30 maja 2024

"Refleksje nad starością"

 


 

Profesor Elżbieta Dubas z Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego wydała trzeci tom "Refleksji nad starością" pod intrygującym tytułem: "Humanistyczny obraz starości. Przesłanki dla gerontologii humanistycznej" (Łódź, 2024). Procesów demograficznych nie da się oszukać, chociaż różnego rodzaju kataklizmy mogą doprowadzić do poważnych zmian w ich strukturze. 

Według prognoz Eurostatu w 2030 roku stosunek liczby osób w wieku 65 lat i więcej do liczby osób w wieku 15–64 lat ma ponoć wynieść w Polsce 36%, a w 2050 – 56% (w 2010 roku wynosił 19%). Nie ulega zatem wątpliwości, że to, jak żyją osoby w starszym wieku będzie rzutować na życie społeczeństwa jako całości. Jak informuje GUS (2024, s. 16):

 "Niezmiennie rośnie grupa osób w wieku 65 lat i więcej - w 2023 r. zwiększyła się o 197 tys. osób do wielkości ponad 7,5 mln. Udział ludności tej grupy wieku w ogólnej populacji jest określany wskaźnikiem starości, który w 2023 r. wyniósł 20,1% (w 1990 r. osoby w starszym wieku stanowiły 10% ludności). 

Obserwowany z roku na rok wzrost tej populacji wynika z zasilania grupy w starszym wieku przez coraz liczniejsze roczniki osób urodzonych w latach 50. ub. wieku. Z powodu tych przesunięć w strukturze wieku ludności od kilku lat zmniejsza się liczba i odsetek osób w tzw. wieku dorosłym (15-64 lata)".

Podjęcie przez łódzką geragog problematyki starości jest słuszne i potrzebne nie tylko do prowadzenia badań naukowych, ale także w kształceniu kadr pedagogicznych i pracowników socjalnych.   

(źródło: tamże, s.18) 

Niektórzy lubią idealizować przynajmniej jeden z wcześniejszych okresów swojego życia - dzieciństwo, młodość, wczesną dorosłość, założenie rodziny itp., toteż Autorka niniejszego studium koncentruje swoją refleksję na tej fazie życia, która wprawdzie sprzyja wspomnieniom, ale ma swoje trudne do zaakceptowania oblicza. Z tego też powodu, jak pisze: 

"To opracowanie jest pewną próbą prezentacji starości, taką jaka ona jest. Bez zbędnego upiększania, ale z odnajdowaniem jej niezaprzeczalnych wartości. (...). Starość jest immanentnym składnikiem ludzkiego życia, jeśli jest człowiekowi dane przeżyć drugie życie" (s.7). 

Otóż to. Każda generacja ma swój czas wzrastania, dojrzewania i odchodzenia z tego świata, toteż dobrze jest zdać sobie sprawę z tego, jak(ą) dzisiaj jawi się ludzka starość w tej subdyscyplinie naukowej, jaką jest geragogika czy gerontologia pedagogiczna. Łódzka szkoła badań w tym zakresie, którą ukształtowała prof. Olga Czerniawska a kontynuuje i rozwija Elżbieta Dubas w paradygmacie badań jakościowych, biograficznych, a więc skoncentrowanych na subiektywnych wymiarach (życia w) starości (aktywność, role życiowe, zdrowie, sytuacja materialna, bilans życia, czas, edukacja, pasje i zainteresowania).

Mimo tego, że o starości wiele już wiemy, to jednak geragodzy starają się odczarować przypisywany jej nekrofilny charakter, skoro nie jest to jednorodny okres życia. Psycholodzy rozwoju wyróżniają trzy okresy: * lata wieku podeszłego/wczesnej starości (60-74 rok życia),

* lata wieku starczego/późnej starości (75-89 rok życia) i

* okres długowieczności (powyżej 90 roku życia). 

Biorąc jednak pod uwagę kondycję ludzką, którą określa sprawność i samodzielność osoby starszej, to każda z tych faz może mieć cechy niezależności lub starości zależnej. Starość jest tym okresem istnienia człowieka, który domyka dynamiczny i coraz bardziej przechodzący w statyczny cykl życia na Ziemi. 

Niniejsze studium doskonale wzmacnia sens działalności uniwersytetów trzeciego wieku, które od lat działają w naszym kraju w ramach szkolnictwa wyższego. Rozwijają one bowiem wartość uczenia się przez całe życie, także to w jego finalnych okresach, gdyż podtrzymują i pogłębiają sens codziennej aktywności intelektualnej, duchowej, ale i kulturowej osób starszych. Autorka pięknie nawiązuje do idei Stefana Szumana, byśmy zatroszczyli się także o estetyzację starości, a więc odnajdywanie i nasycanie jej pięknem bycia sobą, na które być może nie było czasu czy miejsca we wcześniejszych okresach życia.                  

 Humanizacja starości chyba najmocniej wybrzmiewa w rozdziale, któremu E. Dubas nadała jakże wyrazisty tytuł: "Towarzyszenie w drodze". Podążanie razem".  O ile w tak bogatych gospodarczo państwach,  jak Szwajcaria, Niemcy, Austria czy kraje Skandynawskie troskę o osoby starsze zwieńczyło tworzenie coraz bardziej powszechnych, a tym samym dostępnych placówek opiekuńczych, o tyle w naszym kraju podtrzymuje się kulturę "towarzyszenia", bycia razem ze starszym członkiem rodziny lub w pobliżu dopóki jest jeszcze samodzielny. 

"Kategoria towarzyszenia społecznego odnosi się przede wszystkim do równoważenia relacji. Postrzeganie pomocy w rozwoju  z perspektywy relacyjnej  pozwala  mówić o towarzyszeniu w rozwoju zamiast pomocy w rozwoju" (s. 85).    

Kiedy jednak pojawia się choroba Alzheimera, splatają się ze sobą troski egzystencjalne z potrzebą podtrzymania relacji i solidarności społecznej, których doświadczają osoby sprawujące pieczę nad  dotkniętą tym schorzeniem osobą. Zdaniem E. Dubas doświadczenie tej choroby staje się zarazem niezwykle trudną i wymagającą sytuacją uczenia się jako dojrzewania w dramacie.

Znakomicie, że humanistyczny obraz starości został dopełniony o kontekst równoległego świata, w którym można przebywać niezależnie od wieku, ucząc się i korzystając z dobrodziejstw komunikacyjnych technologii cyfrowej. Dzięki cyfryzacji życia osoby starsze unikają osamotnienia  mając kontakt z oddalonymi od siebie członkami rodziny, znajomymi czy przyjaciółmi a zarazem mogą biernie i/lub aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym i kulturowym, korzystać z dostępu do informacji oraz usług publicznych.

Rozprawę zamyka przesłanie, które może uświadamiać każdemu z nas autoteliczną wartość starości. Jej humanistyczny obraz "(...) to "otwarcie" na człowieka i jego życie - dostrzeganie w egzystencjalnym trudzie całego jego bogactwa i tajemnicy. To zarazem także "ochrona" człowieka, także najsłabszego, przed okrutnym losem, również losem społecznym. To też przekonanie, że każdy człowiek we wspólnocie ludzi jest wartością, choć dziś często tę wartość trzeba odgruzowywać. W dobie niepokojących  cywilizacyjnych zwrotów, zachłystywania się zmianą, nowością, warto pozostać przy sprawdzonej przez wieki nadziei na ludzką starość pełną człowieczeństwa" (s. 159).       

 

29 maja 2024

Studenci korzystają z transparentności danych o pracownikach naukowych

 



Jeden ze studentów uczelni publicznej okazał się niezwykle dociekliwą osobą, bowiem przysłał do mnie informację ze strony swojej szkoły wyższej i zapytanie, czy praca socjalna jest w Polsce dyscypliną naukową? Chyba sam zamierza rozwijać swoją naukową pasję, skoro interesuje się kwalifikacjami i stopniami naukowymi swoich nauczycieli akademickich.  

Dobrych dziesięć lat temu pisałem o tym, że "praca socjalna" jest  nie tylko w naszym kraju ważnym kierunkiem kształcenia. O tym, co jest dziedziną, a co dyscypliną naukową decyduje minister nauki, a nie Rada Dyscypliny Naukowej. Już prof. Barbara Kudrycka odebrała prawo w tym zakresie środowisku uczonych w 2011 roku przypisując resortowemu ministrowi prerogatywę w powyższej kwestii. 

 

Faktem jest, że minister zasięga opinii w gremiach akademickich i w korporacji uczonych, jaką jest PAN, ale nie jest zobowiązany do rozstrzygania kierując się względami naukowymi, tylko ... no właśnie - politycznymi, osobistymi, lobbujących podmiotów gospodarczych itp. Tak też stało się w ciągu ostatnich kilkunastu lat z klasyfikacją dziedzin i dyscyplin naukowych. 

 

To, że nie miała i nadal nie ma ona w części nie tylko logicznego, ale przede wszystkim kulturowego/naukowego uzasadnienia, nikogo to gronie sprawujących władzę w ogóle nie obchodzi. Mieliśmy nawet przez pewien okres nie tylko dziedziny nauk, ale nawet obszary nauk.  Jak powiadał jeden z członków PAN: "ROLNICTWO umysłowe" władzy. 

 

Obszary nauk zlikwidował minister Jarosław Gowin, ale także - za co  mu wielka chwała - unieważnił dwustronną umowę między rządem Rzeczpospolitej a Republiki Słowacji o rzekomej równoważności słowackiego stopnia docenta i profesora. Przywołana przez studenta prof. uczelni publicznej uzyskała tytuł docenta na Słowacji z kierunku kształcenia, jakim tam jest "praca socjalna". Co ciekawe, owa osoba nie raczy nawet w bazie Nauka Polska poinformować o miejscu uzyskania habilitacji słowackiej, zaś nie ma tam także informacji, że jest doktorem habilitowanym z pracy socjalnej. Podała, że jest pedagogiem społecznym. 



Może jednak ta osoba uwiarygodni dane o sobie. Po co tak kręcić, skrywać prawdę? Jak się tak wstydzi swojej słowackiej hailitacji, to czemu pracuje w Polsce? Ci, ktorzy uzyskali uczciwie docenturę u południowych sąsiadów, nie ukrywają tego przed swoim środowiskiem akademickim. Czyżby coś było na rzeczy?       

 

Habilitowani czy posiadający tytuły profesorskie nauczyciele akademiccy w naszym kraju będąc pedagogami społecznymi, ekonomistami czy socjologami prowadzą znakomite skądinąd badania naukowe, których przedmiotem jest praca socjalna, jej uwarunkowania, problemy kształcenia kadr itp. Nie przypisują sobie nieistniejącej dyscypliny naukowej, ale taką która wynika z obowiązujacego w RP prawa. Mają znaczące osiągnięcia naukowe, które są słusznie lokowane w dziedzinie nauk społecznych. Chętnie czytam i cenię ich rozprawy. 

 

Może obecny minister nauki dopisze do wykazu dyscyplin naukowych "pracę socjalną" jako odrębną dyscyplinę naukową i przywróci zarazem suwerenność socjologii jako nauce, bo określanie jej częścią jakichś nauk socjologicznych woła o pomstę do nieba. August Comte, Florian Znaniecki czy Stanisław Ossowski przewracają się w grobie.                


28 maja 2024

O koniecznym powrocie do myślenia o przyszłości edukacji

 



Profesor Mirosław Józef Szymański z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie wydał kolejną monografię naukową dotyczącą sytuacji "polskiej szkoły", którą także w tytule ukierunkowuje na czekającą uczniów przyszłość. Nie jest to podejście prognostyczne, które wynikałoby z weryfikacji utopijnych modeli szkoły, bo doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to, co nadejdzie, może rozczarować, zachwycić lub stanowić reprodukcję tego, co było i jest uniwersalnym komponentem systemów kształcenia bez względu na to, w jakim przebiega ono czasie i uwarunkowaniach.

Pomysł na napisanie i wydanie tej monografii jest pochodną wyjątkowej wiedzy Profesora, który od kilkudziesięciu lat bada procesy selekcji szkolnej, edukacyjne uwarunkowania stratyfikacji społecznej i problemy analfabetyzmu wielu pokoleń. Szkoła zawsze była w centrum Jego zainteresowań  badawczych, bowiem nie można dłużej lekceważyć jej negatywnych, toksycznych funkcji tylko dlatego, że są one oddalone w polityce oświatowej od naukowej refleksji i wniosków z badań. 

Autor słusznie wyraża zdziwienie z powodu tego, "(...) jak mało uwagi, szczególnie w szkolnictwie polskim, w całym systemie oświaty i społeczeństwie, poświęca się problematyce przyszłości edukacji. Co więcej, ta sama bolączka dotyka też polityków oświatowych i zarządzających oświatą. Dyrektorzy szkół i nauczyciele na ogół myślenie o przyszłości  koncentrują na nadchodzącym roku szkolnym, polityce i działacze - na  czasie ograniczonym do bieżącej kadencji" (2024, s. 12). 

Nie jestem przekonany, że warto sięgać do rozpraw klasyków polskiej a socjalistycznej pedagogiki w wydaniu Zygmunta Mysłakowskiego ("Wychowanie w zmiennym społeczeństwie, 1964) i Bogdana Suchodolskiego "Wychowanie dla przyszłości", 1959), mimo odtwarzanego w polityce oświatowej przez formacje rządzące w Ministerstwie Edukacji Narodowej od 1993 roku po dzień dzisiejszy syndromu homo sovieticus, a więc światopoglądowo-partyjnie sterowanego szkolnictwa publicznego. Szymański też o to się nie upomina, ale słusznie zwraca uwagę, że żadna władza nie powinna kierować się w swojej polityce oświatowej przeszłości i doraźnie znaczącymi dla niej ukrytymi przed społeczeństwem interesami. 

Znakomicie, że studium Szymańskiego otwiera rozdział zatytułowany "Znaczenie przyszłości" a więc podejmujący temporalny wymiar edukacji, bowiem myśląc i kształcąc dla przyszłości nie można pomijać wartości z przeszłości i teraźniejszości. "To, czy możemy dobrze przygotować przyszłość, zależy od obecnej kondycji społeczeństwa, stanu nauki, techniki, oświaty i kultury, mądrości (lub jej niedostatku)rządzących. Przygotowanie przyszłości, które i tak jest bardzo trudne, staje się problematyczne, gdy społeczeństwo już współcześnie boryka się z poważnymi problemami" (tamże, s 26).           

Szymański nie pomija dwóch kolejnych wymiarów potencjalnych i realnych "zmian" w edukacji, a mianowicie zmian zachodzących na podłożu transformacji społecznych, krytyki szkoły, w której zachodzące procesy nie służą dzieciom i młodzieży.  Konieczna jest - zdaniem M.J. Szymańskiego - zmian w kierunku:

- uelastycznienia koncepcji szkoły, 

- kształcenia kompetencji niezbędnych w przyszłości, a więc kompetencji matematycznych, językowych, cyfrowych, uczenia się, społecznych, obywatelskich, w zakresie innowacyjności oraz świadomości i ekspresji kulturalnej (s.85-87).

Czy szkoła współczesna ma przyszłość? W obecnej wersji, niestety ma, gdyż jest legitymizowana przymusem szkolnym, ale odcina młodzież od jej przyszłości. Postulowanych kompetencji nie posiada większość nauczycieli, bo posiadać ich nie musi. Dysponują nimi tylko ci, którzy są "partyzantami" publicznej edukacji, dokonując w niej zmian na własną odpowiedzialność. 

Mirosław J. Szymański dzieli się w zakończeniu swojej książki marzeniem, by uczęszczające do szkoły dzieci były "(...) na dobrej drodze edukacyjnej, która prowadzi do sukcesów i udanych karier szkolnych, a po ukończeniu kształcenia szkolnego - do trafnego wyboru zawodu i pomyślnej całej dalszej drogi życiowej" (s. 160). O tym, co do tego dodać, a co ująć zapewne będą dyskutować nauczyciele i naukowcy, oświatowcy i przechrzczeni urzednicy MEN, żeby wszystkim się wydawało, że następuje zmiana.  


27 maja 2024

Samozachwyt nie tylko diagnostów kompetencji cyfrowych

 

 


 

Prof. dr Jarosław Janio z Santa Ana College w Kalifornii połączył się z USA z uczestnikami niezwykle ważnej konferencji, jaka odbyła się w ub. tygodniu w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie, by podzielić się własnym projektem kształcenia nauczycieli w zakresie wykorzystywania sztucznej inteligencji w edukacji szkolnej. W odróżnieniu od polskiego ciemnogrodu, w którym ustawicznie straszy się społeczeństwo patologiami jako rzekomo powszechnym przejawem i skutkiem nowych technologii, opowiada się po raz n-ty wyniki sondaży opinii wśród młodzieży na temat korzystania przez nią z internetu i AI, by zbijać na tym kasę, nie włącza się AI do procesu edukacyjnego. 

Wszystkie krajowe badania, które były prowadzone pod auspicjami uniwersytetów i podmiotów oświatowych na ten temat są dziś tyle warte, co papier lub bajty rejestrujące ich wyniki. Najłatwiej jest narzekać, biadolić, straszyć, bo w ten sposób wprawdzie poprawia się własną sytuację materialną, ale powstrzymuje procesy koniecznych zmian w polskiej edukacji. 

Jaroslaw Janio nie narzeka tylko prowadzi zdalnie (za pośrednictwem aplikacji ZOOM) zajęcia ze studentami i nauczycielami akademickimi, nie tylko  w USA, ale i za granicą, spotkania, wykłady, dyskusje, konferencje, w trakcie których uczy ich, w jaki sposób kształcić u ich przyszłych lub obecnych uczniów kompetencje w zakresie wykorzystywania AI w procesie uczenia się. Ma za sobą tysiące godzin rozmów, analiz, wymiany doświadczeń pogłębionych o własną praktykę akademicką. 

Jeszcze półtora roku temu nie rozmawiano o sztucznej inteligencji, ale dzisiaj nie wolno unikać nie tylko pozytywnych debat na jej temat, ale czas przejść do ofensywy, by przekonać się, że AI może być znakomitym wsparciem dzieci i młodzieży w ich rozwoju indywidualnym i społecznym a zarazem sprzyjać skutecznemu przeciwdziałaniu nie tylko możliwym patologiom, ale przede wszystkim może realnie wzmocnić motywację do uczenia się, rozwój zainteresowań młodych pokoleń, odkrywanie i wspomaganie ich pasji poznawczej, talentów, zainteresowań.

Nie będę tu referował wykładu prof. J. Janika, bo zapewne będzie dostępny na portalu Zespołu Pedagogiki Medialnej, którym kieruje przy Komitecie Nauk Pedagogicznych PAN prof. APS Maciej Tanaś wraz z zespołem współpracowników własnej uczelni oraz Instytutu Pedagogiki Uniwersytetu Rzeszowskiego.  

Rewolucja edukacyjna trwa, toteż jej powstrzymywanie, by wzmacniać procesy wykluczenia społecznego, analfabetyzmu informacyjnego, kulturowego, ekonomicznego, technicznego itp. jest niczym innym jak sabotażem z udziałem polskiej szkoły, jej nauczycieli i władz oświatowych. Naukowcy koncentrujący się na diagnozach wiedzy i umiejętności zamiast na łączeniu wszystkich możliwych sił społecznych i politycznych, by wyrwać polską edukację z "rąk staroświeckich cyników", sami uczestniczą w powiększaniu zjawisk patologii cyfrowej w środowiskach socjalizacyjnych i edukacyjnych. 


Od 2011 roku wydatkowano z budżetu państwa miliony złotych na diagnozy, cyfrową szkołę, hybrydowe kształcenie, rozdawnictwo sprzętu elektronicznego uczniom klas czwartych i ich nauczycielom, a przy okazji dochodziło do malwersacji pieniędzy publicznych, o czym świadczą liczne afery za rządów PO/PSL, Zjednoczonej Prawicy i obawiam się, że nadal ten proces będzie miał miejsce, bo kolejne środowiska czekają na swoje zyski.

Tymczasem w skali powszechnej nie ma żadnej strategii rozwoju młodych pokoleń oraz koniecznej zmiany w edukacji szkolnej. Uciekają nam sąsiadujący z Polską młodzi Czesi, Niemcy, Ukraińcy, Litwini, że nie wspomnę o absolwentach szkół z nieco odleglejszych państw. Z przerażeniem konstatuję narcystyczny zachwyt nad własnymi badaniami sondażowymi, także longitudinalnymi diagnostów kompetencji cyfrowych, których wnioski powinny służyć przede wszystkim politykom i władzy wykonawczej a nie ignorantom i cynicznym populistom do utrzymania się u władzy kosztem trudnych do odrobienia strat w (wy-)kształceniu polskiej młodzieży.

 


    

 

26 maja 2024

Ratując Huberta, na tropie liczb i studenckiej pedagogiki serca

 


Studenci III roku pedagogiki Uniwersytetu Gdańskiego pod kierunkiem dr Patrycji Brudzińskiej, zaangażowanej adiunkt z Zakładu Badań nad Dzieciństwem i Szkołą, podejmują regularnie różne akcje zbierania pieniędzy na leczenie bardzo chorych małych pacjentów. Najczęściej pieką ciasta i je sprzedają, by zarobione pieniadze wpłacić na konto leczonego dziecka. Ostatnio wpadli na pomysł, żeby zrobić coś bardziej pedagogicznego na rzecz jednego dziecka, ale na trochę większą skalę.

 

Pracowali kilka miesięcy i opracowali e-book z niestandardowymi problemowymi zadaniami matematycznymi dla dzieci z nauczania początkowego. Patrycja Brudzińska skonsultowała ten projekt z prawnikami pod kątem prawa autorskiego, zbiórki pieniędzy itd. oraz poprosiła profesor dr hab. Dorotę Klus-Stańską o napisanie wstępu dla rodziców, którzy otrzymaliby tę publikację w ramach podziękowania za wpłatę na leczenie dziecka.

 

Po długich analizach studenci wybrali małego Huberta a ich opiekunka porozumiała się z rodziną chorego chłopca i przekazali jego mamie e-book wraz z możliwością przesyłania go darczyńcom. Mama Huberta założyła zatem zbiórkę na "zrzutce". To był znakomity pomysł, bo jest nie tylko wiarygodny, ale łączy wolontariackie zaangażowanie  studentów i akademickiej kadry w docelowo efektywną pomoc mamie małego Huberta w pozyskaniu środków na jego operację. Dyrektor Instytutu Pedagogiki -  dr hab. Justyna Siemionow, prof. UG wsparła finansowo działania studentów, którzy dzięki temu mogli zakupić materiały do opracowania całego projektu.

 

Każdy, kto wpłaci na operacje chłopczyka, dostanie e-book "Na tropie liczb" który zawiera interesujace zabawy, konkursy, zadania rozwijające myślenie matematyczne dzieci w wieku wczesnoszkolnym. 


Piszę o tej akcji z prośbą o wsparcie wpłat na leczenie Hubercika, ale także po to, by docenić tak znakomite przygotowywanie się młodzieży akademickiej do pracy w pięknej profesji, jaką jest kształcenie dzieci w wieku wczesnej edukacji. Studentki  pedagogiki wpisały się swoim twórczym pomysłem, a przecież realizowanym z własnej woli, z dobrego serca i bezinteresownie, w to, co twórczyni pedagogiki społecznej - Helena Radlińska określała mianem uruchomienia sił społecznych.

  

Ich aktywność ma zatem głęboki sens pedagogiczny, twórczy przez napisanie e-booka dla dzieci, ale - co jest niezwykle cenne - ma także wymiar ogólnoludzki, humanistyczny. Studentki wykorzystały to, czego nauczyły się w ramach zajęć o rozwijaniu myślenia matematycznego, rozumowaniu matematycznym i zadaniach problemowych dla dzieci. Wykonały wspaniałą pracę pedagogiczną w duchu konstrukcjonizmu dydaktycznego. Śliczne ilustracje i oprawę graficzną e-booka zapewnił Marceli Płoszaj

 

Nie ulega wątpliwości, że młodzi dorośli będą mieć niebywałą satysfakcję, jeśłi uda się wyleczenie małego Huberta.  Ich projekt nie ma nic wspólnego z obowiązkami dydaktycznymi na Uniwersytecie, ale juz teraz wiemy, że zdali jeden z najważniejszych egzaminów pedagogicznych - egzamin z solidarności z cierpiącym dzieckiem, by ulżyć jego cierpieniom i pomóc mu cieszyć się życiem jego rówieśników.

 

Jeżeli zatem może ktoś wpłacić dowolną sumę na poniższą zrzutkę, to mama małego Huberta przekaże na wskazany adres e-mailowy świetną e-książkę, która zawiera niezwykle ciekawe zadania rozwijające u dzieci myślenie matematyczne. Rodzice mogą wraz ze swoimi dziećmi bawić się matematyką, której tajemnice będą odkrywać niemalże w codziennych sytuacjach życiowych - w domu, na spacerze, w drodze do szkoły, na wakacjach itp.    


https://zrzutka.pl/pt9wfc

 


25 maja 2024

Karuzela sprzecznych postulatów na temat resortowego wykazu czasopism

 





W dniu wczorajszym  odbył się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie panel na temat sytuacji czasopism pedagogicznych. Trudno było nie przywołać opublikowanej akurat tego dnia informacji o obnażeniu przez chemika z Akademii Górniczo-Huniczej w Krakowie pseudonaukowego czasopisma, któremu b. minister Przemysław Czarnek przyznał 100 pkt. Jednak spór o ewaluację periodyków trwa od samego początku jej wprowadzenia, najpierw przez MNiSW, potem KEN (KEJN).    

W naukach społecznych następuje zmiana paradygmatu czasopiśmienniczego. Część przedstawicieli ekonomii i finansów, którzy piszą o sobie, że są laureatami nagród Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, zdobywcami grantów Narodowego Centrum Nauki i European Research Council oraz  autorami regularnie publikującymi wyniki swoich badań w prestiżowych międzynarodowych czasopismach z zakresu ekonomii i finansów, opublikowała PETYCJĘ skierowaną chyba do Komisji Ewaluacji Nauki i ministra nauki, by oceniano ich rozprawy tak, jak w naukach ścisłych. 

Artykuły naukowe w tej dyscyplinie nauk miałyby być oceniane na podstawie pozycji czasopism naukowych w międzynarodowych bazach, takich jak Scopus czy Web of Science. Jak piszą: 

"Z uwagi na uniwersalność i umiędzynarodowienie, dyscyplina ekonomia i finanse powinna być oceniana według tych samych kryteriów, co nauki o życiu czy ścisłe i techniczne. Korekty krajowych ekspertów grożą utrwaleniem obecnego stanu rzeczy, w którym publikowanie w krajowych czasopismach treści nie zawsze ambitnych naukowo przynosi autorom takie same punkty, jak publikowanie w czołowych czasopismach międzynarodowych. 

Takie wypaczanie rankingu czasopism jest szkodliwe dla młodych naukowców, bo uczy ich złych wzorców. Jest też szkodliwe dla doświadczonej kadry naukowej, bo legitymizuje obniżanie standardów. Jest to jedną z przyczyn trwającego od lat drenażu mózgów wśród polskich ekonomistów, którzy po doktoratach z czołowych uczelni zagranicznych nie widzą powodu, aby pracować w miejscach, które nie docenią efektów ich pracy. Z tego m.in. powodu na pracę w Polsce decyduje się też niewielu ekonomistów zagranicznych".     

Ekonomiści nie chcą być zaliczani do "drugiej" kategorii nauk, jakimi są ich zdaniem nauki humanistyczne i społeczne.  W tej sytuacji powinni złożyć kolejną petycję, by usunięto ich dyscyplinę naukową z dziedziny nauk społecznych. Czyżby miała powstać odrębna dziedzina nauk ścisłych? Czy w kolejce do postulowanych zmian ustawią się też psycholodzy oraz geografowie społeczni i socjolodzy? 

 Pojawiające się w czasopismach publicystycznych i prasie ogólnopolskiej artykuły naukowców - redaktorów impaktowanych czasopism krajowych, którzy dopominają się odejścia od ręcznego sterowania przez ministra wykazem czasopism naukowych, usunięcia z wykazu agresywnych "czasopism oportunistycznych", lokalnych czy wprost "podwórkowych", świadczą o tym, że niektórzy mają już z KEN i/lub MNiSW przecieki na temat spodziewanych zmian. Są nawet przekonani, że w gronie decydentów są osoby reprezentujące niszowe periodyki czy jednostki akademickie, a zatem będą kontynuować politykę "uśmiercania" czołowych światowych czasopism zorientowanych na konkretną tematykę (?) czy dyscypliny naukowe.    

Uczelnie w III RP skazane zostały przez poprzednie rządy na patologiczną ewaluację dyscyplin naukowych, której częścią jest odpowiedni wskaźnik publikowanych artykułów i monografii naukowych. Tym samym zmiana może nastąpić dopiero po zakończeniu tego procesu, skoro zmienione prawo w powyższym zakresie nie powinno działać wstecz.   

Dr hab. Sebastian Kołodziejczyk, prof. UJ, Instytut Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie uważa, że nadal będzie "pudrowanie ewaluacyjnego trupa": 

"Spór o listę czasopism jest jałowy i wcześniej czy później będzie prowadzić do równie arbitralnej i względnej decyzji scedowania ostatecznego jej ukształtowania na grupę uczonych (szczególnie w naukach humanistycznych i społecznych) lub na bazy prywatnych firm, które zajmują się akumulacją i przetworzeniem informacji bibliometrycznej, a jednocześnie są to koncerny wydawnicze, które tworzą platformy do publikowania tekstów naukowych. I znów: w tym nie ma niczego zdrożnego i niewłaściwego. Tyle że trzeba sobie jasno powiedzieć: Czasopisma? Proszę bardzo! Bierzemy Scopus i dzielimy: pierwszy decyl – 200 pkt., drugi decyl 140 pkt., trzeci – 100 pkt., czwarty – 70, piąty – 40, pozostałe – 20 pkt. 

Czy to usunie patologię? Nie. To jedynie sprawi, że część czasopism wydawanych w Polsce zostanie zlikwidowanych, a tym samym przestrzeń komunikacji naukowej zostanie przeniesiona do innych czasopism będących w bazie Scopus. Czy to jest złe? Nie. To jest bardzo dobre, tyle że dobre w wymiarze, który dotyczy korelacyjnego i względnego systemu obiegu informacji naukowej, a nie systemu obiegu o charakterze bezwzględnym i absolutnym. 

Co to znaczy? Wyłącznie to, że jeśli czasopismo X, które wydawane jest w Polsce, miałoby się znaleźć w pierwszym decylu bazy Scopus, musiałoby wykonać działania, które spowodują, że będzie spełniać korelacyjne kryteria obowiązujące w tymże decylu. Każdy świadomy ilościowego przetwarzania informacji bibliometrycznej to wie, jak również wie, że takich czasopism z Polski, nie mówiąc o polskojęzycznych, może być zaledwie kilka. Minister Czarnek też to wiedział i wie, tak jak wie to minister Maciej Gdula". 

Ilu jest w Polsce naukowców, tyle też będzie opinii na temat tego, jak powinny być ewaluowane dyscypliny czy jednostki naukowe oraz czy potrzebny jest do tego z partyjnego klucza władzy wykaz czasopism i wydawnictw. w resorcie lobbują ci, którzy mogą stracić lub chcą zarobić. Z nauką nie ma to wiele wspólnego. 

Jakiś czas temu trafnie ocenił "hunwejbinów parametrycznej rewolucji" prof. dr hab. Mirosław Karwat:

"(...) miernik, który staje się wartością samoistną, celem samym w sobie, niczego już nie mierzy. Przestają rozumieć, że kumulacja (tudzież weryfikacja) wiedzy nie polega na tym samym, co zgromadzenie punktów na koncie w sieci Carrefour czy Orlenu i zamiana punktów na fanty (tutaj: na stopnie naukowe i stanowiska). Mylą asertywność w autopromocji z uzdolnieniami poznawczymi. Nie odróżniają grafomanii od kreatywności i oryginalności. A niektórzy popadli w indeksomanię: z nerwicowym natręctwem liczą i liczą – u siebie i u innych. Są oni – trafnie to porównał jeden z moich kolegów – jak facet, który, gdy dostał młotek, to wszędzie szuka gwoździa. 

Fetyszyści bibliometrii wmówili sobie (bo wiara w to jest to dla nich wygodna, poprawia im samopoczucie), że mają tyle punktów i tak wysokie „indeksy” dlatego, ponieważ są tacy świetni. Udają nieświadomość, że mają tyle punktów, ponieważ taki cennik ustala ministerstwo odpowiednio do swoich preferencji i strategicznych zamiarów".

Zapewne powróci w debacie głos prawników, którzy wydali w PAN oświadczenie 

" (...) że wykaz nie może deprecjonować wybranych dyscyplin naukowych. W przypadku gdyby były one słabiej reprezentowane w takich bazach, jak Web of Science czy Scopus, należy sięgnąć po bardziej reprezentatywne źródła i zwiększyć w tej sytuacji rangę oceny eksperckiej." 

Proszę bardzo, Grzegorz Bartosz ma jeszcze jedną propozycję, a mianowicie by zamiast oceniania zdolności (zaradności)  do publikowania, "(...) nie lepiej byłoby oceniać efekty publikacji, czyli ilość cytowań prac danej jednostki opublikowanych w ocenianym okresie? To uniezależniłoby ocenę od mniej czy bardziej arbitralnej punktacji czasopism i jej administracyjnych zmian i byłoby bardziej miarodajne, odzwierciedlając raczej oddźwięk środowiska naukowego na publikacje niż umiejętność „sprzedania” wyników redakcjom czasopism (co oczywiście samo w sobie też jest cenne, ale mniej cenne niż wartość prac mierzona ich cytowalnością). Proponowałbym wyłączenie prac przeglądowych z takiego indeksu cytowań, by oceniać rolę jedynie prac oryginalnych".

Czekamy na to, kto da lub zabierze więcej? Karuzela sprzecznych postulatów mocno się rozkręca. 


24 maja 2024

Ponadczasowe pozorowanie pracy

 

 



W dniach 3-4 czerwca 2024 roku odbędzie się w Krakowie na Uniwersytecie Komisji Edukacji Narodowej  Międzynarodowa Konferencja Naukowa z cyklu UNIWERSALIZM PRACY LUDZKIEJ. Tematyka konferencji będzie oscylowała wokół wyzwań, jakie stoją przed zarządzaniem i edukacją w czasach szybkich zmian społecznych. Środowisko akademickiej pedagogiki pracy i andragogiki kontynuuje cykl międzynarodowych debat naukowych na temat tak ważnej dziedziny ludzkiej aktywności.  

To ważne, by w toku pogłębionej dyskusji i analizy współczesnych wyzwań związanych z pracą ludzką odpowiedzieć sobie na pytanie, jakie są kluczowe problemy pracy w szkolnictwie powszechnym i wyższym.  Zmienia się rynek pracy, także oświatowej, akademickiej, bowiem niskie płace nie zachęcają najzdolniejszych absolwentów studiów, którzy są bez wsparcia rodziny, do podjęcia pracy nauczycielskiej czy naukowej. Patologie w sektorze publicznym i prywatnym oświaty oraz szkolnictwa wyższego, o których ostatnio coraz częściej jest mowa we wszystkich mediach, podważają zaufanie do rzetelnie pracujących nauczycieli i uczonych, do tych, którzy wykonują dobrą robotę. 

Pół wieku temu Katarzyna Daszkiewicz poświęciła jeden z pierwszych rozdziałów w swojej książce "Traktat o złej robocie" problemowi pracy pozornej. To rodzaj niby-pracy, która jest przejawem trwania w instytucjach, zakładach pracy, firmach, organizacjach itp. patologicznych działań pewnej części osób w nich zatrudnionych, ale nieujawniana z różnych powodów. Ktoś uprawia działalność pozorną zamiast pracować. 

Niestety, w szkolnictwie ponadpodstawowym, gdzie jest na szczęście duży odsetek uczciwych i rzetelnie oddanych swojej pracy nauczycieli, odnotowujemy podatność tego środowiska na ochronę funkcjonujących w nim kuglarzy, pozorantów. W liceach i technikach zatrudnieni są m.in. wypaleni zawodowo nauczyciele, byle tylko dyrekcja miała zatwierdzoną organizację roku szkolnego. Nikogo już nie obchodzi to, jak pracują pozoranci, a raczej jak nie pracują, dlaczego pozorują swoją pracę pedagogiczną. Dyrektorzy są bezradni, bo na "bezrybiu i rak rybą".  

Pisze do mnie mama jednej z uczennic liceum ogólnokształcącego w centrum wielkiego miasta, która jest zdumiona, że można płacić wynagrodzenie nauczycielom, którym już nic się nie chce. Im wystarczy, że przyjdą do szkoły i będą jak klawisze w więzieniu jedynie obecni w sali lekcyjnej, by nikt im nie zarzucił nieobecności w pracy. Oni są obecni, fizycznie, cieleśnie, tylko nie mentalnie i nie zawodowo. 

Przyjdą do klasy. Zasiądą za biurkiem. Sprawdzą listę obecności i .... zajmą się swoimi sprawami, a uczniowie "mają wolne". Mogą robić, co chcą, czyli nic nie robić, co mogłoby mieć jakikolwiek sens i związek z ich pobytem w szkole. Uczniowie mają obecność. Nauczyciel jest obecny, ale to, że nieobecna jest PRACA, nikogo już nie interesuje. 

Młodzież zajmuje się sobą, podobnie jak nauczyciel zajmuje się sobą. Jeśli nastolatkowie mają przy sobie telefony komórkowe, to mogą jakoś zabić tę nudę. Gdyby przez przypadek wszedł do klasy  dyrektor, to natychmiast pseudonauczyciel upozoruje realizację jakiegoś zadania dydaktycznego. Tu nie ma pracy rzeczywistej. Jest STRATA CZASU, BEZSENS i PRZYMUS OBECNOŚCI. 

Maj i czerwiec to czas stracony dla tej części uczniów, których pseudonauczyciele otrzymują wynagrodzenie zgodnie z zasadą: "Czy się stoi czy się leży, pięć tysięcy się należy". Uczniowie zaś mają dni wolne, najpierw ze względu na egzaminy maturalne, a potem odbywają się tzw. wolne lekcje w ramach zastępstw. Ich przedmiotowi nauczyciele wyjechali ze swoją klasą na wycieczkę, albo są zmęczeni i biorą zwolnienia. W końcu niektórzy mają działkę, na której trzeba jeszcze przed wakacjami coś zasiać, wypielić, podlać, przyciąć itp.

Kręci się koło pracy pozornej. Kuratoryjny nadzór pedagogiczny też zajmuje się sobą i biurokracją, sprawozdaniami, które są celebrowaniem samych czynności sprawozdawczych. Kuratorka małopolskiej oświaty już tak nudzi się w swoim urzędzie, że postanowiła pojechać do Nowego Sącza, by opowiedzieć jednej nauczycielce, jak należy oceniać prace maturalne z języka polskiego. Na tyle śmieszne, że aż żałosne.