Czytam newsa Dominika
Gołdyna z Radia Zet: Minister edukacji szykuje prezent dla uczniów.
"Wydaje się niezbędny" i nie wierzę, że to ma być oczekiwaną
zmianą w szkolnictwie publicznym.
Już,
natychmiast, zapewne od nowego semestru w szkołach publicznych ma być
powoływany nauczyciel-rzecznik praw ucznia. Już widzę, jak nauczyciele
ustawiają się w kolejce do dyrekcji, by to pani X czy pan Y mógł realizować się
w tak zaszczytnej funkcji.
Do
1997 roku rzecznicy praw ucznia byli - zgodnie z ówczesną ustawą -
powoływani w szkołach publicznych, ale zlikwidował tę funkcję postkomunistyczny
minister edukacji profesor Jerzy Wiatr. Tak, to ten sam, którego studenci
obrzucili jajkami, kiedy przyjechał na Uniwersytet Jagielloński, by spotkać się
z kadrą i młodzieżą akademicką.
Od
1997 roku rzecznikiem praw ucznia miał być tylko jeden inspektor w każdym
kuratorium oświaty. Pamiętam doskonale, jak stworzona w ten sposób fikcyjna
rola nie zaistniała w praktyce oświatowej. Kuratoria w ogóle nie informowały na
swoich web-stronach, kto jest tym rzecznikiem praw ucznia, gdzie można ją/jego
znaleźć, jak skierować do niej/niego sprawę, która wymagałaby odpowiedniej
interwencji!
W
czasie konferencji z udziałem nauczycieli w różnych regionach Polski pytałem
nauczycieli, kto jest w ich kuratorium rzecznikiem praw ucznia. Byli zdumieni,
zaskoczeni tym pytaniem, nie wiedzieli, że taka funkcja jest tam komuś
przypisana. Skoro tak, to jak mieliby informować swoich uczniów o tym, do kogo
i na jakich zasadach mają kierować swój pozew przeciwko naruszeniu jakiegoś ich
prawa?!
Może
dobrze się stało, bo tym samym uczniowie i ich rodzice mogli przekonać się, że
są bezradni wobec toksycznych oddziaływań niektórych patonauczycieli. Niestety,
w szkołach też są tacy, sfrustrowani, wypaleni, agresywni lub totalnie
lekceważący nawet w minimalnym zakresie swoje zawodowe powinności. Piszę
zawodowe, bo z pedagogicznymi nie mają wówczas i tak do czynienia.
Polska
szkoła publiczna kontynuuje behawioralną politykę kija i marchewki, bo jak ktoś
za mocno "uderzy", skrzywdzi ucznia, to ofiara musi mieć możliwość
złożenia skargi, zaś jak przesłodzi, to także trzeba o tym komuś donieść.
Może
i taki model by działał, gdyby owi rzecznicy praw uczniów byli niezależni od
własnego środowiska nauczycielskiego, ale nigdy takimi nie byli i nie będą.
Powierzanie zatem tej funkcji jednemu z nauczycieli w szkole stawia go w
sytuacji konfliktowej, lojalnościowej, solidarnościowej czy koleżeńskiej, skoro
pozew może dotyczyć koleżanki, przyjaciela, itp.
Kto
będzie chciał zostać rzecznikiem? Jak ów rzecznik ma wyegzekwować nie tylko
prawo, ale i sprawiedliwość? Fikcja. Pozór. Gra na zwłokę, nieskuteczne
pozoranctwo. Jesteście pewni, że uczniowie ostatnich klas licealnych złożą
skargę do takiego rzecznika praw ucznia na nauczyciela, który w ogóle ich nie
kształci, tylko zadaje i sprawdza, czego nauczyli się sami lub na korepetycjach
u jej/jego koleżanki/kolegi z tej samej lub innej szkoły? Śmieszne.
W
szkołach nie pomogły w eliminowaniu patologii ani funkcje rzeczników praw
ucznia, ani zatrudnieni w nich pedagodzy czy psycholodzy szkolni. Powoływanie
zatem ponownie tej funkcji w szkołach jest kontynuacją gry pozorów. Już wiele
lat temu nauczyciele zapewnili sobie ustawowo ochronę, bowiem są nietykalni
jako funkcjonariusze publiczni. Nauczyciele są chronieni przed agresją ze
strony uczniów.
Uczniowie
jednak nie są chronieni, bowiem zatrudnia się w szkolnictwie publicznym i
utrzymuje na etacie osoby, które powinny mieć zakaz wykonywania tego jakże
ważnego i pięknego zawodu. Sądzicie, że rzecznik praw ucznia będzie mógł
wyegzekwować poszanowanie praw ucznia w szkole? W jaki sposób?
Rzecznikiem
praw ucznia powinien być każdy nauczyciel, jeśli rzeczywiście zależy mu na tym,
by jego uczniowie (na-)uczyli się, chcieli się (na-)uczyć i by rozwijali się
społecznie, moralnie, a nie tylko intelektualnie, estetycznie i
fizycznie.
(foto: autor)