07 stycznia 2010

Studenckie bratanie się z Leopoldem Ritterem von Sacher-Masochem...

Tym, razem oddaję miejsce w swoim blogu studentce Uniwersytetu Łódzkiego, której wypowiedź jest nawiązaniem do dwóch wcześniejszych wpisów, a zatem nie mogłaby się znaleźć jako komentarz tylko do jednego z nich. Skoro studiuje już na IV roku to znaczy, że jej "eksperyment" w zakresie studiowania pedagogiki i przeżywania różnych sytuacji w relacjach rówieśniczych trwa znacznie dłużej, niż tytułowego dla Jej wypowiedzi bohatera literackiego. Nawiązuje do typologii środowisk akademickich, jaką proponował prof. Lech Witkowski, odnosząc ją do braci studenckiej. A pisze tak:


Refleksje Pana Profesora L. Witkowskiego nad kondycją nauki polskiej (Witkowski L., Cztery ligi w nauce polskiej) zachęciły mnie do podjęcia próby – analogicznie do pracy Pana Profesora - wiwisekcji własnego „gniazda” – a zatem proszę Państwa – cztery ligi studentów!

Nim jednak przejdę do owej typologii - wydaje mi się, iż warto napomknąć – choć w syntetycznym ujęciu – o warunkach, jakie kształtują zastępy polskich żaków. Wymóg lapidarności spełni chyba najlepiej odniesienie się do słów R. Descartes'a, a właściwie skorzystanie z ich podatności na parafrazowanie i stwierdzenie, iż obecnie wszechwładnie panującą frazą jest: Studiuje, więc jestem. Podejmowanie studiów stało się tak popularne i oczywiste w polskiej rzeczywistości, że próby oporu przeciwko tej drodze życiowej spotykają się nie tylko z ogromnym zdziwieniem, ale nawet i niedowierzaniem, czy oburzeniem. Dzięki dynamicznemu rozwojowi (choć co jest przyczyną, a co skutkiem można by dyskutować) niepublicznych szkół wyższych studiować może każdy, a nawet – wg ortodoksyjnych wyznawców przywoływanej wcześniej parafrazy - każdy powinien. Niestety i tym razem powszechność implikuje przeciętność. Miano studenta – łączone do niedawna z przymiotem elitarności, powagi – obecnie za sprawą szkół-pozorów - kojarzy się głównie z inkubacją niekompetentnych pracowników. Zobaczmy zatem, jak miast realizacji szczytnych idei społeczeństwa uczącego się – kształtuje się nam polska studencka scena. Z góry uprzedzam (przejaw asekuracji?), że poniższe deskrypcje będą nosić znamiona perory - mam jednak nadzieję, iż właśnie przez niekiedy z lekka przerysowaną formę lepiej spełnią swą funkcję.


Rozpoczniemy od I Ligi – gdyż w naszej klasyfikacji emocje rosnąć będą w kierunku przeciwnym do walorów omawianych grup. Studenci I Ligi – tak jak w przypadku I-ligowych profesorów prof. Witkowskiego – wiedzę postrzegają jako wartość, a uczenie się jako dochodzenie do większej samoświadomości, tworzenie, doskonalenie siebie. Osiągają dobre i bardzo dobre wyniki w indeksie, ale niekoniecznie najwyższe. Z racji tego, iż odznaczając się wszechstronnymi zainteresowaniami – ich spojrzenie na zagadnienia podejmowane podczas zajęć odbiega od schematycznych odpowiedzi, a tym samym bywa ignorowane, tępione przez wykładowców (bazując na nomenklaturze prof. Witkowskiego – mowa o profesorach z II, III i IV ligi). Poza zajęciami dydaktycznymi angażują się w rozliczne inicjatywy natury naukowej, jak i pozanaukowej – uczestniczą w konferencjach, szkoleniach, kursach, wolontariacie, itp. – traktując zagadnienia programowe jako asumpt, przyczynek do dalszych, samodzielnych poszukiwań, a nie jako ich granice. Studenci I-ligowi przeżywają liczne frustracje związane z koniecznością dostosowania się do często spetryfikowanych warunków i schematów uczelnianych, czy też wyborów większości (już przecież B. Pascal mawiał, że opinia większości jest opinią najmniej zdolnych) – kłócących się z przyjętymi przez nich wartościami, ideami. Student I ligi tęskni za klimatem uczelni wyższych znanych z opowieści, czy literatury – kiedy to żak – brzmiało dumnie...

II liga to ulubiona liga dużej części wykładowców – studenci zawsze przygotowani i układnie recytujący frazy profesora. To grupa stosunkowo odnosząca najlepsze wyniki w nauce, potrafiąca odpowiedzieć na wymagania programowe. Niewątpliwie studenci ci nie opuszczają zajęć dydaktycznych oraz mają najlepsze (czyt. najbardziej dokładne i czytelne – słowo po słowie wykładowcy) notatki. Od I ligi różni ich jednak to, że nie łakną oni czynić nic poza wymagania programowe. Nie interesują ich dodatkowe spotkania, projekty, jeśli pewnym jest, że nie wpłynie to negatywnie na wpis w indeksie. Nie posiadają zainteresowań naukowych, studia to dla nich czas, kiedy tak jak w szkole – wypełniają obowiązki nałożone przez wykładowcę-belfra – bez rewolucji, innowacji, dla świętego spokoju i „ładnego” indeksu. Po studiach planują oddać się pracy równie jednobarwnej i spokojnej, w której wykładowcę zamienią na pracodawcę. Cechuje ich konformizm, uległość i pozytywne stosunki ze wszystkimi.

Studenci III ligi to grupa coraz liczniejsza - rekrutują się do niej osoby, które podzielić możemy dodatkowo na dwie podgrupy. Członkowie pierwszej - chcą po prostu zaliczyć, ocena dostateczna w zupełności ich satysfakcjonuje, druga podgrupa to osoby z wyższymi aspiracjami ocenowymi, jednak bez „naukowego zacięcia”. Obie te kategorie osób cechuje zamiłowanie do nagminnego korzystania ze „wspomagaczy” – pod postacią ściąg i opracowań. Warto również dodać, iż w tzw. ściąganiu nie widzą oni nic złego - pod żadnym względem. To głównie oni okupują punkt ksero miast bibliotek oraz wraz z pojawiającym się na widnokręgu egzaminem – odświeżają przyjaźnie z przedstawicielami II ligi, którzy to w imię studenckiej solidarności, czy braku tak sławetnej asertywności – udostępniają im swoje brylantowe notatki. III liga ma nastawienie roszczeniowe względem wykładowców – nie mowa tu jednak o trosce względem jakości nauczania, a batalii o to, by wiedza podawana była na tacy (najlepiej dla smaku – przyprawiona z lekka pikanterią), by ze spokojnym sercem można było stosować znamienitą zasadę "3xZ”. Zwykle reagują oburzeniem na próby podejmowania inicjatyw wymagających od nich czegoś więcej ponad odtwarzanie gotowych definicji, reguł. Ich prace, referaty niestety najczęściej przypominają elaboraty nieudolnych epigonów...

IV liga (fanfary, odgłosy uderzenia piorunu)... również niebezpiecznie poszerza swe terytoria, zagrażając dobremu imieniu studenckiej braci. Obraz jej najlepiej nakreślą słowa, które przytacza za M. Chojnackim w swym artykule Anna Sajdak, a mianowicie: „płacę za studia, więc żądam dyplomu” .Chociaż może się wydawać, że mam w zamiarze powielać tutaj zbanalizowane już tezy odnośnie odbiorców usług edukacyjnych szkół niepublicznych – to tak nie jest. Poprzez przywołane zdanie chcę odnieść się do swoistej mentalności, typu człowieka, który wiedzę traktuje jako coś co można kupić, bez żadnego wysiłku - wysiłku myślenia, refleksji. Przedstawiciele tej grupy wcale bowiem nie kryją się ze swymi poglądami – idą na studia , do szkoły – nie po to by SIEBIE kształcić, lecz by wpłacając stosowna kwotę nabyć dokument uatrakcyjniający CV.

Co gorsza – fakt, iż studia na kierunkach pedagogicznych są jednymi z najtańszych powoduje coroczne wypychanie z murów placówek najróżniejszej maści – ogromnej liczby niekompetentnych, nieświadomych swej roli osób. Za paradoksalne uznać możemy, że pedagogikę, którą winny zgłębiać osoby o najszerszych horyzontach myślowych, kreatywne, mające potrzebę permanentnego doskonalenia się, autorefleksji i transgresji – nagryzają i wypluwają niegodni niej ignoranci.

W grupie studenckiej, w której brakuje I-ligowców, panuje rozleniwiająca inercja, którą podkręcają wszędobylscy defetyści. Tragizmu temu szaremu obrazkowi dodaje fakt, że w tym przyśniętym towarzystwie cały czas jednak pracuje się nad tym, by utrzymać pozory wyższości, naukowości – wytwarzając tym samym liczne sofizmaty, mnożąc truizmy. Ratunkiem są kontestacyjnie nastawieni I-ligowcy, którzy niczym smutny Sokrates swą elenktyczną metodą odzierać będą owych współczesnych uczniów Protagorasa z ich pseudonaukowej otoczki. Trzeba mieć jednak na uwadze kolejną mądrość naszych antenatów, a mianowicie nec Hercules contra plures...

Agnieszka Przybylak

Zapraszam do dyskusji.