Wielką zagadką jest dla mnie to, dlaczego na dzień- dwa przed zakończeniem rekrutacji , setki kandydatów dobijają się do drzwi "mojej" uczelni, by zapisać się na studia. Rekrutacja trwa od czerwca. Dzisiaj się kończy - definitywnie. I nie ma zmiłuj się, choć są oczywiście i takie szkoły wyższe, którym w tym przypadku przymknięcie oka na obowiązujące prawo zdarza się nie tylko w takich momentach. Pokusa zysków przekracza poziom przyzwoitości i poszanowania prawa.
Jak się okazuje, każda ze stron może jej ulec. Także kandydaci, którzy zapewne mieli jakieś inne plany, ale w ostatecznym rozrachunku możliwych zysków i strat postanowili położyć na szalę decyzję o podjęciu studiów właśnie w tej, a nie innej szkole wyższej. W ostatnim momencie. Trudnym dla nich, bo przecież zapoczątkowującym coś nowego, wyznaczającym nowy cykl aktywności we własnym życiu. Podpisujemy bowiem kontrakt na trzy- lub dwuletnią (w zależności od stopnia studiów) współpracę, która –oby wpisała się w nasze życie autentyczną satysfakcją, zadowoleniem, poczuciem dobrze podjętej decyzji.
Czy to jest tak istotne, dlaczego ktoś w ostatniej chwili dokonał wyboru właśnie tej uczelni? Może to jest nie tyle cecha narodowa, co dość charakterystyczna skłonność odkładania spraw trudnych, pilnych, być może nawet w jakiejś mierze do czegoś szczególnie zobowiązujących, właśnie na ostatni moment? Może to świadomość koniecznych ograniczeń, wyrzeczeń, zmiany na jakiś czas trybu życia powstrzymywała przed tym postanowieniem? Czyż nie jest tak z płaceniem podatków, składaniem terminowych oświadczeń, oddaniem na czas indeksu, by mieć zaliczoną sesję? Duża część osób podejmuje jakąś aktywność na pięć minut przed dwunastą, a wielu sądzi, że jak się z tym spóźnią, to i tak świat się nie zawali z tego powodu. Może jest w tym trochę adrenaliny, bo jak nie zdążą mnie zapisać, to zawsze będę mógł powiedzieć, że chciałem, tylko było już za późno. Będzie przynajmniej usprawiedliwienie w tzw. czynnikach obiektywnych. To nie ja - to oni.
Tłum osób stojących w długiej kolejce, by wypełnić stosowne formularze, padający deszcz, ciasnota i zdenerwowanie udziela się w takiej sytuacji wszystkim. Tym, którzy chcą być studentami, jak i tym, którzy chcą ich godnie przyjąć. Ci pierwsi nie są zaskoczeni swoją decyzją. W końcu, wiedzieli, że przyjdą w ostatnim momencie. Ci drudzy zaś są – jak co roku – mile zaskoczeni. Cieszą się przy tym, że mogą być komuś potrzebni.
Przydałaby się do tego jeszcze dobra, kojąca wszystkim nerwy muzyka typu „Smooth Jazz Cafe”. Sztuka łagodzi obyczaje.
30 września 2009
27 września 2009
Cooltury akademickiego kłamstwa
Zbliża się kolejny rok akademicki 2009/2010. Największy niepokój panuje w środowisku szkół niepublicznych. Wrzesień jest tym miesiącem, w którym najsilniej dają się zaobserwować ruchy migracyjne studentów lub kandydatów na studentów. Wszystko zależy od tego, czy wybrana przez nich szkoła wyższa uruchomi studia, będzie je kontynuować czy może zostanie pozbawiona prawa do prowadzenia działalności w tym zakresie. Kto to może wiedzieć? Jak to sprawdzić? Jedni studenci się martwią, bo nie wiedzą, czy uczelnia, do której trafili, jest wiarygodna czy nie, co kryje się za jej nazwą, wykazem kadr, internetowym wizerunkiem, reklamami i kolorowymi obietnicami? Być może niektórzy jeszcze nie zastanawiają się nad tym, czy szkoła wyższa, w której rozpoczną naukę, nie zostanie w trakcie trwania ich studiów zdelegalizowana przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, czy ich kierunek studiów uzyska(-ł) akredytację Państwowej Komisji Akredytacyjnej, czy placówka ta ma pozwolenie na kontynuowania swojej działalności edukacyjnej?
Komunikaty na stronie resortu odpowiedzialnego za szkolnictwo wyższe pojawiają się rzadko, a jeśli już, to najczęściej mają one charakter jednoznacznie ostrzegający przed kontynuowaniem przez niektórych właścicieli działalności niezgodnej z prawem. Młodzi tego nie rozumieją i nawet nie chcą zrozumieć, jeśli ich jedynym celem nie jest studiowanie, ale zdobycie (kupienie) dyplomu ukończenia określonych studiów. Dla nich najważniejsze jest dostać się do uczelni i ją ukończyć – szybko, łatwo i przyjemnie. Nie wiedzą że mogą trafić do środowiska, w którym podobnymi kategoriami może myśleć właściciel takiej szkoły albo część jej obsługi administracyjnej czy kadry akademickiej. Wówczas ich zaangażowanie sprowadza się do pozorowania pracy, do udawania, że się pracuje, studiuje lub komuś sprzyja w realizacji jego ambicji. Jeśli zostanie to rozpoznane przez zewnętrznych audytorów, może się nagle okazać, że nadszedł czas prawdy, prysły zmysły i pora rozstać się z miejscem, które ufundowane było na wzajemnym kłamstwie. Swój swego wprawdzie zrozumie, ale jeśli na tym straci, to nie popuści drugiemu. Dopiero wówczas zacznie protestować, dopominać się o swoje założone prawa, będzie podkreślał(-a), jak miał(-a) dobre i szczytne intencje, że zawsze chciał(-a) dobrze, tylko jakoś tak wyszło, bo wszyscy są winni, tylko nie on(-a), itp.
Żyjemy w coolturze kłamstwa, fałszu, pozorów, w maskowaniu tego, co jest „drugim dnem”, a pedagodzy nazywają to „ukrytym programem szkoły”. Stykam się z tym wymiarem niemalże na co dzień, gdyż funkcjonuję w różnych gremiach oceniających, kontrolujących czy monitorujących procesy akademickiego kształcenia. Bardzo szybko rozpoznaję fikcję, która maluje się w ładnie przygotowanej i oprawionej dokumentacji, i nie ma to znaczenia, czy dotyczy to wyższej szkoły publicznej czy niepublicznej. I w jednym typie uczelni i w drugim mają miejsce różnego rodzaju oraz kalibru wykroczenia, niedomagania czy błędy organizacyjne. Jeśli bowiem czytam, że kilka uniwersytetów już teraz nie spełnia formalno-prawnych i merytorycznych wymogów, by nosić to imię, a środowisko rektorów zastanawia się nad tym, jak przekonać władze, by uzyskać przedłużenie dla tego stanu rzeczy i umożliwić dostosowanie się niektórych uczelni publicznych do obowiązujących norm prawnych, to oznacza, że cooltura kłamstwa ma się dobrze także i w przestrzeni instytucji publicznych, utrzymywanych m.in. z moich podatków. Posłowie już przygotowują rozwiązania prawne, które pozwolą na wydłużenie o dwa lata okresu, w którym niektóre uniwersytety czy politechniki będą mogły dostosować się do przepisów. A to oznacza, że norm prawa nie spełniają. Prawo do swoich nazw może stracić Szkoła Główna Handlowa i Akademia Górniczo-Hutnicza (Rzeczpospolita 186/2009, s. B6)!
Jak zatem władza ma i może egzekwować przestrzeganie prawa w środowisku szkół niepublicznych, skoro w szkolnictwie publicznym pozwala na jego nieprzestrzeganie? Jak rząd ma zatroszczyć się o poprawność funkcjonowania szkolnictwa publicznego, skoro pod jego bokiem, w szkolnictwie niepublicznym są jednostki, które prawo nagminnie łamią i nie przestrzegają norm prawnych? Słusznie zatem dziennikarze uczulają młodzież, że wprawdzie może ona zacząć studia na uniwersytecie, ale skończyć je z dyplomem akademii, albo że zacznie studia w świetnie się lokującej na rynku uczelni niepublicznej, ale jej w niej nie skończy lub będzie zmuszona ją opuścić i kontynuować studia w innej placówce. Cooltura kłamstwa ma się w naszym kraju dobrze. Młodzi! Uważnie obserwujcie, co się dzieje w przestrzeni szkoły, w której jesteście, jakie następują w niej zmiany, czego jest w niej mniej, kogo ubywa, co jest sprzeczne z obowiązującymi w niej regulaminami, bo być może to, co wam w niej obiecywano, jest tylko blichtrem, puchem marnym… kosztowną grą rynkową?
Komunikaty na stronie resortu odpowiedzialnego za szkolnictwo wyższe pojawiają się rzadko, a jeśli już, to najczęściej mają one charakter jednoznacznie ostrzegający przed kontynuowaniem przez niektórych właścicieli działalności niezgodnej z prawem. Młodzi tego nie rozumieją i nawet nie chcą zrozumieć, jeśli ich jedynym celem nie jest studiowanie, ale zdobycie (kupienie) dyplomu ukończenia określonych studiów. Dla nich najważniejsze jest dostać się do uczelni i ją ukończyć – szybko, łatwo i przyjemnie. Nie wiedzą że mogą trafić do środowiska, w którym podobnymi kategoriami może myśleć właściciel takiej szkoły albo część jej obsługi administracyjnej czy kadry akademickiej. Wówczas ich zaangażowanie sprowadza się do pozorowania pracy, do udawania, że się pracuje, studiuje lub komuś sprzyja w realizacji jego ambicji. Jeśli zostanie to rozpoznane przez zewnętrznych audytorów, może się nagle okazać, że nadszedł czas prawdy, prysły zmysły i pora rozstać się z miejscem, które ufundowane było na wzajemnym kłamstwie. Swój swego wprawdzie zrozumie, ale jeśli na tym straci, to nie popuści drugiemu. Dopiero wówczas zacznie protestować, dopominać się o swoje założone prawa, będzie podkreślał(-a), jak miał(-a) dobre i szczytne intencje, że zawsze chciał(-a) dobrze, tylko jakoś tak wyszło, bo wszyscy są winni, tylko nie on(-a), itp.
Żyjemy w coolturze kłamstwa, fałszu, pozorów, w maskowaniu tego, co jest „drugim dnem”, a pedagodzy nazywają to „ukrytym programem szkoły”. Stykam się z tym wymiarem niemalże na co dzień, gdyż funkcjonuję w różnych gremiach oceniających, kontrolujących czy monitorujących procesy akademickiego kształcenia. Bardzo szybko rozpoznaję fikcję, która maluje się w ładnie przygotowanej i oprawionej dokumentacji, i nie ma to znaczenia, czy dotyczy to wyższej szkoły publicznej czy niepublicznej. I w jednym typie uczelni i w drugim mają miejsce różnego rodzaju oraz kalibru wykroczenia, niedomagania czy błędy organizacyjne. Jeśli bowiem czytam, że kilka uniwersytetów już teraz nie spełnia formalno-prawnych i merytorycznych wymogów, by nosić to imię, a środowisko rektorów zastanawia się nad tym, jak przekonać władze, by uzyskać przedłużenie dla tego stanu rzeczy i umożliwić dostosowanie się niektórych uczelni publicznych do obowiązujących norm prawnych, to oznacza, że cooltura kłamstwa ma się dobrze także i w przestrzeni instytucji publicznych, utrzymywanych m.in. z moich podatków. Posłowie już przygotowują rozwiązania prawne, które pozwolą na wydłużenie o dwa lata okresu, w którym niektóre uniwersytety czy politechniki będą mogły dostosować się do przepisów. A to oznacza, że norm prawa nie spełniają. Prawo do swoich nazw może stracić Szkoła Główna Handlowa i Akademia Górniczo-Hutnicza (Rzeczpospolita 186/2009, s. B6)!
Jak zatem władza ma i może egzekwować przestrzeganie prawa w środowisku szkół niepublicznych, skoro w szkolnictwie publicznym pozwala na jego nieprzestrzeganie? Jak rząd ma zatroszczyć się o poprawność funkcjonowania szkolnictwa publicznego, skoro pod jego bokiem, w szkolnictwie niepublicznym są jednostki, które prawo nagminnie łamią i nie przestrzegają norm prawnych? Słusznie zatem dziennikarze uczulają młodzież, że wprawdzie może ona zacząć studia na uniwersytecie, ale skończyć je z dyplomem akademii, albo że zacznie studia w świetnie się lokującej na rynku uczelni niepublicznej, ale jej w niej nie skończy lub będzie zmuszona ją opuścić i kontynuować studia w innej placówce. Cooltura kłamstwa ma się w naszym kraju dobrze. Młodzi! Uważnie obserwujcie, co się dzieje w przestrzeni szkoły, w której jesteście, jakie następują w niej zmiany, czego jest w niej mniej, kogo ubywa, co jest sprzeczne z obowiązującymi w niej regulaminami, bo być może to, co wam w niej obiecywano, jest tylko blichtrem, puchem marnym… kosztowną grą rynkową?
24 września 2009
"Niedżwiedź" i "Playboy" na pedagogicznej konferencji
Organizatorzy wspomnianej przeze mnie w poprzednim wpisie konferencji WSE UAM w Gnieźnie o kulturze popularnej zasłużyli na wyrazy uznania nie tylko z tytułu znakomitego programu, który wykreowali swoimi referatami przedstawiciele nauk społecznych, humanistycznych oraz nauk o sztuce, ale także zaplanowanych spotkań z osobami o kult(ur)owym znaczeniu dla co najmniej dwóch pokoleń.
Wieczorne sesje plenarne zostały bowiem oddane w dniu wczorajszym do dyspozycji medialnym celebrytom. Pierwsza debata odbyła się z udziałem kultowego dla osób formowanych w latach 80.XX w. przez jeden z programów radiowej „Trójki”, jakim była Lista Przebojów Marka Niedźwieckiego (popularnie określanego mianem „Niedźwiedź”). Do drugiej zaś sesji został zaproszony redaktor naczelny miesięcznika „Playboy” Marcin Meller. Tym samym można było porównać odpowiedzi na pytania dwóch profesjonalistów, ale z jakże odmiennych typów kultur.
Ten pierwszy był przykładem kultury wysokiej. Przybliżył nam genezę swoich marzeń o pracy w radiu i dzięki niej spełnianiu się w redagowaniu autorskiej audycji. Ten niezwykle utalentowany, o wyjątkowej barwie głosu dziennikarz-pasjonat opowiadał piękną polszczyzną o swojej pracy w radiowej ”Trójce”, przywoływał anegdoty z różnych okresów konstruowania list przebojów i o związanych z nimi losami niektórych ich słuchaczy. Wielbiciele listy przebojów, do jakich i ja się zaliczam, dowiedzieli się, jak radził sobie w latach PRL z cenzurą i okazjonalnymi próbami bezskutecznego (choć na szczęście sporadycznego) wywierania na niego presji, by któregoś z wykonawców zdjął z listy przebojów albo go na nią wprowadził oraz poznali sposób konstruowania własnego warsztatu pracy, pozyskiwania i gromadzenia nagrań, tworzenia programów przybliżających jakiś zespół czy jeszcze nieznanego w kraju wykonawcę.Nikogo rzecz jasna nie usunął z tej listy, ale czy współczesna młodzież może to zrozumieć żyjąc w warunkach wolności słowa i twórczości?
Drugi z wieczornych gości konferencji - Marcin Meller - potwierdził swój aktywny udział w kulturze popularnej, show biznesie. Dało się to usłyszeć i odczuć w trakcie jego odpowiedzi na pytania, jakie zadawał mu prof. Z. Melosik. O dziennikarstwie i dziennikarzach w Polsce miał jak najgorsze zdanie. Mówił o nich, że stanowią „teatr idiotów”, nie są bowiem przygotowani do swojej profesji, gonią za sensacją, ale nie mają pojęcia, o czym tak naprawdę piszą. Poziom ignorancji wśród dziennikarzy jest porażający. Są jednak – jak stwierdził - „bastiony bardzo dobrej roboty” czy ostatnie wyspy dla polskiej inteligencji, jak Gazeta Wyborcza, Polityka czy przejęty przez Newsweeka dodatek „Europa” gazety „Dziennik”. Przywoływał programy telewizyjne, które - choć są trywialne – to jednak produkowane są na skutek zapotrzebowania widzów. Z jednej strony mamy zatem chaos i fragmentaryczność programów informacyjnych, z drugiej zaś wydawanie pisma „Playboy” –jak określił to prof. Z. Melosik – na pograniczu miękkiej pornografii. Nic dziwnego, że wśród uczestniczek tej konferencji pojawiło się pytanie do M. Mellera o to, ile można zarobić na sesji zdjęciowej do Playboya i w jaki sposób redakcja pozyskuje kolejne panie gotowe do odsłaniania swoich wdzięków.
Wieczorne sesje plenarne zostały bowiem oddane w dniu wczorajszym do dyspozycji medialnym celebrytom. Pierwsza debata odbyła się z udziałem kultowego dla osób formowanych w latach 80.XX w. przez jeden z programów radiowej „Trójki”, jakim była Lista Przebojów Marka Niedźwieckiego (popularnie określanego mianem „Niedźwiedź”). Do drugiej zaś sesji został zaproszony redaktor naczelny miesięcznika „Playboy” Marcin Meller. Tym samym można było porównać odpowiedzi na pytania dwóch profesjonalistów, ale z jakże odmiennych typów kultur.
Ten pierwszy był przykładem kultury wysokiej. Przybliżył nam genezę swoich marzeń o pracy w radiu i dzięki niej spełnianiu się w redagowaniu autorskiej audycji. Ten niezwykle utalentowany, o wyjątkowej barwie głosu dziennikarz-pasjonat opowiadał piękną polszczyzną o swojej pracy w radiowej ”Trójce”, przywoływał anegdoty z różnych okresów konstruowania list przebojów i o związanych z nimi losami niektórych ich słuchaczy. Wielbiciele listy przebojów, do jakich i ja się zaliczam, dowiedzieli się, jak radził sobie w latach PRL z cenzurą i okazjonalnymi próbami bezskutecznego (choć na szczęście sporadycznego) wywierania na niego presji, by któregoś z wykonawców zdjął z listy przebojów albo go na nią wprowadził oraz poznali sposób konstruowania własnego warsztatu pracy, pozyskiwania i gromadzenia nagrań, tworzenia programów przybliżających jakiś zespół czy jeszcze nieznanego w kraju wykonawcę.Nikogo rzecz jasna nie usunął z tej listy, ale czy współczesna młodzież może to zrozumieć żyjąc w warunkach wolności słowa i twórczości?
Drugi z wieczornych gości konferencji - Marcin Meller - potwierdził swój aktywny udział w kulturze popularnej, show biznesie. Dało się to usłyszeć i odczuć w trakcie jego odpowiedzi na pytania, jakie zadawał mu prof. Z. Melosik. O dziennikarstwie i dziennikarzach w Polsce miał jak najgorsze zdanie. Mówił o nich, że stanowią „teatr idiotów”, nie są bowiem przygotowani do swojej profesji, gonią za sensacją, ale nie mają pojęcia, o czym tak naprawdę piszą. Poziom ignorancji wśród dziennikarzy jest porażający. Są jednak – jak stwierdził - „bastiony bardzo dobrej roboty” czy ostatnie wyspy dla polskiej inteligencji, jak Gazeta Wyborcza, Polityka czy przejęty przez Newsweeka dodatek „Europa” gazety „Dziennik”. Przywoływał programy telewizyjne, które - choć są trywialne – to jednak produkowane są na skutek zapotrzebowania widzów. Z jednej strony mamy zatem chaos i fragmentaryczność programów informacyjnych, z drugiej zaś wydawanie pisma „Playboy” –jak określił to prof. Z. Melosik – na pograniczu miękkiej pornografii. Nic dziwnego, że wśród uczestniczek tej konferencji pojawiło się pytanie do M. Mellera o to, ile można zarobić na sesji zdjęciowej do Playboya i w jaki sposób redakcja pozyskuje kolejne panie gotowe do odsłaniania swoich wdzięków.
23 września 2009
Kultura popularna i społeczne konstruowanie tożsamości
Już drugi dzień trwają na terenie Collegium Europeanum Gnesnense w Gnieźnie obrady ogólnopolskiej konferencji Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu. Otwierał je w dniu wczorajszym referat prof. dr. hab. Zbyszko Melosika (dziekana Wydziału), który zdefiniował istotę kultury popularnej w świetle nauk społecznych, ukazał różne perspektywy teoretyczne odczytywania tego fenomenu, potwierdzając po raz kolejny, że nie ma takiej przestrzeni popkulturowej, która nie byłaby objęta naukowymi badaniami. Iluzją jest też oczekiwanie od współczesnej młodzieży bezwzględnego posłuszeństwa. Analizując wybrane przemiany kultury współczesnej, które mają znaczący wpływ na kształtowanie tożsamości młodzieży i jej styl życia, skoncentrował się tylko na niektórych kontekstach interesującego go problemu. „Logika rozwoju kultury współczesnej wyznaczona jest w krajach Zachodu przez zjawisko nieograniczonej konsumpcji. Staje się ona super „układem odniesienia”: kryterium postępu i sukcesu jednostek oraz całych społeczeństw (konsumpcja przejęła więc rolę, którą przez długi czas pełniła produkcja). Świat konsumpcji stał się dla młodego pokolenia światem obowiązującym, normalnym i naturalnym (mówi się nawet w tym kontekście o „kolonizacji dzieciństwa” – poprzez tworzenie „sztucznych”, zorientowanych na konsumpcję potrzeb).”
W związku z tym, że podstawową kategorią ideologii konsumpcji jest przyjemność – referował Z. Melosik – to powstała nowa moralność, która sankcjonuje i usprawiedliwia radość, przekonywanie ludzi do bardziej radosnego życia. Otaczające każdego człowieka produkty, których wytwórcy zachęcają czy kuszą do ich pozyskania, wzbogacają jego egzystencję i czynią go szczęśliwym. Prymat zatem i przymus szczęśliwości sprzyjają intensyfikacji rozwoju kultury typu instant, której symbolem jest słynna triada „fast food, fast sex, fast car”, a więc kultura natychmiastowej formy skondensowanej przyjemności.
Dyrektor Kolegium Europejskiego im. Jana Pawła II w Gnieźnie, gospodarz powyższych obrad – prof. dr hab. Leszek Mrozewicz wykazał w swoim referacie, że kultura popularna była już w starożytności, obok kultury elitarnej, jako wpisana w różnego rodzaju zwyczaje i obrzędy religijne, a więc sama była przesycona religijnością. Najbardziej jednak dla niej charakterystyczne były – wywodzące się z kultu religijnego – krwiożercze walki gladiatorów.
Treścią mojego referatu, który został zatytułowany „Naukowiec w blogosferze”, była analiza istniejących w sferze wirtualnej blogów nauczycieli, wychowawców i pedagogów akademickich. Zwróciłem uwagę słuchaczy konferencji na to, że internet może stawać się doskonałym medium do realizowania przez niektórych jego użytkowników fantazji o zabijaniu, morderczych impulsów i zamiarów. Szczególnie jeśli się z kimś rywalizuje, kto nie jest tego świadom, więc można (niejako zza węgła) go zaatakować ośmieszyć, poniżyć, zdetronizować. Zaatakowanie wprost byłoby zbyt ryzykowne, mogłoby narazić atakującego na opór, krytykę, karę, zaś w Internecie może być bardziej skuteczne i bolesne, bo upublicznione. Fantazje o zabijaniu realizowane są dzięki analizowaniu kosztów, korzyści i potencjalnych skutków każdego z ataków. Internet ujawnia, jak wiele osób jest zwolennikami odbierania komuś godności, sukcesów, pomniejszania czyichś walorów. Wyeliminowanie utrąconego w internecie z hierarchii opartej na statusie społecznym otwiera drogę awansu jego wrogowi. Przecież chodzi tu o przejęcie zasobów rywala lub jego terytorium , a uniknąć koniecznego wysiłku w drodze ku własnym sukcesom.
Szczególną uwagę położyłem na zjawisko oznaczane dość wymownie jako ch@mowo, a które sam określam mianem ch@mosfery, które jest niczym innym, jak przejawem agresji, wulgarnych wypowiedzi w stosunku do osób prezentujących swoje poglądy czy dzielących się swoimi wątpliwościami. Jednym z licznych przykładów internetowego chamstwa w Interneciesą anonimowe (a jakże!) wpisy i komentarze.
Oto na jednym z forów oświatowych pada pytanie nauczycielki:
Proszę o wyjaśnienie – skoro nauczyciele otrzymują wynagrodzenie z góry, to dlaczego dzisiaj 3 sierpnia (godz. 19.35 ) nie mam jeszcze pieniędzy na swoim koncie. Mam stałe zlecenia na początku miesiąca, ciekawe czy pani księgowa się tym przejmuje. Tak jest zawsze, gdy 1-szy dzień miesiąca przypada w dni wolne od pracy. Kiedyś pieniądze wpłynęły dopiero piątego. Sprawdzałam – żadne przelewy nie są w drodze.
I uzyskuje na to pytanie następującą serię odpowiedzi:
/~księgowa
poniedziałek, 3 sierpień, 2009, 20:18
Odp: wynagrodzenie nauczycieli z góry- budżet
Droga Pani nauczycielko: bądź małpo normalna. To że Karta was rozpieszcza to nie znaczy żebyście moralnie mieli prawo do żądania wynagrodzenia za pracę której jeszcze nie wykonaliście. Trochę ogłady trzeba mieć.
~księgowa
wtorek, 4 sierpień, 2009, 20:46
Odp: wynagrodzenie nauczycieli z góry- budżet
nauczycielko ty mendo chodząca. Zobacz na swoją kulturę jaką reprezentujesz.
swoim roszczeniowym podejściem. Słownictwo może masz bardziej wyszukane, ale sama treść wypowiedzi budzi obrzydzenie. Nie forma jest ważna, ale treść. Taka zasada w rachunkowości obowiązuje: wyższość treści nad formą. Doprawdy jestem księgową w szkole i żadna z małp-nauczycielek nie potrafi wbić sobie do głowy, że nie mamy w tym żadnego interesu, żeby działać na niekorzyść nauczycieli. Nie można na każdego patrzeć jak na wroga.
Przedstawiłem typologię motywacji, jaką mogą kierować się anonimowi opresorzy, którzy dokonują agresywnych wpisów w blogach oświatowych i akademickich, obrażając lub szykanując blogerów i autorów stron internetowych.
Kolejnym referującym był prof.dr hab. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu, który już we wstępie swojej wypowiedzi podkreślił, że nie ma potrzeby definiowania kultury popularnej, a nawet jakiegoś szczególnego interesowania się nią przez naukę, gdyż ona jest po prostu „żadna”. To, że istnieje obok kultury salonu, kultury elitarnej sprawia, że jest tolerowana, ale nie powinna być wynoszona z tego powodu do piedestału przez kogokolwiek. Kulturę popularną cechuje – konsumpcjonizm, masowość, uproszczenie przestrzeni znaczeniowej w naszym świecie, kreowanie czegoś ładnego, ale nie mającego nic wspólnego z pięknem. W tej kulturze wszystko może i powinno być zabawą, grą pozorów, brakiem autentycznego przeżywania wartości. Kultura popularna – zdaniem profesora - weszła tylnymi drzwiami do szkół, do polskiej oświaty, gwarantując młodzieży prawo do noszenia zróżnicowanych strojów, długich włosów i oporu (nieposłuszeństwa). Pop jest nawet wpisany w strukturę i metodykę przygotowań uczniów do egzaminów państwowych, które nie mają być dowodem na nabycie wiedzy i rozwój umiejętności, ale mają być kolejnymi igrzyskami, rywalizacją, zabawą w postaci telewizyjnych zgadywanek czy teleturniejów. Młodzież niewiele już dzisiaj musi wymagać od siebie. Swój referat A. Nalaskowski zakończył pytaniem: Gdzie i kiedy nauczymy młodzież przeżywania kultury? Oczywiście, miał tu na myśli – kulturę wysoką, kulturę salonu, a nie ulicy.
Niewątpliwie, odpowiedzi na to pytanie udzielił późnym wieczorem Rektor Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu – prof. dr hab. Marcin Berdyszak, który podzielił się z uczestnikami konferencji swoimi doświadczeniami nauczyciela akademickiego, a co najważniejsze wytworami własnej pracy artystycznej. Mogliśmy obejrzeć przeszło dwadzieścia jego instalacji artystycznych, rzeźb, które są nie tylko znakomitymi dziełami sztuki, ale - co ważne dla pedagogów - nośnikami idei, wartości uruchamiającymi namysł nad sensem życia, polityką, wonnościami, stereotypami i inteligencją człowieka. Każda z jego instalacji prezentowanych w otwartych przestrzeniach w kraju i zagranicą, zmusza nas do stawiania pytań, typu: Czy udając się na plażę, musimy otaczać się tylu rzeczami? Skąd bierze się stereotyp biznesmena? Czy rzeczywiście mamy dostęp do wszystkiego, co jest przedmiotem naszego zaciekawienia? Gdzie są granice perwersji? Co jest realne, a co wirtualne w naszym świecie? Czy rzeczywiście może być w naszym zasięgu i dostępne to, co jest przedmiotem naszych pragnień? Po co gromadzimy tyle rzeczy, bibelotów? Czy mamy kompleks króla Midasa? Jak pojmować twórczość? Czy kultura nie pracuje na wojnę? Czyż nie szyjemy dzieci wojny? Czym jest plagiat? Jak współpracować ze sobą w sytuacji rozbieżnych interesów? Itp.
Przyjdzie nam czekać na publikację z tej konferencji, gdyż nie sposób jest uczestniczyć w obradach wszystkich, a pracujących równolegle sekcji. A tematy są tu niezwykle interesujące:
Powergirl, społeczne konstrukcje emancypacji kobiet; Znak zodiaku Baran, fan Tokio Hotel, wróg hip-hopolo – tożsamość nastolatka w podkulturze; Uwodzić czy dać się uwieść – dylematy pedagoga wieku średniego; Stereotypy mają się dobrze: co myśli uczeń, że myśli dziewczyna, a co chłopak? Z wypowiedzi gimnazjalistów; Sposoby posługiwania się tożsamością seksualną w kulturze popularnej; (Pop)kulturowe konstrukcje militarnej kobiecości; Obrazy ojcostwa w reklamie współczesnej; Syndrom konsumpcyjny – rzecz o kanibalizmie; Tatuaż jako narzędzie ekspresji tożsamości w relacjach osób wytatuowanych; Dlaczego (nie) lubimy Rubika?; Metamorfozy tożsamości jako skutek percepcji kultury makeover; Internet jako narzędzie aberracji zjawisk podkultury; EMO – Subkultura czy moda? Medialny portret współczesnej młodzieży itd.
W związku z tym, że podstawową kategorią ideologii konsumpcji jest przyjemność – referował Z. Melosik – to powstała nowa moralność, która sankcjonuje i usprawiedliwia radość, przekonywanie ludzi do bardziej radosnego życia. Otaczające każdego człowieka produkty, których wytwórcy zachęcają czy kuszą do ich pozyskania, wzbogacają jego egzystencję i czynią go szczęśliwym. Prymat zatem i przymus szczęśliwości sprzyjają intensyfikacji rozwoju kultury typu instant, której symbolem jest słynna triada „fast food, fast sex, fast car”, a więc kultura natychmiastowej formy skondensowanej przyjemności.
Dyrektor Kolegium Europejskiego im. Jana Pawła II w Gnieźnie, gospodarz powyższych obrad – prof. dr hab. Leszek Mrozewicz wykazał w swoim referacie, że kultura popularna była już w starożytności, obok kultury elitarnej, jako wpisana w różnego rodzaju zwyczaje i obrzędy religijne, a więc sama była przesycona religijnością. Najbardziej jednak dla niej charakterystyczne były – wywodzące się z kultu religijnego – krwiożercze walki gladiatorów.
Treścią mojego referatu, który został zatytułowany „Naukowiec w blogosferze”, była analiza istniejących w sferze wirtualnej blogów nauczycieli, wychowawców i pedagogów akademickich. Zwróciłem uwagę słuchaczy konferencji na to, że internet może stawać się doskonałym medium do realizowania przez niektórych jego użytkowników fantazji o zabijaniu, morderczych impulsów i zamiarów. Szczególnie jeśli się z kimś rywalizuje, kto nie jest tego świadom, więc można (niejako zza węgła) go zaatakować ośmieszyć, poniżyć, zdetronizować. Zaatakowanie wprost byłoby zbyt ryzykowne, mogłoby narazić atakującego na opór, krytykę, karę, zaś w Internecie może być bardziej skuteczne i bolesne, bo upublicznione. Fantazje o zabijaniu realizowane są dzięki analizowaniu kosztów, korzyści i potencjalnych skutków każdego z ataków. Internet ujawnia, jak wiele osób jest zwolennikami odbierania komuś godności, sukcesów, pomniejszania czyichś walorów. Wyeliminowanie utrąconego w internecie z hierarchii opartej na statusie społecznym otwiera drogę awansu jego wrogowi. Przecież chodzi tu o przejęcie zasobów rywala lub jego terytorium , a uniknąć koniecznego wysiłku w drodze ku własnym sukcesom.
Szczególną uwagę położyłem na zjawisko oznaczane dość wymownie jako ch@mowo, a które sam określam mianem ch@mosfery, które jest niczym innym, jak przejawem agresji, wulgarnych wypowiedzi w stosunku do osób prezentujących swoje poglądy czy dzielących się swoimi wątpliwościami. Jednym z licznych przykładów internetowego chamstwa w Interneciesą anonimowe (a jakże!) wpisy i komentarze.
Oto na jednym z forów oświatowych pada pytanie nauczycielki:
Proszę o wyjaśnienie – skoro nauczyciele otrzymują wynagrodzenie z góry, to dlaczego dzisiaj 3 sierpnia (godz. 19.35 ) nie mam jeszcze pieniędzy na swoim koncie. Mam stałe zlecenia na początku miesiąca, ciekawe czy pani księgowa się tym przejmuje. Tak jest zawsze, gdy 1-szy dzień miesiąca przypada w dni wolne od pracy. Kiedyś pieniądze wpłynęły dopiero piątego. Sprawdzałam – żadne przelewy nie są w drodze.
I uzyskuje na to pytanie następującą serię odpowiedzi:
/~księgowa
poniedziałek, 3 sierpień, 2009, 20:18
Odp: wynagrodzenie nauczycieli z góry- budżet
Droga Pani nauczycielko: bądź małpo normalna. To że Karta was rozpieszcza to nie znaczy żebyście moralnie mieli prawo do żądania wynagrodzenia za pracę której jeszcze nie wykonaliście. Trochę ogłady trzeba mieć.
~księgowa
wtorek, 4 sierpień, 2009, 20:46
Odp: wynagrodzenie nauczycieli z góry- budżet
nauczycielko ty mendo chodząca. Zobacz na swoją kulturę jaką reprezentujesz.
swoim roszczeniowym podejściem. Słownictwo może masz bardziej wyszukane, ale sama treść wypowiedzi budzi obrzydzenie. Nie forma jest ważna, ale treść. Taka zasada w rachunkowości obowiązuje: wyższość treści nad formą. Doprawdy jestem księgową w szkole i żadna z małp-nauczycielek nie potrafi wbić sobie do głowy, że nie mamy w tym żadnego interesu, żeby działać na niekorzyść nauczycieli. Nie można na każdego patrzeć jak na wroga.
Przedstawiłem typologię motywacji, jaką mogą kierować się anonimowi opresorzy, którzy dokonują agresywnych wpisów w blogach oświatowych i akademickich, obrażając lub szykanując blogerów i autorów stron internetowych.
Kolejnym referującym był prof.dr hab. Aleksander Nalaskowski z UMK w Toruniu, który już we wstępie swojej wypowiedzi podkreślił, że nie ma potrzeby definiowania kultury popularnej, a nawet jakiegoś szczególnego interesowania się nią przez naukę, gdyż ona jest po prostu „żadna”. To, że istnieje obok kultury salonu, kultury elitarnej sprawia, że jest tolerowana, ale nie powinna być wynoszona z tego powodu do piedestału przez kogokolwiek. Kulturę popularną cechuje – konsumpcjonizm, masowość, uproszczenie przestrzeni znaczeniowej w naszym świecie, kreowanie czegoś ładnego, ale nie mającego nic wspólnego z pięknem. W tej kulturze wszystko może i powinno być zabawą, grą pozorów, brakiem autentycznego przeżywania wartości. Kultura popularna – zdaniem profesora - weszła tylnymi drzwiami do szkół, do polskiej oświaty, gwarantując młodzieży prawo do noszenia zróżnicowanych strojów, długich włosów i oporu (nieposłuszeństwa). Pop jest nawet wpisany w strukturę i metodykę przygotowań uczniów do egzaminów państwowych, które nie mają być dowodem na nabycie wiedzy i rozwój umiejętności, ale mają być kolejnymi igrzyskami, rywalizacją, zabawą w postaci telewizyjnych zgadywanek czy teleturniejów. Młodzież niewiele już dzisiaj musi wymagać od siebie. Swój referat A. Nalaskowski zakończył pytaniem: Gdzie i kiedy nauczymy młodzież przeżywania kultury? Oczywiście, miał tu na myśli – kulturę wysoką, kulturę salonu, a nie ulicy.
Niewątpliwie, odpowiedzi na to pytanie udzielił późnym wieczorem Rektor Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu – prof. dr hab. Marcin Berdyszak, który podzielił się z uczestnikami konferencji swoimi doświadczeniami nauczyciela akademickiego, a co najważniejsze wytworami własnej pracy artystycznej. Mogliśmy obejrzeć przeszło dwadzieścia jego instalacji artystycznych, rzeźb, które są nie tylko znakomitymi dziełami sztuki, ale - co ważne dla pedagogów - nośnikami idei, wartości uruchamiającymi namysł nad sensem życia, polityką, wonnościami, stereotypami i inteligencją człowieka. Każda z jego instalacji prezentowanych w otwartych przestrzeniach w kraju i zagranicą, zmusza nas do stawiania pytań, typu: Czy udając się na plażę, musimy otaczać się tylu rzeczami? Skąd bierze się stereotyp biznesmena? Czy rzeczywiście mamy dostęp do wszystkiego, co jest przedmiotem naszego zaciekawienia? Gdzie są granice perwersji? Co jest realne, a co wirtualne w naszym świecie? Czy rzeczywiście może być w naszym zasięgu i dostępne to, co jest przedmiotem naszych pragnień? Po co gromadzimy tyle rzeczy, bibelotów? Czy mamy kompleks króla Midasa? Jak pojmować twórczość? Czy kultura nie pracuje na wojnę? Czyż nie szyjemy dzieci wojny? Czym jest plagiat? Jak współpracować ze sobą w sytuacji rozbieżnych interesów? Itp.
Przyjdzie nam czekać na publikację z tej konferencji, gdyż nie sposób jest uczestniczyć w obradach wszystkich, a pracujących równolegle sekcji. A tematy są tu niezwykle interesujące:
Powergirl, społeczne konstrukcje emancypacji kobiet; Znak zodiaku Baran, fan Tokio Hotel, wróg hip-hopolo – tożsamość nastolatka w podkulturze; Uwodzić czy dać się uwieść – dylematy pedagoga wieku średniego; Stereotypy mają się dobrze: co myśli uczeń, że myśli dziewczyna, a co chłopak? Z wypowiedzi gimnazjalistów; Sposoby posługiwania się tożsamością seksualną w kulturze popularnej; (Pop)kulturowe konstrukcje militarnej kobiecości; Obrazy ojcostwa w reklamie współczesnej; Syndrom konsumpcyjny – rzecz o kanibalizmie; Tatuaż jako narzędzie ekspresji tożsamości w relacjach osób wytatuowanych; Dlaczego (nie) lubimy Rubika?; Metamorfozy tożsamości jako skutek percepcji kultury makeover; Internet jako narzędzie aberracji zjawisk podkultury; EMO – Subkultura czy moda? Medialny portret współczesnej młodzieży itd.
21 września 2009
Wirtualne "ocenianie" belfrów
Ktoś musi penetrować zagraniczne strony internetowe i analizować ich przydatność do ewentualnego zaadoptowania w polskiej sferze wirtualnej, skoro pojawił się nowy portal, który adresowany jest do uczniów wszystkich typów szkół w Polsce - www.spokobelfer.pl
Już od kilku lat istnieje w Niemczech taki portal, który nazywa się: www.spickmich.de, ale gdyby zastosować ten tytuł w naszych warunkach, to mało kto byłby nim zainteresowany. W przekładzie na język polski oznaczałby bowiem: „naszpikuj mnie”, „użądl mnie” , a to nie kojarzyłoby się ze szkołą. Tymczasem tak ten niemiecki, jak i polski mają na celu oddanie władzy „sądowniczej” w ręce uczniów, by mogli wreszcie odreagować i oceniać swoich nauczycieli. W Niemczech uczniowie najczęściej wykorzystują ten portal do tego, by jak komar – nadlecieć i ukąsić wybranego nauczyciela.
Polska wersja zawiera w regulaminie dla użytkowników tej strony następujące uzasadnienie:
„Podstawowym celem Funkcjonalności "Spokobelfer" jest umożliwienie uczniom swobodnego wyrażania opinii na temat nauczycieli, którzy ich uczą lub uczyli, pod kątem zdolności i umiejętności nauczycieli istotnych z punktu widzenia wykonywanej przez nich pracy. (…)Użytkownicy tworzą bezstronny ranking najlepszych ich zdaniem nauczycieli w szkołach, miastach i kraju”
Na głównej stronie portalu znajduje się rysunek uczniów trzymających w uniesionej w górę ręce tabliczkę z oceną: 5, 3, 1, 4+, a zawarty w chmurce tekst brzmi: Teraz ty masz władzę”, „Oceniaj i komentuj”.
I rzeczywiście, uczniowie – oczywiście autorzy ewaluacji – wpisują pełne imiona i nazwiska swoich nauczycieli, nazwę szkoły i przedmiot, którego uczą. Ciekawe, że administrator tego portalu zezwala na publikowanie danych osobowych nauczycieli wraz z miejscem ich pracy, natomiast uczniom (jeśli to są uczniowie?) zezwala na anonimowe wpisywanie komentarzy i ocen. Cóż za kultura komunikacji!
Nic dziwnego, że pojawiły się już wpisy w stylu (nie podaję nazwisk nauczycieli):
Z. A. Technikum Uzupełniające Nr 3, Dąbrowa Górnicza
jedna z najgorszych nauczycielek w mojej karierze edukacyjnej :/
D.J. , X Liceum Ogólnokształcące, Kraków
jedna z najbardziej niesprawiedliwych nauczycielek jakie spotkałam, niebotyczne ego, zawyżone mniemanie o sobie, zero kultury, przeradzające się czasami w pospolite chamstwo
Pozytywną stroną tego portalu jest to, że nauczyciele (o ile wiedzą, że on istnieje) mogą nie zgodzić się na to, by byli publicznie-wirtualnie oceniani. Jak stwierdza administrator: Jeśli nie chce Pan/Pani być oceniany/a, wystarczy wypełnić formularz i przesłać go do nas pocztą, faxem lub mailem; wyłączymy możliwość oceniania Pana/Pani i usuniemy dotychczasowe oceny. Przy Pańskim nazwisku pojawi się krótka informacja, że nie chce być Pan/Pani oceniany/a
W istocie, nie o zmianę szkoły, nauczyciela czy samego siebie tu chodzi, tylko o kolejną okazję do naciągania uczniów na dobra rynkowe. I tak kształtujemy pod płaszczykiem wolności oceniania nauczycieli kolejnych zakupoholików.
Już od kilku lat istnieje w Niemczech taki portal, który nazywa się: www.spickmich.de, ale gdyby zastosować ten tytuł w naszych warunkach, to mało kto byłby nim zainteresowany. W przekładzie na język polski oznaczałby bowiem: „naszpikuj mnie”, „użądl mnie” , a to nie kojarzyłoby się ze szkołą. Tymczasem tak ten niemiecki, jak i polski mają na celu oddanie władzy „sądowniczej” w ręce uczniów, by mogli wreszcie odreagować i oceniać swoich nauczycieli. W Niemczech uczniowie najczęściej wykorzystują ten portal do tego, by jak komar – nadlecieć i ukąsić wybranego nauczyciela.
Polska wersja zawiera w regulaminie dla użytkowników tej strony następujące uzasadnienie:
„Podstawowym celem Funkcjonalności "Spokobelfer" jest umożliwienie uczniom swobodnego wyrażania opinii na temat nauczycieli, którzy ich uczą lub uczyli, pod kątem zdolności i umiejętności nauczycieli istotnych z punktu widzenia wykonywanej przez nich pracy. (…)Użytkownicy tworzą bezstronny ranking najlepszych ich zdaniem nauczycieli w szkołach, miastach i kraju”
Na głównej stronie portalu znajduje się rysunek uczniów trzymających w uniesionej w górę ręce tabliczkę z oceną: 5, 3, 1, 4+, a zawarty w chmurce tekst brzmi: Teraz ty masz władzę”, „Oceniaj i komentuj”.
I rzeczywiście, uczniowie – oczywiście autorzy ewaluacji – wpisują pełne imiona i nazwiska swoich nauczycieli, nazwę szkoły i przedmiot, którego uczą. Ciekawe, że administrator tego portalu zezwala na publikowanie danych osobowych nauczycieli wraz z miejscem ich pracy, natomiast uczniom (jeśli to są uczniowie?) zezwala na anonimowe wpisywanie komentarzy i ocen. Cóż za kultura komunikacji!
Nic dziwnego, że pojawiły się już wpisy w stylu (nie podaję nazwisk nauczycieli):
Z. A. Technikum Uzupełniające Nr 3, Dąbrowa Górnicza
jedna z najgorszych nauczycielek w mojej karierze edukacyjnej :/
D.J. , X Liceum Ogólnokształcące, Kraków
jedna z najbardziej niesprawiedliwych nauczycielek jakie spotkałam, niebotyczne ego, zawyżone mniemanie o sobie, zero kultury, przeradzające się czasami w pospolite chamstwo
Pozytywną stroną tego portalu jest to, że nauczyciele (o ile wiedzą, że on istnieje) mogą nie zgodzić się na to, by byli publicznie-wirtualnie oceniani. Jak stwierdza administrator: Jeśli nie chce Pan/Pani być oceniany/a, wystarczy wypełnić formularz i przesłać go do nas pocztą, faxem lub mailem; wyłączymy możliwość oceniania Pana/Pani i usuniemy dotychczasowe oceny. Przy Pańskim nazwisku pojawi się krótka informacja, że nie chce być Pan/Pani oceniany/a
W istocie, nie o zmianę szkoły, nauczyciela czy samego siebie tu chodzi, tylko o kolejną okazję do naciągania uczniów na dobra rynkowe. I tak kształtujemy pod płaszczykiem wolności oceniania nauczycieli kolejnych zakupoholików.
20 września 2009
Jubileusz pedagoga dialogu egzystencjalno-personalnego
zbiegł się z pojawieniem się na naszym rynku wydawniczym trzech nowych tomów serii „Jak wychowywać?”. Jej autorem jest dostojny, bo liczący sobie 90 lat i wciąż niezwykle aktywny twórczo oraz pedagogicznie ks. prof. dr hab. Janusz Tarnowski.
To właśnie na Jego Urodziny oddał do dyspozycji kino „Muranów” Roman Gutek, znany w kraju działacz kulturalny, współtwórca Warszawskiego Festiwalu Filmowego, współzałożyciel firmy „Gutek Film”, a przyjaciel ks. Profesora. Przyjechał na dzisiejszą uroczystość prosto z Gdyni, gdzie odbywa się Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Już po raz trzeci R. Gutek udostępnił kino „Muranów” na spotkanie z ks. prof. J. Tarnowskim dla wszystkich tych, którzy poczuwają się do związku z Księdzem, z jego chrześcijańską pedagogiką personalno-egzystencjalną. Otwierając dzisiejsze spotkanie R. Gutek wspominał swoje pierwsze spotkanie z ks. Profesorem, a miało ono miejsce 30 lat temu, w zupełnie innej rzeczywistości społeczno-politycznej. To dzięki „Grupie niedzielnej” (później przekształconej w „Grupę Synodalną”) jaką prowadził ks. Tarnowski w swojej kaplicy na Żelaznej – jak mówił R. Gutek – a w której on uczestniczył wraz z narzeczoną (a teraz wciąż tą samą żoną), nie pogubili się w tamtej, jak i w nowej rzeczywistości, i to dzięki Księdzu, dzięki jego dialogowej pedagogice, wspólnie odbywanym rekolekcjom i rozmowom.
Ksiądz Janusz Tarnowski podziękował Gospodarzowi za to, że dzięki niemu, jako wielkiemu miłośnikowi kina, może po raz kolejny dojść do dzisiejszego, jak i – ma nadzieję – dojdzie do kolejnego spotkania. Pisze bowiem już szósty tom z serii „Jak wychowywać?” Gutek wprowadził nas do swojego domu, jakim jest przez całe jego życie KINO, i za to należą mu się najserdeczniejsze podziękowania.
Uroczystość była doskonale wyreżyserowana przez samego Jubilata. Jak zwykle, kiedy spotyka się ze swoimi czytelnikami czy uczestnikami konferencji (a sam gościłem Księdza Profesora pięciokrotnie w Łodzi w czasie organizowanego cyklu międzynarodowych konferencji „Edukacja alternatywa – dylematy teorii i praktyki”), ma rozpisany scenariusz swojego w nich udziału co do minuty. Nic nie jest tu przypadkowe, choć jak to bywa w dialogicznych sytuacjach, należy liczyć się z niespodziankami, ze spontaniczną reakcją na jego słowa, myśli czy emocje. Ks. Janusz potrafi bowiem wyzwalać w każdym coś, co jest niepowtarzalne, głębokie, niejako do rdzenia ludzkiej egzystencji, co porusza naszą osobowość.
Sala kina „Muranów” była pełna, stąd Jubilat stanął przed dylematem – kogo powinien powitać. I wyszedł z tej opresji w sposób dla siebie charakterystyczny, a mianowicie przywitał przedstawiciela Kościoła Katolickiego, a ten reprezentowany był przez członka Episkopatu Polskiego Biskupa Bronisława Dembowskiego Dębowskiego i przez osobę świecką, a wielce zaangażowaną w upowszechnianie w szkołach pedagogiki dialogu, jaką jest dyrektor Liceów Artystycznych we Wrocławiu i w Częstochowie – Mariusza Burzyńskiego.
Swoje wprowadzenie do nowej serii książek ks. Janusz Tarnowski zaczął od sprostowania, a mianowicie od wyjaśnienia tytułu serii, który może wydać się mylący. Mógłby bowiem sugerować, że jest adresowany do nauczycieli, wychowawców i rodziców. Tymczasem tak nie jest. Są to książki przeznaczone dla wszystkich tych, którym bliska jest teza Jana Pawła II, że wychowanie to uczłowieczanie człowieka, byśmy przychodząc na świat stawali się bardziej ludzcy. Każdy z tomików ks. prof. J. Tarnowskiego jest zbiorem nieprzypadkowo zarejestrowanych dialogów, sytuacji, zdarzeń, w których interpretację wplatane są wzory pedagogicznego myślenia i słowa Ewangelii. Każda z rozmów ma być impulsem do refleksji.
I tak było też w trakcie tego spotkania. Ks. J. Tarnowski oddał głos swoim wychowankom – dzisiaj już dorosłym, w większości rodzicom, postaciom świata mediów (jak Dyrektor I Programu Polskiego Radia), przedstawicielom wymiaru sprawiedliwość (sędziemu Sądu Rejonowego w Warszawie), naukowcom, duszpasterzom czy ministrantom od lat posługującym w prowadzonych przez Niego mszach. Każdy z nich krótko wprowadzał nas w treść kolejnych tomów książek J. Tarnowskiego, zachęcając nie tyko do ich zakupienia, ale przede wszystkim do przeczytania, byśmy mogli dalej kontynuować jego dzieło w obszarach własnej odpowiedzialności społecznej i zawodowej.
Na scenie pojawiały się też dzieci, które były gorąco witane przez Jubilata i z wielkim szacunkiem z Jego strony zachęcane do wyrażenia swoich myśli, wspomnień czy wrażeń. Byli tu obecni „mali” bohaterowie wspólnie napisanych z nimi książek. Można było ich dzisiaj spotkać i w rozmowie z nimi przekonać się, jak wielką, charyzmatyczną postacią był i jest nadal dla nich Ksiądz Profesor.
Każdy dialog wymaga pytań, formułowania problemów, by można było dzięki nim wgłębiać się w sprawy ludzkie i transcendentne! Tak oto przywołane zostały bardzo prowokacyjne pytania, na które odpowiedź znajdziemy we wspomnianych już książkach, jak chociażby:
1) Jak możliwa jest pięćdziesięcioletnia przyjaźń księdza-pedagoga z komunistycznym wychowawcą, jakim był Antoni Makarenko?
2) Czy to prawda, że Jan Paweł II uważał się za posłusznego dzieciom, a tym samym czy można z tego wnioskować, że to właśnie one kierowały Kościołem Katolickim na świecie?
3) Dlaczego pewien czytelnik tygodnika katolickiego napisał, że nigdy nie powierzyłby wychowywania swoich dzieci Księdzu J. Tarnowskiemu?
4) Czy rzeczywiście pedagogika dialogu jest zagrożeniem dla autorytetu nauczyciela i niepożądanym wzmocnieniem wychowania bezstresowego w naszym kraju?
5) Dlaczego szatan cieszy się z I Komunii Świętej naszych dzieci?
6) Czy możliwy jest dialog i przyjaźń nauczyciela z przestępcą?
7) Jak wytłumaczyć tak konsekwentną i systematyczną, a skądinąd niepowtarzalną skłonność Autora do pisania książek w seriach tematycznych, jak np. dwóch pentalogii: „Jak wychowywać?” i „Dzieci i ryby głosu nie mają?” czy 3 tomów homilii dialogowych „Kto pyta – nie błądzi”?
Trzeba sięgnąć do tych książek, by przekonać się, że dialog z dzieckiem czy dorosłym rządzi się tymi samymi regułami – autentyzmem, zaangażowaniem i spotkaniem. Jeśli ma on wpisywać się w proces wychowania, to musi czerpać natchnienie „z góry”.
Powiodło się głównemu organizatorowi jubileuszowego spotkania - Hubertowi Boczarowi zaskoczenie Księdza Profesora czymś, czego nie mógł się spodziewać, a mianowicie wręczenie Mu specjalnego wydania na tę okoliczność - „Księgi Pamiątkowej z okazji jubileuszu dla ks. Janusza Tarnowskiego” (Warszawa 2009). Nie jest to zbiór referatów, ale niezwykle pięknie wpisanych dedykacji, płynących z serc i umysłów wszystkich tych, którzy mieli możność bycia współwychowanymi przez ks. J. Tarnowskiego, dialogowali z Nim i dzięki Niemu. Każdy z nas, spośród obdarzonych przez Kapłana wielkim darem miłości, szacunku i postawą dialogiczną mógł choć przez chwilę Go uściskać, przekazać Mu swoje życzenia i radować się nadzieją na kolejne spotkania i książki uwieczniające tę - jakże rzadko spotykaną w świecie dominującej technologii - myśli, życie i dokonania CZŁOWIEKA – KAPŁANA – PEDAGOGA – WYCHOWACY – MISTRZA I NAUCZYCIELA.
Były bukiety kwiatów, podziękowania, wspomnienia i … dedykacje do „Księgi jubileuszowej”. Jak napisał w niej jeden z Jego wychowanków: Dziękując Bogu, cieszę się, że na drodze mojej edukacji mogłem spotkać tak nieprzeciętnego Kapłana, Pedagoga, Uczonego i Wychowawcę. Niech Pan Bóg Księdza Profesora Błogosławi, obdarza zdrowiem i wszelkimi łaskami.(prof. dr hab. med. Janek Peterek, s. 223)
„Jak wychowywać?”
W niedzielę - 20 września odbędzie się uroczysta promocja
trzech książek Księdza Profesora Janusza Tarnowskiego, jakie wyszły pod wspólnym tytułem: „Jak wychowywać?”. Promocja odbędzie się w kinie Muranów przy ul. Gen. Andersa 1 w Warszawie o godz. 12.00.
Zaproszone sa na nią także Dzieci, dla których przewiduje się różne atrakcje!
Uroczystość ta będzie jednocześnie okazją do wręczenia Czcigodnemu Jubilatowi, obchodzącemu 90 rocznicę Urodzin, Pamiątkowej Księgi, powstałej ze wspomnień Jego Uczniów, Wychowanków i Przyjaciół - o Kapłanie, Pedagogu i Wychowawcy.
Ten szczególny moment owiany jest tajemnicą, by tym większą sprawił radość Jubilatowi w chwili wręczania Księgi.
Jak piszą w zaproszeniu Organizatorzy tego wspaniałego Jubileuszu:
"Dziękując za możliwość uczestniczenia w tej ważnej dla nas wszystkich chwili, łączymy się w modlitwie za Jubilata, dziękując Bogu za Jego długoletnią służbę Bogu i bliźniemu".
Subskrybuj:
Posty (Atom)