08 stycznia 2010

Sesja plagiatowa

Otrzymałem list od mojego przyjaciela z jednego z uniwersytetów. Pisze tak:

Sorry, że zasypuję Cię pytaniami, ale co Ty robisz ze studentami piszącymi plagiaty?Sprawdziłem, że mam kilka takich przypadków w pracach kontrolnych na ocenę.

To oznacza, że nadchodzi sesja plagiatowa. Nie, nie pomyliłem się. Wcale nie mam zamiaru pisać o tworzonych specjalnie na konferencje naukowe plakatach, tylko o studenckich plagiatach. Plaga! Z każdym semestrem, już nawet nie rokiem, jest coraz gorzej. Studenci czują się chyba bezkarni, albo proces degradacji etycznej zaszedł już tak daleko, że nie mają w sobie nawet odrobiny poczucia przyzwoitości.

Studia humanistyczne muszą wiązać się z czytaniem tekstów – artykułów, rozpraw naukowych, książek, ale i wydań leksykalnych. Im więcej studenci czytają, tym lepiej jest dla nich, dla ich osobistej i profesjonalnej kultury, tym więcej wiedzą, rozumieją i myślą. Nie jestem zatem jedynym nauczycielem akademickim, który zadaje studentom do czytania lektury oraz zobowiązuje do napisania na ich podstawie własnych rozprawek, esejów, projektów, studiów analitycznych, syntetycznych lub porównawczych. WŁASNYCH.

Za każdym razem to zaznaczam - WŁASNYCH, a nie cudzych, bo te są mi dostępne bez przepisywania przez studentów. Oni jednak wolą być skrybami. Mają już do perfekcji opanowany system pracy. Zapewne najpierw wpisują słowo kluczowe w wyszukiwarce i czekają, jakie otworzą im się zakładki do gotowych już tekstów. To dzięki moim studentom zorientowałem się, że na internetowej giełdzie krążą już nawet gotowe prace pisemne z pedagogiki. Wystarczy tylko je odnaleźć lub poprosić kogoś o ich wyłonienie z milionów tekstów, przejrzeć, bo przecież nie o czytanie tu chodzi i skopiować, wkleić, złożyć pod nimi swój podpis i wysłać wykładowcy. Wzór na gotowca:

Ctrl-A + Ctrl-C + Ctrl-V = gotowa praca.

A mnie się gotuje. Niektóre z tych tekstów znam już lepiej, niż rozdziały z wartościowych książek naukowych. Studenci prawdopodobnie sądzą, że ich nauczyciela nie obchodzi treść, tylko sam fakt nadesłania mu pracy. Być może są tacy wykładowcy, którzy rzeczywiście nie czytają studenckich tekstów, tylko mierzą je liczbą stron lub wyrazistością słów kluczowych, a czy zapisane w pracach zdania, często nawet z błędami ortograficznymi, są autorstwa zdających w ten sposób jakiś egzamin czy zaliczających na tej podstawie ćwiczenia, jak się okazuje nie ma dla nich znaczenia. Tekst jest tekstem. A że plagiatem, nie własnym, tylko skopiowanym tworem cudzej narracji? To nie szkodzi.

Mnie szkodzi. Ile razy można czytać ten sam tekst pod różnymi nazwiskami? Jeszcze trochę i będę przekonany, że autorem określonego poglądu nie jest Janusz Korczak tylko Aneta Z. Zresztą, ona nawet nie wie, kim był Janusz Korczak i co napisał, bo wystarczył jej zachwyt jedną jego myślą, jakąś tezą ujętą w cudzysłowie w czyimś tekście. Co robię z takimi tekstami?

Najpierw stosuję strategię miękkiego oswajania studenta z aktem oskarżenia. Wysyłam list z prośbą, by uzupełnił swoją rozprawkę o przypisy, odnotowując przy cytowanych poglądach źródło ich pochodzenia wraz numerem strony. Co robi większość studentów? Brnie w kłamstwie! W wielu bowiem zamieszczonych w Internecie tekstach znajduje się jakiś wykaz literatury, więc na tej podstawie starają się przypisać jakąś pozycję do wybranego akapitu czy cytatu. Naiwnie sądzą, że nie będę sprawdzał, albo że po prostu dam się na ten kit nabrać.

Wysyłam im zatem kolejnego maila z informacją:

Szanowna Pani/Szanowny Panie, w związku z tym, że w przesłanym tekście przypis jest niezgodny z rzeczywistym źródłem, z którego Pani/Pan korzystał, wystawiam ocenę niedostateczną.

Jak już jestem bardzo zmęczony i nie chce mi się prowadzić dalszej korespondencji z osobą, co do której jestem w 100% przekonany, że dokonała oszustwa, piszę wprost:

Część teoretyczna Pani/Pana pracy jest wklejeniem tekstów z internetu, które nie są Pani/Pana autorstwa. W języku prawnym oznacza to plagiat, co grozi wszczęciem w stosunku do Pani/Pana postępowania dyscyplinarnego.

Albo piszę jeszcze inaczej, a mianowicie:

Jakież byłoby to piękne i mądre, gdyby to Pani sama napisała. Ale, niestety, system antyplagiatowy wykrył kradzież praw autorskich. Ocena 2.0.

Czasami piszę tak:

Szanowna Pani, czy zmieniła może Pani nazwisko na (i tu podaję nazwisko autora tekstu zamieszczonego w Internecie)? Jeśli nie, to będę zmuszony skierować Pani pracę egzaminacyjną do komisji dyscyplinarnej z tytułu kradzieży praw autorskich.
A czasami piszę tak:

Jeśli udowodni Pani odpowiednimi przypisami w swoim tekście, że został on napisany na podstawie literatury, którą Pani wymieniła na końcu swojej pracy, to rok będzie szczęśliwy. Jeśli jednak nie, to będę musiał wstawić Pani ocenę niedostateczną za podanie nieprawdziwych danych bibliograficznych i za plagiat.

Jakie są reakcje studentów na takie dictum? Różne. Już o tym kiedyś pisałem. Jedni przepraszają i tłumaczą się tym, że mieszkają na wsi, z dala od bibliotek. Nie mają czasu na dojazd do ośrodka akademickiego, w którym jest biblioteka. Nie stać ich na zakupienie książek, więc korzystają z tekstów internetowych. Są tacy, którzy usiłują jeszcze coś negocjować. Piszą zatem:

Są też tacy studenci, którzy udają, że nie rozumieją, o co chodzi i oczekują dalszych dowodów, jak tak pisząca do mnie:

Witam, :) Tzn. Te przypisy należą do tej pracy i książek z których korzystałam ... może czegoś nie zrozumiałam pozdrawiam.

Jak widać, w tym momencie jest jeszcze w dobrym nastroju i humorze. Stara się nawet mnie w takim podtrzymać. Brnie zatem dalej, badając w kolejnym liście poziom mojej determinacji:

tzn. praca jest dobrze napisana tylko należy poprawić przypisy ??

Wówczas muszę przerwać korespondencję jednoznacznym stwierdzeniem, gdyż na tak techniczny dialog szkoda mi czasu.

Studentka jednak dalej się stawia i pisze z oburzeniem:

Czy ma pan profesor jakieś dowody, że ta praca jest plagiatem??? korzystałam z książek gł. Łobockiego, Sztejnberga, Ziei, a do każdego akapitu, który został napisany w oparciu o cudze publikacje zrobiłam stosowne przypisy. Nie korzystałam z żadnej pracy MW. nawet nie znam tego nazwiska. Mojej pracy poświęciłam wiele czasu. Jeżeli otrzymam stosowne dowody, że moja praca jest plagiatem- napiszę drugą. Z poważaniem K. P.

Widać, że dalej sprawdza determinację i podstawy mojego aktu oskarżenia. Wówczas nie pozostaje mi nic innego, jak odesłać jej pracę z zaznaczonymi fragmentami, które zostały dosłownie skopiowane, a w tekście nie zastosowano cudzysłowu czy kursywy i nie było przy nich przypisu. GAME OVER!

Kolejna lekcja polskiego patriotyzmu z koszykiem politycznej podłości w tle

W tym tygodniu część kilkuset chorych na raka leczonych terapią niestandardową dowiedziało się, że szpital, w którym dostawali chemię, stracił uprawnienia do jej podawania - pisze Elżbieta Cichocka z Gazety Wyborczej, a dzień wcześniej TVN emituje porażający reportaż o osobach chorych na raka bezradnie poszukujących pomocy.

Sądziłem, że żyję w państwie, w którym z każdym rokiem poprawia się sytuacja opieki w placówkach zdrowia publicznego nad osobami chorymi terminalnie, czyli jak to określa się wprost - z prognozowaną przez lekarzy niemalże datą ich śmierci. Jedyne, co mogą usłyszeć ich najbliżsi, to że nie ma dla nich szans, choć wciąż trzeba i warto mieć nadzieję, że lekarze będą czynić, co w ich mocy, itd. itd. Czynić? Ale jak? Przy pomocy czego? Mają leczyć dobrym słowem? Dzielić się jedynie nadzieją?

Cóż pozostaje chorym? Tylko wiara i nadzieja, bo okazuje się, że po dwudziestu latach gospodarki wolnorynkowej, cechującej się brakiem jednoznacznej, kontynuowanej i doskonalonej polityki w ochronie zdrowia obywateli, na skutek bezdusznych walk kolejno będących u władzy przedstawiciel partii politycznych, którzy unikają jakiejkolwiek odpowiedzialności za podejmowane decyzje, człowiek pozostaje ze swoją chorobą, dramatem i zrozpaczonymi bliskimi sam na sam i ma radzić sobie z procesem odchodzenia w niebyt. A czy chorego na raka wprowadzą chociażby w stan remisji procedury, zarządzenia, stanowiska, uchwały administrujących jedynie potencjalnym ich prawem dostępu do środków leczniczych, do – jak to się dzisiaj określa – niestandardowych form terapii?

Czy doda im sił i woli walki z chorobą upokarzająca na każdym kroku procedura zapisywania się na kolejne konsultacje (żebrania o pomoc), stania w kolejkach (choć większość już stać nie może), by kiedy już im coś zostało przydzielone, nagle zostało im odebrane, bo jakiś urzędnik nie wydał w porę jakiegoż zarządzenia?
Kim są politycy i sprawujący władzę w tych resortach, skoro jedyną reakcją , na jaką ich stać w obliczu ludzkich dramatów, jest przerzucanie się odpowiedzialnością za to, kto kiedy i na jakiej podstawie prawnej wydał lub nie wydał odpowiedniego zarządzenia?

Profesor Piotr Winczorek kilka dni temu pisał w Rzeczpospolitej (7.01.2010), w zupełnie innym kontekście, o roli państwa, pytając na wstępie:

Czy państwo jest instytucją powstałą dla realizacji jakiegoś celu lub grupy celów czy też nią nie jest. Spotyka się bowiem pogląd, że przyrodzonym celem państwa jest urzeczywistnianie dobra wspólnego lub jakiegoś innego celu (lub grupy celów) zwykle wysoko ustawianego na drabinie wartości moralnych. W przeciwnym razie, twierdzą niektórzy, państwo nie byłoby sobą, lecz przeobrażałoby się w bandę zbójców, a w każdym razie, niewiele się od niej różniło.

Edukacja patriotyczna toczy się na naszych oczach zaprzeczając wszystkiemu temu, czego kolejne pokolenia Polaków uczyły i uczą się w szkołach.

07 stycznia 2010

Studenckie bratanie się z Leopoldem Ritterem von Sacher-Masochem...

Tym, razem oddaję miejsce w swoim blogu studentce Uniwersytetu Łódzkiego, której wypowiedź jest nawiązaniem do dwóch wcześniejszych wpisów, a zatem nie mogłaby się znaleźć jako komentarz tylko do jednego z nich. Skoro studiuje już na IV roku to znaczy, że jej "eksperyment" w zakresie studiowania pedagogiki i przeżywania różnych sytuacji w relacjach rówieśniczych trwa znacznie dłużej, niż tytułowego dla Jej wypowiedzi bohatera literackiego. Nawiązuje do typologii środowisk akademickich, jaką proponował prof. Lech Witkowski, odnosząc ją do braci studenckiej. A pisze tak:


Refleksje Pana Profesora L. Witkowskiego nad kondycją nauki polskiej (Witkowski L., Cztery ligi w nauce polskiej) zachęciły mnie do podjęcia próby – analogicznie do pracy Pana Profesora - wiwisekcji własnego „gniazda” – a zatem proszę Państwa – cztery ligi studentów!

Nim jednak przejdę do owej typologii - wydaje mi się, iż warto napomknąć – choć w syntetycznym ujęciu – o warunkach, jakie kształtują zastępy polskich żaków. Wymóg lapidarności spełni chyba najlepiej odniesienie się do słów R. Descartes'a, a właściwie skorzystanie z ich podatności na parafrazowanie i stwierdzenie, iż obecnie wszechwładnie panującą frazą jest: Studiuje, więc jestem. Podejmowanie studiów stało się tak popularne i oczywiste w polskiej rzeczywistości, że próby oporu przeciwko tej drodze życiowej spotykają się nie tylko z ogromnym zdziwieniem, ale nawet i niedowierzaniem, czy oburzeniem. Dzięki dynamicznemu rozwojowi (choć co jest przyczyną, a co skutkiem można by dyskutować) niepublicznych szkół wyższych studiować może każdy, a nawet – wg ortodoksyjnych wyznawców przywoływanej wcześniej parafrazy - każdy powinien. Niestety i tym razem powszechność implikuje przeciętność. Miano studenta – łączone do niedawna z przymiotem elitarności, powagi – obecnie za sprawą szkół-pozorów - kojarzy się głównie z inkubacją niekompetentnych pracowników. Zobaczmy zatem, jak miast realizacji szczytnych idei społeczeństwa uczącego się – kształtuje się nam polska studencka scena. Z góry uprzedzam (przejaw asekuracji?), że poniższe deskrypcje będą nosić znamiona perory - mam jednak nadzieję, iż właśnie przez niekiedy z lekka przerysowaną formę lepiej spełnią swą funkcję.


Rozpoczniemy od I Ligi – gdyż w naszej klasyfikacji emocje rosnąć będą w kierunku przeciwnym do walorów omawianych grup. Studenci I Ligi – tak jak w przypadku I-ligowych profesorów prof. Witkowskiego – wiedzę postrzegają jako wartość, a uczenie się jako dochodzenie do większej samoświadomości, tworzenie, doskonalenie siebie. Osiągają dobre i bardzo dobre wyniki w indeksie, ale niekoniecznie najwyższe. Z racji tego, iż odznaczając się wszechstronnymi zainteresowaniami – ich spojrzenie na zagadnienia podejmowane podczas zajęć odbiega od schematycznych odpowiedzi, a tym samym bywa ignorowane, tępione przez wykładowców (bazując na nomenklaturze prof. Witkowskiego – mowa o profesorach z II, III i IV ligi). Poza zajęciami dydaktycznymi angażują się w rozliczne inicjatywy natury naukowej, jak i pozanaukowej – uczestniczą w konferencjach, szkoleniach, kursach, wolontariacie, itp. – traktując zagadnienia programowe jako asumpt, przyczynek do dalszych, samodzielnych poszukiwań, a nie jako ich granice. Studenci I-ligowi przeżywają liczne frustracje związane z koniecznością dostosowania się do często spetryfikowanych warunków i schematów uczelnianych, czy też wyborów większości (już przecież B. Pascal mawiał, że opinia większości jest opinią najmniej zdolnych) – kłócących się z przyjętymi przez nich wartościami, ideami. Student I ligi tęskni za klimatem uczelni wyższych znanych z opowieści, czy literatury – kiedy to żak – brzmiało dumnie...

II liga to ulubiona liga dużej części wykładowców – studenci zawsze przygotowani i układnie recytujący frazy profesora. To grupa stosunkowo odnosząca najlepsze wyniki w nauce, potrafiąca odpowiedzieć na wymagania programowe. Niewątpliwie studenci ci nie opuszczają zajęć dydaktycznych oraz mają najlepsze (czyt. najbardziej dokładne i czytelne – słowo po słowie wykładowcy) notatki. Od I ligi różni ich jednak to, że nie łakną oni czynić nic poza wymagania programowe. Nie interesują ich dodatkowe spotkania, projekty, jeśli pewnym jest, że nie wpłynie to negatywnie na wpis w indeksie. Nie posiadają zainteresowań naukowych, studia to dla nich czas, kiedy tak jak w szkole – wypełniają obowiązki nałożone przez wykładowcę-belfra – bez rewolucji, innowacji, dla świętego spokoju i „ładnego” indeksu. Po studiach planują oddać się pracy równie jednobarwnej i spokojnej, w której wykładowcę zamienią na pracodawcę. Cechuje ich konformizm, uległość i pozytywne stosunki ze wszystkimi.

Studenci III ligi to grupa coraz liczniejsza - rekrutują się do niej osoby, które podzielić możemy dodatkowo na dwie podgrupy. Członkowie pierwszej - chcą po prostu zaliczyć, ocena dostateczna w zupełności ich satysfakcjonuje, druga podgrupa to osoby z wyższymi aspiracjami ocenowymi, jednak bez „naukowego zacięcia”. Obie te kategorie osób cechuje zamiłowanie do nagminnego korzystania ze „wspomagaczy” – pod postacią ściąg i opracowań. Warto również dodać, iż w tzw. ściąganiu nie widzą oni nic złego - pod żadnym względem. To głównie oni okupują punkt ksero miast bibliotek oraz wraz z pojawiającym się na widnokręgu egzaminem – odświeżają przyjaźnie z przedstawicielami II ligi, którzy to w imię studenckiej solidarności, czy braku tak sławetnej asertywności – udostępniają im swoje brylantowe notatki. III liga ma nastawienie roszczeniowe względem wykładowców – nie mowa tu jednak o trosce względem jakości nauczania, a batalii o to, by wiedza podawana była na tacy (najlepiej dla smaku – przyprawiona z lekka pikanterią), by ze spokojnym sercem można było stosować znamienitą zasadę "3xZ”. Zwykle reagują oburzeniem na próby podejmowania inicjatyw wymagających od nich czegoś więcej ponad odtwarzanie gotowych definicji, reguł. Ich prace, referaty niestety najczęściej przypominają elaboraty nieudolnych epigonów...

IV liga (fanfary, odgłosy uderzenia piorunu)... również niebezpiecznie poszerza swe terytoria, zagrażając dobremu imieniu studenckiej braci. Obraz jej najlepiej nakreślą słowa, które przytacza za M. Chojnackim w swym artykule Anna Sajdak, a mianowicie: „płacę za studia, więc żądam dyplomu” .Chociaż może się wydawać, że mam w zamiarze powielać tutaj zbanalizowane już tezy odnośnie odbiorców usług edukacyjnych szkół niepublicznych – to tak nie jest. Poprzez przywołane zdanie chcę odnieść się do swoistej mentalności, typu człowieka, który wiedzę traktuje jako coś co można kupić, bez żadnego wysiłku - wysiłku myślenia, refleksji. Przedstawiciele tej grupy wcale bowiem nie kryją się ze swymi poglądami – idą na studia , do szkoły – nie po to by SIEBIE kształcić, lecz by wpłacając stosowna kwotę nabyć dokument uatrakcyjniający CV.

Co gorsza – fakt, iż studia na kierunkach pedagogicznych są jednymi z najtańszych powoduje coroczne wypychanie z murów placówek najróżniejszej maści – ogromnej liczby niekompetentnych, nieświadomych swej roli osób. Za paradoksalne uznać możemy, że pedagogikę, którą winny zgłębiać osoby o najszerszych horyzontach myślowych, kreatywne, mające potrzebę permanentnego doskonalenia się, autorefleksji i transgresji – nagryzają i wypluwają niegodni niej ignoranci.

W grupie studenckiej, w której brakuje I-ligowców, panuje rozleniwiająca inercja, którą podkręcają wszędobylscy defetyści. Tragizmu temu szaremu obrazkowi dodaje fakt, że w tym przyśniętym towarzystwie cały czas jednak pracuje się nad tym, by utrzymać pozory wyższości, naukowości – wytwarzając tym samym liczne sofizmaty, mnożąc truizmy. Ratunkiem są kontestacyjnie nastawieni I-ligowcy, którzy niczym smutny Sokrates swą elenktyczną metodą odzierać będą owych współczesnych uczniów Protagorasa z ich pseudonaukowej otoczki. Trzeba mieć jednak na uwadze kolejną mądrość naszych antenatów, a mianowicie nec Hercules contra plures...

Agnieszka Przybylak

Zapraszam do dyskusji.

05 stycznia 2010

Studenckie typy i typki

Nadchodzi trudny okres tak dla studentów, jak i ich nauczycieli akademickich. Ci pierwsi muszą rozliczyć się z własnej pracy nad sobą, z poziomu i umiejętności istotnych do zaliczenia poszczególnych przedmiotów, ci drudzy zaś muszą także dokonać podsumowania swojej pracy naukowo-dydaktycznej (to przecież także konieczność złożenia swoim zwierzchnikom sprawozdań za pracę w minionym roku; udowodnienia, że ma się więcej publikacji, niż 40 czy 50) i odłożyć swoje indywidualne pasje naukowe, by sprawdzić to, co potrafią ich studenci. Spójrzmy na studentów, bo o ligach akademickich i typach zaangażowania kadr nauczycielskich w szkolnictwie wyższym trafnie pisał Lech Witkowski (polecam jego najnowszą książkę: (Ku integralności edukacji i humanistyki II. Postulaty, postacie, pojęcia, próby, Toruń 2009).

JEDNA Z MOŻLIWYCH TYPOLOGII

Dla studentów tzw. pierwszej ligii, ekstraklasy - zaliczenie jest efektem ubocznym ich intensywnej, samodzielnej czy we współpracy z innymi pracy studyjnej, realizowanych projektów. Właściwie, gdyby nie było obowiązku dokumentowania tego zaliczeniami, to nawet nie zauważyliby, że upłynął im już semestr zimowy i wkroczyli w kolejną fazę studiowania. Być może, jedynie zmieniająca się za oknami aura i pojawiające się co jakiś czas dni wolne od zajęć (ferie, sesja, przerwa międzysemestralna) uświadamiałyby im konieczność chociaż krótkiego zdystansowania się do bieżących zadań i obowiązków, ale oni i tak byliby aktywni, poszukujący, działający. Dotyczy to tych, rzecz jasna studentów, którzy wiedzą, czego pragną, mają określone zamiary, aspiracje, oczekiwania, toteż mają nawet prawo do swoistego rodzaju roszczeniowości wobec akademickiego świata, by odpowiadał na ich potrzeby zgodnie z zawartym czy przysługującym im kontraktem. Zapewne każdy nauczyciel akademicki ma takich studentów w grupach, z którymi prowadzi wykłady, ćwiczenia czy seminaria.

Najłatwiej jest ich rozpoznać w całej społeczności studenckiej, kiedy zapowie się, że wykłady czy ćwiczenia są nieobowiązkowe i że może w nich z własnej woli, bez żadnego formalnego przymusu uczestniczyć ten, kto naprawdę chce się czegoś nauczyć, w czymś uczestniczyć, coś rozwiązywać, projektować itp. I to jest ta pierwsza liga, ci najsilniej umotywowani, niekoniecznie nawet najzdolniejsi, ale niewątpliwie posiadający już znaczące kompetencje, chłonni, zaangażowani i myślący. To pasjonaci, miłośnicy przyszłego lub wykonywanego zawodu, gdyż wśród nich są przecież studiujący w systemie niestacjonarnym.

Drugą ligę stanowią ci, którzy mają aspiracje związane z ich własną edukacją, ale okres studiów chcą potraktować zarazem jako okazję do czegoś więcej, niż tylko czy przede wszystkim – zaangażowane studiowanie. Są zdolni, dobrze wykształceni, znają swoje możliwości, więc mogą w systemie formalnych zaliczeń bardzo łatwo zaznaczyć swoją pozycję, z doskoku, często na ostatnią chwilę przygotowując się do sprawdzianów, egzaminów czy wykonując poprawnie zadane im prace projektowe. To są ci studenci, którzy muszą sobie wygospodarować w toku semestru czas na różne zainteresowania, na osobiste pasje niekoniecznie nastawione na przyszłą pracę zawodową. Niektórzy studiują tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności, a dyplom nie jest dla nich czymś ważnym, gdyż i tak mają zapewnione miejsce pracy.

Trzecią ligę stanowią ci, dla których studiowanie jest utrapieniem, bólem, cierpieniem, przykrą koniecznością, musem, czymś, przez co muszą przejść, ale w czym absolutnie nie widzą i/lub nie chcą dostrzec czegokolwiek ważnego, przyjemnego, potrzebnego im w życiu. Studiują bo muszą, bo wierzą, że uzyskany dzięki temu kredencjał stanie się dla nich biletem wstępu do instytucji, przedsiębiorstw czy założonych przez siebie firm. Na to ostatnie rozwiązanie jednak specjalnie liczyć nie mogą, a nawet nie powinni, gdyż przecież z własnej winy niewiele potrafią, niewiele wiedzą, w niczym się nie orientują. Przeszli przez studia „na gapę” tak, jak niektórzy korzystają z środków komunikacji publicznej. Wsiadają do autobusu i na każdym przystanku rozglądają się, czy nagle nie wejdzie do niego „kanar” i trzeba będzie zapłacić karę, a może i najeść się wstydu. Na studiach zachowują się podobnie.

Na zajęcia nie chodzą, bo przecież i tak nie są one im do niczego potrzebne, biblioteki nie znają, nic lub niewiele czytają (jeśli już, to są to głównie skserowane notatki tych, co chodzą na zajęcia, i to najczęściej tych z II ligi, bo notatki tych z I są i tak dla nich za trudne, niezrozumiałe), a kiedy nadchodzi czas zaliczeń, siadają w pobliżu tych, którzy mogliby im pomóc lub korzystają z własnych technik ściągania (tu polecam książkę Konrada Kobierskiego wydaną w „Impulsie”, gdzie zostały bardzo dobrze opisane różne techniki ściągania). A kiedy muszą napisać na zaliczenie czy egzamin jakąś pracę pisemną, to gwarantuję, że w tej grupie są to tylko i wyłącznie plagiaty lub prace zakupione u infobrokerów, w internecie. Przedkładają coś, co nie jest wytworem ich pracy, a kiedy egzaminator zadaje im pytanie związane z przedłożoną treścią, to nie wiedzą nawet, w którym kościele dzwonią.

03 stycznia 2010

Akademicki savoir-vivre


Mój ostatni wpis i reakcje nań komentatorów sprawił, że postanowiłem - w duchu pedagogicznym - przywołać kwestie, które wiążą się z dobrym wychowaniem. Abstrahuję w tej chwili od faktu, że anonimowa korespondencja z grzecznością wobec adresata ma niewiele wspólnego, ale jestem w tej kwestii tolerancyjny, zdając sobie sprawę z problemów, jakie mogą wynikać dla nadawcy, jego otoczenia czy adresata ze względu na treść listu. Zostawiam to zatem na boku.

Podejmę jednak kwestię, na którą zwracają uwagę także językoznawcy, słusznie uczulając nas na właściwy sposób komunikowania się ze sobą, a co jest niewątpliwie częścią wspomnianego przeze mnie dobrego wychowania. Mam też świadomość, że kategoria dobrych manier, konwenansów jest dzisiaj staroświecka, dla wielu de mode, ale jako przedstawiciel nauk o wychowaniu mogę się o nią upomnieć, niezależnie od tego, czy będzie się to komuś podobało, czy nie.

Zacznę od korespondencji, bo coraz częściej komunikujemy się ze sobą drogą elektroniczną. Moim studentom, notabene studentom pedagogiki, a więc tym, którzy mają w przyszłości wychowywać innych czy też kształtować ich kulturę osobistą, jest obojętne, w jakiej formie zwracają się do swojego nauczyciela akademickiego, a więc do swojego przełożonego. Tylko niektórzy przestrzegają kulturowych form w komunikacji. Kiedy bowiem przesyłają do mnie swoje prace na zaliczenie, prace projektowe czy badawcze, to ich elektroniczny list wygląda następująco:

1) Nie zawiera ani zwrotu otwierającego (grzecznościowego), ani też chociażby jednego słowa zapowiedzi tego, co jest w załączniku do niego. To tak, jakby ktoś wysłał do kogoś kopertę z tekstem, nie informując w odrębnym do niego liście, kim jest, do kogo pisze i w jakim celu przesyła mu ten tekst.

2) Brak form grzecznościowych. Studentka pisze od razu, bez żadnego zwrotu do mnie. Tu mogę rozróżnić kilka form:

a) Brak zwrotu grzecznościowego, kiedy list do mnie jest odpowiedzią na moją negatywną ocenę pracy studentki, której „wysiłku twórczego” nie zaliczyłem, gdyż był to ordynarny plagiat. Studentka pisze wówczas z wściekłością tak:

- To mam przynieść książki z których korzystałam... Bo już sie pogubiłam...

albo:

- Czy mogłabym poprawić pracę i przesłać jeszcze raz?

b)Brak zwrotu grzecznościowego, kiedy studentka kontaktuje się ze mną po raz pierwszy i zapewne jeszcze nie wie, bo nie raczyła się tym zainteresować, do kogo pisze – czy do doktora czy profesora. Bezpieczniej jest więc nie zatytułować swojego listu, tylko zacząć od autoprezentacji, np.

Nazywam się Małgorzata S. Temat mojej pracy licencjackiej to "ZNAJOMOŚĆ SŁÓW I ZWROTÓW GRZECZNOŚCIOWYCH DZIECI PRZEDSZKOLNYCH". Obecnie nie pracuję, wychowuję 2 letnią córeczkę. Bardzo proszę o pomoc w sformułowaniu tematu mojej pracy magisterskiej i jakieś wskazówki dotyczące pisania pracy.

Cóż mi pozostaje uczynić w tak paradoksalnej, ze względu na temat pracy licencjackiej sytuacji? Oczywiście, powinienem zainteresować się tym, co napisała w części teoretycznej swojej rozprawy dyplomowej na temat znajomości słów i zwrotów grzecznościowych, skoro sama ich jeszcze nie opanowała. Może by zatem napisała pod moim kierunkiem swoją pracę magisterską na ten temat?

c) Studentka stosuje zwrot grzecznościowy, ale nieadekwatny do typu relacji, jakie zachodzą między nią a mną. Pisze bowiem tak:

Witam wysyłam poprawiony esej:)

albo:

Witam, mam pytanie niecierpiące zwłoki a mianowicie…

Dlaczego zastosowana przez tę studentkę forma jest niewłaściwa? Sięgnijmy na stronę internetową Poradni Językowej Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, gdzie pewna pani Monika (być może nawet jest to występująca w piosence R. Schuberta - "Monika , dziewczyna ratownika" zapytała wprost: dlaczego nie można używać wyrażenia "witam"? Odpowiedź jest następująca:

Formy „Witam” nie używa się ani na początku maila (listu), ani w kontakcie bezpośrednim, ponieważ informuje ona o wyższej hierarchii sytuacyjnej nadawcy. Nie oznacza to rzecz jasna, że jest to forma zabroniona w omawianych typach kontaktu. „Witam” może powiedzieć gospodarz otwierający drzwi gościom czy dziennikarz lub prezenter prowadzący program telewizyjny, radiowy – na przykład: „Justyna Pochanke. „Fakty”. Witam państwa”.

Nie wypada zaś studentowi rozpocząć e-mail do wykładowcy za pomocą formy „Witam”, a nawet „Witam, Panie Profesorze”. Nie wypada tak zwrócić się podwładnemu do przełożonego. Nie wypada tak napisać do kogoś, kogo nie znamy, i nie wiemy, w jakim jest wieku, jaką pełni funkcję zawodową itp. Ale do kolegi, koleżanki formy "Witam" używać można do woli. Prof. dr hab. Małgorzata Marcjanik, Uniwersytet Warszawski"
(źródło: http://poradnia.polonistyka.uj.edu.pl/?modul=16)

d) Student stosuje niepełny zwrot adresatowy. Przykład:

Przesyłam Profesorowi II i III rozdział, co prawda w odwrotnej kolejności.

albo

Dzień dobry. Zwracam się do Pana z pytaniem ...

Nadawca powinien zwyczajowo zwracać się do pracowników naukowych używając słowa Pani/Pan przed stopniem czy tytułem naukowym, a więc powinien napisać:

Przesyłam Pani Profesor, Panu Profesorowi, Pani Doktor, Panu Doktorowi (bez względu na to czy jest to habilitowany czy nie), Pani Magister, Panu Magistrowi ….

Na szczęście są też dobrze wychowani studenci, którzy swój list zaczynają następująco:

Dzień dobry Panie Promotorze. Przesyłam swój plan pracy magisterskiej.

3. Poszukiwanie przez studentów porad na temat zastosowania form grzecznościowych . Niektórzy mają świadomość tego, że mogą popełnić gafę, w związku z tym zwracają się do Poradni Językowej z kwestią, którą poruszyłem w swoim poprzednim wpisie w nieco innym kontekście:

Jak powinnam się zwracać do wykładowcy, który jest prof. dr hab. a jak do dr. hab. Pozdrawiam

Językoznawca - prof. dr hab. Mirosław Skarżyński z UJ odpowiada:

Do osób mających tytuł profesora zwracamy się a. , do osób mających stopień doktora lub doktora habilitowanego a. , do osób mających stanowisko docenta tam, gdzie stanowisko to jest zachowane a. a. .

http://poradnia.polonistyka.uj.edu.pl/?modul=16


W związku z tym, że powyższa strona jest już niedostępna w Internecie, na co zwraca uwagę jeden z komentatorów, a ja skopiowałem ją w dn. 3.01.2010 r., to wklejam jej treść poniżej, gdyż jest bardzo kształcąca:


PANI / PAN PROFESOR
Mam pytanie związane ze zwrotami adresatywnymi. Chodzi mi głównie o ich formę pisaną w listach i różnego typu podziękowaniach. W tej kwestii mam problem z tytułami i wielkimi literami. Która forma jest poprawna: Dziękujemy Pani Prof. dr hab. (imię i nazwisko); Dziękujemy Pani Profesor (imię i nazwisko); Dziękujemy prof. dr hab. (imię i nazwisko); Sz. Pani Prof. dr hab. (imię i nazwisko); Szanowna Pani Profesor (imię i nazwisko) - czy podać jedynie pierwszy rozwinięty tytuł? - Sz. P. prof. dr hab. (imię i nazwisko)". Może każda z tych form jest dopuszczalna, jednak raczej nie wszystkie mieszczą się w granicach etykiety językowej. Dziękuję bardzo za pomoc!


Wśród przytoczonych w pytaniu przykładów należy rozróżnić dwie funkcje użycia form adresatywnych. Funkcja pierwsza to użycie tytułu naukowego jako adresu (na kopercie, na formularzu, w piśmie urzędowym itp.). Wówczas - bardziej oficjalnie - napiszemy Sz. Pan / Sz. Pani Prof. dr hab. (imię i nazwisko) lub – mniej oficjalnie – Szanowny Pan / Szanowna Pani Profesor (imię i nazwisko).

Funkcja druga dotyczy zwrócenia się do adresata w tekście podziękowania, zaproszenia itp. Wtedy należy użyć wyłącznie nazwy tytułu wraz z formą pan / pani, np. Dziękujemy Pani Profesor, Mamy zaszczyt zaprosić Pana Profesora itp. Bez nazwisk i bez skrótów dr hab. – podobnie jak w rozmowie bezpośredniej, w której nie powiemy przecież Dziękuję pani profesor Kowalskiej za poświęcenie mi czasu czy Zapraszam pana profesora doktora habilitowanego na promocję mojej książki.
Prof. dr hab. Małgorzata Marcjanik, Uniwersytet Warszawski
http://poradnia.polonistyka.uj.edu.pl/?modul=16

WITAM

Moje pytanie dotyczy jednej z Pana odpowiedzi: [...] Zatem dlaczego nie można używać wyrażenia "witam"? Monika

Szanowna Pani,
tym razem, nie mając już sił pisać po raz n-ty tego samego, poprosiłem o pomoc Prof. Małgorzatę Marcjanik z Uniwersytetu Warszawskiego, badaczkę polskiej etykiety językowej, autorkę wielu prac oraz poradnika z tego zakresu. Zamieszczam jej odpowiedź na Pani pytanie.

Formy „Witam” nie używa się ani na początku maila (listu), ani w kontakcie bezpośrednim, ponieważ informuje ona o wyższej hierarchii sytuacyjnej nadawcy.
Nie oznacza to rzecz jasna, że jest to forma zabroniona w omawianych typach kontaktu. „Witam” może powiedzieć gospodarz otwierający drzwi gościom czy dziennikarz lub prezenter prowadzący program telewizyjny, radiowy – na przykład: „Justyna Pochanke. „Fakty”. Witam państwa”.


Nie wypada zaś studentowi rozpocząć maila do wykładowcy za pomocą formy „Witam”, a nawet „Witam, Panie Profesorze”. Nie wypada tak zwrócić się podwładnemu do przełożonego. Nie wypada tak napisać do kogoś, kogo nie znamy, i nie wiemy, w jakim jest wieku, jaką pełni funkcję zawodową itp. Ale do kolegi, koleżanki formy "Witam" używać można do woli.

Prof. dr hab. Małgorzata Marcjanik, Uniwersytet Warszawski
http://poradnia.polonistyka.uj.edu.pl/?modul=16

TYTULATURA

Moje pytanie dotyczy działu "Grzeczość językowa" Jak tytułować osoby pełniące nastepujące funkcje: ambasador (Sz. P. Jego Ekscelencja Ambasador?) konsul generalny konsul honorowy rektor (Sz. P. Jego Magnificjencja Rektor Prof. Dr Hab. ?) prorektor dziekan prodziekan przy wypisywaniu druków zaproszeń oraz adresowaniu kopert? Chodzi mi także o kolejność tytułowania. Dziękuję za odpowiedź. A.W.

Szanowna Pani,
formy tytulatury i na kopertach, i na drukach zaproszeń są zasadniczo jednakowe. Na drukach pomija się na ogół dane adresowe. Oto one:
AMBASADOR nadzwyczajny i pełnomocny:
Szanowny Pan (bądź w skrócie: Sz. Pan)
[imię i nazwisko]
Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej
w [nazwa państwa urzędowania]

KONSUL (którykolwiek:)
Szanowny Pan (bądź Sz.Pan)
[imię i nazwisko]
Konsul (...) Rzeczypospolitej Polskiej
REKTOR:-
Jego Magnificencja (bądź JM)
Prof. dr hab. [imię i nazwisko]
[nazwa uczelni]
lub
Szanowny Pan (bądź Sz. Pan)
Rektor [nazwa uczelni - w dopełniaczu, np. Uniwersytetu Jagiellońskiego]
Prof. dr hab. [imię i nazwisko]

PROREKTOR:
Szanowny Pan (bądź Sz. Pan)
Prof. dr hab. (bądź inny stopień naukowy, zawsze pisany wielką literą) [imię i nazwisko]
Prorektor do spraw... (np. Nauki)
[nazwa uczelni]

DZIEKAN:
Szanowny Pan (bądź Sz. Pan)
Dziekan Wydziału [nazwa wydziału] [nazwa uczelni]
[stopień naukowy - wielką literą] [imię i nazwisko]

PRODZIEKAN:
Szanowny Pan (bądź Sz. Pan)
Prodziekan Wydziału [nazwa wydziału] do spraw...
[stopień naukowy] [imię i nazwisko]


Jeśli adresatem jest kobieta, odpowiednie formy powinny być oczywiście w rodzaju żeńskim. Więcej na temat form tytularnych napisałam w: "Polszczyzna na co dzień", red. M. Bańko, rozdz. 5: ABC grzeczności językowej - dodatek, Warszawa 2006.
Prof. dr hab. Małgorzata Marcjanik, Uniwersytet Warszawski
http://poradnia.polonistyka.uj.edu.pl/?modul=16


Witam. Jak powinnam się zwracać do wykładowcy, który jest prof. dr hab. a jak do dr. hab. Pozdrawiam


Do osób mających tytuł profesora zwracamy się a. , do osób mających stopień doktora lub doktora habilitowanego a. , do osób mających stanowisko docenta tam, gdzie stanowisko to jest zachowane a. a. .

Niezależnie jednak od tytulatury muszę zauważyć, że nie używa się ani na powitanie, ani jako zwrotu otwierającego np. mail słowa "Witam".
prof. dr hab. Mirosław Skarżyński

Szanowny Panie Profesorze, niejednokrotnie chcąc napisać mail do pracownika naukowego, mam problem, co napisać w nagłówku... Jeśli wykładowca jest dr hab., to mogę napisać np. "Szanowny Panie Doktorze"? A może powinnam użyć słowa "Docent"? Jeszcze większy problem mam z magistrami. Czy zwrot "Szanowna Pani Magister" jest poprawny? A może w przypadku magistra, należy pominąć stopnień naukowy? Jak to się ma do pełnionych funkcji (magister-wykładowca, magister-asystent)? A co, jeśli po stopniu naukowym chciałaym napisać jeszcze nazwisko? Czy ma być ono odmienione w wołaczu (np. Szanowny Panie Doktorze Sapo< od Sapa>) ? Nie chciałabym obrazić żadnego z moich wykładowców, dlatego z góry dziękuję za odpowiedź oraz refleksje na ten temat. Pozdrawiam serdecznie, Agata

Szanowna Pani,
zwyczajowo do pracowników naukowych zwracamy się używając słowa Pai/Pan + stopień (tytuł naukowy), a więc Pani Profesor, Pnie Profesorze, Pani Doktor, Panie Doktorze (be zwzględu na to czy jest to habilitowany czy nie), Pani Magister, Panie Magistrze.

Nazwiska w zwrotach do rozmówcy nie dodajemy, ponieważ nie mieści się to w polskiej etykiecie językowej i zwroty typu Panie Doktorze Malinowski czy Panie Malinowski są uważane za nieeleganckie. Nie używa się też w zwrotach do osób, o których mówimy nazw stanowisk (wykładowca, adiunkt, asystent itp. Słowa docent uzywamy tylko wtedy, gdy osoba, do której się zwracamy istotnie ma to stanowisko (to jest, znowu tradycyjnie, wyjątek), a to spotyka się w instytutach badawczych czy szpitalach akademickich, gdzie owo stanowisko przetrwało.
Pozdrawiam serdecznie
- prof. dr hab. Mirosław Skarżyński


Witam!Chciałabym się dowiedzieć,w jaki sposób można się zwracać do osoby, która obroniła tytuł licencjata, jeżeli analogicznie, do osoby po obronieniu tytułu magistra można zwracać się :" pani magister"? Czy poprawna jest forma" pani licencjat"?,"panie licencjacie"? Bardzo dziękuję, za odpowiedź.Pozdrawiam.K.R.

Szanowna Pani,
nie wytworzył się zwyczaj (na szczęście) używania takich zwrotów, jak Pani podaje. Może się Pani zwracać do osób tego rodzaju normalnie, tj. proszę pani, proszę pana. Wyszedł też z użycia zwyczaj zwracania się panie magistrze, pani magister, z wyjątkiem środowisk uczelnianych i - tradycyjnie - w aptekach. Wiąże się to, jak sądzę, z oczywistym prawem ekonomicznym - jak jest duża podaż, to wartość spada.
Przy okazji - nie broni się tytułu licencjata czy magistra, ale zdaje się egzamin licencjacki a. magisterski. Łączę pozdrowienia
- prof. dr hab. Mirosław Skarżyński


02 stycznia 2010

O bezprawnym podwyższaniu sobie statusu naukowego przez niektórych naukowców


Okazuje się, że nie tylko studenci mają problem z rozróżnieniem tego, kto jest kim w ich uczelni. Nawet ci, którzy pełnią w uczelniach publicznych lub niepublicznych funkcje dziekanów czy prodziekanów, jak i ci, którzy organizują różnego rodzaju konferencje naukowe czy wydają publikacje naukowe przypisują sobie tytuł naukowy, choć go w rzeczywistości nie posiadają.

Nie ma problemu, gdy ktoś ma tytuł zawodowy licencjata, magistra czy inżyniera lub tytuł im równorzędny. Nie ma go także wówczas, kiedy ktoś posiada pierwszy stopień naukowy, jakim jest doktor określonej dyscypliny naukowej.

Problem pojawia się jednak wówczas, kiedy osoba ze stopniem naukowym doktora została zatrudniona w szkole wyższej na stanowisku profesora nadzwyczajnego. Zapis przy nazwisku takiego naukowca wygląda następująco:

prof. nadzw. dr Jan K…….

albo

dr Jan K……. prof. nadzw.

Niektórzy podają przed lub po nazwisku zamiast skrótu „nadzw. (od stanowiska profesora nadzwyczajnego) nazwę swojej uczelni np.

dr Jan K…….. prof. WSP lub prof. WSP dr Jan K…….

Na mocy Ustawy prawo o szkolnictwie wyższym (2005) na stanowisku profesora nadzwyczajnego może być zatrudniona osoba, która nie posiada stopnia naukowego doktora habilitowanego lub tytułu naukowego profesora, jeżeli posiada ona stopień naukowy doktora oraz znaczne i twórcze osiągnięcia w pracy naukowej, zawodowej lub artystycznej, potwierdzone w trybie określonym w statucie uczelni i która uzyskała pozytywną opinię Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów.

Zapis poziomu wykształcenia danego naukowca przed jego nazwiskiem jest nieco dłuższy, kiedy legitymuje się on stopniem doktora habilitowanego (skrót dr hab.). Wówczas, jeśli jest on zatrudniony w uczelni na stanowisku adiunkta, w zapisie jego godności pozostaje formuła:

dr hab. Jan K...... .

Jeśli w danej uczelni ów naukowiec uzyskuje wyższe stanowisko pracy, jakim jest stanowisko profesora nadzwyczajnego, to wówczas zapis jego godności wygląda następująco:

prof. nadzw. dr hab. Jan K…….

albo

dr hab. Jan K……. prof. nadzw. UJ

albo jeszcze krócej

dr hab. Jan K…….. prof. UJ

Osoby spoza środowiska naukowego najczęściej nie rozróżniają między stanowiskiem profesora nadzwyczajnego a tytułem naukowym profesora. Skoro ktoś jest profesorem nadzwyczajnym, to wydaje się, że dysponuje najwyższą godnością profesorską w nauce. Tymczasem taką posiada jedynie ta osoba, która uzyskała tytuł naukowy profesora w określonej dziedzinie nauki.

Uzyskiwanie powyższych godności naukowych jest odmienne i wymaga spełnienia coraz wyższych wymagań począwszy od stopnia naukowego doktora (dr), poprzez stopień naukowy doktora habilitowanego (dr hab.) aż po tytuł naukowy profesora. Podobnie jest ze stanowiskami pracy w każdej uczelni, bowiem Ustawa oprawo o szkolnictwie wyższym oraz senaty uczelni określają kryteria, jakie musi spełnić kandydat, który ubiega się o dane stanowisko (podaję w kolejności hierarchicznej awansu pionowego):

- adiunkta (kandydat musi mieć stopień naukowy doktora, ale też może być na tym stanowisku osoba ze stopniem naukowym doktora habilitowanego),

- profesora nadzwyczajnego (musi mieć stopień naukowy doktora lub doktora habilitowanego, ale także może być na tym stanowisku osoba posiadająca tytuł naukowy profesora)

- profesora zwyczajnego (tylko osoba posiadająca tytuł naukowy profesora).

Sprawa zatem komplikuje się wówczas, kiedy osoba mająca tytuł naukowy profesora jest zatrudniona w uczelni na stanowisku albo profesora nadzwyczajnego albo na stanowisku profesora zwyczajnego. Tego bowiem nie rozpoznają osoby, które nie znają norm prawnych w tym zakresie. Wykorzystują ten stan szumu informacyjnego ci, którzy nie posiadają odpowiedniego wykształcenia, a mimo to eksponują przed swoim nazwiskiem zapis, z którego by wynikało, że mają wyższy status akademicki, niż im przysługuje. Wystarczy zajrzeć na strony internetowe uniwersytetów, akademii, politechnik czy innych szkół wyższych lub zajrzeć do opublikowanych materiałów pokonferencyjnych czy ich programów, by się przekonać, że zdarzają się przed nazwiskami niektórych naukowców, a nawet pełniących odpowiedzialne funkcje kierownicze w szkolnictwie wyższym zapisy, które są sprzeczne z przysługującą im rzeczywiście godnością naukową.

Czynią tak z niewiedzy? Wydaje się, że nie. Niektórzy spośród posiadających stopień naukowy doktora habilitowanego, a więc nielegitymujący się tytułem naukowym profesora, podwyższają sobie swój status akademicki zapisem, który im absolutnie nie przysługuje, a mianowicie piszą:
prof. dr hab. Jan K...... .

Można zatem powiedzieć, że takie osoby naruszają prawo, ale nikt z tego powodu nie wyciąga w stosunku do nich żadnych konsekwencji.

01 stycznia 2010

Słownik Współczesnych Pedagogów

Pod patronatem WN PWN powstaje pierwszy od wielu, wielu lat „Słownik Współczesnych Pedagogów”. Jednostki organizacyjne niektórych szkół wyższych w naszym kraju zadbały o to, by w ramach wydań jubileuszowych opublikować chociaż krótkie biogramy pracujących w nich samodzielnych pracowników naukowych w dyscyplinie pedagogika (profesorów i doktorów habilitowanych), by podkreślić ich udział w rozwoju tej nauki (np. J. Chłosta, Wyższa Szkoła Pedagogiczna w Olsztynie 1969-1999, Wydawnictwo WSP, Olsztyn 1999). Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego wydało przed dwunastu laty „Słownik Pedagogów Polskich” (red. W. Bobrowska-Nowak i D. Drynda, Wyd. UŚl, Katowice 1998), który obejmuje 250 biogramów nieżyjących już wówczas naukowców. Brak danych o znaczących dla rozwoju pedagogiki mistrzach utrudnia ich następcom nie tylko przygotowywanie prac monograficznych, ale także artykułów o podejmowanych przez nich problemach, które powinny być osadzane także w kontekście dokonań ich wcześniejszych badaczy. Jak pisały o jego głównych założeniach i strukturze redaktorki: Wanda Bobrowska-Nowak i Danuta Drynda zgromadzono w nim (…) informacje rozproszone dotychczas w różnego typu dokumentach i źródłach trudno dostępnych współczesnemu czytelnikowi.(…) Dostępne Czytelnikowi dotychczasowe opracowania nie zaspokajają w pełni potrzeby zdobycia wiedzy o pedagogach polskich i ich dorobku. Trzeba zaznaczyć, że niektórych postaci nie wymieniają w ogóle autorzy wydanych dotąd prac. Odnosi się to zarówno do osób zmarłych w ostatnich latach, jak i do autorów rozpraw dzisiaj już zapomnianych. (Katowice 1998, s. 7)

W wyniku podjętych przez prof. Czesława Kupisiewicza badań biografistycznych w naukach o wychowaniu ma być opracowanie słownika współczesnych pedagogów na podstawie wypełnionej przez nich ankiety. Słusznie wychodzi się tu z założenia, że do badań współczesnych problemów pedagogicznych konieczne jest rozpoznanie tego, kto zajmuje się określoną subdyscypliną wiedzy, jakie ma w tym zakresie osiągnięcia i do czego w związku z tym warto nawiązać planując własne dociekania poznawcze czy projektując wdrożenia określonych idei do szeroko pojmowanej praktyki edukacyjnej. Analiza pedagogiki przez pryzmat biografii i dokonań jej współczesnych kadr naukowych powinna odkryć złożoność i wartość ich pracy, stanowiąc zarazem swoistą okazję do nawiązywania kontaktu z mistrzami, duchowymi przewodnikami po świecie pedagogicznych tożsamości.

Można będzie dzięki temu sięgać do korzeni, wzorów, szkół pedagogicznego myślenia i działania, które reprezentują nasi mistrzowie, prekursorzy czy liderzy określonych podejść do edukacji, twórcy niepowtarzalnych rozwiązań, choć przecież w jakiejś mierze naśladowanych, aktualizowanych czy modyfikowanych. Nie przypuszczano jednak, że trudno będzie ustalić, ilu jest w polskich uczelniach i szkołach wyższych zatrudnionych na stanowiskach samodzielnych pracowników naukowych pedagogów czy badaczy o innym wykształceniu, ale konsekwentnie i znacząco podejmujących w swoich badaniach problemy kluczowe dla nauk o wychowaniu. Dopiero wymiar biograficzny może dodać naszym studiom nauk pedagogicznych tak charakterystyczną w nich żywotność i zmienność. Studiowanie jedynie wykładów czy teoretycznych przesłań jako cennych samych w sobie, w izolacji od osób, które swoimi twórczymi dziełami rozwijały i wzbogaciły nierzadko nudne czy mało interesujące nauki, jest niewystarczające. Osiągnięcia każdego przedmiotu są zawsze o to głębsze i trwalsze, im więcej oferują wymiarów, a zwłaszcza jeśli abstrakcyjne idee ożywiają obrazami ich twórców.

Właśnie dla pedagogiki jej ścisły związek z biografistyką jest bardziej znaczący niż dla innych nauk. Oferuje ona bowiem treści kształcenia zbliżając zarazem do nich studiujących, wzbudzając ich uwagę, zaś egzemplaryzm wykorzystujący konkretne przykłady jest przecież od dawna jedną z bardziej cenionych zasad pedagogicznych. Literatura pedagogiczna jest jedną wielką dyskusją, nieograniczoną ani w czasie, ani w przestrzeni, zaś publikacje typu biograficznego wspomagają kluczowe w niej debaty. Ich istotą jest bowiem to, że oświetlają realia wychowawcze ze specyficznie ludzkiego punktu widzenia, a tym samym przyczyniają się do ich lepszego zrozumienia i dalszego doskonalenia.

Wysłane drogą pocztową i elektroniczną do ponad stu jednostek w kraju zaproszenia, by dziekani, kierownicy zakładów czy katedr przekazali swoim współpracownikom wzór ankiety wróciły do Redaktora tego projektu w liczbie ok. 150 podczas, gdy wiemy, że w naszym szkolnictwie wyższym jest zatrudnionych ponad 400 doktorów habilitowanych i profesorów pedagogiki. Zastanawiam się nad tym, co się takiego stało, że tylko 30% kadr akademickich odpowiedziało na powyższe zaproszenie? Jeżeli ktoś jest samodzielnym pracownikiem naukowym, to musi mieć opublikowaną (w kraju lub poza granicami) przynajmniej jedną rozprawę (pracę habilitacyjną) i potwierdzony stosownym dyplomem status naukowy. Może, ale nie musi ujawniać wszystkich danych, o jakie pyta w ankiecie redaktor Słownika, ale mógłby pomóc naszemu środowisku w rozpoznaniu, do kogo kierować zaproszenia do współpracy naukowej – do przygotowywania projektów badawczych, organizowania czy udziału w specjalistycznych konferencjach czy wydania publikacji z danej dyscypliny wiedzy pedagogicznej. Wciąż mamy problemy jako promotorzy prac awansowych czy jako osoby odpowiedzialne za prawidłowy przebieg postępowań w tym zakresie - z proponowaniem w toku przewodów naukowych na recenzentów osób, które są specjalistami w określonej dziedzinie. Taki Słownik mógłby okazać się tu niezwykle pomocnym źródłem informacji i szansą do nawiązywania kontaktów na rzecz współpracy naukowej.

Zapraszam zatem tą drogą do skorzystania z tego, byśmy sami – jeśli sami lub nasi znajomi są samodzielnymi pracownikami naukowymi, a nie wypełniliśmy jeszcze ankiety –skopiowali poniżej zamieszczony wzór ankiety, wypełnili ją i odesłali na adres: czeslawkupisiewicz@gmail.com.

Wzór ankiety:


I.Dane osobowe

imię i nazwisko:
tytuł/stopień naukowy:
stanowisko:
specjalność naukowa
jednostka organizacyjna:
data i miejsce urodzenia:


II. Wykształcenie
Stopnie i tytuły naukowe (porszę podać przy każdym - jednostkę organizacyjną nadającą stopień lub tytuł naukowy, rok uzyskania tytułu lub stopnia naukowego i tytuł pracy)

tytuł magistra
stopień doktora
stopień doktora habilitowanego
tytuł profesora
Doktor Honoris Causa

I. Udział w krajowych programach badawczych (ostatnie 5 lat)
temat programu / projektu badawczego autor/ kierownik
i zespół jednostka organizacyjna czas trwania


II. Udział w międzynarodowych programach badawczych (ostatnie 5 lat)
temat programu / projektu badawczego autor/ kierownik
i zespół jednostka organizacyjna czas trwania


III. Udział w sieciach lub konsorcjach naukowych (nowe członkowstwo lub rezygnacja z niego w ostatnich 5 latach)
Nazwa, opis specjalności naukowej, wykaz jednostek organizacyjnych tworzących sieć, pełniona funkcja, zakres i czas działania

IV. Wykaz najważniejszych publikacji (proszę o wytypowanie do 10 w każdej kategorii )

IV.1. Publikacje książkowe własne:

IV.2. Publikacje książkowe redagowane:

IV.3. Najważniejsze rozprawy i artykuły w recenzowanych rozprawach zwartych i czasopismach (krajowych i zagranicznych):

IV.4. Publikacje przetłumaczone na języki obce (tytuły, rok i kraj, w których zostały opublikowane):

IV.5. Tłumaczenia obcojęzycznych prac naukowych z zakresu nauk o wychowaniu na język polski (jakie, gdzie i kiedy opublikowane):

V. Ekspertyzy, opinie dla praktyki oświatowej, wychowawczej, opiekuńczej czy terapeutycznej

VI. Udział w komitetach redakcyjnych, radach naukowych, programowych, fundacjach itp. (nowe członkowstwo lub rezygnacja z niego w ostatnich 5 latach)

VI.1. Członkostwo z wyboru w organizacjach naukowych, komitetach redakcyjnych czasopism o zasięgu światowym (nazwa organizacji lub czasopisma, rodzaj organizacji (międzynarodowa organizacja naukowa; Polska Akademia Nauk, Polska Akademia Umiejętności, inne.); rok wyboru

VI.2. Członkostwo w krajowych i międzynarodowych stowarzyszeniach i organizacjach nie z wyboru (nazwa stowarzyszenia lub organizacji, rok podjęcia lub rezygnacji)

VII. Działalność dydaktyczna: w jakich placówkach, kiedy i gdzie prowadzona.

VIII. Działalność organizacyjna: sprawowane funkcje organizacyjne (jakie, kiedy i gdzie realizowane).

IX. Wykłady prowadzone na zaproszenie instytucji naukowych i oświatowych w kraju (nie dotyczy działalności dydaktycznej), tytuł, miejsce, instytucja, data

X. Wykłady i referaty wygłoszone za granicą na zaproszenie instytucji naukowych/ oświatowych (tytuł, kraj, miasto, instytucja, data)

XI. Współpraca z zagranicą:
• wyjazdy na zaproszenie instytucji zagranicznych
• pobyty studyjne
• pobyty w ramach wymiany pracownikow (Erasmus)
• inna

XII. Uzyskane nagrody, odznaczenia, wyróżnienia
data rodzaj wyróżnienia

XIII. Udział w rozwoju kadry naukowej
- Wypromowane prace doktorskie (podać liczbę)
- Recenzje rozpraw (podać liczbę):
Doktorskich:
Habilitacyjnych:
Przy postępowaniu o nadanie tytułów profesorskich:
- Recenzje wniosków badawczych w MNiSW (grantów promotorskich, własnych, habilitacyjnych -podać liczbę)

Inne informacje: (np. zainteresowania, pasje itp.)