupil odbywa obowiązek przedszkolny. Rodzice czterolatków są zdezorientowani, bo o nich nie ma żadnych informacji. Przedszkola mogą ich nie przyjąć, gdyż jeszcze w tym roku rocznik ten nie jest objęty obowiązkiem rocznego przygotowania do szkoły.

Ludziom już mylą się te obowiązki edukacyjne. Z jednej strony straszy się ich określonym przymusem administracyjnym, a z drugiej uniemożliwia jego wykonalność. Jak bowiem rodzic ma posłać dziecko do przedszkola, skoro w gminie nie ma dla niego miejsca? Rodzic wspomnianego czterolatka nie wie zatem, jaki obowiązek dotyczy jego dziecka i czy rzeczywiście jest on pod presją kary administracyjnej, skoro nie ma miejsca w przedszkolu?

Tatuś postanowił najpierw zajrzeć na stronę poznańskiego kuratorium oświaty. Mieszka na obrzeżach miasta, gdzie nie ma informacji o tym, co ma zrobić, jako rodzic czterolatka od kilku zaledwie dni. Znalazł jednak na stronie kuratorium kolorową zakładkę pt. "Vademecum rodzica" z fotografią (zapewne też kochających swe dziecko naturalnych opiekunów i wychowawców), a tam kolejne zakładki:

"• Bezpieczeństwo i higiena podczas wyjazdów dzieci i młodzieży szkolnej w związku z zachorowaniami wywołanych przez szczep E. coli
• 5 porcji warzyw, owoców lub soku
• "One są wśród nas" - wsparcie dla dzieci przewlekle chorych
• Zapobieganie samobójstwom dzieci i młodzieży. E – poradnik
• Ubezpieczenie dzieci i młodzieży (NNW) - opracowanie Biura Rzecznika Ubezpieczeń w Warszawie
• Co rodzic - na okoliczność wypadku ucznia (dziecka) przebywającego pod opieką szkoły/placówki - winien wiedzieć?
• Sześciolatek w szkole
• Realizacja obowiązku szkolnego i obowiązku nauki poza szkołą przez dzieci polskie przebywające poza granicami kraju
• Mediacje w szkole jako sposób rozwiązywania konfliktów
• Bezpieczna wycieczka szkolna
• Edukacja dzieci w wieku 3-6 lat
• Nowe podręczniki
• Reforma - pytania i odpowiedzi."

Świetnie. Jest! Jest strona, której tytuł powinien rozwikłać jego wątpliwości -"Edukacja dzieci w wieku 3-6 lat". Zagląda, a tam czekają nań kolejne linki. Czyta i oczom nie wierzy, że można rodziców wpuszczać w maliny. Wprawdzie już dojrzewają, ale nie o takie tu owoce chodzi.

ZA ZBYTECZNE w VADEMECUM RODZICA UZNAŁ NASTĘPUJĄCE STRONY:

• Wydłużony termin nadsyłania prac na Konkurs "Najlepszy program wychowania przedszkolnego"

Nie będzie tego czytał, bo w konkursie nie chce brać udziału.

• Rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej z dnia 23 grudnia 2008 r. w sprawie podstawy programowej wychowania przedszkolnego oraz kształcenia ogólnego w poszczególnych typach szkół.

Przeczytał, ale zorientował się, że to nie jest tekst dla niego, bo sam ma wykształcenie średnie zawodowe - technikum spożywcze, więc co najwyżej może upiec tort i obrzucić nim autora takiej oświaty internetowej.

• Informator. Jak organizować edukację przedszkolną w nowych formach.

Tego też nie czyta, bo nie ma zamiaru organizować przedszkola w nowych formach. Starych też nie zna, bo mu dziecka nie przyjęli do gminnego przedszkola.

• Fundusze dla oświaty.

Ta strona też nie jest dla niego, więc zdziwił się, że znalazła się w dziale "Vademecum rodzica".

• Konkurs „ Najlepsze Wielkopolskie Przedszkole”.

Patrz inny konkurs.

• Międzynarodowy projekt partnerski w Programie Leonardo da Vinci - „Lepsze przedszkole”

Ten tekst też nie jest tekstem dla niego. Na szczęście na końcu Vademecum znalazło się pięć prezentacji w Power Point. Nareszcie, coś dla niego. Nie musi przedzierać się przez gąszcz niezrozumiałych słów i opisów. Są nawet przyjazne obrazki.

"• Reforma edukacji - informacje dla nauczyciela
• Przygotowanie szkoły na przyjęcie młodszych uczniów - propozycje dla dyrektora
• Sześciolatek idzie do szkoły - informacja dla rodziców
• Ulotka -Sześciolatek w szkole
• Ulotka dla rodziców dzieci 5-letnich"

Jak widać, chyba tylko ta ostatnia prezentacja jest zaadresowana do niego, jako rodzica dziecka rozpoczynającego piąty rok życia. O czterolatkach nic na niej nie ma. Brzmi propagandowo - ULOTKA. Pozostałych prezentacji nie chciał nawet komentować, bo dwie pierwsze z "Vademecum dla rodziców" niewiele mają wspólnego. Może konstruował tę stronę ktoś, kto skorzystał z giertychowej amnestii maturalnej? Okazało się bowiem, że pod tytułem: "Ulotka dla rodziców dzieci 5-letnich" jest zupełnie inna prezentacja - pt. "Informacja dla rodziców". OK. Pomyślał sobie rodzic. Pewnie dalej będzie już tylko o 5-latkach. Ależ był z niego optymista.

Pierwszy slajd:
"Szanowni Rodzice, Jeżeli Wasze dziecko urodziło się w roku 2004 i myślicie o tym, by jako sześciolatek rozpoczęło naukę w klasie pierwszej szkoły podstawowej w roku szkolnym 2010/2011, to już teraz pamiętajcie, że ma ono prawo do odbycia rocznego przygotowania przedszkolnego".

Jego dziecko urodziło się w 2007 roku, w lipcu!! Szuka zatem dalej.

Drugi slajd:

"Prawo do odbycia przygotowania przedszkolnego oznacza, że Wasze dziecko będzie miało zapewnione miejsce w przedszkolu, w oddziale przedszkolnym w szkole podstawowej lub w innej formie wychowania przedszkolnego w pobliżu miejsca zamieszkania. Przygotowanie przedszkolne pomoże Waszemu dziecku w udanym starcie w klasie pierwszej."

Nadal jednak nie wie, jaki jest jego obowiązek. Co z tego, że piszą mu o prawie i zapewnionym miejscu w przedszkolu, skoro go nie dostał.

Trzeci slajd:

"Przedszkole zapewni:
wspomaganie rozwoju i wyrównanie szans edukacyjnych, wcześniejsze odkrywanie zdolności, wsparcie rozwoju emocjonalnego i intelektualnego, dobre przygotowanie do podjęcia nauki w szkole podstawowej, ciekawe i atrakcyjne zajęcia oraz zabawy"

Pięknie, tyle tylko, że jego dziecko nie zostało przyjęte do przedszkola.

Czwarty slajd:

"Wykwalifikowani nauczyciele przedszkola pomogą Wam w podjęciu decyzji, czy dziecko jest gotowe do rozpoczęcia nauki w szkole podstawowej w wieku sześciu lat".

Cudownie, pomyślał, ale nadal nie dotyczy to jego dziecka.

Piąty slajd:

"Więcej informacji uzyskacie Państwo u dyrektora szkoły podstawowej. Decyzja należy do Państwa, pomóżcie swojemu dziecku w dobrym starcie edukacyjnym."

Dyrektor jednak nie potrafił mu niczego wyjaśnić. Jest w tej chwili na urlopie, a poza tym, co go obchodzi zaledwie pięcioletnie dziecko?

Może zatem twórcy tej strony w kuratorium oświaty w Poznaniu, bo już w innych miastach tego nie sprawdzałem, pójdą na studia podyplomowe z zakresu edukacji przedszkolnej, to się czegoś dowiedzą. Najlepiej niech skorzystają z kursów on-line, bezpłatnych, bo takie oferuje jedna z prywatnych wyższych szkół, która - jak przypuszczam - wygrała przetarg na bezpłatne studia w zakresie kwalifikacji pedagogicznych. Ciekawostka jest to, że sama ma uprawnienia jedynie do prowadzenia studiów I stopnia na kierunku "pedagogika",a to znaczy, że nie ma własnej kadry akademickiej, tylko na drugich etatach. Pewnie wykładają tam urzędnicy dzielący te środki, a potem wprowadzają szum informacyjny ?


http://ko.poznan.pl/?page=1132

15 lipca 2011

Dlaczego XO było lepsze od PO?

W czasie toczącego się w 2007 r. w Davos Światowego Forum Gospodarczego furorę zrobił projekt pod nazwą „XO“, a dotyczący przeznaczenia 100 milionów dolarów na laptopy dla miliona dzieci w krajach tzw. Trzeciego Świata. Jest to prywatna inicjatywa twórcy projektu „One Laptop Per Child“ prof. Johna Negroponte. Co ciekawe, chodziło tu o najnowocześniejszy produkt wielkości ok. 20x 25 cm, w kolorze jasnozielonym i białym, który wygląda jak plastikowa zabawka-komputerek. W rzeczywistości jednak jest to w pełni funkcjonalny laptop w formacie dostosowanym do dziecięcych rączek, za pomocą którego można się łączyć z Internetem. Zawiera on też kamerę, program Media Player, e-book i inne programy użytkowe. „XO“ jest w tej chwili jeszcze w fazie testowej, ale w produkcji masowej powinien kosztować zaledwie 100 dolarów. Adresatem tego projektu zostały dwa miliardy dzieci w wieku sześciu lat z krajów Trzeciego Świata, które nie korzystają w ogóle z edukacji szkolnej lub mają ją w ograniczonym zakresie; jedna piąta bowiem spośród nich nie kończy swojej edukacji nawet na poziomie 5 klasy szkoły podstawowej. Ciekawym rozwiązaniem technologicznym było zasilanie tych laptopów w energię, aby można było z nich korzystać także tam, gdzie nie ma dostępu do elektryczności. Został w nich bowiem wbudowany system typu „Jo-Jo”. Pociągając przez minutę dziesięciokrotnie za sznurek doładuje się baterię na 10 minut pracy.

Przypomniałem sobie o tym projekcie sprzed ponad 4 lat, bo jako żywo przypomina on wielkie obietnice Platformy Obywatelskiej wyposażenia uczniów w laptopy, z którego wyszła jedna, wielka klapa. Wprawdzie jesteśmy „zieloną wyspą gospodarczą” na mapie Europy, więc być może PO postanowiła nie czerpać wzoru z projektu „XO”, a jednak jakieś analogie dają się tu odnaleźć. Miały być laptopy, ale ich nie będzie, bo przecież nie wszystkie dzieci są nasze, a już na pewno nie wszyscy ich rodzice są politycznie poprawni. Mają szansę w nowych wyborach opowiedzieć się za tym, czy nadal będą lokować swoje nadzieje w partie, których politycy więcej obiecują, niż realizują, czy może jednak sięgną po wariant bezpartyjny, stawiając na obywateli, ekspertów, profesjonalistów, którzy nie są uzależnieni w swoich obietnicach i decyzjach od władz swojej partii?

MEN raz jeszcze potwierdził swoją decyzyjną "impotencję" i nieskuteczność, obiecując najpierw przekazanie miliarda złotych na laptopy dla uczniów, które miały pochodzić z opłat operatorów komórkowych za wykorzystywanie częstotliwości (za koncesje z 2000 r. muszą wpłacić do skarbu państwa do 2020 r. łącznie 900 mln euro). O klapie całego programu pisali dziennikarze już wielokrotnie. A urzędnicy kłócą się o to: kto ma dostać laptopy: szkoły czy uczniowie i czy na własność? Jeśli uczniowie - to w jakim wieku? A może należy dać je nauczycielom, albo rodzicom uczniów? A morze ... jest długie i szerokie.




http://www.zeit.de/online/2007/05/Davos-Negroponte?page=all

12 lipca 2011

Wyższa Szkoła Pedagogiczna „za zamkniętymi drzwiami”, czyli cz. 2 odpowiedzi nie tylko Założycielce

Tak, jak obiecałem czytelnikom zainteresowanym PRAWDĄ skoro - zdaniem pani założyciel i kanclerz w jednej osobie - jako b. rektor WSP w Łodzi miałem "wybujałe oczekiwania i roszczenia finansowe", to istotnie, muszę jej przyznać rację. Dotyczyły one studentów, nauczycieli akademickich i warunków ich pracy. Ma rację – NIECH FAKTY MÓWIĄ ZA SIEBIE.

A jest ich bardzo dużo, bo w końcu tyle lat pracy, to przecież tysiące godzin poświęconych społeczności akademickiej nie tylko w wymiarze reprezentowania jej na zewnątrz i dbania o jej jak najlepszy wizerunek, ale także o każdego, kto w niej studiował, pracował, był jej współpracownikiem, partnerem, sojusznikiem, a zdarzało się, że i wrogiem, bo przecież przychodzili różni, by podpatrzeć, podpytać, dociec, upewnić się, a nawet coś podkraść z naszych rozwiązać itd. To tysiące godzin spędzonych kosztem życia rodzinnego przy komputerze, w czasie różnych działań, posiedzeń, spotkań, konferencji, także we współpracy pracownikami administracji i technicznymi. Z niektórymi współtworzyłem stronę uczelni, a następnie ją monitorowałem i korygowałem błędy, jakie popełniali pracownicy administracji czy autorzy tekstów, naruszając nimi dobry wizerunek szkoły. Zabiegałem o premie dla nich, o dodatkowo finansowane zadania, także o charakterze badawczym. Doprawdy, niczego nie żałuję.

Mam bogatą dokumentację swojej pracy. Nie będzie tak łatwo wmówić dzisiaj komukolwiek, że było inaczej, niż usiłuje to suponować założycielka szkoły. Popełniłem jeden błąd – byłem naiwny, bo wierzyłem, że zależy jej na tym samym, i byłem zbyt ufny, poświęcając swój czas i zaangażowanie nawet tym sprawom, które w ogóle nie były w obszarze moich obowiązków. Miałem jednak poczucie, że w końcu całe odium za błędy czy patologie w tej szkole spadną na mnie, a nie na założyciela-kanclerz, która de facto była dla świata akademickiego kimś zupełni obcym, spełniającym kluczową, ale przecież wspomagającą rolę. Nikt nie mówiłby z oburzeniem, „Co też się dzieje w tej szkole Cyperlingowej, tylko w szkole Śliwerskiego!” Bo takie są realia akademickiego świata.

Nie zatrudniałem się w hurtowni jako dyrektor magazynu. Nie wyobrażałem zatem sobie tego, by nie interweniować w sprawach, które wymagały dobra całej wspólnoty akademickiej. Obiecano mi prawo do realizowania własnej misji, pasji, koncepcji kształcenia, które będzie na najwyższym poziomie. I to nazywa się po moim odejściu – na skutek jednostronnego złamania umowy - „wybujałymi ambicjami”? Brawo.

Rozumiem, że założyciel-kanclerz wolała mieć rektora bez ambicji, bez roszczeń, żeby wszystko odbywało się jak najmniejszym nakładem, bez prawa do kompetentnej pracy akademickiej. To po co mnie zatrudniała, skoro wiedziała, że na taką rolę nie byłem i nigdy nie będę się godził, gdyż nie interesuje mnie „malowana przez niekompetentną - w sensie akademickim - osobę rola organu władzy jednoosobowej?

Wystarczy zajrzeć do Ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, do Statutu uczelni (tego zresztą żaden student i pracownik nie znajdzie na stronie wsp, bo jest tam wyraźnie zapisane, na czym polega własność i co stanie się z uczelnią, kiedy dojdzie w niej do jakiegoś kryzysu, wymagającego jej likwidacji). Założyciel zmienia statut zgodnie z własnymi celami i nie musi tego nawet uzgadniać z Senatem i rektorem. Ma takie prawo, bo Statut tworzy założyciel, a nie Senat. Rektor nie ma zatem łatwej sytuacji, bo faktycznie o wszystkim decyduje założyciel.

Można mieć nie wiem jakie pomysły, wartości i oczekiwania, ale jeśli założyciel ich nie akceptuje, to działania akademickie rektora i nauczycieli akademickich mogą być przez niego paraliżowane. Rzecz jasna, najpierw trzeba wycisnąć tyle, ile się da z takiego rektora, to znaczy do momentu, aż szkoła uzyska stałe podstawy do działalności (gdyby jego już w tej instytucji miało nie być).

Nic dziwnego, że założycielka uczelni, wykorzystując fakt, kto jest rektorem, jaką ma pozycję w kraju, w środowisku akademickim, postanowiła występować o różne przywileje dla szkoły wcześniej, niż ona na to zasługiwała z formalnego punktu widzenia. Zgodnie z prawem, ale zawsze można było wykazać się szczególnymi osiągnięciami. Nie tylko moimi. To jasne, ale w takich sytuacjach i w korespondencji z władzami, przede wszystkim moimi. Rektora o tym jednak założycielka nie informowała, bo już „za jego plecami” od kilku miesięcy poszukiwała innego kandydata na rektora, i to takiego, który – jak teraz rozumiem z jej artykułu w gazecie edukacyjnej - nie będzie miał „wybujałych ambicji”, „roszczeń finansowych” (szkoda, że nie rozwinęła tej insynuacji) i ciekawe, czego jeszcze. Znakomita troska o własną uczelnię. Jak pozbyć się rektora, który już spełnił swoje zadanie, a teraz konsumować jego osiągnięcia, jak długo się tylko da.

Próba odwołania mnie z funkcji rektora z udziałem Senatu się nie powiodła, choć przecież założycielka mogła ją zignorować i następnego dnia odwołać mnie z funkcji. Nie uczyniła tego. Dlaczego? Dla własnych „wybujałych ambicji” czy własnych „spodziewanych zysków” (na stronie internetowej wciąż funkcjonowało moje nazwisko jako rektora).

Tymczasem od tego posiedzenia - każda moja decyzja spotykała się już tylko z jej kwestionowaniem, była sabotowana, podważana tak, bym wreszcie sam zrozumiał, że jestem persona non grata. Wszystko czynione było tak, by tylko nie dowiedzieli się o tym studenci i kandydaci, by nie usłyszeli o tym ci, którzy - być może przystąpią do "konkursu" na etat? To kiedy miałem odejść - w grudniu, w styczniu, w lutym? Kiedy byłoby odpowiedzialnie dla tej społeczności? Miałem pozostać jako figurant, który jest pozbawiony możliwości wykonywania swoich obowiązków statutowych i ustawowych? Odszedłem w maju, kiedy w czasie mojego pobytu na konferencji zagranicznej założycielka opublikowała ogłoszenie w prasie, że zatrudni doktora habilitowanego pedagogiki. I to miałem tolerować? Taką kompromitację szkoły?

Wolałem zrezygnować z wysokiego dodatku funkcyjnego (nie był on wynikiem moich roszczeń, żeby była jasność), nie przyjąłem przyznanych mi pieniędzy na badania naukowe, a wszystko po to, by przerwać tę fikcję, podwójną grę założycielki szkoły, to oszukiwanie innych, że wszystko jest w szkole jak najlepiej. Wszyscy doskonale wiedzieli, że od słynnego senatu grudniowego ta pani nie podjęła ze mną żadnej rozmowy, nie widziała powodu ani do wyjaśnienia swojego stanowiska, ani nie widziała potrzeby określenia mojej dalszej roli w tej szkole. Od 8 grudnia 2009 r. do mojej rezygnacji z funkcji rektora ta pani nie zamieniła ze mną ani jednego zdania, będąc w końcu moim pracodawcą. To była postawa odpowiedzialności za szkołę, za współpracowników? Ja zaś, mimo tego klimatu, kontynuowałem swoje zadania dydaktyczne, nie opuszczając studentów i współpracowników, a pobierając jedynie pensję nauczyciela akademickiego.

Pomagałem nadal doktorom w ich pracach nad habilitacjami, realizowałem zadania w grancie norweskim, nagrywałem materiały filmowe dla uczelni, publikowałem artykuły i książki z afiliacją w wsp, uczestniczyłem w konferencjach naukowych jako profesor tej szkoły, prowadziłem korespondencję dla dobra tej instytucji. Wykonałem z współpracownikami analizę dorobku całej kadry akademickiej. Przygotowałem dla Senatu podsumowanie oceny pracy naukowo-dydaktycznej wszystkich nauczycieli akademickich. Dla wielu wypadła ona fatalnie, czyli prawdziwie, bo tak to jest, że niektórzy zatrudniają się, by brać kasę, odrobić zajęcia, i wrócić do domu, do rodziny, nie przejmując się o losy uczelni, o jej wizerunek. Niech frajerzy na nich i za nich pracują. Od tego są, za to im się płaci. Im też, ale oni są zwolnieni z wyjątkowego zaangażowania na rzecz szkoły. Wystarczy, że są w minimum kadrowym. Czyż nie tak? Mnie to nie przeszkadzało, mogłem pracować nawet za nich, tylko musiałem tłumaczyć taką ich "obecność" w szkole innym nauczycielom akademickim. Są powody, dla których warto mieć w zespole naukowców do zupełnie innych zadań, a to przecież nie jest tak dostrzegalne przez innych. Trzeba to uszanować i dostrzec inne zalety takiej sytuacji.

Ktoś inny być może postąpiłby na moim miejscu inaczej. Ciekawostka – jeden z profesorów, który nawet nie był tytularnym profesorem, miał pensję na wyższym poziomie, niż ja. Mnie to nie przeszkadzało, podobnie jak to, że odwołany przed kilku laty dziekan, zachował swoją wysoką pensję, będąc cały czas na drugim etacie. Niczego w tej szkole i dla tej szkoły dodatkowo nie czynił, poza prowadzeniem zajęć (zresztą na bardzo dobrym poziomie). Nie publikował i nie afiliował swoich publikacji przy tej szkole, bo w końcu to był tylko jego drugi etat.

A jakie były komentarze współpracowników? Czy rzeczywiście byli – tak jak założyciel-kanclerz przekonani, że postąpiłem niesłusznie, niegodnie, że miałem wybujałe ambicje, że pewnie ich porzuciłem? Proszę bardzo, oto fakty – niech mówią same za siebie, choć podam tylko niektóre, bo nie ma tu na to miejsca. Na tym zamykam ten temat chyba, że zostanę ponownie sprowokowany do dalszego ciągu. Ten zresztą i tak będzie wkrótce miał kilka, zupełnie innych finałów. A teraz kilka wypowiedzi ad memoriam:

1) Członek Senatu:
"Drogi Rektorze, to co się aktualnie dzieje w Uczelni – w WSP jest moim osobistym dramatem, okazało się bowiem, że dwie Osoby, które poważam najbardziej na świecie i którym jestem bardzo wdzięczna tak, jak nikomu w życiu, to właśnie te dwie Osoby są w konflikcie, co jest makabrą dla mnie, tym bardziej że ten konflikt wymaga jakiegoś mojego opowiadania się po którejś ze stron. To trochę dziwna analogia (ze względu na mój wiek) ale naprawdę to jest tak, kiedy od dziecka, które kocha jednakowo obydwoje rodziców wymaga się, aby powiedziało, czy chce być z mamusią czy z tatusiem. To jest naprawdę dramat!(…) Ty, drogi Rektorze jesteś tak Wspaniałym Człowiekiem, że pisanie o Twoich cnotach i zasługach wymagałoby tyle czasu, że nie zmieściłabym się do jutra wieczorem. Są bowiem Autorytety, gdzie nawet nie można się ośmielić o nich pisać, to tak jak bym się ośmieliła pisać o zasługach Papieża (Pan Bóg mi to porównanie wybaczy). Niezależnie od tego, także osobiście dla mnie , jesteś Osobą, która bardzo, bardzo mi pomogła w życiu.(…) To Ty właśnie wspierałeś mnie w tych niesamowitych (jak na mój wiek) dokonaniach. Ja nie zapominam dobra, którego doznałam. Czy teraz rozumiesz mój dramat? "

2) Członek Senatu
"Drogi Rektorze - warto, po stokroć warto. Dowodzić Uczelnią to wielka sprawa - dana Ci z racji dorobku, a nie z łaski. Trzeba na tym stanowisku trwać. Są też doświadczenia i wnioski: Nie wierzyć zapewnieniom i ufać tylko niektórym, nie dać się na niczym „złapać" , zapewnić sobie wsparcie, na każdym senacie.
(…) Smutno mi, bardzo mi smutno. Wiedziałam, że taką decyzję podejmiesz - ale wiedzieć, a przeczytać to coś innego. Argumenty są logiczne i.... ja bym także postąpiła podobnie. Masz rację mamy jeszcze swój dorobek, swoje zadania naukowe i nauczycielskie. A funkcje: przejściowe, kłopotliwe, targające nerwy i... zabierające calutki wolny czas. Będzie Ci lepiej, o wiele lepiej. Szkoda tylko szkoły - bo postawiłeś na nogi, nadałeś jej kształt dobry i rokujący wielkie nadzieje."


3) Członek Senatu:
"Nie chce mi się komentować tego wszystkiego, w czym uczestniczyliśmy dzisiaj, ale to już jest jakaś kiepska, aczkolwiek sięgająca już surrealistycznych wymiarów farsa: akcję podtrzymuje ustawiczne zdumienie, co jeszcze można wymyślić, tylko nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać... Żeby nie wiem co, nie daj się dotknąć i zranić NIKOMU i NICZEMU! Trzymaj się i trwaj w tej grze! Uściski!"

4) Studentka:
"O rany! No to moje wrażenie co do p. kanclerz było jednak właściwe... Chociaż szczerze mówiąc, jak zwykle wolałabym się mylić. Całe szczęście, że Senat nie poparł tej propozycji. No, ale pewnie nie czuje się Pan komfortowo w obecnej sytuacji. W takim razie tym bardziej proszę się nie dać! Może kiedyś otworzy Pan swoją szkołę? Taką, gdzie będzie liczyło się to, co naprawdę istotne w
życiu. W końcu trzeba pamiętać, że klimat w pracy tworzą ludzie. A jeśli Ci, którzy mają jakiś wpływ na działanie instytucji są karykaturami moralnymi, to nie wróży to dobrze dla jej rozwoju i osób tam pracujących. Ja też w tym roku mocno zawiodłam się na p. kanclerz... Nie śmiem pytać co się stało, że założycielka szkoły zwołała specjalne zebranie Senatu, na którym to wszystko czego Pan dokonał zostało "w sposób szczególny docenione"
Proszę tylko przyjąć wyrazy (…) uznania - zawsze był i będzie Pan dla nas, jak i zapewne wielu innych, wzorem do naśladowania i nie zmieni tego nikt i nic. A jeśli to jakieś pocieszenie - ostatnio przeczytałam że miarę wielkości człowieka poznajemy po tym jak wielu... ma przeciwników... Tak to już jest, że ludzie wielkiego formatu, jakoś bardziej rzucają się w oczy, a ich blask nie pozostaje obojętny dla oczu egoistycznych zawistników, którzy próbują go zgasić...
Proszę nie dać się zgasić! Nigdy! I niech Pan nie boi się marzeń – nawet tych uznawanych za nierealne - bo to właśnie idealiści i marzyciele popychają świat do przodu. I choć na początku wszyscy stukają się palcem w czoło, to w ostatecznym rozrachunku ich zdeterminowaniu zawdzięczamy nasz postęp. Jeszcze raz wszystkiego dobrego w Nowym Roku!"


5) Członek Senatu:
"Tobie i Twoim bliskim z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku - składam życzenia zdrowia, pogody ducha, miłości i sukcesów w realizacji osobistych i zawodowych przedsięwzięć, wraz z Twoimi naukowymi sprzymierzeńcami. Życzę Ci również siły do walki z przeciwnościami i wiary, że ma ona sens."

6) Wykładowca:
"Ze smutkiem przyjąłem informację o Pańskiej rezygnacji z funkcji Rektora WSP. Tak się złożyło, że moją pierwszą uczelnianą pracą była ta podjęta w WSP, a Pan był pierwszym moim Rektorem. W naszych sporadycznych rozmowach, jako młody akademik w kontakcie z uznanym Autorytetem, doświadczałem życzliwości, serdeczności, subtelnej motywacji - wszystko to było potężnym wiatrem w żagle... (Mam świadków, że tę opinię wypowiadam dziś nie po raz pierwszy... i nie drugi). Pańska postawa budzi mój szacunek i uznanie, za co wyrażam wdzięczność. Życzę pomyślności."

7) Członek Senatu:
"Na początek przepraszam, że tak późno odpowiadam, ale powiem szczerze, że obecna sytuacja jest dla mnie "niewiarygodna" gdyż od znaczącego czasu tj ok. 3 lat jestem poza bezpośrednim udziałem w dyskusji nad kształtem WSP. Docierały do mnie tylko zdawkowe informacje dotyczące intryg czy pomówień, których niestety też stawałem się obiektem (współczuję tym osobom, które stosują takie metody działania - "pedagodzy"). Od czasu rezygnacji z funkcji prodziekana (a szczególnie w trakcie jej trwania) zrozumiałem na czym polega manipulacja wśród osób reprezentujących Pedagogikę w WSP (były to tylko przypuszczenia - bez szczegółowego dochodzenia do prawdy). Od wczoraj wiem i jestem przekonany kto reprezentuje ciemną "stronę księżyca" jaki jest to zespół osób - ale to jest moje osobiste odczucie nie mające żadnego przełożenia na jakąkolwiek zmianę (jest to kolejne doświadczenie osoby "stojącej z boku", którą próbuje się manipulować). Nie chciałbym dalej emocjonalnie wypowiadać się. Dlatego też również bardzo serdecznie dziękuję za współpracę, motywowanie do rozwoju naukowego i "fajne" gesty, które zawsze pozostaną w pamięci. Z wyrazami szacunku"

8) Członek Senatu: Wielce Szanowny Panie Profesorze,
"Zapoznałam się uważnie z pismem, w którym składasz rezygnację z funkcji rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łodzi, a tym samym wszystkich innych funkcji, jakie są z nią związane i przyjmuję Twoją decyzję jako ogromną stratę osobistą. Informacje tę przeżyłam dotkliwie i odczułam jak pęknięcie i poważnie zaburzenie fundamentalnych zasad istnienia WSP. Nie potrafiłam tak „na gorąco”, automatycznie odpowiedzieć na Twój list, w którym przedstawiona jest silna, wyjątkowo wyważona i dobitnie wyrażona argumentacja. Wysoka kultura każdego słowa użytego z precyzją skalpela dokonuje ostatnich cięć.

(…) to właśnie ja chciałabym przede wszystkim najpiękniej jak umiem podziękować za współpracę i Twoje osobiste zaangażowanie w realizację moich zadań i obowiązków, z którymi musiałam się zmierzyć pracując jako wykładowca (…) czy członek Senatu. Praca pod Twoim przewodnictwem, zarówno dydaktyczna, organizacyjna, administracyjna, a także naukowa była dla mnie ogromnym wyróżnieniem i wspaniałym doświadczeniem. Wszystko to, co osiągnęłam i mogłam wpisać do oceny nauczyciela akademickiego pracując w WSP, zawdzięczam Tobie Szanowny Panie Profesorze, gdyż od Ciebie mogłam się uczyć i obok Ciebie miałam szczęście żyć, funkcjonować, doświadczać czegoś nowego i innego tworząc nasze wspólne środowisko akademickie. I nigdy na Tobie się nie zawiodłam. Pragnę, bardzo wyraźnie podkreślić, że pretendujesz w moim życiu do roli mego Mistrza i Przyjaciela, który tak wiele potrafi zrozumieć, wybaczyć i dać radość w stawaniu się lepszym człowiekiem.

Chciałabym z całego serca podziękować za okazane wsparcie, zaangażowanie i wskazywanie drogi naukowego rozwoju. Każda Twoja podpowiedź, wskazówka była cennym drogowskazem i tym bardziej tak trudno się rozstać, gdyż jak można żyć bez powietrza. Twoja ogromna wiedza, kultura, pracowitość była nieocenionym i niedocenionym wsparciem całego zespołu, a pomoc i zaangażowanie, a także atmosfera, którą stworzyłeś przyczyniły się do wielu moich i naszych wspólnych osiągnięć. Zawsze podkreślałeś jak ważny jest wizerunek i misja szkoły i byłeś jej wiernym Strażnikiem. Jaki teraz obrać kurs, kiedy zabrakło Ciebie?. Jakie wytyczyć drogowskazy, które pozwolą przetrwać każdy kolejny dzień? Jakimi posłużyć się narzędziami, aby odróżnić to jest dobre, od tego co jest złem? Jednym z nich jest z pewnością umiejętność rozróżniania prawdy od kłamstwa.
Gdyby kłamstwo, podobnie jak prawda miało tylko jedną twarz, łatwiej dalibyśmy sobie z nim radę; przyjęliśmy po prostu za pewnik przeciwieństwo tego, co mówi kłamca, ale odwrotna strona prawdy ma sto tysięcy postaci i nieograniczone pole (Michael de Montaigne).

Nie może istnieć ład i porządek społeczny bez zaufania, a zaufanie bez prawdy lub przynajmniej ogólnie akceptowanych zasad dochodzenia do niej. Podstawą, na której można by opierać rozwój naszej uczelni, powinien być wzajemny szacunek, gotowość do zawierania umów, przestrzeganie prawa. Ty byłeś tego gwarantem, starałeś się podporządkować interesy każdego pracownika wspólnym interesom, które miały stanowić o sile rozwoju naszej uczelni. Każdą swoją decyzję potrafiłeś w sposób przekonywujący uzasadnić, zachowując przy tym poczucie godności każdej osoby, której ta decyzja dotyczyła.

Obecna sytuacja w Szkole jest dla mnie zaczynem do poszukiwań, przemyśleń i dyskursu z samą sobą, z prawdami uznanymi, przypisywanymi. a może wreszcie z przeciwstawieniem się zakłamaniu, które nie powinno zagościć w życiu naszej Szkoły. Jakie warunki powinnam spełniać, by odkrywać i umacniać się w procesie samorealizacji własnego człowieczeństwa? Konfrontacja osobistych wyborów i strategii życia z odczuwaniem poczucia jego sensu nie jest domeną dla każdego. Wybór godnego stylu życia jest dążeniem do samorealizacji, a nie do uprawiania kariery i w tym przypadku, jak wynika z Twojej postawy i słów, które głosisz dałeś dowód poświadczający, że jesteś gorliwym wyznawcą tej zasady. W swej refleksyjności dajesz świadectwo, że kłamstwo nie jest Twoją umiejętnością przystosowawczą dla odnoszenia sukcesu. Wielowymiarowość percepcji i zdolność do rozumienia złożonej rzeczywistości daje Ci umiejętność jej oceny i przeżywania, tak by życie było udane i godne. Potrafisz wyczuć granicę, która dzieli życie udane od godnego, by nie zatracić tego ostatniego. Każdy działając indywidualnie uruchamia mechanizmy, by bronić się przed zagrożeniami. Każdy tak czyni, lecz nie każdemu udaje się zachować autonomię i otwartość w codziennej egzystencji. Mając okazję do obcowania z Tobą można było uczyć się od Mistrza jak można w rozwoju osobowym, zawodowym, naukowym i każdej innej sferze uprawiać sztukę życia nie tracąc wiary w siebie i innych.

Niech znana sentencja łacińska będzie zakończeniem moich niekończących się podziękowań, że mogłam spotkać w swoim życiu Kogoś tak prawego. Conscienta bene actae vitae multorumque bene factorum memoria iucund est „Świadomość dobrze przeżytego życia i pamięć o wielu czynach jest przyjemna”. Jeszcze raz z całego serca dziękuję! i ufam, że nie jeden raz nasze drogi, na nowo się skrzyżują. Z wyrazami szacunku."


Niech każdy skupi się na swoich zadaniach, nie popełnia błędów i nie wmawia sobie i innym, że było inaczej, bo pamięć społeczna ma różne wymiary, wiele jest śladów naszej obecności i zaangażowania, w tym także błędów. Ja też je zapewne popełniałem, tyle tylko, że nikt ich nie chciał mi uświadomić. Jak to dobrze, że uczyniła to ta najbardziej nie(wiary)godna osoba. Moim wrogom - życzę takich listów i oby otrzymywali je w lepszych warunkach swojej pracy i bycia z innymi. No i by rozstawano się z nimi z większą klasą.

11 lipca 2011

Oblewanie matury


Studenci coraz gorzej radzą sobie na uczelniach wyższych. Nawet ci rzekomo najlepsi mają problemy z najprostszymi zadaniami. Egzamin dojrzałości nie pokazuje prawdziwej wiedzy ucznia, skoro jest dostosowany do średniego poziomu egzaminowanych. Matura ma uspokoić rektorów wyższych uczelni, że otrzymują dobrych kandydatów i mogą zrezygnować z egzaminów wstępnych – wywiad Bronisława Tumiłowicza na temat nie tylko egzaminu dojrzałośc (który tak fatalnie wypadł w bieżącym roku szkolnym) został opublikowany w najnowszym wydaniu "Przeglądu" (z dn.17.07.2011).

09 lipca 2011

Założyciel jako właściciel wyższej szkoły prywatnej . Odpowiedź nie tylko założycielce WSP w Łodzi


Pytają mnie czytelnicy, czy założyciel, a wielu przypadkach, będący zarazem kanclerzem czy dyrektorem administracyjnym wyższej szkoły prywatnej, jest jej właścicielem, czy też nie jest? Moim zdaniem powinni z tym pytaniem zwrócić się do prawników. W powszechnej opinii, także medialnej, posługujemy się kategorią właściciela w odniesieniu do instytucji pożytku publicznego. Każda szkoła ma swojego właściciela. Przedszkola i szkoły publiczne, a także wyższe szkoły państwowe mają właściciela mimo, iż tej nazwy się nie używa, stosując zamiennie „organ prowadzący”, jakim są m.in. samorządy, bo mogą być też inne władze publiczne.

Nie wiem zatem, dlaczego wątpliwości pojawiają się w przypadku przedszkoli, szkół niepublicznych i wyższych szkół prywatnych, które w ustawie mają określenie szkół niepublicznych? Każda szkoła niepubliczna, także wyższa, ma swojego założyciela. Nie spadła z nieba, nie objawił jej nam Najwyższy, tylko ktoś musiał złożyć wniosek do zajmującego się szkolnictwem wyższym - ministerstwa (kiedyś Edukacji Narodowej, innym razem Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu, a obecnie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, bo nazwa resortu zmieniała się wielokrotnie, tak jak zmieniają się władze po każdorazowych wyborach parlamentarnych). Uczelnie niepubliczne są zatem tymi, które zostały utworzone przez osobę fizyczną albo osobę prawną niebędącą państwową ani samorządową osobą prawną.

Założycielem wyższej szkoły może być osoba fizyczna, czyli osoba X, albo też osoba prawna. Kandydaci do szkół niepublicznych (a dotyczy to nie tylko tych, którzy chcą w nich studiować, ale także zainteresowanych w nich pracą – w charakterze administracyjnym czy akademickim) powinni zatem wiedzieć, kto jest założycielem, czyli de facto właścicielem tej instytucji.

Może ktoś nie lubić WIKIPEDII, ale nam to wystarczy do wyjaśnienia tej dziwnej różnicy między właścicielami wyższych szkół niepublicznych (w tym prywatnych). Otóż
Osoba prawna jest jednym z rodzajów podmiotów prawa cywilnego, przez którą rozumie się trwałe zespolenie ludzi i środków materialnych w celu realizacji określonych zadań, wyodrębnione w postaci jednostki organizacyjnej wyposażonej przez prawo (przepisy prawa cywilnego) w osobowość prawną.

Osoba prawna jest tworem abstrakcyjnym - nie istnieje namacalnie. Wśród osób prawnych nauka prawa (nie samo prawo!) rozróżnia następujące rodzaje osób prawnych: Skarb Państwa i państwowe osoby prawne, jednostki samorządu terytorialnego oraz ich związki a także korporacje (związki osób) i fundacyjne osoby prawne (masy majątkowe). (…) Prawo również określa organy osoby prawnej, za pomocą których osoba ta działa. Jednostka organizacyjna uzyskuje osobowość prawną z chwilą jej wpisu do właściwego rejestru - w Polsce najczęściej jest to Krajowy Rejestr Sądowy) prowadzony przez właściwy organ (np. sąd rejestrowy). Tak więc każda wyższa szkoła musi być zarejestrowana w KRS i tam każdy dowie się, kto jest jej właścicielem, bo takiego używa się w tym przypadku określenia.

Kto zatem może być właścicielem takiej szkoły, jeśli założył ją jako osoba prawna? Są to w odniesieniu do niepublicznych szkół wyższych m.in.
- spółka kapitałowa –
- spółka z ograniczoną odpowiedzialnością,
- kościół i poszczególne jego jednostki organizacyjne - diecezje, parafie, organizacje kościelne itp. np. Salezjańska Wyższa Szkoła Zarządzania i Ekonomii
- fundacja,
stowarzyszenie rejestrowe - np. Wyższa Szkoła Pedagogiczna TWP w Warszawie
- związek zawodowy np. Wyższa Szkoła Pedagogiczna ZNP w Warszawie.

Natomiast innym właścicielem - w rozumieniu KRS – szkoły wyższej, i te nazywam wyższymi szkołami prywatnymi (choć przynależą do grupy szkół niepublicznych0 są OSOBY FIZYCZNE.

Czytamy zatem: że osobowość fizyczna jest kategorią prawa cywilnego, od chwili urodzenia do chwili śmierci, w odróżnieniu od osób prawnych. Bycie osobą fizyczną pociąga za sobą zawsze posiadanie zdolności prawnej, czyli możliwość bycia podmiotem stosunków prawnych (praw i zobowiązań). Osoby fizyczne mają także zdolność do czynności prawnych, uzależnioną jednak od dalszych warunków. (…) A zatem założycielem wyższej szkoły niepublicznej może być osoba fizyczna w powyższym prawnym rozumieniu człowieka dorosłego, bo tylko jemu przysługuje prawo do takiej działalności. Osoba taka nie uzyska jednak pozwolenia na utworzenie wyższej szkoły, jeżeli została skazana prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne, została wpisana do rejestru dłużników niewypłacalnych Krajowego Rejestru Sądowego lub posiada wymagalne zobowiązania wobec Skarbu Państwa.

Kiedy spojrzymy na mapę i rejestr w Polsce niepublicznych wyższych szkół, to zobaczymy, że większość z nich została utworzona przez osoby fizyczne, a więc konkretnego pana Jasia czy panią Małgosię. To oni, będąc ich założycielami, są zarazem ich właścicielami, co jest jednoznacznie określone w statutach tych szkół. W nich bowiem musi być określone, co stanie się z majątkiem po likwidacji szkoły.

Dlatego większość wyższych szkół prywatnych ma bardzo ogólną nazwę, bo założyciel jako osoba fizyczna nie będzie podawał w nazwie wyższej szkoły swojego nazwiska, jeśli ono nie byłoby kojarzone z jej misją i kierunkami kształcenia. Zawsze lepiej jest nazwać szkołę – wyższą szkoła informatyczną, pedagogiczną, humanistyczną itp., niż wyższą szkołą anonimowego dla całego społeczeństwa – a tu umownie - Jana Kowalskiego. Kto by wówczas chciał w takiej szkole studiować czy pracować? Zdaje się, że kandydatów one by nie miały. Są zresztą tacy założyciele, którzy nawet wolą być w cieniu, nierozpoznawalni, natomiast eksponują wskazane przez siebie osoby ze świata nauki, by ich nazwisko było kojarzone z daną szkołą i „przyciągało” niejako zarówno studentów, jaki nauczycieli.

Są wreszcie tacy założyciele wyższych szkół prywatnych – i tu moim zdaniem jest dobre tego określenie – których nazwisko, biografia, wykształcenie czy inne cechy osobowościowe sprawiają, że jeśli już ktoś podejmuje się z nimi współpracy, to albo dlatego, że należą do osób wiarygodnych, uczciwych, przestrzegających określonych zasad, szanujących swoich pracowników, albo do osób, których osobowość (w sensie psychologicznym i etycznym) budzi wiele zastrzeżeń. Nie ma to jednak nic do rzeczy, gdyż można być największym „chamem”, a prowadzić taką szkołę. Tak też bywa.

Cechy indywidualne założycieli szkół, podobnie jak cechy indywidualne studiujących czy w nich pracujących nie muszą mieć związku prawnie koniecznego, bo przecież szkołę założyć może każda osoba fizyczna, która spełnia formalne, a nie osobowościowe warunki. Jeśli tylko nie ma na sumieniu naruszenia powszechnie obowiązującego prawa, to de facto w sensie osobowościowym nie podlega żadnym sankcjom. Podobnie zresztą jak nauczyciele czy pracownicy administracji takiej szkoły. Oczywiste jest, że czyjeś cechy osobowe mają dla nas znaczenie, ale wtórne, wynikające z wchodzenia w relacje z tymi osobami. Czasami niektórzy komentatorzy w moim blogu piszą (ostatnio chyba Japolan), jak to jest możliwe, że ktoś jest profesorem psychologii, a znęca się nad własną żoną i dzieckiem, albo jest profesorem pedagogiki czy pracownikiem administracji szkoły, a zdradza żonę z własną doktorantką itd. itd. Normy obyczajowe nie mają tu skutku prawnego, aczkolwiek tworzą określoną aurę wokół takiej osoby niezależnie od tego, czy jest ona założycielem wyższej szkoły, pracownikiem dziekanatu czy nauczycielem akademickim.

Rozumiem, dlaczego niektórzy założyciele wyższych szkół prywatnych nie chcą, by byli kojarzeni z właścicielami tych szkół. Ma to miejsce najczęściej wówczas, kiedy chwieją się podstawy takiej instytucji, jest zagrożenie dla jej dalszego działania, o różnym zresztą charakterze. Założyciel szkoły może mieć cofnięte przez ministerstwo pozwolenie na jej prowadzenie (takie zagrożenia są coraz częściej przedmiotem medialnych doniesień), może sam chcieć zgłosić jej upadłość, choć musi mieć w tym przypadku zgodę ministerstwa po zapewnieniu studentom możliwości kontynuowania studiów w innej uczelni (o tym pracownicy i studenci dowiadują się na samym końcu, czego jednym z licznych ostatnio przykładów była w minionych latach Łodzi jedna z wyższych szkół prywatnych) oraz po zadysponowaniu składnikami materialnymi i niematerialnymi majątku szkoły po zaspokojeniu lub zabezpieczeniu wierzycieli, w szczególności pracowników i studentów.
Różnica między niepublicznymi szkołami wyższymi, których założycielami są osoby prawne czy osoby fizyczne sprowadza się nie tylko do prawa dysponowania jej majątkiem, ale także do tego, jak funkcjonują w nich władze akademickie.

W szkołach, których założycielem jest osoba prawna np. związek zawodowy, rektora nie mianuje założyciel, tylko wybiera go środowisko akademickie. W wyższych szkołach prywatnych rektora mianuje założyciel, czyli osoba fizyczna, a zatem tworzone w nich organy władzy akademickiej nie są samorządne, autonomiczne mimo różnych zapisów statutowych. Funkcjonowanie w nich władz uczelni jest ograniczone relacjami między założycielem a mianowanym przez niego rektorem. Jeśli założyciel sam chce rządzić taką szkołą, to może (taki system przy rezygnacji z pełnej odpowiedzialności i autonomii rektora określany jest mianem „zarządzania kanclerskiego” i wielu rektorów na to się godzi; ja natomiast nigdy się na taką rolę jako rektor nie godziłem), bo w każdej chwili może odwołać z funkcji rektora wskazaną przez siebie osobę, i nie ma tu nic do rzeczy, czy uczyni to w grudniu czy w maju, a więc w czasie trwania roku akademickiego. Takie samo jednak prawo przysługuje każdemu funkcyjnemu w takiej szkole – dziekanowi, prorektorom itd.

A teraz odniesienie do sprawy, która została upubliczniona przez samą zainteresowaną:


Pani Małgorzat Cyperling jako założycielka WSP w Łodzi, postanowiła w gazecie edukacyjnej (on-line) odpowiedzieć na mój wpis w blogu z dn.
1 lipca br. Tytuł „Fakty nie kłamią” ma zapewne usytuować ją na pozycji strażnika prawdy.

Niestety, drodzy czytelnicy ta pani z faktami się rozmija, a niektóre celowo przemilcza, choć są przecież - dla poruszonych przez nią kwestii - istotne, potwierdzając nie po raz pierwszy zresztą słuszność mojej decyzji o rezygnacji z współpracy z nią.

Po pierwsze oburza się na stosowanie w moim wpisie w stosunku do założycieli szkół prywatnych określenia „właściciel” (na marginesie - powinna jako właścicielka tej gazety zwrócić uwagę swojemu naczelnemu, który sam tak jej właśnie nie określał w swoich artykułach). Poświęca temu nawet duży akapit, nie wiedzieć dlaczego suponując mi, że twierdzę w blogu (gdzie? niech poda fakt!), że ona jest nastawiona na zysk w celu czerpania indywidualnych korzyści. Protestuję!! - pisze w gazecie. Protestuje czy coś na mnie projektuje?

Wystarczy przeczytać ze zrozumieniem mój wpis z dn. 1 lipca, by nie dostrzec w nim przypisania jej powyższej motywacji. A może powinien to zbadać psychoanalityk? Jej insynuacja mogłaby być podstawą do złożenia - z powództwa cywilnego - oskarżenia jej jako osoby fizycznej. Są jednak poważniejsze ku temu powody, które być może będę rozważał.

Pani Cyperling pisze w swoim tekście, że złożyłem (…) dymisję z funkcji rektora 5 maja 2010 roku, tuż przed sesją egzaminacyjną, obronami prac magisterskich, egzaminem licencjackim... najważniejszymi wydarzeniami w życiu każdej uczelni. Sądzę, że chciał wprowadzić zamęt, destrukcję w organizację pracy uczelni. Jego decyzja była chyba precedensem w skali kraju, nie znam podobnego przypadku. Porzucił swoich studentów, pracowników, bo nie spełniono jego roszczeń finansowych, bo nie pozwolono mu spełnić wybujałych ambicji. Pominę te inwektywy, bo powinna je najpierw skonsultować ze swoim prawnikiem, gdyż uczyniła błąd, naruszając tymi insynuacjami moje dobra osobiste. Nie ma bowiem żadnych przesłanek faktycznych: które upoważniałyby tę panią do zarzutu, że:
- porzuciłem studentów, pracowników , bo nie spełniono moich roszczeń finansowych i wybujałych ambicji.

No cóż, każdy kto przeczyta wpis z blogu z maja i grudnia 2009 r. w książce „Klinika akademickiej pedagogiki” (bo niestety, administrator starsze teksty usunął), w której jest opubilikowane uzasadnieniem mojej rezygnacji z funkcji rektora WSP - przekona się, że było zupełnie inaczej. FAKTY NIE KŁAMIĄ, CO NAJWYŻEJ NIEKTÓRZY JE PRZEINACZAJĄ.

Formułowanie przez założycielkę WSP w Łodzi p. Małgorzatę Cyperling wyrazów oburzenia, że jako mianowany przez nią rektor sam złożyłem rezygnację z funkcji w maju 2010 r. z pełnym dla tego aktu uzasadnieniem merytorycznym, nie został przez nią nie tylko zakwestionowany, ale pismem następnego dnia natychmiast przyjęty. Mogła moje rezygnacji nie przyjąć, jak czyni to np. Premier rządu, kiedy jego minister składa rezygnację z funkcji. Przyjęła tę rezygnację jednak z własnej woli i chyba z radością, a nie odpowiadając na sformułowane przeze mnie zarzuty w stosunku do Niej jako założycielki szkoły, gdyż nie miały charakteru ani finansowego, ani wybujałych ambicji, tylko były upomnieniem się o niewtrącanie się przez założycielkę w zadania rektora i o nie uniemożliwianie mi ich wykonywania.

A zatem przyjmując moją rezygnację przyznała racje co do powodów mojego postępowania. Teraz jest z tego tytułu oburzona??? Stwierdza dzisiaj: "(...) rok temu uznałam za niegodne polemizować z zarzutami, które upubliczniał wówczas B. Śliwerski, teraz, wezwana „do tablicy", skomentuję tamte wydarzenia. Do "tablicy" została wezwana nie tylko rok temu, ale półtora roku temu. Wolała milczeć, a "Milczenie jest złotem" - jak powiadają mędrcy, czyli prawdą, która była niewygodna. Toż to czysta hipokryzja odrwacać teraz "kota ogonem".

Może zatem pani Cyperling powinna sama przyznać publicznie, że to ona postanowiła mnie w środku roku akademickiego – bo w grudniu 2009 r. (zwołując bez uprzedzenia mnie, choć jest to zgodne z prawem) - odwołać z funkcji rektora bez podania żadnego, merytorycznego powodu. Dlaczego nie pisze o tym, że było to w niespotykane w naszym kraju i w historii niepublicznego szkolnictwa wyższego działanie? MOŻE POWINNA OKREŚLIĆ POWODY, SWOJĄ MOTYWACJĘ? Szkoda, że tak wówczas, jak i dzisiaj nie potrafiła podać w swoich wyjaśnieniach powodów tego stanowiska.

Nie pisze też o tym, że jednomyślna postawa członków Senatu WSP i protestów studentów powstrzymała ją przed aktem wykonawczym, gdyż w istocie zaszkodziłaby renomie, z jakiej dotychczas korzystała. A może obawiała się skandalu, że "sama miała wybujałe ambicje"? Bo jak wytłumaczyć się przed opinia publiczną, że nie chce się rektora, który nie godzi się na naruszanie w szkole ustalonych z naukowcami praw, który nie godzi się na skierowanie do ministerstwa wniosku o uruchomienie nowego kierunku, gdyż tego wniosku mu założycielka nie raczyła pokazać? Miałem merytoryczne zastrzeżenia do udostępnionych mi jego fragmentów i projektów, a popierali mnie w tym prorektorzy. Miałem to podpisywać w ciemno? To była odpowiedzialna za całą społeczność decyzja Założycielki szkoły???

To właśnie moja odpowiedzialność za studentów, nauczycieli i pracowników administracji sprawiła, że w grudniu 2009 r.- po tak oburzającym zachowaniu założycielki - nie podałem się do dymisji, tylko postanowiłem dalej odpowiadać za jakość kształcenia i nauki, czego dowodem jest chociażby "wymuszenie - z mocy prawa" na Założycielce złożenia poprawnego merytorycznie wniosku o uruchomienie nowego kierunku studiów czy podejmowanie innych działań statutowych. WOLI PANI CYPERLING TO PRZEMILCZEĆ? TO DLATEGO KAZAŁA ZDJĄĆ ZE STRONY WSP TEKST jednej UCHWAŁY SENATU z dn. 7.12.2011 r. (można to usunięcie zobaczyć na stronie WSP) W IMIĘ JAKICH RACJI TO CZYNIŁA? DLA DOBRA STUDENTÓW, SWOICH WSPÓŁPRACOWNIKÓW? To niech o tym pisze, choć teraz jest to "musztarda po obiedzie". Niech nie ukrywa przed światem swoich decyzji, projektując swoje motywy na mnie!

To doprawdy nie ma związku z moja osobą, tylko stylem zarządzania przez założyciela, który - w uzasadnionych przypadkach, bo i takie mają miejsce - kiedy powołany przez niego dziekan źle wykonuje swoje obowiązki i naraża szkołę na ryzyko utraty uprawnień, słusznie zwalnia go z tej funkcji lub zmusza do złożenia dymisji. Tak było nie tylko w tej szkole. O tym się jednak nie pisze, choć z różnych powodów po latach o tym się zapomina i te same osoby awansuje (paragraf 22?).

Tak samo, jak każdy założyciel wyższej szkoły prywatnej jako osoba fizyczna może w dowolnym czasie odwołać rektora, tak samo i on może z tej funkcji zrezygnować. To jest tylko funkcja, zaś obowiązki dydaktyczne i naukowe wykonywałem do końca pracy w tej szkole, czyli do 30 września 2010 r. promując magistrów i zaliczając zajęcia. Z faktami i niewygodną dla niej prawdą mija się pani Cyperling. Na własną zresztą odpowiedzialność. Każdy niech wnioski z tego wyciąga sam dla siebie. Nie odnoszę się do innych kwestii, które powyższa założycielka formułuje w swoim felietonie (?), gdyż w żadnej mierze mnie nie dotyczą, a są na żenującym poziomie. Z przyjemnnością natomiast zamieszczę wszystkie komentarze, jakie otrzymałem od pracowników WSP, także tych, którzy w tej szkole dalej pracują. To jest - zdaje się - ważny element w dowodzeniu tego, że FAKTY NIE KŁAMiĄ.

Przedstawię je nie tylko Pani Cyperling, ale przypomnę także tym, którzy pisali swoje opinie na ten temat, by zaprzeczyć podłym insynuacjom o "moich roszczeniach i wybujałej ambicji". Nazwisk jednak nie podam (są w odpowiedniej dokumentacji), bo z jednej strony trzeba te osoby chronić, z drugiej zaś niektórzy lubują się w dociekaniu nie tego, co jest istotą sprawy, tylko kto za nią stoi, to niech ma krzyżówkę do rozwiązania.


(http://www.gazeta.edu.pl/Fakty_nie_klamia-98_929-0.html;
http://pl.wikipedia.org/wiki/Osoba_prawna)

08 lipca 2011

Rozstania z pedagogiką?


Z końcem roku rozstania akademickie dotyczą też studentów. Przede wszystkim tych, którzy kończą studia I stopnia (licencjackie) i zastanawiają się, co dalej robić – szukać miejsca pracy czy może jeszcze kontynuować studia II stopnia? W ostatnich latach, w jakiejś mierze także dzięki podziałowi studiów na dwa stopnie i zwiększeniu elastyczności przyjęć na studia magisterskie, ma miejsce dopełnianie licencjatu z pedagogiki studiami na innym kierunku humanistycznym (np. na filozofii, teologii, kulturoznawstwie, dziennikarstwie i komunikacji społecznej) czy społecznym (praca socjalna, nauki o zarządzaniu, nauki polityczne, stosunki międzynarodowe itp.). Pedagogika przedszkolna i elementarna (wczesnoszkolna) jest tym kierunkiem, którego poziom licencjacki w zupełności wystarcza (w świetle standardów MEN) do zatrudnienia się w przedszkolu czy szkole podstawowej.

Tym samym korzystniej jest dla absolwentów, jedynego zresztą nauczycielskiego kierunku na studiach pedagogicznych, uzupełnienie ich o magisterium na pedagogice specjalnej (pisałem o uczelniach dysponujących uprawnieniami do studiów II stopnia w dn. 5 lipca) czy jednym z w/w kierunków humanistycznych lub społecznych. Kontynuowanie ich bowiem na tej samej specjalności może nie zwiększać nie tylko kompetencji, nie poszerzać horyzontów własnego wykształcenia, ale i nie tworzyć nowych perspektyw do pracy zarówno w wyuczonym zawodzie, jak i poszukiwania ich w innym (gdyby nie było takich możliwości w tym podstawowym). Skrócenie studiów zawodowych, nauczycielskich do licencjackich jest zatem możliwością, ale też może być kontynuowane na tej samej specjalności w uniwersytecie czy jakiejś uczelni o statusie akademii, gdzie nastąpić powinno akademickie, a więc o charakterze już naukowym podwyższenie kwalifikacji pedagogicznych. Tylko takie uczelnie zapewnią poznanie zarówno nowoczesnej diagnostyki i metodologii badań, włączą studiujących do kół naukowych, projektów badawczych czy poszerzą wiedzę o przedmioty humanistyczne i społeczne, w tym także o pewne formy warsztatowej aktualizacji metodyki wychowania i kształcenia dzieci w wieku wczesnoszkolnym.

Tak więc, pedagogika może, a nawet powinna łączyć się z rozstaniem z dotychczasowym środowiskiem akademickim czy kierunkiem studiów, by można było wzbogacić swoje umiejętności i wiedzę o nowe szanse konstruowania własnej ścieżki życiowej i zawodowej. O ile licencjat wymagał zatroszczenia się o uzyskanie standardowych kwalifikacji zawodowych, o tyle studia magisterskie powinny włączać studentów w świat nauki i prowadzenie badań naukowych. Nie jest zatem bez znaczenia to, jaką ukończymy uczelnię, z jakim dyplomem i gdzie zostaną nam stworzone najlepsze warunki do życia w pełni akademickiego. Elitarność studiów w ramach wybranego środowiska akademickiego poszerza zarazem naszą sieć kontaktów o ich dotychczasowych absolwentów.

Z jednej strony, nie warto jednak rozstawać się z tymi, których wiedza i umiejętności, powszechny szacunek w środowisku naukowym oraz przyjazna, choć wymagająca postawa wobec studiujących może zaowocować kolejnymi sukcesami, z drugiej zaś nie warto dać się wykluczyć z szans na dobrą pracę pozostając w szkole, która ma złą renomę, niekorzystne opinie, zmieniającą się z roku na rok kadrę, a przy tym skupioną na markowaniu tego, czego w niej nie znajdziemy.

Rozstania zatem są czymś naturalnym, choć wymagającym od nas racjonalnej kalkulacji własnych zdolności i możliwości do dalszej edukacji. Nie każde rozstanie jest stratą.

06 lipca 2011

Cooltura akademickich rozstań pedagogów


Zapewne ktoś podejmie ten problem jako ciekawy dla badaczy w obszarze pedagogiki szkolnictwa wyższego. Proponuję zatem wstępną typologię takich rozstań, które mają przecież różne uwarunkowania, przebieg i skutki. W naukach o wychowaniu wydaje się wciąż istotne to, czy proces rozstań ma wymiar (auto-)edukacyjny, (samo-)wychowawczy i reformatorski, a więc czy i kto wyciąga z nich jakiekolwiek wnioski dla siebie oraz czy następują dzięki temu pożądane zmiany. Oczywiście, kategoria „zmian pożądanych” rodzi pytanie, dla kogo i/lub ze względu na co/na kogo? To właśnie wymaga analiz i dobrych diagnoz. W związku jednak z tym, że w wyższych szkołach prywatnych i uczelniach publicznych pedagogika ma w dużej mierze charakter normatywny, wishfull thinking, a więc opierania decyzji na myśleniu życzeniowym, najczęściej opierającym się o wizje optymistycznego scenariusza, wytwarzane są w różnych jednostkach akademickich mechanizmy i strategie budowania rozwiązań na fikcji, pozorach, a często i zakłamywaniu rzeczywistości, byle tylko sprawujący władzę czy spodziewani klienci edukacji nie rozpoznali ich przedwcześnie i dali się uchwycić w sieć trudną do wyplątania się z niej, kiedy w grę wchodzi obrona własnych praw, racji czy wartości.

Z końcem czerwca każdego roku ma miejsce transfer nauczycieli akademickich z jednych uczelni do innych, z różnych zresztą powodów, a co najciekawsze - ten materialny nie zawsze jest najważniejszym. Oto z wyższej szkoły prywatnej, która wmawia opinii publicznej, że jest jedną z naj… z kolejnym rokiem odchodzą jej najlepsze kadry. Mają prawo. Nauczyciel akademicki nie jest „chłopem pańszczyźnianym przywiązanym do roli” i ma prawo do wyrażenia niezgody na to, z kim musiał współpracować, kto silił się w stosunku do niego na więcej, niż w rzeczywistości mógł sobą reprezentować (najczęściej niczym nie był w stanie ani motywować, ani zaimponować, ani wspomóc, ale pełniona rola kierownicza wydawała mu/jej się jedynym argumentem z kategorii „przewagi”), kto okazał się w tym środowisku zwykłym hipokrytą, cynikiem, fałszywym graczem, bałwochwalcą czy moralizatorem w sytuacji kompromitujących ją//jego postaw, zachowań czy decyzji. Im ktoś był mniejszy, tym bardziej tworzył atrybuty wielkości, które ani z pedagogiką, ani z kulturą pedagogiczną, nie wspominając już o szerszej – humanistycznej, nie mają nic wspólnego.
Oto rozstając się z wyższą szkoła prywatną jej pracownicy postanowili – bo jednak reprezentowali wyższe wartości, niż ci, którym wydawało się, że w ogóle coś reprezentują – zorganizowali spotkanie pożegnalne dla części pozostających w placówce nauczycieli i pracowników administracji.

Nie zaprosili, co oczywiste tych, którzy m.in. stali się powodem ich odejścia. W sferze prywatnej każdy z nas ma prawo zapraszać osoby, z którymi chce się spotkać, wyrazić im w takiej czy innej formie wyrazy wdzięczności za dotychczasową współpracę, podzielić się swoimi wrażeniami i nadziejami. Okazuje się jednak, że i ta sfera może być naruszona przez tych, którym wydaje się, że wciąż są w swoim patologicznym miejscu pracy, w środowisku, wymagającym donosicielstwa, rozgrywania swoich interesów kolejnymi intrygami, byle tylko zasłużyć się tym, od których będzie zależał jego/ich dalszy los. On/-i pozostają, niektórzy, bo nie mają innego na razie wyjścia, inni, bo jest im to na rękę lub dobrze czują się w gnieździe os, w którym można rozgrywać swoje partyjki i manipulacje.

Dworskość wymaga budowania systemu zarządzania jednostką na klikach rozgrywanych przez władcę, dla którego najważniejsze jest lizusostwo (dzień bez wazeliny jest dniem straconym). Mierny, ale wierny – ta zasada toruje wiele „pracowitych” karier w niektórych szkółkach. „Wierny”, czyli schlebiający właścicielowi, rektorowi czy dziekanowi jego „przyjaciel/-ółka”, bezwzględnie tępiący/-a tych, którzy mogliby zagrozić jego/jej pozycji. W takiej szkole istnieje kilka grup nauczycielskich i administracyjnych wzajemnie podgryzających się do tego stopnia, że jedyne co ich łączy, to poczucie satysfakcji z czyjejś porażki, wpadki, zaniedbania czy błędu. Trzeba o tym szybko donieść, to wyolbrzymić, bo tylko w ten sposób można przysłużyć się swojemu /-jej zwierzchnikowi/-czce. Inna rzecz, że jemu/jej to odpowiada, bo może podtrzymując podziały między pracownikami szczuć jednych na drugich i uzależniać ich zatrudnienie od poziomu lojalności, czyli donosicielstwa. Sam tego nie sprawdza, bo nie o prawdę tu chodzi, tylko o panowanie.

Tak więc, po wspomnianym, a prywatnym spotkaniu, znalazła się „szuja”, która postanowiła przekoloryzować swojej /swojemu przełożonej/-nemu to, co tam miało tam miejsce, by tym samym usprawiedliwić swoją obecność. Tajniacy ludzie dwulicowi, są wszędzie, z własnego zresztą wyboru, bo przecież ich świat jest wymyty z wartości moralnych. Ich działania podporządkowane są wyższej racji stanu. Ich hipokryzja jest hołdem, których występek składa cnocie.

Dobrze jest rozstać się z takimi, którym obce jest dobro nauki, studentów, studiowania, rozwoju, skoro ważny jest dla nich doraźny, jak najdłużej dający się wykorzystywać układ korzyści materialnych. Dla nich nie jest ważne, kogo i w czym zdradzają, Nie wiedzą jednak, że sami też zostaną zdradzeni. Bo w tej grze, która ma charakter „zerowy”, zawsze ktoś, kto nie ma realnych zasług, usiłuje budować swoje zyski, kosztem czyichś strat. Jednostronne pasożytnictwo jest możliwe do czasu, aż znajdzie się inny pasożyt, silniejszy, bardziej przebiegły, który ją/jego zrujnuje. Rozstania z ludźmi są często pożegnaniem z środowiskiem ich życia zawodowego czy społecznego, a więc także tego świata, który z humanum niewiele ma wspólnego. Pedagogika jest nauką humanistyczną. Nie dla wszystkich. Są tacy, którzy czerpiąc wzory z machiawelizmu, a dzisiaj określanego w psychologii mianem behawioryzmu, kreują relacje naukowe i wychowawcze na procesach wykluczających wartości moralne. Dla nich liczy się skuteczność, a jeśli jej nie ma, to winni są wszyscy, tylko nie oni.

Na forum „Gazety Wyborczej”
(http://forum.gazeta.pl/forum/w,87574,126330866,126330866,Negatywna_recenzja.html), którego gospodarzami są de facto naukowcy, pojawia się pytanie jednego z doktorantów, czy „negatywna recenzja może skutkować uwaleniem doktoratu? I uzyskuje od kogoś odpowiedź: . Gdyby nie było takiej możliwości, każda zszywka kartek, którą ktoś przedstawi jako doktorat, mogłaby być podstawą nadania stopnia, nie uważasz? Negatywne recenzje się zdarzają - niezbyt często, ale się zdarzają. Istotnie, zdarzały się i zdarzają w uniwersytetach, w których przestrzega się określonych standardów. Niektórym promotorom wydaje się jednak, że jak są profesorami innego uniwersytetu, który ma uprawnienia do nadawania stopni doktorskich, ale spróbują „nędzną” pracę przepchnąć w innej uczelni, notabene nie mając żadnych kwalifikacji merytorycznych do prowadzenia z danej subdyscypliny doktoratów, to uzyskają poparcie. Okazuje się, że nie. Są jeszcze uczciwi recenzenci, którzy nie godzą się na tego typu manipulacje i produkcję pseudonaukowych rozpraw tylko po to, by doktor habilitowany „miał” wypromowanego doktora, jako spełnienie jednego z koniecznych warunków do ubiegania się o tytuł profesora. A że tak postąpił/-a osoba cyniczna, nie licząca się ze stratą doktoranta, który stał się ofiarą jego/jej niekompetencji i arogancji, no cóż… stoicyzm tłumi u niektórych wyrzuty sumienia. To są też akademickie rozstania, których cenę płacą nie ci, którzy powinni. Może taki doktor habilitowany powinien pochwalić się w sowich miejscach pracy kolejnym „osiągnięciem” akademickim? Jego/jej macierzyste władze powinny to docenić, każda na swój sposób.

Cdn.