25 maja 2024

Karuzela sprzecznych postulatów na temat resortowego wykazu czasopism

 





W dniu wczorajszym  odbył się w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie panel na temat sytuacji czasopism pedagogicznych. Trudno było nie przywołać opublikowanej akurat tego dnia informacji o obnażeniu przez chemika z Akademii Górniczo-Huniczej w Krakowie pseudonaukowego czasopisma, któremu b. minister Przemysław Czarnek przyznał 100 pkt. Jednak spór o ewaluację periodyków trwa od samego początku jej wprowadzenia, najpierw przez MNiSW, potem KEN (KEJN).    

W naukach społecznych następuje zmiana paradygmatu czasopiśmienniczego. Część przedstawicieli ekonomii i finansów, którzy piszą o sobie, że są laureatami nagród Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, zdobywcami grantów Narodowego Centrum Nauki i European Research Council oraz  autorami regularnie publikującymi wyniki swoich badań w prestiżowych międzynarodowych czasopismach z zakresu ekonomii i finansów, opublikowała PETYCJĘ skierowaną chyba do Komisji Ewaluacji Nauki i ministra nauki, by oceniano ich rozprawy tak, jak w naukach ścisłych. 

Artykuły naukowe w tej dyscyplinie nauk miałyby być oceniane na podstawie pozycji czasopism naukowych w międzynarodowych bazach, takich jak Scopus czy Web of Science. Jak piszą: 

"Z uwagi na uniwersalność i umiędzynarodowienie, dyscyplina ekonomia i finanse powinna być oceniana według tych samych kryteriów, co nauki o życiu czy ścisłe i techniczne. Korekty krajowych ekspertów grożą utrwaleniem obecnego stanu rzeczy, w którym publikowanie w krajowych czasopismach treści nie zawsze ambitnych naukowo przynosi autorom takie same punkty, jak publikowanie w czołowych czasopismach międzynarodowych. 

Takie wypaczanie rankingu czasopism jest szkodliwe dla młodych naukowców, bo uczy ich złych wzorców. Jest też szkodliwe dla doświadczonej kadry naukowej, bo legitymizuje obniżanie standardów. Jest to jedną z przyczyn trwającego od lat drenażu mózgów wśród polskich ekonomistów, którzy po doktoratach z czołowych uczelni zagranicznych nie widzą powodu, aby pracować w miejscach, które nie docenią efektów ich pracy. Z tego m.in. powodu na pracę w Polsce decyduje się też niewielu ekonomistów zagranicznych".     

Ekonomiści nie chcą być zaliczani do "drugiej" kategorii nauk, jakimi są ich zdaniem nauki humanistyczne i społeczne.  W tej sytuacji powinni złożyć kolejną petycję, by usunięto ich dyscyplinę naukową z dziedziny nauk społecznych. Czyżby miała powstać odrębna dziedzina nauk ścisłych? Czy w kolejce do postulowanych zmian ustawią się też psycholodzy oraz geografowie społeczni i socjolodzy? 

 Pojawiające się w czasopismach publicystycznych i prasie ogólnopolskiej artykuły naukowców - redaktorów impaktowanych czasopism krajowych, którzy dopominają się odejścia od ręcznego sterowania przez ministra wykazem czasopism naukowych, usunięcia z wykazu agresywnych "czasopism oportunistycznych", lokalnych czy wprost "podwórkowych", świadczą o tym, że niektórzy mają już z KEN i/lub MNiSW przecieki na temat spodziewanych zmian. Są nawet przekonani, że w gronie decydentów są osoby reprezentujące niszowe periodyki czy jednostki akademickie, a zatem będą kontynuować politykę "uśmiercania" czołowych światowych czasopism zorientowanych na konkretną tematykę (?) czy dyscypliny naukowe.    

Uczelnie w III RP skazane zostały przez poprzednie rządy na patologiczną ewaluację dyscyplin naukowych, której częścią jest odpowiedni wskaźnik publikowanych artykułów i monografii naukowych. Tym samym zmiana może nastąpić dopiero po zakończeniu tego procesu, skoro zmienione prawo w powyższym zakresie nie powinno działać wstecz.   

Dr hab. Sebastian Kołodziejczyk, prof. UJ, Instytut Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie uważa, że nadal będzie "pudrowanie ewaluacyjnego trupa": 

"Spór o listę czasopism jest jałowy i wcześniej czy później będzie prowadzić do równie arbitralnej i względnej decyzji scedowania ostatecznego jej ukształtowania na grupę uczonych (szczególnie w naukach humanistycznych i społecznych) lub na bazy prywatnych firm, które zajmują się akumulacją i przetworzeniem informacji bibliometrycznej, a jednocześnie są to koncerny wydawnicze, które tworzą platformy do publikowania tekstów naukowych. I znów: w tym nie ma niczego zdrożnego i niewłaściwego. Tyle że trzeba sobie jasno powiedzieć: Czasopisma? Proszę bardzo! Bierzemy Scopus i dzielimy: pierwszy decyl – 200 pkt., drugi decyl 140 pkt., trzeci – 100 pkt., czwarty – 70, piąty – 40, pozostałe – 20 pkt. 

Czy to usunie patologię? Nie. To jedynie sprawi, że część czasopism wydawanych w Polsce zostanie zlikwidowanych, a tym samym przestrzeń komunikacji naukowej zostanie przeniesiona do innych czasopism będących w bazie Scopus. Czy to jest złe? Nie. To jest bardzo dobre, tyle że dobre w wymiarze, który dotyczy korelacyjnego i względnego systemu obiegu informacji naukowej, a nie systemu obiegu o charakterze bezwzględnym i absolutnym. 

Co to znaczy? Wyłącznie to, że jeśli czasopismo X, które wydawane jest w Polsce, miałoby się znaleźć w pierwszym decylu bazy Scopus, musiałoby wykonać działania, które spowodują, że będzie spełniać korelacyjne kryteria obowiązujące w tymże decylu. Każdy świadomy ilościowego przetwarzania informacji bibliometrycznej to wie, jak również wie, że takich czasopism z Polski, nie mówiąc o polskojęzycznych, może być zaledwie kilka. Minister Czarnek też to wiedział i wie, tak jak wie to minister Maciej Gdula". 

Ilu jest w Polsce naukowców, tyle też będzie opinii na temat tego, jak powinny być ewaluowane dyscypliny czy jednostki naukowe oraz czy potrzebny jest do tego z partyjnego klucza władzy wykaz czasopism i wydawnictw. w resorcie lobbują ci, którzy mogą stracić lub chcą zarobić. Z nauką nie ma to wiele wspólnego. 

Jakiś czas temu trafnie ocenił "hunwejbinów parametrycznej rewolucji" prof. dr hab. Mirosław Karwat:

"(...) miernik, który staje się wartością samoistną, celem samym w sobie, niczego już nie mierzy. Przestają rozumieć, że kumulacja (tudzież weryfikacja) wiedzy nie polega na tym samym, co zgromadzenie punktów na koncie w sieci Carrefour czy Orlenu i zamiana punktów na fanty (tutaj: na stopnie naukowe i stanowiska). Mylą asertywność w autopromocji z uzdolnieniami poznawczymi. Nie odróżniają grafomanii od kreatywności i oryginalności. A niektórzy popadli w indeksomanię: z nerwicowym natręctwem liczą i liczą – u siebie i u innych. Są oni – trafnie to porównał jeden z moich kolegów – jak facet, który, gdy dostał młotek, to wszędzie szuka gwoździa. 

Fetyszyści bibliometrii wmówili sobie (bo wiara w to jest to dla nich wygodna, poprawia im samopoczucie), że mają tyle punktów i tak wysokie „indeksy” dlatego, ponieważ są tacy świetni. Udają nieświadomość, że mają tyle punktów, ponieważ taki cennik ustala ministerstwo odpowiednio do swoich preferencji i strategicznych zamiarów".

Zapewne powróci w debacie głos prawników, którzy wydali w PAN oświadczenie 

" (...) że wykaz nie może deprecjonować wybranych dyscyplin naukowych. W przypadku gdyby były one słabiej reprezentowane w takich bazach, jak Web of Science czy Scopus, należy sięgnąć po bardziej reprezentatywne źródła i zwiększyć w tej sytuacji rangę oceny eksperckiej." 

Proszę bardzo, Grzegorz Bartosz ma jeszcze jedną propozycję, a mianowicie by zamiast oceniania zdolności (zaradności)  do publikowania, "(...) nie lepiej byłoby oceniać efekty publikacji, czyli ilość cytowań prac danej jednostki opublikowanych w ocenianym okresie? To uniezależniłoby ocenę od mniej czy bardziej arbitralnej punktacji czasopism i jej administracyjnych zmian i byłoby bardziej miarodajne, odzwierciedlając raczej oddźwięk środowiska naukowego na publikacje niż umiejętność „sprzedania” wyników redakcjom czasopism (co oczywiście samo w sobie też jest cenne, ale mniej cenne niż wartość prac mierzona ich cytowalnością). Proponowałbym wyłączenie prac przeglądowych z takiego indeksu cytowań, by oceniać rolę jedynie prac oryginalnych".

Czekamy na to, kto da lub zabierze więcej? Karuzela sprzecznych postulatów mocno się rozkręca.