01 lipca 2010

Studencki indeks odchodzi do lamusa!

Jeden z najbardziej charakterystycznych symboli okresu studiów odchodzi do lamusa. W dn. 19 grudnia 2008 r. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego wydała rozporządzenie w sprawie rodzajów tytułów zawodowych nadawanych absolwentom studiów i wzorów dyplomów oraz świadectw wydawanych przez uczelnie. Było to konieczne, gdyż wraz z wdrażaniem rozwiązań bolońskich w naszym szkolnictwie trzeba było dostosować nazwy dotychczas nadawanych tytułów zawodowych naszym absolwentom. Znowelizowana Ustawa prawo o szkolnictwie wyższym wprowadziła także nowe definicje studiów – pierwszego i drugiego stopnia. Trzeba było zatem określić nowe wzory dyplomów. Dodatkowo, zgodnie z wymaganiami ustawy, wprowadzono do wzorców dyplomów określenie „formy” odbytych studiów , wskazujące na to, czy ich absolwent ukończył studia stacjonarne czy niestacjonarne.

Nikt wówczas nie zastanawiał się nad tym, że tego typu zapis, pojawiający się zresztą po raz pierwszy na dyplomach absolwentów studiów wyższych, będzie jednoznacznie sugerował pracodawcom uzyskanie wykształcenia w trybie studiów zaocznych, które powszechnie uznawane są w naszym kraju jako studia „gorszej”, „niższej” jakości. Dodatkowo, do dyplomu absolwent otrzymuje suplement zgodnie z wzorem opracowanym przez Komisję Europejską, Radę Europy oraz UNESCO/CEPES, który ma zapewnić mu mobilność studiowania.

Wydawane studentom indeksy, mające potwierdzać bycie studentem, uczestniczenie w określonych standardami zajęciach i ich zaliczenie czy zdanie egzaminów, jest już zbyteczne, jeśli w danej uczelni prowadzi się rejestr ich osiągnięć w ramach systemu elektronicznego USOS. Indeks przestaje znaczyć jako dokument akademicki. Nauczyciele dokonują wpisu do tzw. elektronicznej dokumentacji studentów i w chwili koniecznego potwierdzenia stanu zaawansowania czy ukończenia studiów wydają odpowiednie zaświadczenie lub dyplom. Studenci w szkołach wyższych posiadających ten system dokumentowania danych akademickich nie muszą wystawać w kolejkach po otrzymanie wpisów w indeksie, gdyż nie jest to już żaden dokument, co najwyżej dziennik przebiegu własnych studiów. Tak więc pada kolejny element akademickiej tradycji, wyjątkowej dotychczas wagi świadectwo przynależności do społeczności uczelnianej. W szkołach powszechnych dzienniczki szkolne zastępuje dziennik elektroniczny. W szkołach wyższych większość jednostek jeszcze broni się przed tą zmianą, ale i tak ona musi nastąpić, gdyż na rynku pracy czy w wyniku przenoszenia się z jednej uczelni do drugiej indeks nie jest już żadnym dokumentem. Student lub absolwent musi przedłożyć dyplom wraz z suplementem. Indeks może sobie zostawić w domu. Na pamiątkę.

29 czerwca 2010

Co różni szkoły wyższe?


Jeszcze rok akademicki się nie skończył, ale do końca czerwca jest czas na akademickie transfery wśród osób czynnych zawodowo, bo emerytowanym nauczycielom akademickim jest wszystko jedno, w której uczelni niepublicznej zapewnią sobie lepszy byt. Nie jest natomiast wszystko jedno tym, którzy pracują w uczelniach publicznych, a zastanawiają się nad przejściem do uczelni niepublicznej, i odwrotnie.

Jedni w dużej mierze coś na tym stracą, drudzy zapewne zyskają. Ci z uczelni publicznych, jeśli postanowili zatrudnić się od nowego roku w niepublicznej szkole wyższej, mogą już się pożegnać z poczuciem bezpieczeństwa, pewności i stałości zasad gry, mogą zapomnieć o tym, że będą podmiotami w procesie akademickim z prawdziwego zdarzenia (z małymi wyjątkami, do jakich zaliczają się te niepubliczne szkoły wyższe, które zdołały uzyskać pełne prawa akademickie, a więc w ramach danej dziedziny nauk mają uprawnienia do nadawania stopni i tytułów naukowych. Takich jest zaledwie kilka w skali kraju, a w przypadku pedagogiki – tylko jedna: Dolnośląska Szkoła Wyższa we Wrocławiu), mogą zapomnieć o tym, że istnieją jawne dla nich reguły rozwiązywania istotnych dla pełnionych ról spraw, klarowne zasady podziału środków finansowych, podstawy do nagradzania ich pracy naukowo-badawczej, dydaktycznej czy organizacyjnej. Wszystko bowiem będzie zależało od „widzimisię” prywatnego pracodawcy lub od dobrej woli nadzoru społecznego organu założycielskiego (jeśli takowy istnieje).

Co może stracić nauczyciel akademicki przechodząc z publicznej do niepublicznej szkoły wyższej jako podstawowego miejsca jego pracy? Wiele, bowiem w strefie wynagrodzeń musi zdawać sobie sprawę z tego, że jego płace nie będą rosnąć, jeśli nie będzie wzrastać z każdym rokiem akademickim liczba płacących za swoje studia studentów (a kto mu to zapewni?), a nawet jeśli ta liczba będzie wzrastać, to przecież właściciel szkoły nie ma obowiązku dzielenia się zyskami (jeśli nie uczyni tego wprost, to zrobi to w sposób zawoalowany) z kadrą akademicką. Z moich doświadczeń z procesu akredytacyjnego, jaki prowadziłem w PKA w uczelniach wyższych w naszym kraju wynika, że są takie szkoły, których właściciele zawierają umowy o pracę, deklarują określony poziom płac, po czym wycofują się z nich, gdyż nabór na studia okazał się zbyt niski i nie mają z czego zapłacić wynagrodzenia. Nie ma tu, jak w przypadku uczelni publicznych, trzynastej pensji, dodatku za staż pracy, premii i nagród (bo rektorzy nie są udziałowcami budżetu uczelni) z tytułu działalności naukowo-badawczej, dydaktycznej itp. Nie ma, bo zawsze znajdzie się jakiś powód, dla którego one być nie mogą (nie muszą). Nikt nie może zmusić właściciela takiej szkoły do wydatkowania zysku na cele, które są rozbieżne z jego interesem. A kto powiedział, że on musi być tożsamy z interesem nauczycieli akademickich?

Wystarczy jeden drobny skandal, medialna „nagonka”, nagła zmiana zainteresowań wśród abiturientów, a uczelnia zaczyna tracić także tych płatników, którzy do tej pory byli zainteresowani studiowaniem i płaceniem za studia. Z uczelni odchodzą studenci a wraz z nimi nikną środki finansowe. Jak wspomniał mi jeden z moich kolegów z UŁ, od ponad roku nie otrzymuje wynagrodzenia z uczelni niepublicznej, gdyż jej właściciel ciągle go zwodzi, że to są tylko drobne kłopoty, zatory finansowe czy zablokowane środki i lada moment zostaną mu wypłacone. Ale nie płaci tylko jemu, ale i innym pedagogom także. Wprawdzie ta uczelnia nie jest dla niego podstawowym miejsce pracy, więc ma jeszcze z czego żyć, ale niektórzy z wykładowców-drugoetatowców już szantażują studentów, że jak nie otrzymają wynagrodzenia z uczelni, to nie wpiszą im zaliczeń czy ocen z egzaminów. Tego typu szantaż skutkuje tym, że i tak zostaną z tej szkoły zwolnieni przez pracodawcę, choć – rzecz jasna – przed sądem pracy dojdą swoich należności. Krążą zatem od uczelni do uczelni, by wyczuć, czy w tej następnej będzie lepiej, pewniej, a może i korzystniej. Właściciele na tym bazują, bo wiedzą, że taki drugoetatowy nauczyciel musi się pocieszyć tym, że coś mu zapłacą, lub co jakiś czas, niż miałby nic nie zarobić.
Niektórzy właściciele takich szkół proponują niskie stawki wynagrodzeń, obiecując zarazem, że jak tylko sytuacja się poprawi, to na pewno będą podwyżki. Już krąży nawet dowcip o tym, jak to jeden z doktorów udał się do takiego pracodawcy i prosi:

- Szefie, muszę dostać podwyżkę, gdyż ja z tej pensji nie mogę wyżyć!
Na co uzyskuje odpowiedź:
- Niech się Iksiński najpierw zastanowi, jak wyżyje bez tej dodatkowej pensji…


Nie mają problemu z wynagrodzeniami w tych szkołach jedynie pełniący w nich kluczowe funkcje (nawet jak są na drugim etacie) i ci, co zostali zatrudnieni w nich jako podstawowym miejscu pracy. W miarę regularnie, w wielu uczelniach nawet bardzo regularnie, wynagrodzenie otrzymują pierwszoetatowi nauczyciele, gdyż to oni w dużej mierze zapewniają uczelni prawne podstawy jej bytowania. Nie wszędzie jest zatem źle.

Transfery kadrowe dotyczą głównie tej kategorii akademickich nauczycieli, gdyż rynek został już przesycony szkołami wyższymi prowadzącymi studia I stopnia (licencjackie) i teraz większe szanse utrzymania się na powierzchni, choć też pod pewnymi warunkami, mają te uczelnie, które prowadzą studia II stopnia (magisterskie). Na wagę złota są zatem zatrudnieni w szkole niepublicznej jako podstawowym miejscu pracy - doktorzy, doktorzy habilitowani i profesorowie, gdyż to od nich zależy zapewnienie minimum kadrowego do prowadzenia studiów na danym kierunku, ale też tylko do czasu i do pewnych granic. System kontroli tego sektora nie jest szczelny i nie jest w stanie zweryfikować, czy złożone przez tę kadrę deklaracje zostały rzeczywiście zrealizowane.

Pytam panią dziekan jednego z uniwersytetów, jak sobie poradzi w sytuacji, gdy od nowego roku akademickiego odejdzie z jej wydziału kilku doktorów habilitowanych? Ona jednak niczego się nie obawia. Owszem, słyszała o tym, że niektórzy jej profesorowie złożyli deklaracje o podjęciu pracy w niepublicznej szkole wyższej w tym samym mieście, ale kiedy ta szkoła uzyska zgodę z ministerstwa na prowadzenie studiów II stopnia, to i tak się w niej nie zatrudnią. To jest ponoć zawarte w ukrytym kontrakcie między nimi. Właściciel takiej szkoły będzie miał rok czasu na dostosowanie się do wymogów prawnych.

Ba, są już wyspecjalizowani w tej dziedzinie prawnicy, którzy zapewnią odroczenie negatywnych skutków, gdyby ujawniła to kontrola PKA. Można jeszcze dać ogłoszenie do prasy, że zatrudni się nawet emerytów (wystarczy ich pisemne oświadczenie) i wyjdzie się "na swoje", bo przeprowadzi rekrutację, kasa wpłynie, a wszystko inne jakoś się załatwi. Ci, którzy złożyli deklaracje o gotowości zatrudnienia się w takiej szkole, mają przecież prawo się rozmyślić. Wyrażenie gotowości zatrudnienia się nie jest bowiem obwarowane spełnieniem tego obowiązku. Nikt nie ponosi z tego tytułu żadnej odpowiedzialności. Na granicy ryzyka balansuje zatem nie tylko właściciel uczelni niepublicznej, ale i pozostała kadra, która podjęła ryzyko zatrudnienia, gdyż nie mogą być pewni, czy jakikolwiek skład kadrowy w niej się utrzyma.

W wyższych szkołach publicznych tego typu „gry” i manipulacje różnych uczestników tzw. procesu edukacyjnego są niemożliwe. W odróżnieniu od szkół niepublicznych są one pod kontrolą organów władzy państwowej (obowiązują tu ustalone przez ministra standardy, procedury, minima), organów władzy akademickiej (realny wpływ na procesy akademickie rady wydziałów i senaty), związków zawodowych (często nawet kilku w jednej uczelni) i opinii publicznej.

26 czerwca 2010

Koniec roku szkolnego

jest z jednej strony podsumowaniem niespełna dziesięciu miesięcy wspólnej pracy nauczycieli, uczniów i ich rodziców, z drugiej zaś jest zawsze początkiem czegoś nowego. Dla rodzica nie ma nic bardziej wzruszającego i satysfakcjonującego, jak towarzyszące pożegnaniu roku szkolnego łzy dziecka i jego uwielbianej nauczycielki.To zdarza się jeszcze w polskich szkołach, potwierdzając wartość edukacji i autentyczną moc wpływu wychowawczego wielu znakomitych nauczycielek. Z biegiem lat uczęszczania do szkoły tego typu wzruszenia zanikają po obu stronach. Trochę szkoda, bo to oznacza, że dla starszych uczniów ich nauczyciele nie stają się osobami znaczącymi, za którymi się tęskni i z którymi chciałoby się być jak najczęściej i jak najdłużej. Podobnie i nauczyciele klas starszych rzadziej doświadczają pozytywnych uczuć w relacjach ze swoimi uczniami. Wyrazy wdzięczności za ich zaangażowanie stają się coraz bardziej oszczędne. Szkoda to obustronna.

23 czerwca 2010

Praca magisterska nie jest taka ważna

Pisze do mnie magistrantka:

Chciałam się dowiedzieć jak to jest z obronami we wrześniu. Do kiedy bym musiała panu oddać całą pracę, żeby się bronić w tym terminie. I jakie są późniejsze terminy? Gdyż 21 sierpnia wychodzę za mąż i nie wiem czy zdążę do września.


Właściwie, chciałem jej napisać, że też nie wiem, czy zdążę do września, bo niby dlaczego i z czym miałbym zdążyć? Nie żenię się, więc zapewne mam o jeden problem mniej od mojej studentki.

Kolejna magistrantka, której nie widziałem przez kilka ostatnich miesięcy, po otrzymaniu ode mnie informacji zwrotnej na temat tego, że przesłana mi część badawcza pracy do niczego się nie nadaje, pisze do mnie:

Będę na pewno u Pana jutro o godz. 10.00 na konsultacji odnośnie mojej pracy. Jeżeli poprawiłabym wytyczone przez Pana błędy to mam jeszcze szanse bronić się w terminie lipcowym? Bardzo mi na tym zależy, gdyż na wrzesień 25 mam wyznaczony termin porodu. Starałam sie ze wszystkich sił, aby praca wypadła dobrze i byłoby mi niezmiernie przykro gdyby mi się nie udało. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że praca musi być zgodna z pewnymi wytycznymi- zrobię jednak wszystko, aby sprostać Pańskim wymaganiom i się obronić.

Kiedy więc przyniosła mi na dyżur wydrukowane już trzy egzemplarze pracy dyplomowej, oniemiałem z wrażenia. Po co to uczyniła? Czyżby sądziła, że może to być przedmiotem targów? Owszem, część teoretyczna rozprawy jest bardzo dobra, ale założenia metodologiczne badań oraz ich przeprowadzenie nie spełniają żadnych, nawet najniższych standardów. Trudno. Musi najpierw poprawić opis strategii badań oraz znacznie poszerzyć ich część opisową oraz interpretację wyników. A ponadto musi pogłębić diagnozę respondentów o analizę ich dokumentacji w instytucji, w której prowadziła badania. Przed nią jest zatem jeszcze wiele pracy. Co zrobi? Nie wiem. Na pewno musi zatroszczyć się o swoje dziecko i własne zdrowie. Czy praca magisterska jest najważniejsza?

22 czerwca 2010

Klinika wyższej edukacji

Belfer (zob. http://okiembelfra.blogspot.com) pisze m.in. o tym, jak postrzega w szkolnictwie wyższym (publicznym i niepublicznym) konkursy na stanowiska nauczycieli akademickich. A że postrzega je źle, to warto się o tym samemu przekonać, czytając jego wpis. Skierował przy tej okazji moją uwagę na porównanie, które zostało wywołane w toku kampanii wyborczej na Prezydenta RP, kiedy to kandydat PiS wraz ze sztabem swoich ekspertów zaatakował kontrkandydata z PO zarzutem o sprzyjanie prywatyzacji służby zdrowia.

Zastanawiałem się nad tym, co jest złego w prywatyzacji, jeśli prywatne kliniki mają zawarte kontrakty z NFZ, a zatem podejmują się bezpłatnego leczenia obywateli, w ramach ubezpieczeń zdrowotnych, to może i w szkolnictwie wyższym powinna istnieć taka możliwość zawierania przez szkoły niepubliczne (swoiste kliniki akademickie) kontraktów z MNiSW, by młodzież mogła w nich studiować nieodpłatnie? Wówczas ogłoszenia tych szkół powinny wyglądać analogicznie, jak klinik medycznych:

Placówka nasza istnieje od dawna. W naszej klinice akademickiej otrzymają Państwo opiekę i pomoc akademicką na najwyższym poziomie. Stałe podnoszenie jakości naszych usług przez nauczycieli akademickich pracujących w tutejszej klinice pozwala zapewnić pełną i profesjonalną usługę dydaktyczną. Klinika nasza posiada status niepublicznej szkoły wyższej, posiada własne zaplecze zabiegowe (chodzi o zabieganie o zaliczenia) i laboratoryjne.

U studenta zgłaszającego się po raz pierwszy, bezpłatnie zostaje przeprowadzone badanie:
• stanu trzeźwości
• poziomu odporności na stres
• zgryzu egzaminacyjnego
• wydzieliny ślinianek na akademickie dowcipy podstarzałych naukowców
• poziomu znużenia na nudne wykłady
• instruktaż przestrzegania higieny w uczelnianych toaletach
• poziomu czytelnictwa tekstów zawierających maksymalnie 30 znaków
• zdolności do kopiowania cudzych tekstów bez odsyłaczy do źródeł.
albo taka reklama mogłaby wyglądać następująco:

Upiększanie własnego umysłu oraz poprawianie defektów wiedzy jest przedmiotem zainteresowania ludzi od zarania dziejów. Jest ono możliwe dzięki umiejętnościom nauczycieli akademickich naszej kliniki. Coraz więcej osób powierza swój umysł pedagogom, a efekty po zakończonej edukacji są satysfakcjonujące dla obu stron. Prywatna szkoła wyższa działa od lat. Grono naszych zadowolonych klientów jest już duże i stale się powiększa. Dzięki naszym usługom możecie Państwo bezstresowo i bezpiecznie osiągnąć oczekiwaną poprawę umysłu i koniecznych do pracy kompetencji.

Przygotowanie do większych zabiegów edukacyjnych w naszej Klinice:
co najmniej dwa tygodnie przed zaliczeniem nie opuszczać zajęć i im pochodnych;
co najmniej dwa tygodnie przed zaliczeniem zalecamy konsultacje uszczelniające szanse egzaminacyjne;
można spożyć lekki posiłek, nie pić kawy, alkoholu, mocnej herbaty (dotyczy studentów egzaminowanych w znieczuleniu miejscowym)
w przypadku studentów egzaminowanych w znieczuleniu ogólnym prosimy być na czczo (nie pić i nie jeść 5 godzin przed egzaminem).

Kształcenie operacyjne wykonywane w naszej Klinice prowadzone jest przede wszystkim w systemie tzw. "Profesora Jednego Dnia". Student ma zapewniony całodobowy dostęp do opieki profesora i jego współpracowników.

19 czerwca 2010

Pękać może tylko demokracja

Dziwiłem się autorom spotu reklamowego, w którym znana postać zbliża się do urny wyborczej i mówi: „Nie pękamy – wybieramy”, gdyż treść tego apelu nie ma nic wspólnego z rzeczywistością społeczno-polityczną w naszym kraju. To nie jest czas rewolucji, wojny, przymusu czy jakiegokolwiek innego zagrożenia, żeby trzeba było się czegokolwiek bać. Pękać mogą jedynie ci Kandydaci, którzy obawiają się, że nie zyskają oczekiwanego poparcia społeczeństwa.

Już po raz piąty możemy w wolnej Rzeczypospolitej wybierać w sposób bezpośredni Prezydenta Rzeczypospolitej i nic nam z tego tytułu nie grozi. O ile w 1990 r. tego typu hasło mogło jeszcze dla niektórych coś znaczyć, o tyle dzisiaj jest absolutnie nietrafione. Pękać może tylko demokracja, gdyż bierność obywateli jest dla niej ewidentnym zagrożeniem. Ja jej pomogę, idę i wybieram.

Doktoranci w trosce o edukację










(źródło http://strajkdoktorantow.pl/?p=51)




Wczoraj miałem możliwość spotkania się z doktorantami Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, którzy podsumowywali swoje studia sesją posterową i wspólną debatą panelową na temat Studia III stopnia: między standaryzacją a przygotowaniem do naukowej samodzielności. Z jednej strony młodzi naukowcy prezentowali tematy swoich rozpraw doktorskich, wizualizując na plakatach najważniejsze tezy i założenia badawcze, z drugiej zaś mieli możliwość podzielenia się z kierownictwem studiów swoimi opiniami na powyższy temat, który w gruncie rzeczy zachęcał do swoistej ewaluacji i autoewaluacji własnych studiów.
Młodzi doktoranci wskazywali w swoich wypowiedziach na takie problemy, jak:

- Jak pogodzić dwoistość ról: z jednej strony nauczyciela akademickiego (bo w końcu prowadzą zajęcia z niewiele od nich młodszymi studentami), a drugiej studenta studiów III stopnia (muszą realizować określony program zajęć, zdawać egzaminy itp.)?

- Jak radzić sobie ekonomicznie w okresie życia, który dynamizuje tak istotne zadania życiowe, jak zakładanie rodziny, macierzyństwo, samokształcenie i rozwój zawodowy z niskimi stypendiami? Jak pracować naukowo w sytuacji, gdy nie starcza na życiowe zadania?

- Jak radzić sobie w sytuacjach dydaktycznych ze studentami, którzy mają niski poziom motywacji do uczenia się? Jak ich aktywizować do rzeczywistego studiowania?

- Jak godzić ofertę programową studiów III stopnia z własnymi niedostatkami w wykształceniu i oczekiwaniami co do jego zakresu oraz obsady kadrowej?

- Ile jest wolności w rozpoczynaniu własnej pracy naukowo-badawczej, a ile konieczności, które nie zawsze dobrze służą własnemu rozwojowi?

- Jak korzystać z doświadczeń promotora-mistrza, by pogodzić tradycję, kanon z innowacyjnością?

Spotkanie przerodziło się we wspólną wymianę myśli, doświadczeń dydaktycznych i badawczych, a nawet – ze strony uczestniczących w nim profesorów tego wydziału - wspomnień z własnych, pierwszych lat akademickiej pracy. Jedna z doktorantek przekazała też uczestnikom tego panelu materiały dotyczące protestu doktorantów wrocławskich uczelni, którzy wskazują na nasilające się w naszym szkolnictwie formy wyzysku w pracy akademickiej. Protestują przeciwko traktowaniu szkół wyższych jako przedsiębiorstw produkujących kapitał ludzki.

Jak piszą: Edukacja jest traktowana jak jedna z usług, która ma zostać poddana całkowitej liberalizacji i deregulacji. Ten proces oznacza, że publiczny sektor edukacji traci swoją uprzywilejowaną pozycję i staje się jedynie kolejnym komercyjnym dostawcą, który musi dopuścić do rynku innych dostawców oraz poddać się regułom konkurencji. (…) W typowo Orwellowskim stylu, likwidacja autonomii uniwersytetów i poddanie ich kontroli zewnętrznych czynników (rynku i biznesu) nazywana jest „poszerzaniem autonomii”. Deregulacja programów nauczania i zniesienie norm jakościowych nazywane jest „czuwaniem nad jakością”. Ciekawe jest też nazywanie procesu (Bolońskiego – dop. BŚ) „realizowaniem aspiracji społeczeństwa”, gdy chodzi przecież jedynie o realizację aspiracji przedsiębiorców, którzy potrzebują dostępu do wąsko wykwalifikowanej siły roboczej i dostępu do wiedzy wytwarzanej na uniwersytetach, by ją sprywatyzować i skomercjalizować na własny użytek. (zob. www.edukacja.zsp.net.pl oraz http://strajkdoktorantow.pl/ )